Ppor. Aleksander Kowalewski "Bęben" – część 4

Opinie, co do słuszności…

Opinie, co do słuszności w/w wyroków są wśród żyjących członków oddziału podzielone, część uważa, że były one niesłuszne (tym bardziej, że oddział i tak się wkrótce ujawnił) i że "Bębnowi” puszczały nerwy, że nie miało sensu trzymanie ludzi w lesie "na siłę”, część zaś uznaje te działania za konieczne ze względu na bezpieczeństwo grupy i konieczność utrzymania karności wśród partyzantów. Nie ulega wątpliwości, że "Bęben” mógł darować życie swoim podwładnym i na przykład zastosować wobec nich kary regulaminowe i zakazać im opuszczania obozu, ale z drugiej strony obowiązywał rozkaz komendanta obwodu zakazujący ujawniania się a rozstrzelani ten rozkaz złamali, a poza tym rabunek i zdrada stanowiły najcięższe przewinienia jakie mógł popełnić partyzant.

Oddział ujawnił się 25 kwietnia 1947 roku w Suwałkach, gdzie ujawniła się kadra dowódcza i większość sił obwodu. Ujawnienie poprzedziły negocjacje z funkcjonariuszami UB, które odbyły się w okolicach miejscowości Bakaniuk gmina Raczki powiat Suwałki. Stronę rządową reprezentowali Przedstawiciel Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego major Grzegorz Łanin (późniejszy szef WUBP w Warszawie), szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego major Józef Pluta, szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Suwałkach kapitan Władysław Szysz i prawdopodobnie kierownik sekcji III do spraw walki z bandytyzmem tegoż urzędu porucznik Aleksander Omiljanowicz. Stronę zrzeszenia WiN reprezentowali: były prezes okręgu białostockiego Marian Świtalski ps. "Juhas”, pełniący obowiązki prezesa obwodu suwalsko – augustowskiego WiN Józef Grabowski ps. "Cyklon”, "Mur”, "Przytulski”, "Szczyt”. Spotkanie zabezpieczał patrol Wacława Górskiego ps. "Oko”, "Majster”. W okolicach znajdowali się też partyzanci "Bębna”, którzy przysłuchiwali się negocjacjom. Partyzanci postawili wiele warunków, między innymi uwolnienie aresztowanych, uznanie WiN za organizacją legalną, reprezentującą interesy ujawniających się, zapewnienie ujawniającym się nietykalności. Ubowcy przystali pozornie na wszystkie warunki. Obiecali zwolnienie aresztowanych i osadzonych i poprosili o sporządzenie listy ludzi do zwolnienia, co posłużyło im później do postawienia tym ludziom zarzutu o przynależności do nielegalnej organizacji antypaństwowej – partyzanci nieświadomie wyświadczyli im "niedźwiedzią przysługę”.

Ujawnienie, Suwałki, kwiecień 1947. Od lewej stoją: Marian Andryszczyk ps. "Lawa", Zygmunt Wiśniewski ps. "Mały", ps."Burza" i Mieczysław Kleszczewski ps. "Wyrwa". Siedzą: Witold Andruszkiewicz ps. "Świerk", Wacław Górski ps. "Oko", "Gabryś", "Kaczuk" i Franciszek Miluć ps. "Karp".

Przedstawiciele ,,władzy ludowej” uroczyście obiecali ujawniającym się pełną swobodę – ujawnienie miało być jedynie formalnością, dla bezpieczeństwa i w celu uwiarygodnienia dobrej woli władzy partyzanci mogli zachować broń krótką – należało ją jedynie zarejestrować.
Był to oczywiście podstęp, który w późniejszym czasie pozwolił aresztować ujawnionych pod zarzutem nielegalnego posiadania broni (mało kto zdawał sobie sprawę, iż pozwolenie było terminowe i należało je przedłużać). Ostatnie zgrupowanie sił obwodu odbyło się w miejscowości Potasznia, gmina Koniecbór, powiat Suwałki, skąd przemaszerowano w zwartym szyku do Suwałk, gdzie po nabożeństwie dopełniono formalności ujawnieniowych a następnie urządzono huczne przyjęcie.

Władza nie zamierzała tolerować na wolności swoich wrogów. Niespełna w cztery miesiące od ujawnienia 13 września 1947 roku w Augustowie, w sklepie Maciejewskiego, pełniącym jednocześnie funkcję szynku, miał miejsce incydent, który zaważył na dalszym losie "Bębna” i jego ludzi. Pijany sierżant MO Pałyszko zaatakował "Bębna” ubliżając mu i grożąc śmiercią. Dla wyjaśnienia zajścia przybyli funkcjonariusze UB, którzy zabrali obu uczestników do urzędu. Tam Pałyszkę upomniano o niewłaściwym zachowaniu, ale jednocześnie "dano podsłuchać” "Bębnowi” rozmowę dwóch funkcjonariuszy o mających nastąpić niebawem aresztowaniach. Prowokacja się udała, "Bęben” zdecydował się powrócić do podziemia. Dnia 16 września zwołał na naradę, do mieszkania gospodyni Sankowskiej we wsi Krasne, gmina Giby, powiat Suwałki, ujawnionych członków swojego oddziału. Przybyli Stanisław Wiśniewski "Zagłoba”, Tadeusz Kowalewski "Jastrząb”, Antoni Miszkiel "Gołąb”, Stanisław Malinowski "Wrzos”, Stefan Malinowski 'Kot”, Franciszek Kozłowski "Kręty”, Józef Myszczyński "Sikora”, Stanisława Zegarska "Jaskółka”, Józef Sławiński "Dzięcioł”, Mieczysław Pawlukowski "Znajdek”, Czesław Chorążewicz "Błyskawica”, Konstanty Sankiewicz "Karaś”, Czesław Dzienisiewicz "Granat”, Bolesław Małkiński "Młot”, Wincenty Szczepański "Budzik”.
"Bęben “ poinformował przybyłych o decyzji powrotu do konspiracji. Uchwalono utworzenie trzech patroli: "Bębna”, "Młota” i "Granata”. Tego samego dnia w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, na zabawie w Małowistem zostali zamordowani szwagrowie "Bębna” Zygmunt i Józef Okuniewscy – zdarzenie to nosi znamiona kolejnej, ubeckiej prowokacji, mającej na celu skompromitowanie partyzantów jako przestępców pospolitych.

Mordu dokonał Wincenty Szczepański "Budzik” po czym zbiegł i nawiązał jawną współpracę z UB. "Bębnowi” podczas jego rozprawy nie udowodniono tego zarzutu, tym niemniej plotka się rozeszła i wywołała oddźwięk, na który liczył UB (część ludzi, w tym byłych kolegów z konspiracji, uznała "Bębna” za bandytę). Szwagrowie "Bębna” zginęli w bójce, która wywiązała się między ujawnionymi partyzantami a cywilami. Będący pod wpływem alkoholu partyzanci zostali wyproszeni przez gospodarzy – Zygmunta i Józefa, i poczuli się obrażeni. Nie można ustalić, czy "Budzik” podjął współpracę z UB po tym zdarzeniu, czy wcześniej, ale jeszcze w 1949 roku "pracował’’ dla UB w areszcie śledczym w Suwałkach jako więzienny konfident.

W patrolu "Bębna” znaleźli się: "Zagłoba”, "Wrzos”, "Kot”, "Dzięcioł” i "Jastrząb”. Oddziałek ten nie przejawiał żadnej inicjatywy, stacjonował w lesie pod Okółkiem, a "Bęben” starał się nawiązać, za pośrednictwem "Stałego” kontakt z dowództwem. "Stały” miał się skontaktować z "Orwidem” lub jego adiutantem "Burzanem”, poszukiwano też "Budzika”. O reaktywacji grupy UB wiedział już od 15 września, kiedy meldunek złożył ukrywający się pod pseudonimem operacyjnym "Kot” Czesław Dzienisiewicz "Granat”. Jego mocodawcy nakazali mu wejść do grupy i rozpracowywać ją od środka. Gdy nie powiodły się próby wciągnięcia do podziemia następnych, ujawnionych partyzantów, a konfidenci nie mogli wnieść już nic nowego do sprawy UB zdecydował się na likwidację grupy. Zadania podjął się, na własną prośbę "Znajdek”, który został wyposażony w tym celu w dwa granaty obronne. W nocy 27 września, około godz. 2.00, gdy wszyscy zasnęli wrzucił do ogniska jeden granat, a następnie odbiegł kilkanaście metrów skąd miał zamiar rzucić następ
ny. Na szczęście dla partyzantów drugi granat zgubił. Następnie pobiegł na posterunek MO w Gibach, gdzie zawiadomił oczekującą go grupę operacyjną. Na miejscu zginął "Jastrząb”, ciężko ranny "Wrzos” dotarł do domu, ale wobec ciężkiego stanu, w którym się znajdował zdecydował poddać się – ojciec zawiózł go na posterunek milicji do Gib. "Bęben” był lekko ranny i zdołał zbiec razem ze Stanisławem Wiśniewskim "Zagłobą”. Uciekli także "Kot” i "Dzięcioł”.

"Kot” ukrywał się indywidualnie do 12 lutego 1948 roku, kiedy został zastrzelony w Strzelcowiźnie, przez milicjantów z posterunku w Gibach, kaprala Jana Ogórkisa i kaprala Czesława Krakowskiego, gdy uciekał z gospodarstwa Wincentego Sokołowskiego. "Dzięcioła”, zastrzelił wiosną 1948 r., współpracujący od sierpnia 1947 r. z UB Józef Miluć "Wróbel”.

"Bęben” ukrywał się tylko w towarzystwie "Zagłoby”. W dniu 16 grudnia nocowali w gospodarstwie Jana Chilińskiego we wsi Małowiste i tam zostali osaczeni przez grupę operacyjną. Wydał ich ponoć Jan Puczyłowski (wskazał go jako konfidenta sam Aleksander Kowalewski), wynagrodzony za swój czyn przez UB, sumą 30000 złotych. Według dokumentów UB denuncjatorem był informator "Wrona” – Henryk Brodowski ps. "Skowronek”, który jako były członek oddziału "Bębna”, a następnie patrolu "Wróbla” cieszył się zaufaniem partyzantów. Co więcej z meldunku złożonego przez informatora "Wronę” wynika, że w dniu 14 grudnia, czyli na dwa dni przed operacją spotkał się z ukrywającymi się partyzantami, a wiadomość o ich miejscu pobytu zdobył podczas wspólnego spożywania alkoholu. Wydaje się więc mało prawdopodobne, że partyzanci o takim doświadczeniu jak "Bęben” i "Zagłoba” pili by wódkę i prowadzili swobodną rozmowę z kimś komu nie mogli by ufać.

Od lewej: Stanisław Wiśniewski (Wiszniewski) ps. "Zagłoba" i Czesław Dzimitrowicz ps. "Lech", "Wrona".

Jak wynika z lektury "Sprawozdania Dekadowego Szefa PUBP w Suwałkach do Szefa WUBP w Białymstoku” informator "Wrona” tylko z grubsza znał miejsce pobytu "Bębna” i "Zagłoby”, zaś grupę operacyjną poprowadził inny informator o pseudonimie operacyjnym "Gips”:
"W dniu 15.12.47 r. źródło "Wrona” nam doniosło, iż pozostali dwaj bandyci Kowalewski Aleksander ps. "Bęben” i Wiszniewski Stanisław ps. "Zagłoba” (…) ukrywają się we wsi Podmacharce i Mołowiste gm. Giby, z którymi to nawet źródło piło wódkę w dniu 14.12.47 r. (…) i obecnie nadal ukrywają się w w/wym. wsiach u niektórych obywateli. (…) Po przyjeździe autem pod wieś Macharce w odległości trzech kilometrów, grupa wysiadła z auta i skierowała się pieszo do wsi Podmacharce i Mołowiste i tu rozpoczęło się okrążanie wskazanych gospodarzy przez źródło "Gips”.

Przebieg aresztowania relacjonuje Szef PUBP w Suwałkach por. Szarało w "notatce operatywnej”:
"Dnia 15 grudnia 1947 r. przez PUBP w Suwałkach został przeprowadzony wywiad w sprawie grasujących dwóch członków bandy na terenie gm. Giby, pow. Suwalskiego t.j. Kowalewskiego Aleksandra ps. "Bęben” i Wiszniewskiego Stanisława ps. "Zagłoba”.
Podczas przeprowadzonego wywiadu zostało ustalono miejsce kryjówki w/w dwóch bandytów i przeprowadzony wywiad postanowiono wykorzystać przez wysłanie grupy operacyjnej, celem likwidacji wyżej wspomnianych dwóch bandytów.
Dnia 15 grudnia 1947 r., o godz. 1-ej po północy wyjechała grupa operacyjna z PUBP w Suwałkach w składzie: 17-tu funkcjonariuszy MO, 10-ciu żołnierzy WOP i 2-ch funkcjonariuszy UB i wyżej wymieniona grupa pod moim dowództwem udała się do wsi Małowiste. W tej wsi kontrolowano niektóre podejrzane domy, gdzie mieli przebywać dwaj bandyci. Z chwilą okrążenia zabudowań Chilińskiego Jana, właściciel domu Chiliński Jan oznajmił nam, że u jego w chlewie na sianie ukryci są dwaj bandyci. Przy podejściu przezemnie do chlewu wraz z Strzyżkowskim dałem rozkaz ukrywającym się, ażeby dobrowolnie zdali się i wyszli z ukrycia. Ukrywający się odpowiedzieli serją strzałów z posiadanej broni. Po czterdziestominutowej wymianie strzałów, chlew w którym byli ukryci bandyci zaczął płonąć i w tym to czasie Wiszniewski z-ca "Bębna” wyskoczył z chlewu z automatem P.PSz-a i usiłował zbiec, lecz został zabity. Natomiast Kowalewski jęcząco spadł z drągów siana na dół i począł się palić, zaś żołnierze widząc palącego się żywcem "Bębna” podskoczyli do niego i wyciągnęli go z płomieni. Kowalewski jest lekko ranny w szyję i opalony.
Skutkiem pożaru spaliła się stodoła i mały dom mieszkalny Chilińskiego Jana, zdobyto jeden pistolet syst. P.P.Sz-a z którym uciekał Wiszniewski, pozostała broń posiadana przez Kowalewskigo t.j. karabin niemiecki "Mauzer” i pistolet syst. "TT” spaliła się."

Rannego i mocno poparzonego Aleksandra Kowalewskiego przewieziono do Suwałk, a następnie do Białegostoku gdzie poddano go brutalnemu i długotrwałemu śledztwu, ukierunkowanemu na Michała Kaszczyka "Stałego” i ludzi udzielających pomocy partyzantom. W dniu 10 czerwca 1948 roku skazano go na karę dożywotniego więzienia. Na wolność wyszedł w 1956 roku.

Aleksander Kowalewski "Bęben" był prostym, dzielnym żołnierzem. Być może dowodzenie dużym oddziałem trochę przerastało jego siły, ale pamiętać należy, ze w rozbitym obwodzie zawodowych oficerów było bardzo mało, a właściwie wcale nie było, więc ciężar podejmowania decyzji ponosili podoficerowie, którym brak było merytorycznego przygotowania do pełnienia tej roli. Można zarzucić mu także brutalność i gwałtowność, lecz to rzeczywistość i przeciwnik stanowili tego przyczynę. Jemu i jego żołnierzom należą się słowa najwyższego szacunku i pamięć historii.

Bartłomiej Rychlewski


Dziękuję Panu Bartłomiejowi Rychlewskiemu za wyrażenie zgody na publikację artykułu. Jest On również autorem bardzo obszernej i interesującej książki Po dolinach i po wzgórzach… Monografia oddziału Jana Sadowskiego i Piotra Burdyna 1949-1952, o której można przeczytać więcej w kategorii WYDAWNICTWA.

Ppor. Aleksander Kowalewski "Bęben" – część 1>
Strona główna>
Prawa autorskie>

Rozmowa z por. „Młotem” – część 1

Rozmowa z por. Henrykiem Lewczukiem ps. „Młot”

Poniżej, jako suplement do biogramu por. Henryka Lewczuka „Młota”, w latach 1945-47 dowódcy oddziału partyzanckiego WiN w Inspektoracie Chełm, publikuję zapis rozmowy przeprowadzonej z Nim w kwietniu 2001 r. przez Panią Stellę Gronek, której serdecznie dziękuję za udostepnienie mi tego materiału i zgodę na publikację.

Por. Henryk Lewczuk ps. „Młot urodził się w 1923 roku w Chełmie, tam uczęszczał do gimnazjum im. Stefana Czarneckiego. Jego dalszą edukację przerwała wojna. Uczestniczył w niej czynnie jako żołnierz AK. W latach 1945 – 47 pod pseudonimem „Młot” był komendant I Rejonu obwodu chełmskiego WiN, słynny dowódca oddziału, który zaprowadził ład na podległym mu terenie. W 1948 roku był zmuszony opuścić kraj i osiąść we Francji. Tam zdał maturę, studiował prawo i ekonomię na Uniwersytecie w Lyonie. Zajmował wysokie i odpowiedzialne stanowiska: szefa planowania dystrybucji paliw dla armii amerykańskiej we Francji, Dyrektora Eksploatacji Centrum Komputerowego Wyższej Szkoły Górniczej w Paryżu, aż wreszcie Dyrektora Centrum Usług Informatycznych w Fontainebleau pod Paryżem. We Frencji był aktywnym działaczem polskich środowisk niepodległościowych. Związany również z RPR Jacquesa Chiraca, a po powrocie do kraju w 1992 roku ze środowiskiem politycznym Jana Olszewskiego. W 1995 roku współtworzył Ruch Odbudowy Polski. Był współprzewodniczącym Zarządu Głównego ROP oraz Radnym Sejmiku Województwa Lubelskiego, a także Posłem IV kadencji Sejmu RP z ramienia ROP.

Stella Gronek: Jak pan przeżył okres wojny?

Henryk Lewczuk: Byłem młody. Moje pokolenie dojrzewało w innych warunkach, myśmy nie mieli wieku, gdzie przechodzi się z lat młodzieńczych do dorosłości. Za czasów niemieckich byłem jako plutonowy podchorąży w oddziale leśnym AK P. Sędzimira, który był kadrową kompanią I Batalionu 7 Pułku Piechoty Legionów. Stacjonował on przed wojną w Chełmie. W ramach tego oddziału braliśmy udział w bitwie pod Parczewem (Makoszka), walczyła 27 Dywizja Wołyńska, myśmy dołączyli jako kompania zwiadowcza, bo znaliśmy te tereny, a oni przyszli zza Buga. Po okrążeniu przez dywizję pancerną SS, udało nam się przejść przez Markuszów i skierować w lasy janowskie. Był to już początek lipca 1945 roku. Niedaleko stąd, między Nałęczowem, a Lublinem w miejscowości Czółno stoczyliśmy wielką bitwę z Niemcami i przeszliśmy w lasy janowskie. Pod koniec lipca zbliżaliśmy się do Chełma. Wtedy już na tzw. zebraniu w Surchowie całej AK, która była przygotowana, żeby pójść z pomocą do Warszawy wiedzieliśmy, że wszyscy o których wiadomo, że byli w AK zaczęli być wyłapywani i wysyłani przede wszystkim na Sybir. By uniknąć wywózki rozbroiliśmy się w Turobinie i wróciliśmy do domu po cywilnemu. W tym czasie był obowiązkowy pobór do wojska, więc my nie przyznając się, że byliśmy w AK zgłosiliśmy się. Przydzielono nas do powstałej wtedy Pierwszej Szkoły Oficerskiej Artylerii w Chełmie. Uchroniło to mnie i moich kolegów na jakiś czas od bezpośrednich represji.

S.G.: Dlaczego powstał WiN?

H.L.: System który nam narzucono był przeciwny naszej tożsamości narodowej. Był dla nas nie do przyjęcia. Uderzały nas metody jego wprowadzania – terror, mordy, ucisk, by nasz naród jak gdyby ubezwłasnowolnić. Opisuję tę atmosferę, która sprawiła, że my młodzi nie chcieliśmy się temu poddać, gdyż byłoby to zaprzeczeniem i niespełnieniem, tej naszej przysięgi, którą składaliśmy w AK:
„W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę rękę na ten Święty Krzyż, znak męki i zbawienia, i przysięgam: być wiernym Ojczyźnie mojej Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mojego życia…”
W tym czasie były trzy czynniki, które wychowywały młodzież – matka, szkoła i Kościół. I to wszystko chciano złudnymi hasłami zniweczyć i wprowadzić „raj na ziemi”.

S.G.: Reakcja pańskiego pokolenia na rozwiązanie AK.

H.L.: 19 stycznia 1945 roku AK zostało rozwiązane. Myślano, że zapobiegnie to represjom, stało się jeszcze gorzej, gdyż wszystkie struktury straciły oparcie. Nas młodych rozwiązanie AK nie zwalniało z obowiązku przestrzegania naszej przysięgi. Niemcy hitlerowskie zostały pokonane, ale przyszedł nowy okupant i znowu więzienia zapełniły się Polakami patriotami.

S.G.: Jak wyglądała Pana działalność po ostatnim rozkazie gen. Okulickiego?

H.L.: Na początku marca była pierwsza promocja w Szkole Oficerskiej Artylerii i ja również w niej byłem. Po tym wydarzeniu wyprowadziłem dużą grupę – kilkudziesięciu młodych podporuczników i podchorążych, po to, by ofiarować Ojczyźnie co tylko byliśmy w stanie dać – zapał, chęć walki, a nawet życie. Ja wiem, że tak jak w XIX wieku były różne opinie odnośnie powstań, ale myśmy poszli drogą Traugutta, a nie Wielopolskiego. Jakież to było wspaniałe uczucie, że człowiek jest w stanie coś z siebie dać Ojczyźnie. W tym czasie głęboko przemawiała do nas „Oda do młodości” Adama Mickiewicza. Gdyby jednak nie było wtedy tego zrywu, dzisiaj nawet można powiedzieć romantycznego, to stalibyśmy się z pewnością 17 republiką ZSRR.

S.G.: Powstanie WiN i Pana wpływ na jego kształt na podległym mu obszarze.

H.L.: Po rozwiązaniu AK były trzy okresy: ROAK (Ruch Oporu AK), to trwało do maja, w maju powstała Delegatura Sił Zbrojnych (DSZ). Jeżeli chodzi o mnie, to byłem zarówno w ROAK, jak i w DSZ, a we wrześniu 1945 roku powstał WiN. W tamtym czasie istniały trzy koncepcje polityczne. Pierwsza reprezentowana przez ugrupowania prawicowe, chciała nadal walczyć. Drugą reprezentowało PSL, chciało ono uratować ile się da poprzez ugodę. Na trzeciej koncepcji oparł swoje powstanie WiN. W swym założeniu miała to być walka nie orężem, a na płaszczyźnie politycznej i ideowej. Założenia były wspaniałe, ale między koncepcją, a wprowadzeniem w życie nie można było zapomnieć o sytuacji w terenie. Po rozwiązaniu AK pełno było oddziałów złożonych przeważnie z młodych, którzy nie chcieli się poddać z dwojakich powodów. Z jednej strony ze względu na złożoną przysięgę, z drugiej, bo ujawnienie równało się aresztowaniu. W ramach Organizacji WiN zachowaliśmy tzw. Siły Zbrojne do walki z UB, by odbijać aresztowanych i utrzymać teren w bezpiecznych warunkach, gdyż wiadomo, że na rękę było NKWD, UB i milicji jeśli szerzyło się bandyctwo. Bo z powodze
niem mogli to zrzucić na ruch oporu. Co więcej sami robili pozorowane napady, aby zdestabilizować podziemie. Gdy wyszedłem z Chełma z grupą przez około 3 tygodnie szukałem kontaktu z przełożonymi. Po tym czasie spotkałem się z komendantem Obwodu Inspektoratu Chełmskiego. Zaproponował mi objęcie funkcji komendanta I Rejonu obwodu chełmskiego, ponieważ ten, który był przede mną został aresztowany. Zgodziłem się, a moim pierwszym zadaniem było uporządkowanie struktur. Na moim terenie istniały grupy „Fali”, „Tarzana”, „Sokoła”, rozpocząłem od wizytacji i rozwiązania tych oddziałów i pododdziałów. Niektórych przygarnąłem i stworzyłem te tzw. Siły Zbrojne. W ramach mojego oddziału byli także cywile, pracujący zawodowo. Z chwilą gdy byli potrzebni powoływałem ich, wykopywali wtedy swoje uzbrojenie i zgłaszali się gdzie trzeba. Było to określane jednostką garnizonową. Cały oddział składał się z około ośmiuset ludzi, z czego kilkudziesięciu tworzyło te tzw. Siły Zbrojne. Byli oni kompletnie umundurowani w stylu wojskowym. Utrzymywaliśmy porządek, walczyliśmy z UB i NKWD, a także z fałszywymi, pozorowanymi przez komunistów oddziałami WiN i NSZ

S.G.: Skąd pseudonim?

H.L.: Trzeba zrozumieć jakie to było pokolenie, jaki okres. Myśleliśmy wtedy – a jaki to ja pseudonim wezmę? Widziałem kolegów – ten jest ”Orłem”, ten „Żbikiem”, inny „Lwem”. Myślałem, przecież to są królewskie zwierzęta, więc na takie miano trzeba zasłużyć, a ja jeszcze nie zasłużyłem. Ale czym się rozbija te okowy, ten łańcuch niewoli. Chciałem być po prostu narzędziem. Młotem, który bez pretensji oddaje się sprawie i taki pozostałem do końca. Tak to ja odczuwam i tak to pozostało.

S.G.: Pana działalność na terenie chełmskim, ważniejsze starcia.

H.L.: 22 maja 1945 roku była pierwsza bitwa, ośmiu z grupy, którą wyprowadziłem zginęło. Byli to młodzi podporucznicy. Rozbijaliśmy posterunki MO np. w Żmudzi czy Sielcu. Zresztą, po jakimś czasie wszystkie posterunki gminne w moim rejonie były w swoisty sposób mi podporządkowane – nie przejawiały żadnej aktywności i ja ich pozostawiałem w spokoju. 28 maja w Hrubieszowie rozbiliśmy posterunek UB i odbiliśmy kilkudziesięciu więźniów. W 1946 roku „Wyrwa” oficer z mojego oddziału został ranny w okolicach Wojsławic (miejscowości nazywanej moją stolicą) i wzięty do niewoli. Był ciężko ranny i przebywał w chełmskim szpitalu. Dzięki dobrze zorganizowanej siatce i dzisiaj to mogę już powiedzieć doktorowi Benowskiemu – chirurgowi, który był również członkiem WiN, miałem codziennie raporty dotyczące stanu zdrowia „Wyrwy”. Prosiłem doktora, by doprowadził chorego do takiego stanu, żeby przeżył odbicie. Leczył go, a jednocześnie dawał takie lekarstwa, które uniemożliwiały UB przesłuchania. Było to w październiku 1946 roku, z centrum Chełma w biały dzień, pamiętam była to niedziela odbiliśmy „Wyrwę”. Wraz z łóżkiem załadowaliśmy go na wcześniej zarekwirowany samochód. Prowadziliśmy też walkę z bandytyzmem. Kilka miesięcy trwało wyłapywanie złodziei, kradnących krowy i konie. A wiadomo, że jak gospodarzowi zabrano konia to tak jakby go zabito. Ponieważ nie miałem więzienia, a nie zasługiwali na większą karę, więc jeśli złapaliśmy takiego, to dawaliśmy mu po prostu 15-20 kijów w czułe miejsce. Do dziś pamiętają.

S.G.: Jaki był stosunek mieszkańców Chełmszczyzny do Pana działalności?

H.L.: Ja nie spodziewałem się, że do dziś pozostanie wśród społeczeństwa taka pamięć. Skoro ja mogłem z tym oddziałem, uważanym za Wojsko Polskie przez tak długi czas przetrwać i to skutecznie to musiałem mieć poparcie i przyzwolenie lokalnej społeczności. Tak, miałem szerokie poparcie szczególnie na wsi.

S.G.: Jaką broń posiadaliście i skąd pochodziła?

H.L: Broń była jeszcze z czasów wojny. Gdy się rozbrajaliśmy to część broni zakamuflowaliśmy. Poza bronią lekką posiadaliśmy także działko przeciwpancerne oraz karabiny maszynowe (RKM-y i LKM-y), mieliśmy również łączność telefoniczną. Broni i amunicji nie brakowało, ale każdy musiał się z niej przede mną rozliczyć.

S.G.: Czy miał Pan jakiś kontakt z Zarządem Głównym?

H.L.: Bezpośrednio nie miałem. Miałem do czynienia z moimi przełożonym komendantem Inspektoratu chełmskiego. To ja decydowałem o poczynaniach mojego oddziału.

S.G.: W jakich okolicznościach dowiedział się Pan, że ciąży na nim wyrok śmierci?

H.L.: Chyba nigdy nie miałem żadnego pozwu, ale za taką działalność jest to automatyczne. Mam to do siebie, że nigdy nie byłem sądzony i nie siedziałem. Mówili o nas „banda Młota” i jeszcze w 1984 roku nie mogli zapomnieć i nadal pisali nieprzychylne mi artykuły.

Rozmowa z por. „Młotem” – część 2>
Strona główna>

Rozmowa z por. „Młotem” – część 2


S.G.:
Jakie wydarzenie w tamtym okresie zapisało się najbardziej w Pana pamięci?

H.L.: Jest to bardzo osobiste. 18 grudnia 1945 roku zatrzymaliśmy się w Zażdzarach, bo napadał śnieg i zatarł wszystkie ślady. Była tam leśniczówka, leśniczy wysłany został na Sybir, pozostała jego żona z trójką dzieci. Zbliżały się święta, więc ja wraz z dwoma oficerami postanowiliśmy, że spędzimy tam dwie noce i pójdziemy zapolować, by coś zostawić tej kobiecie. Dowództwo w wiosce przekazałem oficerowi dyżurnemu, a sam wraz z dwoma oficerami poszedłem zanocować w gajówce. Około 23.30 budzą mnie i mówią: „Panie komendancie są gońcy…”. Myślę, stało się, znaleźli mnie. Wiadomo było, że miejsce postoju jest w Zażdzarach, a nie w leśniczówce. Następnie powiedzieli, że są do kapitana „Młota”, a przecież wszyscy wiedzieli, iż jestem porucznikiem. Zrozumiałem, że nie jest dobrze. Bardzo szybko się ubraliśmy, a oni coraz natarczywiej dobijali się do drzwi. Nie mieliśmy zbyt wiele broni, obowiązkowo dwa granaty tzw. siekacze obronne, jedną zaradkę dziesięciostrzałową i każdy z nas miał pistolet. Trzeba było działać. Wiedziałem, że nie mogę dać się złapać. No jeszcze tamci mieli szansę przeżycia, ale ja jako komendant rejonu nie. Już wcześniej myślałem o tym, że nie mogę wpaść w ich ręce, gdyż mogłem tyle szkody narobić, bo przecież nie wiadomo jaka jest ludzka wytrzymałość na tortury. Dlatego podjęliśmy walkę. Widziałem tylko jak jeden z moich przyjaciół zawisł na framudze okna. Wybiłem kolbą okno i schroniłem się między sągami drewna przykrytymi daszkiem. Chwilę słychać było jęki. Nagle słyszę – wyszła śp. Kalińska z dwójką dzieci, mówiła, prosiła, ze już nie ma nikogo i żeby ją zostawili w spokoju. Z przekleństwami puścili serię z karabinu. Zamordowali ją i dzieci, a następnie wszystko podpalili. Po chwili zobaczyłem kłęby dymu i usłyszałem serię naszych, a myśmy jak ten, który gra na instrumencie rozpoznawaliśmy swoją broń. Zrobiło się zamieszanie, zaczęli się zwijać, gdy objął mnie dym udało mi się uciec na otwarte pole. Dopiero wtedy straciłem przytomność, nawet nie czułem, że jestem ranny. Na drugi dzień chłopi z tej wioski furmanką zawieźli mnie na punkt, który sobie zawsze wcześniej wyznaczaliśmy. Tam się wyleczyłem. Jest to upamiętniona walka, ważna dla mnie, bo ukazuje zbrodnie komunizmu na ludności cywilnej, a trzeba powiedzieć takich zbrodni było wiele.

S.G.: Co Pana zmusiło do podjęcia decyzji o wyjeździe?

H.L.: Bardzo piękne były pierwsze chwile po ujawnieniu w marcu 1947 roku. Tym bardziej, że otrzymałem takie warunki jak nikt inny. Sam fakt, że to ja stawiałem warunki wyjścia z podziemia… Pierwszym było to, że nie będzie przesłuchań, moi żołnierze podadzą tylko imię, nazwisko, pseudonim i stopień. Drugi to, że będą mogli swobodnie, w mundurach poruszać się po mieście przez dwa tygodnie. I ostatnie, na to początkowo nie chcieli się zgodzić, że złożę broń, ale nie w Chełmie tylko w Wojsławicach. Jak to się odbyło? Przyjechali o 7.00, delegacja 15 ubowców z Pawlukiem (uczestnikiem zajść w Zażdzarach) na czele. Powiedziałem jaki jest program dnia. Od 7.00 do 8.00 przygotowanie, później o 8.00 ostatni raport, a o 9.00 Msza. Zaproponowałem im nawet, że jeśli mają ochotę to mogą w niej uczestniczyć. Dopiero potem w Urzędzie Gminy ujawniłem się. Dlaczego tam? Bo Gmina była symbolem władzy, to ja byłem gospodarzem. Można to sobie wyobrazić, ja siedziałem, a oni stali. To tylko mając te dwadzieścia lat można tak postępować. Gdy wjechałem do Chełma witało mnie chyba pół miasta, ludzie stali od Górki po Borek. A w domu, tyle kwiatów zastałem. To były czasy. Trwało to jednak krótko. Najpierw namawiano mnie, abym coś napisał, ale nie zgodziłem się. Potem zaczęto mówić, że dochodzą słuchy o rzekomym zamachu na moją osobę. Wtedy pomyślałem, że już się psuje i trzeba bardzo uważać. I wreszcie, gdy w czerwcu 1948 roku wróciłem do domu, bo byłem na zachodzie Polski, gdzie przez cały czas się wałęsałem, musieli mnie śledzić, bo od razu przysłali kogoś, że komendant UB chce się ze mną widzieć. Poszedłem i udawałem, iż wszystko jest w porządku. On „zwierzył” mi się, że jego wywiad doniósł o takich, którzy chcą mnie zabić za ujawnienie. A on z „troski” o mnie proponuje obstawę. Pokazał mi dwóch, od razu widać prawdziwych ubeków, a ja uśmiechając się zastanawiałem się, który z nich będzie strzelał w mój tył głowy. Powiedziałem – lepiej żebyście mi nie dawali jeszcze dzisiaj tej obstawy, bo jestem umówiony z sekretarzem, w sprawie artykułu (faktycznie tak było). Zgodzili się i tyle mnie widzieli.

S.G.: Jak Panu udało się przedrzeć za „żelazną kurtynę” ?

H.L: Po wspomnianej wyżej rozmowie z komendantem UB, w ciągu godziny spakowałem się i wraz z obstawą ruszyłem do Lublina. Tam na dworcu poczekali, aż wsiądę do pociągu i odeszli. Stamtąd pierwsza nieudana próba przekroczenia granicy przez Szklarską Porębę. Pozorowaliśmy handlarzy przygranicznych, miałem trochę rąbanki i spirytusu. Na przejściu w Wieńcu Zdroju (dzisiaj Sieradowie Zdroju) złapali mnie, ale udało mi się ich przekupić i dzięki fałszywym dokumentom umknąłem i tym razem. Wtedy wybrałem inną drogę, ale już nie winowską, bo u nas organizowane były przerzuty, ale ja nie dowierzałem. Z chwilą, gdy aresztuje się tak łatwo naszych przywódców, oznacza to przeciek. Moja droga wiodła przez Szczecin, była straszna, dzisiaj gdybym miał to powtórzyć chyba bym się nie zdecydował, ale wtedy trzeba było ryzykować. Przez pewien czas byłem na barce, nade mną dobre parę ton węgla, a do oddychania tylko rurka. Tak przekroczyłem granicę. Gdy minąłem pewną strefę, zjechałem barką w dół do Frankfurtu. Po wielu perypetiach udało mi się przedostać do strefy angielskiej, a później amerykańskiej. Tam powołałem się na znajomość z korespondentem amerykańskim Derek’iem Selby, sprawdzili. Potem przeszedłem przez obóz przejściowy dla emigrantów. Wreszcie samolotem dostałem się przez „korytarz powietrzny” do Mannheim. Na lotnisku miałem wspaniałe przyjęcie. Po niedługim czasie zdecydowałem się na wyjazd do Francji, proponowali mi też inne państwa. W Austrii potrzebowali farmerów (zrobiłem nawet na wszelki wypadek „certyfikat farmera”). Amerykanie przyznali mi stypendium i proponowali wyjazd do Stanów. Odmówiłem. Nie wiedziałem co przyniesie życie, wolałem Francję, bo z niej nawet na piechotę do domu powrócę. To był ten rzeczywisty powód.

S.G.: Pana życie we Francji i działalność w środowiskach niepodległościowych.

H.L.: Dokładnie 22 lipca 1948 roku przybyłem z transportem, jak wielu innych do fabryki w środkowej Francji niedaleko Lyonu. Na początku wykonywałem najcięższe prace fizyczne. Z czasem gdy poznałem język, zdałem maturę i ukończyłem studia zacząłem piąć się po drabinie społecznej. Aż w końcu zostałem dyrektorem Centrum Usług Informatycznych, funkcję tą pełniłem do emerytury. Tym awansem społecznym chciałem zapracować na wizerunek jaki pozostawiłem po sobie w Polsce. W trudnych chwilach tylko we wspomnieniach znajdowałem oparcie. Przez cały ten czas nie przestałem działać w środowiskach niepodległościowych. Osobiście znałem gen. Maczka, którego po
dczas wizytacji gościłem u siebie. Z gen. Andersem miałem trzykrotnie tzw. odprawy. Byłem prezesem młodzieży na środkową Francję. Byliśmy bardzo związani z tym co się dzieje w Polsce i na świecie. Był okres, szczególnie po wybuchu wojny koreańskiej, gdy sądziliśmy, że wybuchnie konflikt, co w naszym egoistycznym przekonaniu wydawało się jedyną drogą do odzyskania niepodległości. Wtedy nasza aktywność wzrosła, przechodziliśmy przeszkolenia wojskowe. W razie ewentualnej wojny byłem przewidziany na dowódcę na terenie Lubelszczyzny.

S.G.: Pana związek z partią prezydenta Jacquesa Chiraca.

H.L.: Partia Chiraca była tym co mi najbardziej odpowiadało programowo i ideowo. Wiadomo było, że tacy jak ja nie mogą pozostać na uboczu przemian, które już się dokonywały. Myślałem i okazało się to słuszne, że gdy powrócę, to te kontakty pomogą w nawiązaniu przyjaznych stosunków z Francją. Uważałem, iż dobrze mieć znajomych wśród ludzi, którzy tam coś znaczą. Dzięki tym kontaktom miałem okazję przyjechać do Polski w 1970 roku jako doradca premiera. Władze polskie postawiły jednak warunek – żebym zrzekł się obywatelstwa polskiego. To była cena, której nie mogłem zapłacić i na przyjazd do kraju czekałem jeszcze 20 lat.

S.G.: Mając ustabilizowane życie we Francji zdecydował się Pan wrócić. Dlaczego?

H.L.: Ja cały czas wiedziałem, że wrócę. Nie wyobrażałem sobie, by mogło być inaczej. Bo co wtedy, mówiliby, że „Młot” ma dobrze i Ojczyznę ma w nosie. Nie mogłem na to pozwolić. Granicę w Zgorzelcu przekroczyłem 4 lipca 1992 roku. Dla niektórych popełniłem wielką zbrodnię – odważyłem się powrócić. Jestem jedynym dowódcą tego typu oddziałów w Polsce, który nie otrzymał awansu od 1944 roku. Ale cieszę się, że choć w pewnym stopniu zostało dokonane zadośćuczynienie w stosunku do wielu moich kolegów.

S.G.: Co Pan sądzi o zakłamaniu historii powojennej Polski, za szczególnym uwzględnieniem działalności WiN?

H.L.: Obecnie chce się nagiąć historię swoich politycznych i ideologicznych poglądów. Teza „wojny domowej” jest wyssana z palca. Jakże można porównywać sytuację powojennej Polski z wojna domową w Hiszpanii, gdzie to naród był podzielony ideologicznie. A z kim walczyliśmy u nas? Z obcym najeźdźcą i przybudówkami NKWD, bo czym było UB i MO? Oni poszli na współpracę, widząc w tym osobiste korzyści, teraz o tym zapominają. A myśmy walczyli o wolną i niezawisłą Polskę. Dzisiaj po tylu latach można powiedzieć, że moje pokolenie wskazało drogę i później poprzez zrywy lat 1956, 1970, 1980 i po 45 latach późno, ale jednakże kraj nasz odzyskał wolność. I tutaj taka moja osobista refleksja – chyba nie o taką Polskę walczyliśmy. Ale to co mamy jest wystarczające. Ci co złożyli ofiarę życia, po to byśmy mogli być ludźmi wolnymi zasłużyli na dobrą pamięć. To cośmy widzieli w Sejmie – wystąpienie pana Pastusiaka i innych to skandal. Ci starcy, którzy tam przyszli chcieli tylko bardzo skromnej zapłaty, uznania, że dobrze służyli Ojczyźnie. Teza o „wojnie domowej” była dla nich policzkiem i proszę się im nie dziwić, że wszyscy wstali i odeszli. Należy działać tak, by już żadne pokolenie nie musiało dawać takich wyrazów przywiązania do Ziemi Ojczystej jak moje. By szansę tę wykorzystać trzeba przede wszystkim wzbogacać się intelektualnie i być wiernym pewnym wartościom np. poszanowanie drugiego. I z chwilą, gdy ten szacunek będzie miał miejsce to będzie przyjęty, a wiemy jak to dzisiaj wygląda. Ja osobiście jestem przekonany, że prawda wreszcie zwycięży.

Kwiecień 2001 r.

Czytaj więcej nt. por. „Młota”:
1.Por. Henryk Lewczuk „Młot” i uderzenie na Hrubieszów – 27/28 V 1946 r. – część 1>
2.Por. Henryk Lewczuk „Młot” i uderzenie na Hrubieszów – 27/28 V 1946 r. – część 2>
3.Por. Henryk Lewczuk „Młot” i uderzenie na Hrubieszów – 27/28 V 1946 r. – część 3>

Rozmowa z por. „Młotem” – część 1>
Strona główna>

Por. Henryk Lewczuk „Młot” – część 1

Por. Henryk Lewczuk „Młot” i uderzenie na Hrubieszów – 27/28 V 1946 r.


Por. Henryk Lewczuk „Młot”, zdjęcie z 1947 r.

Henryk Lewczuk urodził się 04 lipca 1923 roku w Chełmie (woj. lubelskie) w rodzinie robotniczej i do wybuchu wojny uzyskał wykształcenie średnie. W roku 1941 wstępuje do ZWZ-AK. Po ukończeniu Szkoły Podchorążych AK na przełomie kwietnia i maja 1944 r. skierowany zostaje do oddziału partyzanckiego por. Zygmunta Szumowskiego „Sędzimira” (późniejszego komendanta Obwodu WiN Włodawa) z odtwarzanego 7. pp AK, na stanowisko dowódcy drużyny. Bierze udział w akcjach przeciwko wycofującym się Niemcom, po wejściu Rosjan zostaje wcielony do WP i od sierpnia 1944 r. rozpoczyna naukę jako słuchacz Oficerskiej Szkoły Artylerii w Chełmie. W marcu 1945 r. zdezerterował, powrócił do konspiracji i niedługo po tym został mianowany komendantem 1. Rejonu AK-DSZ w Obwodzie Chełm (Wojsławice, Rakołupy, Krzywiczki, Żmudź). „Młot” dość szybko organizuje i obejmuje dowództwo oddziału zbrojnego podporządkowanego strukturom Obwodu Chełm DSZ-WiN.

Poprzednikiem „Młota” na tym terenie był por. Stanisław Kulik ps. „Wołyniak”, „Tarzan”. S. Kulik urodził się w 1904 r. w Surmaczach (pow. Radzyń Podlaski). Pochodził z rodziny chłopskiej, miał wykształcenie niepełne średnie. Podczas okupacji niemieckiej był żołnierzem AK. Po wkroczeniu armii sowieckiej, jak wielu innych akowców, został wcielony do WP. Został słuchaczem Oficerskiej Szkoły Pancernej WP w Chełmie. 2 III 1945 r. zdezerterował wraz z siedemdziesięcioma żołnierzami swojej kompanii. 3 III GO Krasnystaw wytropiła ich w Chełmcu pow. Krasnystaw i zabiła 7, do niewoli wzięła 38. GO Chełm wzięła do niewoli 11 kursantów. Pozostali utworzyli oddział partyzancki, na czele którego stanął por. Kulik. Prowadził działalność bojową jako komendant Rejonu Rakołupy Obwodu DSZ Chełm do 28 VII 1945 r., kiedy to jego oddział doznał poważnych strat w starciu z grupą operacyjną WP, NKWD i PUBP, tracąc dwóch zabitych, trzech rannych i dwóch zatrzymanych przez GO. Po tym wydarzeniu „Tarzan” postanowił rozwiązać oddział i wyjechał na Pomorze, gdzie nadal działał w strukturach WiN zorganizowanych tam przez lubelski Okręg WiN. Został aresztowany przez UB 31 X 1946 r. i skazany na karę śmierci, wykonaną 28 XII 1946 r. Jego żołnierze, którzy pozostali w powiecie Chełm, zostali podporządkowani dowództwu por. Henryka Lewczuka „Młota”.


Prawdopodobnie 1945 r. Partyzanci z oddziału Stanisława Sekuły „Sokoła”

Innym oddziałem poakowskim operującym na terenie podległym „Młotowi” była grupa Stanisława Sekuły „Sokoła”. Działali na pograniczu powiatów Chełm i Krasnystaw, a w jej skład wchodziła okoliczna młodzież, jak również żołnierze, którzy zdezerterowali z WP, co w 1945 r. było na porządku dziennym. Około 20-osobowy oddział ,,Sokoła’’ podzielony był na 3 plutony, którymi dowodzili: Kazimierz Stefankowski „Zryw” (ujawnił się w drugiej połowie 1945 r.), NN „Jastrząb” i NN „Torpeda”. Największy sukces oddziału stanowiła akcja na grupę operacyjną KP MO Chełm, podczas której zlikwidowano w lesie wojsławickim 6 funkcjonariuszy MO i 1 UB-eka. Był to odwet za zamordowanie wcześniej w Wojsławicach żołnierza AK Antoniego Popka ,,Paka’’ i jego ojca Juliana. Obaj zginęli w płomieniach rodzinnego domu. W celu oczyszczania terenu bojówki podległe „Sokołowi” wykonały sporo wyroków śmierci na działaczach ,,władzy ludowej’’, a także prowadziły walkę z Ukraińcami.
W lipcu 1945 r. „Sokół” odmówił podporządkowania się rozkazom dowództwa Okręgu Lublin AK-DSZ, zabijając wysłannika Komendy Okręgu NN „Ślązaka”, który miał przejąć dowództwo nad „dzikim” oddziałem. Za niesubordynację AK-DSZ wydało na „Sokoła” wyrok śmierci. Prawdopodobnie w sierpniu 1945 r. uciekł on z Chełmszczyzny na Ziemie Zachodnie, zaś jego podkomendnych wcielił do swojego oddziału por. Henryk Lewczuk „Młot”, któremu udało się bardzo sprawnie zorganizować podległy mu teren działania, czemu sprzyjała również postawa miejscowej ludności.
Oto jak wspomina porucznika „Młota” jedna ze współpracowniczek oddziału, Jadwiga Brandt:
„[…] Porucznik „Młot” Henryk Lewczuk działał już od pewnego czasu na naszym terenie. […] Wraz z pojawieniem się „Młota” na naszym terenie zapanował upragniony ład nie tylko w oddziałach partyzanckich, ale także poza oddziałami. Był on nie tylko żołnierzem AK, ale też opiekunem całej naszej cywilnej ludności. Za jego kulturę osobistą, takt i rozwagę cenili go wszyscy mieszkańcy Wojsławic i okolic, a młodzi ludzie których miał w oddziale, gotowi byli za nim pójść w ogień. Umiał zjednać w sobie dla swego działania społeczeństwo, tak, że nie było człowieka na naszym terenie, który nie brałby udziału w tej wielkiej sprawie. Niebawem poznałam „Młota”. Przychodził do „Zapałki” – oczywiście nocą – a także i na pocztę. […] Przy każdej sposobności obserwowałam „Młota”. Był średniego wzrostu, wyprostowany, w dobrze skrojonym mundurze. Jego osobie dodawała powagi przewieszona przez ramię broń, w jego ruchach widać było elegancję i pewność siebie. W pięknej męskiej twarzy świeciły jak dwie gwiazdy bystre oczy, które przy uśmiechu czyniły tę twarz bardzo interesującą, mówił wolno, dobierając odpowiednio wyważone słowa, co świadczyło, że nie rzuca ich na wiatr.
Nasi urzędnicy urzędowali dniem, noc należała do „Młota” i jego oddziału. Potrafił on stać na straży spokoju i czuwać rozważnie nad swym bezpieczeństwem. Cieszyliśmy się, gdy skorzystał u nas z noclegu, całą rodziną gotowi byliśmy spełniać wszystkie jego życzenia.
A UB szalał. Ciągle kogoś aresztowano, urządzano napady na oddziały AK, podczas których zawsze były ofiary w ludziach. Nie tylko jednak w potyczkach ginęli ludzie. Lodzię Schontag i jej kolegę z AK o nazwisku Prus zamordowano w Lesie Kumowskim i znaleziono ich po kilu dniach przykrytych gałęziami. Trupy te odnalazł leśniczy. Na pamiątkę tego, rodzina pomordowanych zawiesiła na pobliskim drzewie obrazek Matki Boskiej, wisi tam do dzisiaj. Był to czyn UB i MO w tym celu, aby zmusić odziały partyzanckie do ujawniania się, ale im większy był terror, tym bardziej nasi bronili się przed powzięciem takiej decyzji.”

Oddział „Młota” stał się postrachem komunistów na południowej Chełmszczyźnie, uzupełniając tym samym działania oddziału braci Taraszkiewiczów – Leona „Jastrzębia” i Edwarda „Żelaznego”, działających na północy, na styku powiatów włodawskiego, chełmskiego i radzyńskiego.
Oddział por. „Młota” wykonał dość sporo akcji przeciwko komunistom, dezorganizując im instalowanie swojej władzy. Oto niektóre wydarzenia związane z działalnością bojową oddziału:
Latem 1945 r. dezerterują milicjanci z posterunku MO w Wojsławicach i przyłączają si
ę do oddziału ,,Młota’’;
18 V 1945 r. w miejscowości Czułczyce – Leśniczówka GO MO i UB rozbiła sztab oddziału NN „Fali”. Wobec wysokich strat oddział ten został rozwiązany i w późniejszym czasie część partyzantów „Fali” znalazła się u „Młota”;
2 XII 1945 r. grupa prowokacyjna UB aresztowała we wsi kol. Zarudzie oficera broni oddziału, Jana Galusza, w wyniku czego w ręce UB wpadł magazyn broni;
W nocy z 15 na 16 XII 1945 r. obok gajówki w Haliczanach w walce z grupą operacyjną UB zabito 4 jej członków, tracąc przy tym 2 zabitych (ci dwaj żołnierze NN ,,Dzik’’ i NN ,,Litwin’’ spoczywają na cmentarzu w Wojsławicach). Próba okrążenia przebywających w gajówce kilku żołnierzy WiN pod dowództwem samego „Młota” nie udała się. Oddział został jedynie rozproszony i zebrał się po około 2 tygodniach;
16 XII 1945 r. partyzanci z oddziału „Młota” zastrzelili komendanta MO w Rejowcu;
28 XII 1945 r. zlikwidowano w Majdanie Kukawieckim referenta PUBP Chełm, Jana Buczka;
29 II 1946 r. w miejscowości Staw rozbito posterunek MO, likwidując przy okazji jego komendanta. Partyzanci weszli też do urzędu gminy, gdzie wykonali wyrok na urzędniku gminnym, uprowadzili też 3 milicjantów;
21 III 1946 r. zarekwirowano w gorzelni w Sielcu 200 litrów spirytusu;
9 V 1946 r. NN „Kania” oraz Jerzy Biegalski „Skośny” zastrzelili w Wojsławicach instruktora PPR, Andrzeja Piwonoskiego. Wykonawcą wyroku był „Skośny”;
27/28 V 1946 r. oddział por. „Młota”, jako jeden z kilku oddziałów WiN, wziął udział wspólnie z oddziałami UPA w ataku na Hrubieszów.

Prawdopodobnie 1945 r. Trzeci od lewej Czesław Hajduk „Ślepy” – póżniejszy dowódca bojówki WiN dla III Rejonu Obwodu Hrubieszów, czwarty od lewej Stanisław Sekuła „Sokół” – dowódca bojówki AK, jego obowiązki przejął później Henryk Lewczuk „Młot”, pierwszy od prawej Stefan Bakuniak „Watażka” (bliski współpracownik „Ślepego”), na jego ramieniu dziewczyna o nazwisku Halama z Leśniczówki koło Wojsławic, jej bracia współpracowali z „Sokołem”.

,,Młot’’ często współpracował też z hrubieszowskim oddziałem WiN por. Czesława Hajduka „Ślepego”. Uchodząc z ubeckich obław nieraz kierował się na tereny podległe „Ślepemu”. To ,,Młot’’ skierował do Hajduka 4 Wileńszczaków, wśród których był Stanisław (Cima?) „Łańcuch” (Hajduk był ojcem chrzestnym jego syna). Zdarzały się też rotacje żołnierzy pomiędzy obydwoma oddziałami.
„Młot” był jednym z tych dowódców, którzy rozumieli potrzebę ułożenia na nowo stosunków z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) w imię zakończenia bratobójczych walk i podjęcia działań przeciw wspólnemu wrogowi – komunistom. Jego współpraca, jak i kilku innych dowódców podziemia z tamtejszego terenu, zaowocowała jedną z najbardziej spektakularnych akcji zbrojnych w powojennej Polsce.
Nocą z 27 na 28 maja 1946 r. połączone oddziały WiN i UPA uderzyły na Hrubieszów. Na temat tej jednej z największych akcji polskiego podziemia narosło przez lata wiele mitów i zafałszowań. Choć niejednokrotnie opisywano jej przebieg, to opisy te dość daleko odbiegają od siebie, a często również od prawdy.

21 maja 1945 r. w Rudzie Różanieckiej przedstawiciele zamojskiej AK i UPA podpisali porozumienie, kończące w tym rejonie trwające od 2 lat zacięte walki pomiędzy polskimi i ukraińskimi oddziałami niepodległościowymi. Zgodnie z jego ustaleniami rozgraniczono strefy wzajemnych wpływów, ustalono sposoby utrzymywania kontaktów, hasła, a także zasady poruszania się po obszarze kontrolowanym przez drugą stronę w wypadku pościgu przez UB lub NKWD. Postanowiono wymieniać się informacjami wywiadowczymi, wspólnie zwalczać agentów komunistycznych i bandytyzm. We wrześniu 1945 r. porozumienie to zostało rozszerzone na Chełmszczyznę i Podlasie czyli na wszystkie mieszane etnicznie obszary Okręgu Lublin AK-WiN.
Obie strony zasadniczo przestrzegały warunków porozumienia. Dnia 6 kwietnia 1946 r. przeprowadzono pierwszą wspólną akcję bojową, zdobywając razem stację kolejową w Werbkowicach. Jedno z najważniejszych spotkań polsko-ukraińskich odbyło się 19 maja 1946 r. w folwarku Miętkie. Polskie podziemie reprezentowali: szef BiP Okręgu Lublin Jan Zatrąg „Ostoja”, por. Wacław Dąbrowski „Azja”, por. Kazimierz Witrylak „Hel”-”Druk” i czterech oficerów WiN o nieustalonych nazwiskach. Ukraińców zaś Teodor Harasymiuk „Dunajski”, (NN) „Pewnyj”-”Jawir” i Zacharczuk „Chmurnyj”. Po potwierdzeniu na nim wcześniejszych uzgodnień, Polacy zaproponowali wspólne uderzenie na Hrubieszów, jednocześnie przedstawiając dane wywiadu o siłach NKWD i polskich komunistów oraz plany miasta. Natychmiast po spotkaniu polską propozycję przekazano dowódcy UPA w Polsce płk. Mirosławowi Onyszkiewiczowi „Orestowi”, który skontaktował się z Krajowym Prowydnikiem OUN Jarosławem Staruchem „Stiahem” a on, choć bez entuzjazmu, zaakceptował plan WiN-u.

Hrubieszów w tym okresie był typowym prowincjonalnym miasteczkiem przedwojennej Polski, gdzie przeważały drewniane domy i jedynie kilka budynków w centrum było murowanych. Miasto z zachodu na wschód przecinała szeroka na ponad 20 metrów rzeka Huczwa. Centrum miasta znajdowało się na południe od rzeki. Tam miały swoje siedziby Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, Powiatowa Komenda MO, jednostka NKWD (w dworku „Du Chateau”) w sile ok. 150 ludzi, Komitet Powiatowy PPR, Komenda Miasta i siedziba Ukraińskiej Komisji Przesiedleńczej. Na północnym brzegu, ok. kilometra od zabudowań rozlokowane były koszary 5 pułku i komenda 32 odcinka WOP. Obie części miasta łączył drewniany most, zwany potocznie chełmskim.

Część 2 >
Strona główna >

Por. Henryk Lewczuk „Młot” – część 2

26 maja w wyznaczonym …

26 maja w wyznaczonym punkcie zebrały sie 4 lubelskie sotnie: st. sierż. Eugeniusza Jaszczuka „Dudy”, Semena Prystupa „Dawyda”, Wasyla Jarmoła „Jara” i por. Wasyla Krala „Czausa” oraz bojówki SB. Dowództwo nad całością sił ukraińskich objął Jewhen Sztendera „Prirwa”. Nocą upowcy przemaszerowali na miejsce spotkania z winowcami do lasu pomiędzy wsiami Trzeszczany i Podhorce, oddalonego od Hrubieszowa o 6 km. Zgrupowanie polskiego podziemia skoncentrowało się w tym samym lesie, lecz w innej jego części, gdzie stawiły się hrubieszowskie oddziały partyzanckie Kazimierza Witrylaka „Hela”-”Druka”, Stefana Kwaśniewskiego „Wiktora”, Czesława Hajduka „Ślepego”, Mariana Horbowskiego „Kota”, NN „Kalifa” i chełmski oddział Henryka Lewczuka „Młota”. Przedstawiciel WiN-u zjawił się w miejscu obozowania oddziałów UPA rano 27 maja i ustalił odprawę dowódców na 12:00, zaś koncentrację oddziałów na 17:00.
Na odprawie ustalono rozkład sił uczestniczących w ataku. Na NKWD maiło uderzyć 120 żołnierzy UPA wzmocnionych 2 „torpedami” (były to najprawdopodobniej pociski do rakietowych moździerzy niemieckich „nobelverfferów” odpalane z prymitywnych wyrzutni), 30 upowców miało znajdować się w rezerwie, a 15 członków Służby Bezpieczeństwa OUN ostrzeliwać Sowietów ze skrzydła. Atakiem na NKWD miał kierować dowodzący całością sił ukraińskich „Prirwa”.


Por. Henryk Lewczuk „Młot”

Na UBP miało uderzyć 25 WiN-owców wspartych jedną ukraińską „torpedą”, pod komendą „Młota”. Pododdział WiN o nieustalonej sile miał rozbroić MO. Przeciwko Komisji Przesiedleńczej Ukraińcy skierowali 20 członków SB. Do likwidacji funkcjonariuszy UB w prywatnych mieszkaniach wyznaczono grupę Jana Trusia „Gaika” złożona z 10 Polaków i 2 Ukraińców. Ci ostatni byli zakładnikami za czterech partyzantów WiN pełniących rolę przewodników oddziałów UPA. Pododdział plut. Witolda Poteruchy „Szczerbatego” miał zdobyć budynek PPR oraz zabrać stamtąd wszystkie dokumenty. Zadaniem oddziału por. „Ślepego” było zablokowanie budynku Szturmówki i ochrona mostu na Huczwie. Do pomocy przydzielono mu też bojówkę SB. Oddział ppor. „Kota” blokował drogę na Włodzimierz, 25 partyzantów WiN ppor. „Kalifa” było odpowiedzialnych za spalenie mostu w Werbkowicach. Grupa ta po przemarszu w okolice Metelina , miała ryglować drogę na Zamość. W lesie koło Masłomęczy 20 osobowy oddział pod dowództwem Józefa Jasińskiego „Groma” zamknął drogę na Dołhobyczów. Na skrzyżowaniu Hrubieszów – Chełm – Horodło miało zająć stanowiska 25 partyzantów Edwarda Sekulskiego „Nożyce”, zaś w Czerniczynie, zabezpieczając drogę na Sokal, kolejnych 20 członków WiN. Wszystkie te pododdziały miały też za zadanie przecięcie połączeń telefonicznych.
Ogółem w operacji miało wziąć udział ok. 200 Ukraińców i mniej więcej tyle samo Polaków. W samym mieście siły polskie liczyły tylko ok. 100 partyzantów i stąd w literaturze upowszechniła się opinia, że w operacji brało udział więcej Ukraińców.
26 maja lubelskie NKWD od agentów „Korzenia” i „Samostijnego” otrzymał informacje o pojawieniu się ok. 120 członków UPA w lesie Terebin. D-ca 98 pułku 64 Dywizji NKWD płk Miedwiediew następnego dnia wysłał do Hrubieszowa 65 żołnierzy ze szkoły podoficerskiej i 40 z 3 batalionu 18 pułku, którzy mieli 28 maja rano rozpocząć operację „czyszczącą”. Pomimo tego, że pododdziały 18 pułku nie zdążyły przybyć do miasta (zanocowały w kol. Alojzów), siły sowieckie liczyły w sumie 214 ludzi. Było to o 60 ludzi więcej niż donosił wywiad WiN.

27 maja 1946 r., około północy oddziały partyzanckie przekroczyły most na Huczwie od strony Sławęcina. Oddział ukraiński, który miał zdobyć komisję wysiedleńczą odłączył się i zajął swoje pozycje, zaś pozostałe oddziały przeszedłszy przez most chełmski weszły do miasta, gdzie nastąpiło rozdzielenie. Oddziały UPA, które miały uderzyć na NKWD oraz oddział „Młota” skręciły w ulicę Partyzantów i dotarły na wyznaczone pozycje, ok. 40 m. od koszar NKWD i ok. 30 m. od ich komendy. Rozstawiono tam wyrzutnię „torped” oraz kilka granatników małego kalibru, a drugą wyrzutnię ustawiono ok. 20 m. od siedziby UB na dachu magazynu Spółdzielni „Społem”, gdzie stanowiska zajęło kilku żołnierzy od „Młota”, którzy mieli prowadzić ostrzał pięter budynku UB.
Akcja rozpoczęła się z opóźnieniem, ok. 1:30 ponieważ Ukraińcy mieli trudności z odpaleniem pocisków. Odpalono pierwszą „torpedę”, która jednak nie trafiła ani w koszary ani w komendę, jednocześnie rozpoczynając gwałtowny ostrzał z broni maszynowej. Enkawudyści przyjęli walkę i wywiązał się długi pojedynek ogniowy. Wg meldunków UPA dwa „zwena torpedowe” wystrzeliły w sumie 6 pocisków, z czego 4 celne. Ogniem broni maszynowej uciszono też jeden z dwóch sowieckich ckm-ów (pozostałe dwa nie strzelały prawdopodobnie z powodu paniki, która ogarnęła niektórych sowietów), oraz ostrzelano uciekających z budynku UBP. Po półtoragodzinnej walce sotnie rozpoczęły odwrót.

Zaraz po rozpoczęciu ostrzału koszar NKWD odpalono również dwie „torpedy” w kierunku UBP. Pierwszy pocisk nie trafił w cel, lecz następny uderzył wprost w gabinet szefa PUBP. Jednocześnie od strony kina i z dachów magazynów rozpoczęto krzyżowy ostrzał pięter gmachu (cele więźniów znajdowały sie w piwnicach).
Siedzibę UB otaczał 1,5 metrowy mur, zakończony u góry zasiekami z drutu kolczastego. Do jego sforsowania „Młot” użył kocy i płaszczy, po których jego żołnierze przedostali się na druga stronę i po likwidacji odstrzeliwującego się wartownika wdarli się do środka budynku. Jak wspomina Stefan Winiarczyk, jeden z żołnierzy „Młota”, z góry zbiegła młoda dziewczyna i niestety została zastrzelona, bo myślano, że na górze są tylko pracownicy UB. Okazało się, że zabito siostrę członka WiN, prowadzoną na nocne przesłuchanie sanitariuszkę „Floresę” (Nieborak). Zaraz po tym wdarto się na górę, gdzie Roman Kaszewski „Zdybek” zlikwidował czterech funkcjonariuszy UB. Reszta ubeków rozpierzchła się i ukryła w okolicy.
Po opanowaniu budynku rozpoczęto uwalnianie więźniów. Ponieważ funkcję klucznika pełnił Władysław Wasilczuk, który był winowską wtyczką w UB, wszystko poszło bardzo sprawnie. W sumie uwolniono 20 więźniów, z czego pięciu Ukraińców. Oprócz sanitariuszki „Floresy”, w niewyjaśnionych okolicznościach, zginał jeszcze jeden więzień. Oddziałowi Henryka Lewczuka „Młota” przez cały czas towarzyszył dowodzący całością sił polskich por. Kazimierz Witrylak „Hel”-”Druk”.

Władzin (gm. Uchanie, powiat hrubieszowski), początek sierpnia 1946 r. przed spotkaniem z angielskim dziennikarzem W. D. Selby’m. Stoją od lewej: Lucjan Kisiel ,,Lutek’’, Roman Kaszewski ,,Zdybek’’, Roman Kocęmirowski ,,Jar’’, Mieczysław Hawryluk ,,Syrena’’, Czesław Skiba „Granit”, NN ,,Błysk’’, Ryszard Gałecki „Grom”, Eugeniusz Kulik „Wicher”, Bogdan Sołdun „Majtek”, NN „Poruta”, Czesław
Jarosz „Hiena”, Leon Piekut „Orzeł”, por. Mieczysław Niedzielski „Grot” (zastępca d-cy), Piotr Lichaczewski „Piter”, Janusz Flach „Pazur”, Roman Matejski „Skała”, Jan Fic „Ryś”. Klęczą od lewej: NN „Słodki”, NN „Zdziebko”, NN „Miś”, Jerzy Śliwiński „Śliwa”, Jan Madejski „Szabela”, Jerzy Baran „Poręba”. Leżą od lewej: por. Henryk Lewczuk „Młot” (dowódca oddziału) i Mieczysław Patkowski „Gruby”.

Po godzinie pierwszej nastąpił atak na Komendę MO. WiN-owcy wdzierali się do środka budynku, lecz milicjanci znajdujący się na parterze od razu otworzyli ogień, a za chwilę zaczęli ich wspomagać inni milicjanci z góry. W końcu opanowano parter, lecz funkcjonariusze MO zarzucili partyzantów granatami, zmuszając do odwrotu. Po chwili nastąpił drugi atak i sytuacja się powtórzyła – partyzanci ponownie opanowali parter, po czym obrzuceni granatami, cofnęli się. W trzecim ataku członków WiN wsparli upowcy i gdy milicjantom zaczęło brakować granatów, partyzanci zaczęli wdzierać się na schody. W tej sytuacji komendant posterunku dał rozkaz do kontrataku (według jedynej dostępnej relacji – komendanta MO Stanisława Rząda), po którym partyzanci wycofali się po raz kolejny i zarazem ostatni. Komenda Powiatowa MO nie została zdobyta.
W tym samym czasie oddział por. Czesława Hajduka „Ślepego”, zgodnie z planem, otoczył budynek Szturmówki przy ul. Górnej i ostrzeliwując okna oraz drzwi nie wypuścił nikogo na zewnątrz.
Bojówka SB przeprowadziła dwa ataki na Komisje Przesiedleńczą, które się jednak nie powiodły. Zawiodły tu doniesienia polskiego wywiadu, mówiące, że ochrona Komisji posiada jedynie pistolety – w rzeczywistości była dobrze uzbrojona w broń maszynową. Partyzanci opanowali również i zniszczyli pocztę.
Akcja powoli dobiegała końca i zaczynał się odwrót. Polskie oddziały, po walce, wycofały się w kierunku Sławęcina, gdzie na łąkach czekały furmanki, które odwiozły je aż do wsi Gliniska. Pościg nie odkrył ich śladów. Ukraińcy rozpoczęli odwrót w kierunku na las terebiński, ale za nimi ruszył pościg NKWD.

Żołnierze „Młota” – od lewej: Tadeusz Wojnakowski „Mściwy”, Roman Matejski „Skała”


Żołnierze „Młota” – od lewej: Stanisław Maślanka „Legenda”, Piotr Lichaczewski „Piter”

Alarm w 5 pułku ogłoszono po godzinie 1:00, jednak wobec braku łączności i kompletnej dezorientacji co do zamiarów atakujących partyzantów, nie zdecydowano się na akcję zaczepną, ale zorganizowano obronę koszar i dopiero ok. godz. 2:00 wysłano jeden pluton elewów (ok. 25 ludzi) pod dowództwem ppor. Mariana Fleminga w kierunku toczącej się walki. Towarzyszył mu por. Wojciech Jaruzelski [sic!], pomocnik szefa sztabu pułku do rozpoznania. Żołnierze dość lękliwie posuwali się w stronę ogniska nasilającej się walki, o której natężeniu świadczyły odgłosy wybuchających granatów, ciągły terkot broni maszynowej i potężniejąca łuna nad centrum miasta. Palił się budynek PUBP.

Ok. 3:30 mjr Sokołow widząc, że upowcy odeszli, wysłał na zwiad transporter z lejt. Sołowiewem, z którym pojechał transporter WP oraz grupa kawalerii. Gdy dojechali do mostu, zobaczyli wycofujących się partyzantów i natychmiast otworzyli ogień. Kilku żołnierzy WiN nie zdążyło się wycofać za rzekę i ukryło pomiędzy drewnianymi belkami leżącymi obok mostu, a gdy transportery pokonały most, partyzanci otworzyli ogień i rzucili w ich kierunku granat. Zamieszanie spowodowane wybuchem pozwoliło partyzantom „przeskoczyć” most. W pancerce został ranny lejt. Sołowiew.

Hrubieszów 1946 r. Oficerowie sztabu 5 pp, biorący udział w pościgu za oddziałami podziemia niepodległościowego po nocnym ataku 27/28.V.1946 r. Pierwszy z lewej stoi por. Wojciech Jaruzelski, już wtedy nabierający wprawy w strzelaniu do rodaków, od prawej stoją: por. Pietrykowski i kpt. Kotwicki.

O godz. 7:00 NKWD otrząsnęło się wreszcie po szoku spowodowanym atakiem i wysłało grupy zwiadowczo-pościgowe w kierunku na Chełm, Zamość i Sławęcin. Już o 7:30 grupa 30 enkawudystów z 9 roty pod dowództwem lejt. Andrijewskiego na drodze do Zamościa odkryła i starła sie z UPA. Oddział NKWD był jednak za słaby do rozbicia sił ukraińskich, mógł jedynie iść ich tropem. W sukurs Andrijewskiemu ruszył st. lejt. Iwanow z 44 ludźmi, w tym grupą WP, oraz dołączył na transporterze mjr Sokołow. Ok. 9:00 koło Metelina sowieci rozpoczęli natarcie połączonymi siłami na upowców, którzy zaczęli się wycofywać, ale na skraju lasku terebińskiego zajęli pozycje obronne i przywitali ogniem nacierających. Pod huraganowym ogniem Ukraińców grupa pościgowa zaczęła odwrót i aż do godziny 14:00 nie podejmowali żadnych działań. Dopiero o 14:00, po przybyciu posiłków w sile plutonu szkoły podoficerskiej, plutonu kawalerii, oddziałów MO i WP oraz 100 enkawudystów z 3 batalionu 18 pułku, rozpoczęto akcję, która jednak nie przyniosła żadnych efektów. Podobnym fiaskiem zakończyła się akcja pościgowa w dniach 29 maja – 2 czerwca. Wg dokumentów ukraińskich doszło jedynie do drobnych potyczek korzystnych dla UPA.

Straty biorących udział w ataku na Hrubieszów oddziałów były stosunkowo niewielkie. W samym mieście poległo jedynie dwóch Ukraińców, w trakcie odwrotu zginęło trzech kolejnych a trzech odniosło rany. Po stronie WiN, z wyjątkiem sanitariuszki „Floresy”, nie było zabitych. Jeżeli wierzyć oficjalnym danym, to NKWD straciło dziewięciu ludzi, WOP pięciu, PPR i UB po dwóch.
Partyzantom udało się przejąć akta UB i PPR, zdemolować budynki PPR, starostwa i UB, co zdezorganizowało częściowo aparat represji na terenie powiatu. Nie udało się natomiast opanować Komisji Przesiedleńczej, co było istotnym niepowodzeniem, gdyż zdobycie jej i zniszczenie znajdujących się tam dokumentów było głównym celem UPA.

Wspólne akcja WiN i UPA na Hrubieszów zakończyła się militarną kompromitacją „władzy ludowej”, spotęgowaną dodatkowo tym, że po ataku w mieście rozeszła się plotka, iż było to tylko rozpoznanie przed głównym uderzeniem. Spowodowało to tak wielką panikę w szeregach komunistów, że ograniczono wyjazdy w teren, okopano i ogrodzono drutem kolczastym budynki MO, tylko w dzień pracowano w komendzie, zaś w nocy przechodzono do okopów. Sytuacja taka trwała aż cztery miesiące. Podobny nastrój zapanował też w Tomaszowie Lubelskim, gdzie stacjonujący batalion NKWD zawiesił aktywną działalność i zaczął przygotowywać obronę miasta, a UB żaliło się w raportach do WUBP, że „Wojsko KBW wyjechało z terenu powiatu, motywując to tym, że nie mają prowiantu i że jest ich za mało, by przeprowadzać operacje”.

Część 3>
Strona główna>

Por. Henryk Lewczuk „Młot” – część 3

Po ataku na Hrubieszów, …

Po ataku na Hrubieszów, oddziały, jak i cała organizacja wróciły do normalnej działalności. Wrócił również na swój teren oddział „Młota”. Z jednej strony przygotowywano się do referendum, a z drugiej, w dalszym ciągu, przeprowadzano działania mające zapewnić spokój i bezpieczeństwo na terenie obwodu.
16 VI 1946 r., o godz. 8:45 żołnierze ,,Młota’’: Marian Durko „Mściwy” i Jerzy Śliwiński „Śliwa” zabili starostę chełmskiego Stefana Flisa, 50 metrów od jego domu. Po akcji kilku żołnierzy WP podjęło pościg za uciekającym „Śliwą”, ale ten jednego żołnierza zastrzelił, drugiego ranił i zdołał zbiec;
VI 1946 r. NN „Długi”, „Jerzyk” (chodzi tu prawdopodobnie o Jerzego Barana ) oraz NN „Kania” zastrzelili w Wojniakach instruktora PPR;
3 VIII 1946 r. oddział „Młota” wziął udział w konferencji z angielskim dziennikarzem Williamem Derekiem Selby na kol. Władzin, gm. Uchanie, której należy poświęcić nieco więcej uwagi.


Oddział „Młota” lato 1946 r. Władzin, gm. Uchanie, przed spotkaniem z W. D. Selby’m. Stoją od lewej: Mieczysław Patkowski „Gruby”, Czesław Jarosz „Hiena”, NN, Tadeusz Wojniakowski „Mściwy”, Janusz Flach „Pazur”, por. Henryk Lewczuk „Młot”, Bogdan Sołdun „Majtek”, M. Michalik „Wrzos”.

W Warszawie przebywał w tamtym okresie korespondent pisma „Sunday Times”, William Derek Selby, który starał się dotrzeć do przedstawicieli polskiego i ukraińskiego podziemia. Pomógł mu w tym jego kierowca i tłumacz Janusz Kazimierczak. Skontaktował on Selby’ego z komendantem Obwodu Hrubieszów por. Wacławem Dąbrowskim „Azją”, po czym ustalono, że spotkanie nastąpi 2-3 sierpnia 1946 r. Korespondent chciał zobaczyć jaki jest stan podziemia, a dowódcy WiN i UPA liczyli na poinformowanie zachodnich społeczeństw o łamaniu międzynarodowych zobowiązań przez ZSRR i Rząd Jedności Narodowej. W. D. Selby przyjechał do Włodzina w nocy z 1 na 2 VIII 1946 r. i przez dwa dni przebywał w majątku Piotra Diszato. Podczas pobytu spotkał się z czteroosobową delegacją ukraińską i reprezentantami WiN: por. „Azją”, Stefanem Kwaśniewskim „Wiktorem”, Józefem Śmiechem „Ciągiem”-„Rzymianinem”, Henrykiem Lewczukiem „Młotem”, Czesławem Hajdukiem „Ślepym” i NN „Kalifem”. Komendant obwodu poinformował go o sytuacji w organizacji, zasadach działania, strukturze, itp. 3 VIII miało miejsce dwugodzinne spotkanie z delegacją UPA. Po odjeździe delegacji ukraińskiej W. D. Selby i „Azja” przeprowadzili inspekcję oddziałów leśnych „Ślepego” i „Młota”. Oddział „Młota” liczył około 40, a „Ślepego” około 60 żołnierzy. Byli oni jednolicie umundurowani w mundury WP oraz świetnie uzbrojeni – wszyscy posiadali pistolety maszynowe i lekkie karabiny maszynowe. Grupa „Młota” ściągnęła nawet na spotkanie działko przeciwpancerne. Po prezentacji dziennikarz chwilę rozmawiał z partyzantami. Po powrocie do Warszawy Selby napisał do swojej gazety jeden lub dwa artykuły na temat tego, co zobaczył. Rozwścieczyły one władze komunistyczne do tego stopnia, że zmusiły korespondenta do opuszczenia Polski.


Lato 1946 r. Władzin, gm. Uchanie, od lewej: por. Henryk Lewczuk „Młot” i por. Mieczysław Niedzielski „Grot” (zastępca d-cy).

Oddział „Młota” powrócił na swój macierzysty teren i nadal nękał komunistycznych okupantów.
19 IX 1946 r. na szosie Chełm – Hrubieszów, 12 km. od Chełma, 5 partyzantów „Młota”, wśród nich Roman Kaszewski „Zdybek”, Jerzy Biegalski „Skośny” i Stanisław Maślanka „Legenda” zatrzymało samochód płatnika komendy jednostki wojskowej z 3 oficerami i 3 żołnierzami WP. Oficerom zabrano broń i amunicję, żołnierzom tylko amunicję. Zarekwirowano 219.572,00 zł;
IX 1946 r. oddział kwaterował na kolonii Ostrów u jednego z gospodarzy, gdy w pewnym momencie do domu próbowali wejść funkcjonariusze UB. Bogdan Sołdun ,,Majtek’’ pierwszy otworzył ogień. Pozostali partyzanci również zaczęli strzelać i wycofali się bez strat;
8 X 1946 r. oddział „Młota” przeprowadził rekwizycję cukru w Cukrowni Rejowiec, uprowadził samochód i rozbroił dwóch funkcjonariuszy ochrony fabryki;
21 XI 1946 r. oddział został wytropiony i zaatakowany w okolicy Wojsławic przez GO KBW. W starciu poległo 3 partyzantów;
XI 1946 r. w zasadzce przygotowanej przez partyzantów na szosie Chełm – Hrubieszów zabity został por. WP Kulikow;
11 XII 1946 r. w okolicy Wojsławic doszło do starcia 7 partyzantów z grupą WP. W wyniku wymiany ognia zginął żołnierz WP, Górnicki Kazimierz. Partyzanci wycofując się zgubili jedną pepeszę;
18 XII 1946 r. rozbrojono placówkę ORMO w Leśniowicach. Partyzanci zabrali broń 9 ormowcom.

Pod koniec 1946 r., przed wyborami parlamentarnymi komunistyczny terror sięgnął zenitu. Na przełomie listopada i grudnia we wszystkich miejscowościach pojawiły się specjalne oddziały złożone z funkcjonariuszy UB, MO, członków ORMO, PPR, żołnierzy KBW i WP. Przy wszystkich gminnych posterunkach MO stworzono Grupy Pogotowia liczące po 10 członków MO, ORMO i „demokratów”, w miastach powiatowych liczyły one od 50 do 75 ludzi, a w Lublinie 500. W każdym powiecie operowały Grupy Ochronno-Propagandowe złożone z żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB liczące po 90 ludzi, obok nich działały mniejsze Grupy Uderzeniowe. Do obsady obwodów wyborczych przydzielono 1227 milicjantów, 1544 członków ORMO, 3836 żołnierzy WP i 154 żołnierzy WOP. Trudno dokładnie ustalić, jak liczne siły skierowano w okresie przedwyborczym w celu pacyfikacji terenu województwa lubelskiego, wydaje sie jednak, że użyto kilkanaście tysięcy ludzi. Nasycenie terenu siłami represji i agenturą osiągnęło niespotykane rozmiary. Prowadzenie w tych warunkach jakiejkolwiek działalności wiązało się z ogromnym ryzykiem.
W związku z tak poważną sytuacją w terenie i ogłoszoną 22 lutego 1947 r. ustawą amnestyjną, por. Henryk Lewczuk „Młot”, jak i większość dowódców podziemia, podjął decyzję o skorzystaniu z amnestii i zakończeniu działalności zbrojnej. Cały oddział wraz z dowódcą ujawnił się 16 marca 1947 r. w Wojsławicach, przed PUBP w Chełmie. Wśród ujawnionych było 34 żołnierzy oraz 74 ludzi z placówek terenowych.

Wojsławice, 16 III 1947 r., oddział por. „Młota” w drodze do ujawnienia przed PUBP Chełm.

Ponownie oddajmy głos Janinie Brandt, która tak zapamiętała tamten dzień:
„Wkrótce rozeszła się w Wojsławicach wiadomość, że nasi mają złożyć broń. Dla nas było to tragedią. Przed ujawnieniem, które miało dokonać się pewnej marcowej niedzieli, już od piątku „Młotowcy” strzelali z różnego rodzaju broni, zagłuszając w ten sposób swoją rozpacz i jednocześnie pogłębiając smutek mieszkańców naszego rejonu. Nie zapomnę nigdy powtarzanej z ust do ust wiadomości: „w niedzielę Młot ujawnia się”. Nie chcieliśmy wierzyć w to, a uwierzyliśmy dopiero wówczas, gdy żołnierze strzelali, a UB i MO nie reagowały. Ta strzelanina trwała aż do nie
dzieli, były to strzały rozdartych tragicznie serc, które musiały zgnieść w sobie ból i pulsującą nienawiścią i zawiedzionymi nadziejami krew. Do strzelaniny zdążyliśmy się przyzwyczaić przez piątek i sobotę – najtrudniejsza była niedziela.

Wiedziałam, że „Młot” ze swymi żołnierzami będzie przed ujawnieniem się na Mszy św. w kościele. Poszłam więc do kościoła, aby wspomagać żołnierzy modlitwą w ich tak tragicznej chwili. Już przed rozpoczęciem nabożeństwa żołnierskim krokiem przyszedł odział „Młota” z komendantem na czele. Po przybyciu jak na komendę przyklękli, a następnie stanęli w dwuszeregu. „Młot” był – jak wielu jego żołnierzy – w mundurze wojskowym, lśniącymi gwiazdami na ramionach, stał prawie na środku kościoła niedaleko ołtarza. Głowę jego oświetlał płomień stale palącej się olejnej lampy, która wisiała tuż nad jego głową.[…] Tym razem płomień lampy oświetlał głowę „Młota”, zaś całość postaci oświetlały świece zapalone przy ołtarzu głównym. W tym to świetle widoczna była piękna młodzieńcza głowa o wysokim czole, który przykrywał spory kosmyk – zwichrzonych przy zdejmowani czapki – włosów. „Młot” miał zawsze kłopoty ze swoją młodzieńcza fryzurą. Patrzył teraz na ołtarz, a jego pozornie spokojna twarz mieniła się przy blasku ruchomego płomienia lampy, była raz zaróżowiona, to znów pokrywała się bladością. Drgające mięśnie twarzy i zacięte usta wyrażały niechybne cierpienie. Zastanawiałam się nad tym, co może teraz myśleć ten młodzieniec. To przymykał oczy, to je znów otwierał szeroko, aby spojrzeć na Chrystusa na krzyżu, który znajdował się w ołtarzu. Tyle się nacierpiał w tej walce, tyle natrudził. I co teraz? Przyszło mu stanąć tu przed Bogiem ze swoimi ludźmi, których pouczał i zachęcał do walki o wolność, którzy tak mu wierzyli. Dziś nie ma im już nic do powiedzenia i nie chce nic mówić, aby nie pogłębić ich rozpaczy. […] Zgromadzeni na mszy mieszkańcy Wojsławic i okolic znali dobrze działalność „Młota”, wiedzieli ile mu zawdzięczają. Patrzyli ze współczuciem na niego, rozumieli, ile zdrowia i nerwów kosztuje dziś ta marcowa niedziela 1947 roku. Tu i ówdzie widać było ludzi ze łzami w oczach, ja też płakałam. Boże, ratuj naszych żołnierzy, ratuj Polskę – modliłam się, gdy podczas podniesienia Najświętszego Sakramentu usłyszałam lekki szmer, klękających z pokorą żołnierzy. Odwracający się od ołtarza ksiądz robił wrażenie, jakby chciał przemówić do żołnierzy. Oczy jego były też załzawione. Msza kończyła się. Ksiądz zmienionym głosem zaintonował: Boże coś Polskę. Śpiewaliśmy wszyscy, a z żołnierskiej piersi wydobywało się prawie wołanie: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Nie sposób opisać wrażenia z tej historycznej Mszy. Na zakończenie tej modlitwy, żołnierze jeszcze raz padli na kolana i wraz ze swoim komendantem pewnie modlili się o to, aby w tym dniu podczas ujawnienia się Bóg im pozwolił dać społeczeństwu dowód, że Bóg, Honor i Ojczyzna będą im towarzyszyły przez całe życie. Wyszłam z kościoła, gdy przebrzmiał tupot żołnierskich butów, zmierzających do gminy, gdzie miał się dokonać akt największego upokorzenia „Młota” i jego oddziału. Ulice miasteczka były przyprószone śniegiem. Od czasu do czasu zaświeciło słońce, które było widoczne jakby przez jakąś zasłonę. Szłam powoli i zastanawiałam się nad tym czy i ja muszę się ujawnić? Przecież powiedziałam im w UB, że należałam do AK. Gdy przechodziłam koło gminy zapragnęłam nagle pójść tam za naszymi żołnierzami. Udowodnić im, że jesteśmy z nimi, że ich ból jest naszym bólem. Niestety, było to niemożliwe. Wierzyłam jednak, iż „Młot” i jego żołnierze zachowają tam swoją powagę i godność żołnierza polskiego. Z ciężkim obolałym sercem doszłam do domu.”


Chełm, marzec 1947 r. Żołnierze oddziału „Młota” po ujawnieniu. Stoją od lewej: Eugeniusz Kulik „Wicher”, Bogdan Sołdun „Majtek”, Siedzą od lewej: Edward Woll „Karol” – komendant II Rejonu Obwodu WiN Chełm, Henryk Lewczuk „Młot”, Stanisław Maślanka „Legenda”.

W podziemiu pozostał Roman Kaszewski „Zdybek”, prowadząc działalność dywersyjną w kilkuosobowej grupie. Jego bojówka funkcjonowała do października 1947 r. gdy w wyniku prowokacji ubeckiej zginął sam „Zdybek”. Zdradził go niejaki Folusz, mieszkaniec wsi Majdan Nowy (gm. Wojsławice). Folusz odbywając służbę wojskową został zwerbowany przez UB. Upozorowano jego dezercję z wojska, wrócił w teren i zaczął się „ukrywać”, szukając jednocześnie kontaktu ze „Zdybkiem”.

Żołnierz oddziału „Młota”, Roman Kaszewski ,,Zdybek’’, zamordowany przez UB w 1947 r.

W efekcie nawiązał kontakt, ale początkowo „Zdybek” odnosił się niechętnie do współpracy z Foluszem, jednak wkrótce agentowi udało się zdobyć jego zaufanie. W październiku 1947 r. Folusz otrzymał informację od „Zdybka”, że ten przebywać będzie określonego dnia w okolicy wsi Maziarnia. Skierowano więc w teren grupę operacyjną UB, która zgodnie z doniesieniem agenta, natknęła się na partyzanta we wskazanym miejscu. „Zdybek” próbował się przebijać, niestety w trakcie walki upadł na ziemię tak nieszczęśliwie, że zapchał ziemią swój rkm i był zmuszony się poddać. Bezbronnego partyzanta UB-owcy zamordowali na miejscu.

Po ujawnieniu por. Henryk Lewczuk „Młot”, wyjechał na Ziemie Zachodnie. Początkowo mieszkał i pracował we Wrocławiu, ale w lipcu 1948 r. w obawie przed aresztowaniem przekroczył granicę polsko-niemiecką w okolicach Szczecina. Dotarł do Berlina, a następnie do Francji. Karierę zawodową na obczyźnie rozpoczął jako robotnik, a zakończył na stanowisku dyrektora Centrum Obliczeń Komputerowych w Fontainebleau pod Paryżem. Studiował prawo i ekonomię na uniwersytecie w Lyonie. W 1992 r. powrócił do Polski. Był współorganizatorem Ruchu Odbudowy Polski, w latach 1996 – 2002 wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Chełmie, w latach 1998 – 2001 radnym Sejmiku Województwa Lubelskiego, a w latach 2001 – 2005 pełnił funkcję posła na Sejm IV kadencji z listy LPR. Obecnie mieszka w Chełmie.

Część 1>

Strona główna>

Opracowano na podstawie:
Rafał Wnuk – Konspiracja akowska i poakowska na Zamojszczyźnie od lipca 1944 do 1956 roku, Lublin 1992;
Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk – Atak na Hrubieszów [w:] Zeszyty Historyczne WiN-u, nr 8/1996;
Rafał Wnuk – Lubelski Okręg AK, DSZ i WiN 1944 -1947, Warszawa 2000,
Mariusz Zajączkowski – Spór o Wierzchowiny. Działalność oddziałów Akcji Specjalnej (Pogotowia Akcji Specjalnej) NSZ w powiatach Chełm, Hrubieszów, Krasnystaw i Lubartów na tle konfliktu polsko ukraińskiego (sierpień 1944 – czerwiec 1945 r.) [w:] Pamięć i Sprawiedliwość, Nr 1 (9) 2006;
Praca zbiorowa: Rok pierwszy. Powstanie i działalność aparatu bezpieczeństwa publicznego na Lubelszczyźnie (lipiec 1944 – czerwiec 1945), Warszawa 2004;
Praca zbiorowa: Żołnierze wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku., Warszawa 2002;
Relacje Janiny Brandt oraz zdjęcia do biogramu pochodzą z prywatnych zbiorów Tomasza Greniuka, za których udostępnienie serdecznie dziękuję.

Kpt. Jan Dubaniowski „Salwa” (1912-1947) – część 1

Kpt. Jan Dubaniowski „Salwa” i Oddział Partyzancki „Żandarmeria”

Odział partyzancki kpt. Jana Dubaniowskiego „Salwy” należał w latach 1945 – 1947 do najbardziej aktywnych jednostek partyzanckich w Krakowskiem. Faktycznie będąc oddziałem poakowskim, od 1945 r. konsekwentnie uznawał swą przynależność do Narodowych Sił Zbrojnych.

Jan Dubaniowski urodził się 21 września 1912 roku w Krakowie w rodzinie Leopolda Dubaniowskiego. Jako absolwent elitarnego korpusu kadetów od najmłodszych lat był wychowywany w duchu służby Ojczyźnie i w tradycjach walk o niepodległość. W korpusie kadetów zdał maturę, potem ukończył szkołę podchorążych artylerii i został żołnierzem służby stałej Wojska Polskiego. Wraz z żoną Bolesławą, i dwójką dzieci (Janem i Marią) mieszkał w Przemyślu, przy ul. H. Kołłątaja 2.

Jako kapitan artylerii brał udział w kampanii wrześniowej i trafił do niemieckiego obozu dla jeńców – oficerów (Oflag II b). Po udanej ucieczce przybył do Krakowa, gdzie od 1942 r. był oficerem akowskiej konspiracji. Używał pseudonimów „Szarotka” i „Wycior”. Dowodził odtwarzanym w podziemiu I dywizjonem 6. pułku artylerii ciężkiej AK. Latem 1944 r. wstąpił do oddziału partyzanckiego legendarnego rtm. Józefa Świdy ps. „Dzik”, który przybył do Małopolski po wcześniejszej służbie w Armii Krajowej na Nowogródczyźnie, gdzie walczył z Niemcami i z sowieckimi oddziałami dywersyjnymi na czele Nadniemeńskiego Zgrupowania AK.
Niedługo potem Dubaniowski został przydzielony jako oficer taktyczny do Zgrupowania Oddziałów Partyzanckich „Odwet” w obwodzie myślenickim AK.

Po zajęciu ziemi krakowskiej przez Armię Czerwona pozostał w konspiracji. Rozwiązanie Armii Krajowej przyczyniło się do poszukiwania przez Dubaniowskiego kontaktów z innymi środowiskami konspiracji niepodległościowej i w czerwcu 1945 r. nawiązał współpracę ze strukturami Narodowych Sił Zbrojnych, w ramach których, już pod pseudonimem „Salwa”, objął dowództwo nad obwodem bocheńskim NSZ, jednak w głównej mierze, nadal bazował na lokalnych kadrach Armii Krajowej a nawet – ideowo odległych od NSZ – Batalionów Chłopskich.
W powiecie bocheńskim, w Lubomierzu nawiązał kontakt z byłym dowódcą placówki AK Józefem Trutym ps. „Lis” i w atmosferze narastających represji sowieckich i komunistycznych zaczęli tworzyć lokalna strukturę NSZ. Dubaniowski formalnie objął nad nią dowództwo 22 VI 1945 r.
Określając wówczas cele działalności podległej mu organizacji wymienił trzy obszary aktywności:

1.udaremnienie jakiejkolwiek działalności komunistycznej,
2.przygotowanie terenu pod względem wojskowym na wypadek zbrojnego wystąpienia (zapewne chodziło tu o działania dywersyjne na tyłach sowieckich po wybuchu oczekiwanej wojny Anglosasów z ZSRR),
3.udaremnienie bandytyzmu [pospolitego], który zaczął podnosić głowę.

Po ogłoszonej w połowie 1945 r. amnestii, czasowo ograniczono akcję represyjną wymierzoną w ludność i konspirację niepodległościową (choć nigdy jej nie przerwano). Dubaniowski obserwował sytuację, nie podejmując w tym okresie nazbyt licznych działań o charakterze militarnym. Warto jednak zaznaczyć, że należał do tej części podziemia, która – podobnie jak zdecydowana większość konspiracji narodowej – nie zamierzała ujawniać siebie i swoich ludzi przed wrogiem.
Komunistyczna ofensywa przeciw niepodległościowemu podziemiu, jaka nastąpiła jesienią 1945 r., generalnie potwierdziła obawy sceptyków.
Bezwzględne akcje pacyfikacyjne i nowe aresztowania, rozbudowywana przez UB sieć agentów i konfidentów spowodowały, że w ostatnich miesiącach 1945 r. coraz więcej zagrożonych represjami zaczęło poszukiwać schronienia w lesie. Wśród nich byli także żołnierze wielu oddziałów dopiero co rozwiązanych latem.
W listopadzie 1945 r. „Salwa” w porozumieniu z Trutym zarządził utworzenie nowego oddziału partyzanckiego, który – jako jednostka stale kwaterująca w lesie – będzie mógł być zarówno schronieniem dla „spalonych”, jak i narzędziem czynnego zwalczania władz komunistycznych i ich administracji. 11 XI 1945 r. Dubaniowski wydał zarządzenie, które wszystkim zagrożonym członkom konspiracji dawało możliwość ochotniczego wstąpienia do oddziału, nad którym objął bezpośrednią komendę. W ten sposób powstał oddział partyzancki NSZ używający nazwy „Żandarmeria” albo też występujący pod nazwą „Salwa” – tożsama z pseudonimem dowódcy.

Początkowo oddział liczył około 30 ludzi. W następnych miesiącach osiągnął stan prawie 70 osób. Jednakże należy zaznaczyć, że liczby te mają jedynie znaczenie orientacyjne. W rzeczywistości stan osobowy oddziału „Salwy” był płynny – tak jak to miało miejsce w przypadku innych oddziałów. Niektórzy żołnierze bywali urlopowani (np. ze względu na warunki zimowe lub w związku ze stanem zdrowia), niektórzy tylko czasowo przebywali w oddziale. UB, które bazowało również na informacjach uzyskanych od później ujawnionych i aresztowanych, obliczało, że w latach 1945 – 1947 przez oddział „Salwy” w sumie przewinęło się około 110 żołnierzy.

Niezależnie od liczebności bezpośrednich podkomendnych „Salwy”, oddział dysponował o wiele szerszym zapleczem wśród ludności cywilnej – siecią współpracowników, informatorów, łączników i meliniarzy. W znacznym stopniu zaplecze to miało charakter naturalny, oparty o środowiska rodzin i znajomych. Było to zresztą typowe dla oddziałów partyzanckich działających na terenie własnym, w okolicach rodzinnych. W tajnych opracowaniach opartych o materiały UB, przygotowywanych na wewnętrzny użytek funkcjonariuszy SB, wprost pisano o żołnierzach „Salwy”, że przeważająca ich większość była pochodzenia chłopskiego z środowiska wiejskiego, zamieszkująca w okolicznych miejscowościach powiatu bocheńskiego. Środowisko to, w tym wielu członków rodzin i krewnych bandytów stanowiło bazę zaopatrującą bandę w żywność, udzielającą schronienia i melin w zabudowaniach gospodarskich.
Oddział rekrutował się przede wszystkim z żołnierzy AK z powiatów bocheńskiego, myślenickiego i limanowskiego. Wielu było z Bochni i okolic, m.in. z Łapanowa, Proszówki, Nieprześni, Kłaja, Ubrzeża, Łąkty Górnej, Grabiów, Targowiska, Niegowici, Zbydniowa. Znaleźli się w nim m.in. żołnierze z oddziałów „Dzika”, Franciszka Mroza „Żółwia”, Gustawa Rachwalskiego „Pogroma”, Jana Tokarczyka „Bacy” i 12 pp. AK.

Bliskie kontakty z ludnością cywilną, obok innych czynników, stwarzały sprzyjające warunki dla działalności oddziału. Potwierdzał to sam Dubaniowski. Wiosną 1946 r. meldował, że w terenie warunki do akcji są dobre i ówczesne zapowiedzi „bezpieki” o zamierzonej likwidacji partyzantki na jego terenie oceniał jako nie mające pokrycia w rzeczywistości. Jego zdaniem decydowały o tym m.in. doskonała znajomość rejonu działalności i opanowanie terenu przez oddziały leśne, skuteczne wytępienie konfidentów, fakt, że ustosunkowanie ludności cywilnej do partyzantów jest wybitnie życzliwe.

Możliwe, że do „Salwy” dotarły przecieki o przygotowywanym w krakowskim WUBP ambitnym planie likwidacji band na terenie województwa krakowskiego od 10 I do 10 III 1946 r. Plan ten, sygnowany przez kierownika WUBP Jana Bieleckiego i dowódcę WBW woj. krakowskiego Grigorija Zubienkę, został osobiście zatwierdzony przez szefa MBP Stanisława Radkiewicza i przez dowódcę KBW Bolesława Kieniewicza. Uwzględniono w nim dziesięć różnych zgrupowań leśnych, przeciw którym zamierzano podjąć intensywne działania zbrojne. Znalazł sie wśród nich oddział „Salwy”, liczący – według tego dokumentu – 46 ludzi podzielonych na dwie grupy i działających w rejonach pogranicza powiatów myślenickiego i bocheńskiego. Oddział miał być rozpracowany przy pomocy agenta, który jest w bandzie do dnia 24 II 1946 r. Nierealność tych planów zweryfikowała rzeczywistość – działania podejmowane w tym okresie nie przyniosły nawet części zaplanowanych efektów.
Oddział był bardzo dobrze uzbrojony – większość żołnierzy posiadała broń automatyczną. Według materiałów UB, oprócz kilkudziesięciu karabinów (kb) i pistoletów żołnierze „Salwy” dysponowali 50 automatami. 5 ręcznymi karabinami maszynowymi (rkm), 2 lekkimi karabinami maszynowymi (lkm). W dyspozycji oddziału był także samochód ciężarowy.

Według ustaleń UB, rozrost oddziału doprowadził do wydzielenia dwóch pododdziałów operujących w terenie pod nadzorem „Salwy”. Nazywano je umownie „grupą północną” i „grupą południową”. Licząca ok. 15 osób grupą północną dowodził Stanisław Dyląg „Ślusarczyk” z Kobylca (przed 1945 r. żołnierz BCH). W grudniu 1945 r. Dyląg wpadł w ręce UB. Dowodzenie wówczas przejął na mocy nominacji „Salwy” Eugeniusz Gałat „Wiktor”, „Sęp” z Kłaja.
Grupą południową dowodził Józef Truty „Lis”. Po jego śmierci z rąk UB w marcu 1946 r. dowodzenie przejął ur. 6 I 1927 r., żołnierz AK w powiatach bocheńskim i myślenickim, dowódca plutonu AK ppor. Józef Mika „Wrzos”, „Leszek” z Gruszowa (pow. myślenicki), który jednocześnie objął funkcję zastępcy „Salwy”.

Z raportu sporządzonego przez „Salwę” w kwietniu 1946 r. wynika, że za główne zadania „Żandarmerii” Dubaniowski uważał paraliżowanie działalności władz komunistycznych, przygotowanie się do antysowieckich działań dywersyjnych na wypadek wybuchu nowej wojny i likwidacje pospolitych szajek bandyckich nękających ludność.
Już po tygodniu od wydania zarządzenia o utworzeniu oddziału leśnego – 18 XI 1945 r. – doszło do pierwszego starcia z UB i MO z Myślenic. Wkrótce potem żołnierze Dubaniowskiego przeprowadzili szereg udanych akcji.
20 XI 1945 r. w zasadzce, partyzanci zlikwidowali w Raciechowicach dwóch funkcjonariuszy UB z Myślenic Jana Leśniaka i Bronisława Dybeła, którzy przybyli w celu aresztowania Józefa Miki „Wrzosa” z oddziału „Salwy”.
28 XII 1945 r. w miejscowości Trzciana zlikwidowano komendanta posterunku MO w Łapanowie.
Jedną z największych akcji pacyfikacyjnych wymierzonych w „Salwę” przeprowadzono w końcu 1945 r. Niewątpliwie zadano oddziałowi straty. Według informacji UB i KBW w ramach akcji przeprowadzonej na terenie powiatów bocheńskiego i myślenickiego 8 XII 1945 r. UB aresztowało 25 członków i bliskich współpracowników oddziału. Skonfiskowano ok. 20 karabinów, 1 mp, 1 rkm, 1 dziesięciostrzałowy karabin i ok. 600 sztuk amunicji.

Ponownie w pow. bocheńskim przeprowadzono akcję przeciwko oddziałom „Salwy” w dniach 13 – 15 XII 1945 r. Wysłano tam dwie grupy operacyjne. Jedna liczyła 18 osób z KBW. Druga w sumie osiągnęła stan 23 osób, w tym: dwóch przedstawicieli NKWD, kierownik PUBP Bochnia wraz z dwoma podkomendnymi, 18 ludzi z WUPB w Krakowie. Całością dowodził por. Jerzy Riff, zastępca szefa Wydziału Operacyjnego Dowództwa WW woj. krakowskiego. Efekty akcji były nikłe: uznano, że adiutantem „Salwy” jest ps. „Kryska” i zebrano informacje o zastrzeleniu przez „Salwę” sowieckiego majora i jego szofera.
Na początku 1946 r. UB podjęło próbę usystematyzowania działań operacyjno wywiadowczych przeciwko „Salwie”. W marcu 1946 r. rozpoczęto rozpracowanie agenturalne, któremu nadano kryptonim „Groźny”. Jego efekty, mimo działalności kilkunastu tajnych współpracowników, znowu były niewielkie. Ubowcy zwracali później uwagę, ze UB nie posiadało odpowiedniej agentury, która mogłaby w odpowiednim czasie wskazać miejsca pobytu bandytów. Uzyskiwane informacje były zbyt ogólnikowe, a niekiedy nie przedstawiały większej wartości w rozeznaniu bandy i przeprowadzeniu akcji.
Słusznie wiec „Salwa” oceniał, że teren jego działalności był opanowany przez partyzantów, a dokonane likwidacje konfidentów wpłynęły na czasowe ograniczenie aktywności pozostałych – w obawie przed dekonspiracją.
6 II 1946 r. żołnierze Dubaniowskiego zaatakowali posterunek MO w Łapanowie i po jego zajęciu dokonali aresztowania trzech funkcjonariuszy PUBP Bochnia, których najprawdopodobniej po przesłuchaniach, rozstrzelano trzy dni później.
12 II 1946 r. w Gdowie oddział „Salwy” zlikwidował sekretarza POP PPR, prezesa GS w Gdowie; 20 II 1946 r. zastrzelili funkcjonariusza PUBP w Bochni na drodze do Buczyny koło Łapanowa.
Od 10 III 1946 r. trwała w powiecie bocheńskim kolejna akcja przeciw partyzantom. W oparciu o zeznania członka oddziału schwytanego w Krakowie, do wsi Królikówka (zapewne chodziło o wieś Królówka) wyjechała 93-osobowa grupa żołnierzy KBW pod dowództwem kpt. Borysieńki. Wprawdzie akcja zakończyła sie fiaskiem, jednak w okolicach Zbydniowa natknięto się na sześcioosobowy patrol partyzancki. Próba ujęcia całego patrolu nie powiodła się – partyzanci wycofali się, ale w strzelaninie zginał dowodzący nimi Józef Truty „Lis”. Według meldunków „Salwy”, partyzanci zadali też straty ubowcom, wśród których było 2 zabitych i 9 rannych.

Kpt. Jan Dubaniowski „Salwa” (1912-1947) – część 2>
Strona główna>

Kpt. Jan Dubaniowski „Salwa” (1912-1947) – część 2

W pewnym sensie konsekwencją tego wydarzenia była jedna z najgłośniejszych akcji podziemia w województwie. Na niedzielę 31 III 1946 r. „Salwa” zamówił mszę żałobną za duszę zabitego Józefa Trutego, w kościele parafialnym w Łapanowie. Na ten sam dzień PPR-owcy zaplanowali przedreferendalny wiec propagandowy przed budynkiem szkoły powszechnej w Łapanowie. Jednym z głównych prelegentów był na nim Jan Chlebowski, kierownik Wydziału Propagandy KW PPR w Krakowie. Uczestniczyli w nim m.in. przedstawiciele bocheńskiej milicji i PUBP (razem ok. 20 ludzi) oraz I sekretarz KP PPR w Bochni Wacław Rybicki, II sekretarz KP PPR Stanisław Smajda, przedstawiciel SD z Krakowa Kwiatkowski i przedstawiciel SL Dźwigaj, wicestarosta Andrzej Burda. Odmówił udziału prezes Zarządu Powiatowego PSL Władysław Ryncarz.
Po wiecu cała delegacja wracała z Łapanowa do Bochni. Zasadzkę „salwowcy” urządzili w miejscu sprzyjającym do tego rodzaju akcji. Niecałe dwa kilometry za Łapanowem, na wysokości wsi Kobylec i Brzozowa drogę przecina rzeczka Stradomka, na której zbudowany był drewniany most. Za mostem droga wpadała w wysoki jar wyżłobiony w wapiennej skale. Jako pierwsza jechała ciężarówka studebacker z powiatowym komendantem MO w Bochni Stanisławem Gruszką i 11 ludźmi z plutonu operacyjnego KP MO. Drugi w kolejności był opel z funkcjonariuszami partyjnymi. Na końcu jechał dodge z pracownikami UBP.

Odcinek drogi z Łapanowa do Bochni, na którym żołnierze „Salwy” urządzili udaną zasadzkę na wracających z wiecu w Łapanowie komunistycznych aparatczyków i funkcjonariuszy UB i MO.

Pierwszy samochód został zatrzymany wiązkami granatów rzuconych ze skał. Jednocześnie rozpoczęto krzyżowy ostrzał wszystkich aut, przy czym samochód z ubowcami zdołał zatrzymać się najdalej od miejsca walki. Strzelanina trwała około 20 minut i – mimo rannych – zakończyła sie pełnym sukcesem partyzantów.
Z punktu widzenia UB straty były bardzo duże. Według różnych relacji i dokumentów zginęło od 7 do 10 ludzi. Wśród nich powiatowy komendant milicji z Bochni Stanisław Gruszka, funkcjonariusze bocheńskiego PUBP: Leon Piegza, Michał Stryjski, Franciszek Miałszygrosz, funkcjonariusze KP MO: Władysław Kurczab, Antoni Korta, Mieczysław Chałuda, Fryderyk Migdał (ciężko ranny, zmarł wkrótce potem). Według meldunku PUBP, oprócz tego ciężko rannych było jeszcze 10 innych osób.

Zgodnie z często stosowaną przez UB zasadą odpowiedzialności zbiorowej za poniesione straty „bezpieka” zemściła się na okolicznej ludności, głównie na działaczach PSL. Funkcjonariusze bezpieczeństwa do Łapanowa powrócili już następnego dnia, w poniedziałek 1 IV 1946 r. Zaraz po przybyciu oblali benzyną i spalili dom, stajnię, stodołę i wozownię Wojciecha Sotoły, członka Komisji Rewizyjnej powiatowego PSL, ojca Fryderyka Sotoły ps. „Jastrzyk”. Następnie aresztowano wójta Łapanowa Jana Jarotka, którego po przewiezieniu do bocheńskiego UB poddano torturom i zamęczono na śmierć. 2 IV 1946 r. jego zwłoki zagrzebano na podwórku PUBP, a do Krakowa przesłano informację, że został zastrzelony podczas próby ucieczki z UB.
Tego samego dnia aresztowano jeszcze 6 członków PSL. Działania te kontynuowano także w następnych tygodniach.
Być może ze względu na te wydarzenia, latem 1946 r. na okres mniej więcej czterech miesięcy trzon oddziału „Salwy” przeniósł się na tereny powiatu nowosądeckiego, gdzie przeprowadzał wspólne akcje z oddziałem Andrzeja Szczypty „Zenita”, który na ten czas operacyjnie podporządkował się „Salwie”. Jeszcze w czerwcu 1946 r. oddział Dubaniowskiego zdobył i spalił posterunek MO w Kamionce Małej, na północ od Limanowej. Dokonano też ataku na posterunek MO w Łukowicy.
Jesienią 1946 r. „Salwa” powrócił w dawny rejon stacjonowania, ale wydzielił z szeregów oddział Władysława Morajki ps. „Błysk”, który w ścisłym kontakcie z dowódcą, rozpoczął działalność na terenie pow. limanowskiego, jednak w grudniu 1946 r. oddział został rozbity przez UB, a jego żołnierze wraz z dowódcą – aresztowani.
Wśród akcji wówczas przeprowadzonych wymienić można kolejne rozbicie posterunku w MO w Łapanowie – 8 X 1946 r. oraz posterunku MO w Iwkowej 22 X 46 r. i rozbrojenie – niejako przy okazji – czterech żołnierzy WP z ochrony linii telefonicznej.

Coraz większa przewaga sił komunistycznych po sfałszowanych wyborach do Sejmu w 1947 r. i po rozbiciu szeregu dużych zgrupowań partyzanckich w kraju wpłynęła na decyzję „Salwy” o ujawnieniu wiosną 1947 r. Można przypuszczać, że uznał, iż w coraz trudniejszej sytuacji podziemia może to być jedyna szansa na uchronienie podkomendnych od całkowitego wyniszczenia przez „bezpiekę”. O wciąż dużym i uzasadnionym braku zaufania do komunistów świadczy fakt, że ujawniając się wraz z podkomendnymi nie oddali wszystkiej broni, część melinując na przyszłość.
14 III 1947 r. Jan Dubaniowski wraz z kilkudziesięcioma podkomendnymi ujawnił się w PUBP w Bochni. Zgodził się też na podpisanie odezwy do pozostałych w podziemiu podkomendnych wzywającej ich do ujawnienia się i złożenia broni, co zaowocowało ujawnieniem niemal wszystkich jego podwładnych.
Rachuby ujawnionych partyzantów na pozostawienie ich w spokoju przez „bezpiekę” szybko okazały się złudne. Ujawnieni partyzanci juz po kilku miesiącach byli poddawani szykanom. Wielu zapełniło więzienia i areszty. Byłych dowódców zaczęto zmuszać do bliższej współpracy z UB, w tym do tworzenia prowokacyjnych jednostek partyzanckich.

Już po kilku miesiącach okazało się, że Jan Dubaniowski, który osiadł w Krakowie, znowu musi szukać schronienia w oddziałach leśnych. W sierpniu 1947 r. w Kłaju (pow. bocheński) „Salwa” wraz z kilkoma dawnymi podkomendnymi stworzył oddział, który kontynuował działalność zbrojną. Według UB, w jego składzie oprócz Dubaniowskiego , jako dowódcy, znalazło się jeszcze sześć osób: Eugeniusz Gałat „Sęp” (z-ca dowódcy), Władysław Migdał „Ordon”, Józef Garścia „Zryw”, Zdzisław Konieczny „Ryszard”, Kazimierz Trzecki Ostoja”, Władysław Niemiec „Grab”.
W zmienionych warunkach politycznych i militarnych była to raczej grupa przetrwania niż oddział partyzancki. Pierwszorzędną potrzebą oddziału było zgromadzenie zapasów, które pozwoliłyby przetrwać zimę. Jak dotychczas prowadzono akcje rekwizycyjne przede wszystkim w sklepach i instytucjach państwowych. Jednak warunki działalności były o wiele trudniejsze niż przed rokiem 1947. Przede wszystkim UB było już strukturą silną, dysponującą o wiele liczniejszą siecią agentów i informatorów oraz w pełni kontrolowało sytuacje w terenie. Standardowa taktyka partyzancka polegająca na nieustannych zmianach miejsca pobytu oddziału okazywała się niewystarczająca. „Salwa” podjął więc decyzję przesunięcia grupy w bardziej sprzyjające partyzantce górzyste tereny Beskidu Sądeckiego.
Przemarsz w tamten rejon rozpoczęto w ostatniej dekadzie września 1947 r. 26 września partyzanci zatrzymali się na melinie w miejscowości Ruda Kameralna koło Czchowa, w gospodarstwie Jana Rysia. Partyzanci kwaterowali tam w porozumieniu z sołtysem Franciszkiem Zabrzańskim, z którym dla ochrony gospodarzy przed konfidentami i represjami UB ustalono kiedy i w jaki sposób zostanie złożony meldunek o partyzantach na milicji.
Jednocześnie „Salwa” chciał wykorzystać pobyt w okolicach przelotowej drogi Brzesko – Nowy Sącz dla dokonania kolejnych konfiskat. 27 IX 1947 r. dwaj jego podk
omendni ustawili na trasie posterunek, który kontrolował przejeżdżające pojazdy i ich pasażerów. Osoby prywatne po kontroli puszczali wolno. Poszukiwali towarów albo funduszy państwowych. Cel zrealizowali, kiedy zatrzymali ciężarówkę, którą jechał Stanisław Fijałek, kierownik skupu owoców Spółdzielni Rolniczo-Handlowej z Nowego Sącza. Partyzanci skonfiskowali 286 tys. zł. Państwowych pieniędzy, a kierownika i pasażerów puszczono wolno.
Już sama akcja była dużą nieostrożnością. Popełniono także kolejne błędy. Partyzanci zamiast szybko dokonać zmiany miejsca przebywania, wrócili na kwaterę oddziału. W tym czasie Fijałek na posterunku MO w Zakliczynie złożył doniesienie o stracie przewożonej przez niego kwoty. Szybko zaalarmowane PUBP w Brzesku jeszcze tego samego dnia zorganizowało akcję pościgową i z miejsca zdarzenia ubowcy dojechali do najbliższej wsi – Rudy Kameralnej. Tam łatwo odnaleźli kwaterę partyzantów. Doszło do starcia, w wyniku którego poległ dowódca oddziału Jan Dubaniowski „Salwa”. Pozostali zdołali się wycofać pod ostrzałem i powrócili w okolice Kłaja.

Kapitan Jan Dubaniowski jako jeden z nielicznych dowódców antykomunistycznego podziemia posiada swój grób. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Zakliczynie (w powiecie tarnowskim, woj. małopolskie). Jest to miejsce jak najbardziej godne tego dowódcy… spoczywają na nim m.in. żołnierze z okresu I wojny (235 mogił pojedynczych i 2 zbiorowe), żołnierze 38 pułku piechoty WP z kampanii wrześniowej 1939 r. oraz kapitan Kazimierz Bojarski „Kuba” z I pułku piechoty Legionów Polskich z 1914 r. (grób kpt. Dubaniowskiego „Salwy” można odnaleźć idąc wzdłuż cmentarza wojennego od strony bocznego wejścia po prawej stronie na skrzyżowaniu alejek. W lewo alejka prowadzi do kaplicy w prawo do grobów sióstr zakonnych). Mogiłą kpt. „Salwy” opiekuje się Pan Grzegorz Gaweł, działający w ramach Małopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii „Rawelin”.

Grób kpt. Jana Dubaniowskiego „Salwy” na cmentarzu w Zakliczynie.

Dowództwo nad grupą objął zastępca „Salwy” Eugeniusz Gałat „Sęp”. Oddział pomniejszył się – dwie osoby postanowiły ukrywać się na własna rękę u rodzin. Grupka dowodzona przez Gałata nie miała dużych szans na przetrwanie. Tym bardziej, że zbliżająca się zima nie sprzyjała kwaterowaniu w lesie, a UB coraz skuteczniej tropiło pozostałości oddziału „Salwy”. Już 20 XI 1947 r. „bezpieka” przeprowadziła zasadzkę na partyzantów. W czasie strzelaniny zginął Zdzisław Konieczny, a ciężko ranny dowódca – Gałat – dostał się w ręce UB. Nieco dwa tygodnie później, 7 XII 1947 r., podczas kolejnej akcji UB aresztowany został przez UB Władysław Migdał „Ordon”, a otoczony przez UB Józef Garścia „Zryw” popełnił samobójstwo. Kolejny z ocalonych ze starcia w Rudzie Kameralnej, Stanisław Trzecki „Ostoja”, wytropiony został przez UB w Krakowie już 12 XII 1947 r.
Błyskawicznie przeprowadzono wszystkie „procedury” prokuratorskie i sądowe i 4 III 1948 r. WSR w Krakowie skazał Gałata i Migdała na karę śmierci (wyroki wykonano 11 V 48 r.) a Trzeckiego na dożywocie, wkrótce zamienione na 15 lat.

Józef Mika ps. „Wrzos”, „Leszek” (pierwszy z prawej), jako żołnierz oddziału Jana Dubaniowskiego „Salwy”.

W tym czasie działalność partyzancką kontynuował inny zastępca „Salwy” – ppor. Józef Mika „Wrzos”, „Leszek”. Nie wszedł on do nowego oddziału „Salwy”, ale zagrożony aresztowaniem powrócił do lasu, obejmując dowództwo nad samodzielnym oddziałem zbrojnym, w którego skład, w latach 1948 – 1950, wchodzili m.in. Franciszek Mróz „Bóbr”, Emil Przeciszewski „Wyścig” i Tadeusz Lenart „Kancik”. Oddział wsławił się wieloma brawurowymi i głośnymi akcjami, likwidując konfidentów, funkcjonariuszy UB i PPR-owców. Walczył aż do 6 X 1950 r.

Koniec oddziału Miki nastąpił wskutek prowokacyjnej akcji, w ramach której „bezpieka” wprowadziła do stałej współpracy z partyzantami oficera UB, który występował jako oficer łącznikowy z Zachodu o pseudonimie „Karol”. Był nim Marian Strużyński, były żołnierz AK i WiN na Górnym Śląsku, zwerbowany do współpracy w 1947 r. Okazał się bardzo wydajnym agentem, który przyczynił się wcześniej do likwidacji postogniowego oddziału „Wiarusy” Stanisława Ludzi „Harnasia”, następnie oddziału Stanisława Nowaka „Iskry”, a po likwidacji oddziału ppor. Józefa Miki, brał czynny udział w rozpracowaniu i likwidacji oddziału kpt. Kazimierza Kamieńskiego „Huzara” oraz największej grze operacyjnej MBP tzw. Operacji „Cezary”. Jako TW używał m.in. pseudonimów „Henryk”, „Karol”, „Zbigniew”, „Kazimierz”, „Teodor”, był następnie kadrowym pracownikiem SB MSW. W PRL-u pod nazwiskiem Marian Reniak opublikował w zbeletryzowanej formie, wielokrotnie wznawiane wspomnienia, zebrane w tomie „Sam wśród obcych”, w których w tendencyjny sposób opisywał swoje działania przeciwko „Wiarusom”, „Leszkowi” oraz misję w Monachium, do Delegatury Zagranicznej WiN, w ramach operacji „Cezary”.

Marian Strużyński vel Reniak. Renegat i zdrajca, agent UB, sprawca aresztowań i śmierci wielu wybitnych żołnierzy Niepodległościowego Podziemia.

Aresztowany w październiku 1950 r. ppor. Józef Mika ps. „Wrzos”, „Leszek” po szybkim procesie wraz z Franciszkiem Mrozem ps. „Bóbr”, „Żółw” został – 12 V 1951 r. – skazany na śmierć. Wyrok na obu wykonano 25 VI 1951 r. Dwaj pozostali żołnierze ppor. „Leszka”: Emil Przeciszowski „Wyścig” i Tadeusz Lenart „Kancik” zginęli w walce, podczas próby aresztowania, 23 października 1950 r.

ppor. Józef Mika „Wrzos”, „Leszek”, stracony 25 VI 1951 r.

Franciszek Mróz „Bóbr”, „Żółw”, stracony 25 VI 1951 r.

Tadeusz Lenart „Kancik”, zginął w walce podczas próby aresztowania 23 X 1950 r.

Mimo tragicznego końca, należy stwierdzić, że dokonany w aktach SB bilans walk UB z oddziałem kpt. Jana Dubaniowskiego „Salwy”, jednym z najliczniejszych i najaktywniejszych w województwie krakowskim, pod kątem strat poniesionych w latach 1945 – 1947 był w gruncie rzeczy negatywny dla komunistów.

Kpt. Jan Dubaniowski „Salwa” (1912-1947) – część 1>
Strona główna>

Opracowano na podstawie:

Maciej Korkuć, Oddział Partyzancki NSZ kpt. Jana Dubaniowskiego „Salwy” [w:] Zeszyty Historyczne Win-u, nr 22, grudzień 2004 r.,
Maciej Korkuć, Zostańcie wierni tylko Polsce… Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem (1944 – 1947), Kraków 2002,
Praca zbiorowa, Żołnierze wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku, Warszawa 2002,
Praca zbiorowa pod red. K. Krajewskiego i T. Łabuszewskiego, „Zwyczajny” resort. Studia o aparacie bezpieczeństwa 1944 – 1956, Warszawa 2005.

Mjr Józef Kuraś "Ogień" (1915 – 1947) – część 1

Mjr Józef Kuraś „Ogień” i Zgrupowanie Partyzanckie „Błyskawica”

„Walczyliśmy o Orła, teraz – o koronę dla Niego, hasłem naszym Bóg, Ojczyzna, Honor”

tekst ulotki rozwieszanej przez żołnierzy mjr. Józefa Kurasia „Ognia” na przełomie kwietnia i maja 1945 r. m.in. w Szaflarach i Nowym Targu.

Podobnie jak Lubelszczyzna, Podhale stało się w latach okupacji niemieckiej, a później sowieckiej, terenem zaciętych walk partyzanckich o dużym rozmachu i z zaangażowaniem poważnych sił po obu stronach. Jednym z największych w Polsce zgrupowaniem partyzanckim, po wkroczeniu Sowietów dowodził na Podhalu mjr Józef Kuraś ”Ogień”. Jego oddziały tylko w powiecie nowotarskim rozbroiły wszystkie posterunki MO oprócz Zakopanego i Szczawnicy. Niektóre kilkakrotnie. Strach przed nim paraliżował komitety PPR. Nakładał kontrybucje, na funkcjach sołtysów obsadzał swoich ludzi, likwidował konfidentów, funkcjonariuszy UB i NKWD oraz najgorliwszych sługusów nowego okupanta. Publicystyka peerelowska nie pozostawiła na nim i jego żołnierzach suchej nitki. Zrobiono z nich zwykłą bandę rabunkową, a ich dowódcę czarnym charakterem o rękach splamionych krwią niewinnych ludzi, w ich liczbie również Żydów, co stało się pretekstem do obwołania go antysemitą. Wielu historyków uważa, iż "skrzywienie" życiorysu "Ognia" to majstersztyk komunistycznej propagandy. Ale mimo tego, pamięć i legenda mjr. „Ognia” trwa do dziś, nie tylko na Podhalu, ale i w całej Polsce.

Major Józef Kuraś "Ogień"

Józef Kuraś urodził się w Waksmundzie k. Nowego Targu 23 października 1915 roku. Był najmłodszym synem Józefa i Antoniny z d. Ligęza. Miał braci Władysława, Wojciecha, Jana i Michała oraz młodszą siostrę Marię.
W latach 1921 – 1926 chodził do szkoły w Waksmundzie, a w latach 1928 – 1933 do gimnazjum w Nowym Targu. W 1936 r. został powołany do wojska. Służbę odbył w 2 Pułku Strzelców Podhalańskich (2 PSP) w Sanoku, a następnie skierowany został do szkoły podoficerskiej Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) w Głębokiem, gdzie po jej ukończeniu awansowano go do stopnia kaprala. Po kursie pełnił służbę w Słobodce koło Wilna. Po powrocie z wojska, Kuraś ponownie zajął się pracą na roli i włączył się w nurt polityki ludowej. Pragnął w ten sposób kroczyć śladami ojca Józefa, który w 1923 roku zorganizował koło PSL „Piast”, które w połowie lat 30 – tych jako koło SL liczące około 50 członków, w powiecie zajmowało trzecie miejsce po Nowym Targu i Maruszynie. Późną wiosną 1939 roku Kuraś został wezwany na kilkutygodniowe ćwiczenia w szeregach 1 PSP w Nowym Sączu. 24 sierpnia uległ zmobilizowaniu.

Rok 1936. Józef Kuraś w mundurze 2 Pułku Strzelców Podhalańskich.

Walczył w szeregach 8 kompanii pod dowództwem kpt. Lucjana Świerczewskiego. Kompania tak jak i cały pułk pozostawała w ciągłej walce z atakującymi Niemcami. Jej szlak bojowy wiódł od Limanowej przez Nowy Sącz, Bobową, Szymbark, Jasło, Krosno, Dynów, Bircze, Mościska i Las Janowski.
18 września, na drugi dzień po przekroczeniu polskiej granicy przez wojska sowieckie, dowództwo 1 PSP postanowiło się poddać Niemcom. Józef Kuraś nie wybrał jednak niewoli i z kilkoma innymi oficerami i żołnierzami zamierzał przedostać się do Francji. Plan ich jednak się nie powiódł i po tułaczce, 14 października 1939 roku Kuraś wrócił do Waksmundu. Nadszedł czas okupacji niemieckiej. Na Podhalu rozpoczęła się akcja wdrażania niemieckiej polityki narodowościowej: propaganda przekonywała górali, że są ludnością odrębną, niepolską, mającą przodków w skandynawskich Gotach. Akcja „Goralenvolku” obejmowała szkoły, w których zaczęto nauczać języka góralskiego, oferowała lepsze warunki życia dla ludzi przyznających się do pochodzenia góralskiego, namawiała do wyjazdu do pracy do Rzeszy.
Trud zwalczania „Goralenvolku” podjęły organizacje Związek Walki Zbrojnej – Armia Krajowa, Powiatowa Delegatura Rządu, SL Roch. Były to działania w rzeczy samej o podobnej idei, lecz działające osobno, co nie wróżyło powodzenia w wysiłkach. Dopiero w maju 1941 roku za sprawą Augustyna Suskiego – absolwenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, wykładowcy i wychowawcy młodzieży wiejskiej w uniwersytetach ludowych – nastąpiła konsolidacja sił poprzez stworzenie organizacji konspiracyjnej pod nazwą Konfederacja Tatrzańska. Głównym jej celem była walka z okupantem o Polskę wolną, niepodległą, ale też demokratyczną. Członkami Konfederacji były osoby związane przed wojną z ruchem ludowym istniejącym na Podhalu; do tego kręgu zaliczał się też Józef Kuraś „Orzeł” przewodniczący placówce KT w Waksmundzie.
Właśnie za jego sprawą placówka ta, istniejąca od czerwca 1941 roku, wykazała dużą aktywność w zwalczaniu „Gorallenvolku”, przeciwdziałaniu na rzecz wyjazdu do Rzeszy, przeciw wywózce drzewa do tartaku dla celów wojennych, przeciw kontyngentom itp. Wśród tych ludzi zrodziła się myśl zorganizowania grupy wypadowej przeciw instytucjom pracującym na rzecz wroga.
Kuraś od chwili utworzenia oddziału, w obawie przed aresztowaniem w domu bywał tylko po kryjomu, a nocami organizował akcje przeciw urzędom administracyjnym i placówkom gospodarczym w Łopusznej, Szaflarach i Odrowążu. Grupa niszczyła spisy ludności, inwentarze, wykazy kontyngentów, zabierała pieniądze oraz towary ze sklepów.
Rok 1942 przyniósł rozbicie Konfederacji Tatrzańskiej wskutek inwigilacji wewnętrznej prowadzonej przez niemieckiego agenta Stanisława Wegner – Romanowskiego.

Józef Kuraś w otoczeniu współpracowników oddziału.

Z organizacji pozostał czynny jedynie oddział Kurasia, którego członkowie od tej chwili ograniczyli kontakt z ludnością okolicznych wiosek do minimum.
W 1943 na Kurasia spadł ogromny cios; w odwecie za zamordowanie na Turbaczu dwóch policjantów granatowych – agentów gestapo i w skutek denuncjacji, Niemcy 29 czerwca otoczyli dom Kurasiów w Waksmundzie, zamordowali 73 – letniego ojca, żonę Elżbietę i 2,5-rocznego synka Zbigniewa, a dom spalili.
Od czerwcowej tragedii Kuraś zmienił pseudonim z „Orła” na „Ogień”, co było wynikiem bólu po stracie najbliższych, jak również znakiem rozpoczęcia nowego rozdziału w walce z wrogiem.
Po likwidacji KT istotnym problemem dla grupy Kurasia stało się zaplecze organizacyjne. Nie widząc perspektyw na odwołanie się do ludowców, którzy w powiecie nowotarskim nie dysponowali własną silą zbrojną, „Ogień” zdecydował się na kontakt z AK. 10 lipca 1943 roku na Turbaczu spotkał się z ppor . Władysławem Szczypką „Lechem” z Mszany Dolnej i jego zastępcą ppor. Janem Stachurą „Adamem” gdzie osiągnięto porozumienie, na mocy którego oba oddziały utworzyły obóz, zachowały wobec siebie autonomię, kierownictwo nad grupami objął „Lech”, zaś Kuraś otrzymał funkcję szefa gospodarczego. Obóz o kryptonimie „Wilk” istniał do stycznia 1944 roku.
Pomimo współpracy z Arm
ią Krajową Kuraś wyraźnie oddzielał się od polityki londyńskiej, opierając się na poglądach ludowych. Niemal bezpośrednio po likwidacji „Wilka”, ludowcy nowotarscy uznając, za ludowy oddział „Ognia” – wiosną 1944 roku – włączyli go za jego przyzwoleniem do Ludowej Straży Bezpieczeństwa (LSB), która miała być odrębną siłą zbrojną na tym obszarze. Pomimo upomnień o podporządkowaniu się dowództwu AK – Kuraś nie zdecydował się na zmianę organizacji.
Latem 1944 roku doszło do spotkania z pojedynczymi oddziałami sowieckimi. „Ogień” za zgodą nowotarskiego Powiatowego Kierownictwa Ruchu Ludowego (PKRL) nawiązał kontakt z grupą Ludmiły Gordijenko „Tania”. Chociaż Kuraś nie należał do sympatyków Sowietów, to współdziałał z nimi z powodu wspólnoty interesów – walki z Niemcami.
Nowotarska Powiatowa Delegatura Rządu (PDR), bezpośrednio po wybuchu powstania warszawskiego podjęła decyzję o usunięciu niemieckich konfidentów z terenu Podhala. Na wykonawcę rozkazu przeznaczyła Kurasia wraz z jego ludźmi; tak powstał Oddział Specjalny mający za zadanie wykonywanie podziemnych wyroków.
Najważniejsze walki Kuraś toczył w styczniu 1945. 20 stycznia wspólnie z AL rozbił kolumnę niemieckich samochodów ciężarowych pod Klikuszową. Współpracował z regularną Armią Czerwoną, prowadząc Rosjan sobie znanymi szlakami górskimi. Dzięki szybkiemu opanowaniu okolic Nowego Targu, Niemcy opuścili miasto pozostawiając je nienaruszone. 30 stycznia 1945 roku „Ogień” ze swym oddziałem i grupą partyzantów sowieckich wkroczył do Nowego Targu. Wojna z Niemcami dla Józefa Kurasia zakończyła się. Niebawem jednak miała się rozpocząć kolejna.
Podhale po wojnie wkroczyło w nowy etap stosunków społeczno – politycznych. Usuwanie niemieckiego okupanta trwało dosyć długo, w dodatku musiano rozprawić się z przeróżnymi kolaborantami hitlerowskimi. Nastąpił wzmożony ruch ludności i to we wszystkich możliwych kierunkach: wyjeżdżali mieszkańcy Wielkopolski, Warszawy i innych regionów wysiedleni stamtąd przez władze okupacyjne; opuszczali przeludnione wsie młodzi górale udając się na Śląsk i ziemie zachodnie w poszukiwaniu pracy – ale tylko nieliczni tam zostawali – większość rychło wracała z powodu nieprzystosowania do nowych realiów życia i tęsknoty za rodzinnymi stronami.
W Nowotarskie przybywali też inni: jedni dla zrobienia interesów, gdyż wabiła ich bliskość granicy; ci związani z władzą, obejmowali różne stanowiska najczęściej nie zważając na miejscowe sympatie polityczne. Przyjeżdżali tutaj również ci, którzy chcieli opuścić kraj ze względów politycznych, albowiem w pierwszych miesiącach wolności przekroczenie granicy z Czechosłowacją nie stanowiło trudności.
Sama wojna i okupacja pozostawiła nieciekawą moralnie spuściznę: powszechne nielegalne pędzenie wódki i spowodowane tym pijaństwo, złodziejstwo połączone z bandytyzmem, któremu sprzyjała powszechna dostępność broni. Wykorzystywali to ludzie nie posiadający zawodu, zatrudnienia, wykolejeni przez wojnę. Proceder ten uprawiali też przybysze, i to ci którzy zawodowo mieli z tym zjawiskiem walczyć; milicjanci i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, od szeregowców poczynając na oficerach kończąc.
Wreszcie nadejście nowej władzy spowodowało niepokoje i niepewność ludności, która z pogłosek napływających sukcesywnie na Podhale, poczęła wyrabiać sobie własny punkt widzenia na nowe rządy i formy ich sprawowania. Najpierw jedyna władzą była rosyjska komenda wojenna składająca się z sił NKWD pod rozkazami majora Leonida Masłowa. Rządy komendy wojennej trwały do czasu wycofania głównych sil Armii Czerwonej z terytorium Niemiec w lipcu 1945 roku – już po powołaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. W ten sposób stworzono warunki do zainstalowania się pierwszych władz w powiecie, w którym nie było komunistycznej tradycji. Organizatorów trzeba było przysłać z zewnątrz i jak się okazało, również większość funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP), ponieważ miejscowi partyzanci spod znaku BCh czy AK nie nadawali się do wykonywania nowych zadań. Powiatowy UBP (PUBP) nadal pracował pod dyktando „doradcy” z NKWD, który uczył polskich funkcjonariuszy „nowych” sposobów działania, aby umocnić władzę PPR.
Jak przedstawiały się losy Kurasia w tym okresie? Bezpośrednio po zdaniu broni i rozwiązaniu oddziału, za aprobatą Masłowa, wspólnie z ppor. Zygmuntem Sieleckim z AL przystąpili do organizacji odpowiednich służb tworząc zalążki przyszłej Komendy Powiatowej MO. Z racji tego „Ogień” i jego ludzie zostali uznani za funkcjonariuszy MO; samego Kurasia zaczęto określać mianem komendanta powiatowego. Trzeba przyznać, że z powierzonego im zadania „ogniowcy” wywiązali się poprawnie, traktując całą akcję jako uwieńczenie walki z wrogiem.
Na początku lutego 1945 roku przybyła z Krakowa ekipa dla zorganizowania Komitetu Powiatowego Polskiej Partii Robotniczej (KP PPR), KP MO i PUBP. PPR organizował Władysław Machejek jako sekretarz, komendantem powiatowym MO został mianowany ppor. Aleksander Karaś, a szefem PUBP – ppor. Stanisław Strzałka. Doszło do pierwszego spotkania Kurasia z nominatami. Z pewnością rozmowa nie należała do łatwych, jednakże obie strony musiały dojść do porozumienia, gdyż 8 lutego „Ogień” udał się wraz z Janem Kolasą „Powichrem” do Lublina do rządu. Wg Kolasy „pojechaliśmy tam bo tam był według nas, nasz partyzancki sztab, nasz rząd”.
Z Lublina udali się do Warszawy (Rząd Tymczasowy i Komitet Centralny PPR przeniesione zostały wcześniej do stolicy) gdzie w Departamencie Kadr MBP Kuraś otrzymał skierowanie do pracy w PUBP w Nowym Targu, które równało się nominacji na stanowisko kierownika. Z tym dokumentem zameldował się w połowie marca w Wojewódzkim UBP w Krakowie, tym samym otrzymując formalny angaż na wymienione wyżej stanowisko.
Nominaci w Nowym Targu poczuli się zagrożeni. Przecież bezpośrednio po wyjeździe Kurasia rozpoczęli weryfikację członków UBP i MO zwalniając ludzi nie związanych z PPR, obsadzając stanowiska swoimi ludźmi z zewnątrz. Jednocześnie trwało dochodzenie na temat przeszłości okupacyjnej Kurasia, potrzebne do sporządzenia wniosku o zwolnienie go ze służby w trybie natychmiastowym.
Kuraś po powrocie zastał swoje stanowisko obsadzone przez nieznaną osobę, udał się więc do Zakopanego by objąć funkcję zastępcy szefa UBP. Według „Powichra”: „pojechaliśmy tam, ale nic nam się nie spodobało”.
Tymczasem WUBP na wniosek nadesłany z Nowego Targu, wszczął śledztwo przeciw Kurasiowi. Oprócz zarzutów z czasu okupacji, doszły nowe, a mianowicie pijaństwo na posterunkach MO oraz „znikanie broni”. Należy liczyć się z faktem, że Kuraś dysponując swoimi ludźmi zarówno w Urzędach nowotarskim jak też krakowskim, mógł mieć informacje dotyczące postępowania przeciwko niemu. 11 kwietnia 1945 r . został wezwany do WUBP – prawdopodobnie w celu złożenia wyjaśnień, jednak licząc się z możliwością aresztowania nie stawił się tam i wraz z grupą swoich podkomendnych, ponownie ruszył w góry…

Józef Kuraś "Ogień" (w białej koszuli, w środku) w otoczeniu górali – żołnierzy i współpracowników jego oddziałów (drugi z prawej – zastępca "Ognia" – Jan Kolasa "Powicher")

Część 2 >
Strona główna – wprowadzenie >

Mjr Józef Kuraś "Ogień" (1915 – 1947) – część 2

13 kwietnia 1945 r. …

13 kwietnia 1945 r. przeprowadził odprawę swoich byłych podkomendnych w górach, zapowiadając walkę przeciw ZSRR i komunistom. Bronisław Szaokalski „Herkules” (adiutant „Ognia”) wspominał, że poszli na Turbacz, tam „Ogień” wygłosił przemówienie, w którym powiedział m.in.: „walkę musimy zacząć od początku i teraz będziemy się bić za Polskę bez komunistów”.

Odciski pieczęci używanych przez oddziały Józefa Kurasia „Ognia”

Zgrupowanie „Ognia” przyjęło nazwę Oddział Partyzancki „Błyskawica” i od początku zorganizowane było według wzorów wojskowych. Józef Kuraś wykorzystał tu niewątpliwie swoje duże doświadczenie zarówno z okresu okupacji niemieckiej jak i z czasów służby wojskowej w okresie przedwojennym i w 1939 r.
Surowe przestrzeganie zasad dyscypliny wojskowej i konspiracyjnej mogło być jedynym środkiem zapewniającym bezpieczeństwo oddziału i umożliwiającym skuteczne dowodzenie.
Wg. szacunków, opartych na późniejszych danych MSW, liczba partyzantów „Ognia” przebywających w oddziałach leśnych oscylowała między 500 a 700 osobami. Sieć wywiadu, łączników i informatorów była kilkakrotnie bardziej rozbudowana. W roku 1946 pod dowództwem „Ognia” znalazła się duża część znaczących i najaktywniejszych jednostek partyzanckich z terenu województwa krakowskiego.
Podobnie jak działający na obszarach Polski północno-wschodniej i północnej mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Józef Kuraś „Ogień” podzielił oddział na kilkudziesięcioosobowe grupy występujące pod nazwami kolejno numerowanych kompanii. Dowódcy każdej z nich cieszyli się dość dużym zakresem samodzielności, jednak byli zobowiązani składać dowódcy zgrupowania szczegółowe raporty z działalności i przedstawiać do akceptacji plany na przyszłość. O ile było to możliwe, „Ogień” spotykał się z nimi co najmniej raz w miesiącu.
Na czele całego zgrupowania stał sztab, który oprócz „Ognia” jako komendanta, tworzyli wyszkoleni oficerowie i najbardziej zaufani współpracownicy, którymi byli: Jan Kolasa „Powicher” – zastępca „Ognia”, Jan Batkiewicz „Śmigły”, Kazimierz Kuraś „Kruk”, Franciszek Dróżdż „Szpak” i Antoni Wąsowicz „Roch” pełniący funkcje dowódców tzw. Komisji Szybko – Wykonawczej, oraz Stanisław Ludzia „Harnaś” i Bogusław Szokalski „Herkules” – adiutanci dowódcy.

Oddział Ochrony Sztabu

Oddział ochrony sztabu zgrupowania "Ognia". Lato 1946 r.

Oddział Ochrony Sztabu zgrupowania „Ognia” podzielony był na pięć drużyn, dowodzonych przez „Marnego”, „Skałę”, „Ponurego”, „Zająca” i „Śmigłego”. Liczba żołnierzy przebywających bezpośrednio przy sztabie dowództwa wahała się od 60 do 90 ludzi, którzy operowali głównie w rejonie Ochotnicy i masywu Turbacza. Sztab stacjonował najczęściej w szałasach, bacówkach i ziemiankach na Turbaczu, Kiczorze, Starych Wierchach oraz Lubaniu, a operował głównie na terenie Gorców i w okolicznych miejscowościach.
W sierpniu 1946 r. WiN raportował do Londynu: „Uzbrojenie Oddz[iałów] „Ognia” [to]: broń automatyczna, przeważnie pochodzenia angielskiego i amerykańskiego, rkm-y, ckm-y i granatniki. […] W rejonie Turbacza i Obidowej na szczytach gór stoją baraki i silne placówki „Ognia”, pod kontrolą których pozostaje cała okolica ze specjalnym uwzględnieniem szos”.
Na ogół kiedy dochodziło do walki grupy sztabowej z przeciwnikiem, „Ogień” obejmował bezpośrednią komendę. Tak było na przykład w czasie walki oddziału sztabowego z KBW w dniu 29 IX 1946 r. nad Ochotnicą: „Ogień” dowodził walka osobiście – zaatakowani w obozie partyzanci wycofali się bez strat własnych, zabijając przy tym dwóch żołnierzy KBW.

Apel w obozie oddziału ochrony sztabu mjr. Józefa Kurasia "Ognia" (przyjmuje meldunek). Lato 1946 r.

1 Kompania
1 Kompania działała głównie we wschodniej części powiatu nowotarskiego, na Spiszu i w zachodnich rejonach pow. nowosądeckiego. Oddział liczył ok. 60 osób. Pierwszym dowódcą tej kompanii był związany z „Ogniem” jeszcze z czasów wojny Eugeniusz Melnyczuk „Lis”. Po jego aresztowaniu przez UB dowództwo objął Marin Kubiak „Roman” a po nim Jan Batkiewicz Śmigły”

2 Kompania

Rok 1946. Pododdział 2 kompanii zgrupowania "Ognia" dowodzony przez kpr. Jerzego Laurmana "Abusia", klęczy w środku.

Najważniejszym rejonem działania 2 Kompanii były tereny obejmujące obszary Tatr i pogranicza słowackiego przez Zakopane i Kościelisko, aż po Witów i Czarny Dunajec. Liczebność grupy dochodziła do 120 ludzi. Do października 1946 r. dowódcą oddziału był zdemobilizowany oficer 16 pp. ppor. Stefan Ostaszewski „Rysiek”. Po jego dezercji, w dniu 17 X 1946 r. „Ogień” mianował dowódcą 2 Kompanii „Powichra”. Tego samego dnia do grupy zostali wcieleni żołnierze 4 Kompanii „Dzielnego”. W październiku i grudniu oddział został kilkakrotnie rozbity, a „Powicher” (w grudniu), wrócił do sztabu zgrupowania. Dowództwo grupy objął wówczas jego dotychczasowy zastępca – Jan Zdybalski „Tom”.

3 Kompania

Partyzanci z oddziału Henryka Głowińskiego „Groźnego” – 3 kompania zgrupowania „Ognia”. Stoja od lewej: NN „Janosik”, Ignacy Wacławik „Kula”, Ludwik Baliński „Tur”, Czesław Stolarczyk „Guc”(stoi za „Turem”), Stanisław Wróbel „Bimber”, Józef Świder „Pacuła”, Henryk Głowiński „Groźny”, Stanisław Kaciczak „Bocian”, Wojciech Krzeszewski „Baca”, Jan Osiecki „Bratek”, Adam Domalik „Kowboj”. Leżą (od lewej): NN „Kominiarz”, Antoni Wąsowicz „Roch”

3 Kompania operowała głównie w okolicach Rabki, Chabówki i Raby Wyżnej, lecz obszar jej działania obejmował również tereny zachodniej części powiatu nowotarskiego (i okolic Nowego Targu) oraz południowych rejonów pow. myślenickiego i limanowskiego, aż po powiat nowosądecki. Oddział liczył ok. 75 ludzi. Juz w roku 1945 dowodził nim dezerter z WP, Henryk Głowiński „Groźny”. Po śmierci „Groźnego” w walce z KBW (9 listopada 1946 r.) dowództwo grupy objął jego zastępca, pochodzący z Wileńszczyzny Antoni Wąsowicz „Roch”.
4 Kompania
Na czele stosunkowo nielicznej, bo liczącej ok. 15 osób, 4 Kompanii stał ppor. Edward Radyga "Łoś". Działała ona na pograniczu powiatów Nowy Targ i Limanowa oraz we wschodniej części powiatu nowotarskiego. Na skutek poniesionych strat w walce w Szczawie 26 września 1946 r. cała Kompania przyłączyła się w Lubomierzu do grupy sztabowej. 17 X 1946 r. „Ogień wcielił ją do 2 Kompanii.

5 Kompania
5 Kompania działała w południowych rejonach pow. limanowskiego. Liczyła ok. 60 osób. Dowodził nią Kazimierz Paulo „Skała”. Od jesieni 1946 r. Kompania ta działała w ścisłej łączności z samodzielnymi, lecz podporządkowanymi formalnie „Ogniowi”, oddziałami „Błyskawica” Michała Duronia „Wichra” i „Wolność” Stanisława Papierza „Sępa”.

6 Kompania (krakowska)
Oddział krakowski zgrupowania „Ognia” był faktycznie 6 Kompanią, wydaje się jednak, że w praktyce nazwy tej nie używano. Założycielem i pierwszym dowódcą tej grupy był Zdzisław Lisik „Mściciel”. Początkowo działała ona tylko w Krakowie. Używała nazwy Ruch Oporu Armii Krajowej (ROAK) i kontaktowała sie z oddziałami Franciszka Mroza „Bobra” z myślenickiego. Po wielu zabiegach udało sie nawiązać kontakt ze zgrupowaniem „Ognia” i w 1946 r. podporządkowano oddział Kurasiowi, a dowództwo objął, przysłany ze sztabu zgrupowania Jan Janusz „Siekiera”. Dnia 18 VIII 1946 r. oddział ten zajął więzienie św. Michała w Krakowie, a także rozpoczęto systematyczne wypady w okolice Krakowa, szczególnie w miechowskie. 20 IX 1946 r. „Siekiera” wiozący raporty do „Ognia” został przypadkowo aresztowany przez patrol KBW. Wydarzenie to pociągnęło za sobą duże aresztowania wśród członków grupy. Nowym dowódcą zdziesiątkowanej kompanii został, mianowany 25 IX 1946 r. przez „Ognia”, Marian Zielonka „Bil”, który stał na jej czele aż do śmierci Józefa Kurasia.

7, 8, 9 Kompania
Kolejne Kompanie (7, 8 i 9) tworzyły podporządkowane zgrupowaniu „Ognia” oddziały partyzanckie:
Grupa „Zemsta” (7 Kompania) działająca na terenie powiatu nowosądeckiego, pod dowództwem Zygmunta Wawrzuty „Zemsty”, a po nim Bronisława Bubliko „Żara”, licząca ok. 30 osób.
Grupa „Grot” (8 Kompania) działająca na terenie pow. nowosądeckiego i limanowskiego, pod dowództwem Mariana Mordowskiego „Ojca”, licząca ok. 15 ludzi.
Grupa „Huragan” (9 Kompania) pod dowództwem Andrzeja Szczypta „Zenita” działała także na terenie pow. nowosądeckiego i liczyła ok. 35 ludzi.

Nazwę „Huragan” nosił również podporządkowany „Ogniowi” w 1946 r. oddział Jana Ziomkowskiego „Huragana”, działający w pow. wadowickim, liczący ok. 30 osób.
Również w pow. wadowickim działał oddział „Błyskawica”, jeden z najaktywniejszych w tamtym rejonie, pod dowództwem byłego żołnierza oddziału AK „Chełm” Michała Dudonia „Wichra”, liczący ok. 70 ludzi.
Na terenie pow. wadowickiego działał także trzeci oddział o nazwie „Huragan”, z którym oddział „Błyskawica” ściśle koordynował swoje działania. Oddział wszedł w skład zgrupowania „Ognia” w sierpniu 1946 r. a jego dowódcami byli kolejno: Mieczysław Sobolewski „Prut”, Stanisław Marek „Orlicz” i Henryk Dołągowski „San”.
Kolejnym, ok. 80 osobowym, doskonale zorganizowanym oddziałem podległym „Ogniowi”, był oddział „Burza” dowodzony przez Mieczysława Wądolnego „Mściciela”, operujący głównie w pow. wadowickim i myślenickim.

Żołnierze Mieczysława Wądolnego „Mściciela” – oddział Ignacego Sikory „Prawego” (stoi czwarty od lewej z żoną)

W 1946 r. „Ogień” nawiązał kontakty organizacyjne z krakowską organizacją konspiracyjną Armia Polska w Kraju, kierowana przez Aleksandra Delmana. Wg. niepotwierdzonych informacji miał być mianowany komendantem podległych jej oddziałów zbrojnych na Podhalu i za jej pośrednictwem otrzymać stopień majora.
Utrzymywał też kontakty konspiracyjne z bliżej nieznanymi ośrodkami na Śląsku, w Wielkopolsce i Pomorzu. Czterokrotnie spotykał się z kurierem Andrzejem Gocem, który przenosił korespondencję pomiędzy J. Kurasiem a siedzibą polskiego oficera łącznikowego w Monachium.

Oddziały podległe „Ogniowi” rozpoczęły działania zbrojne już w kwietniu 1945 roku.
W nocy z 17 na 18 kwietnia 1945 r. grupa „ogniowców” pod dowództwem Józefa Książka „Jastrzębia” rozbiła PUBP w Nowym Targu, zabijając przy tym czterech pracowników UB.

1945. Żołnierze zgrupowania "Ognia" z oddziału "Jastrzębia". Stoją od lewej: NN "Sosna", Józef Książek "Jastrząb", NN "Leniwy" i NN "Wicher", siedzi NN "Wilk".

Zaraz następnego dnia (18 IV 1945 r.) podkomendni „Ognia” rozbroili milicjantów z posterunku w Bukowinie Tatrzańskiej.
23 IX 1945 r. oddział Mieczysława Wądolnego „Mściciela” zlikwidował referenta UB z posterunku w Babicach (pow. Chrzanów), a po kilku tygodniach dokonał rozbicia i całkowitego zniszczenia posterunku MO, także w Babicach.

Głównym celem akcji likwidacyjnych byli funkcjonariusze UB i NKWD. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że UB-owcy i ich zwierzchnicy – instruktorzy z NKWD – byli najważniejszym ogniwem nowego reżimu w terenie i zbrojnym ramieniem partii komunistycznej.
Nie stosowano jednak zasady odpowiedzialności zbiorowej i każdy fakt zastrzelenia funkcjonariusza musiał być umotywowany. Inną kwestią było strzelanie do nich jako atakujących, jak np. 28 IV 1945 r., gdy w czasie obławy zginęło od kul „ogniowców” dwóch żołnierzy NKWD.
W ściśle tajnych opracowaniach UB znajdują się informacje o stratach wśród funkcjonariuszy sowieckich walczących z „Ogniem”. Z jednego z nich, dotyczącego operacji „Ogniwo” (inwigilacja byłych żołnierzy Kurasia na początku lat 50-tych) wynika, że w okresie od 18 IV 1945 do 1 VIII 1945 w walce z partyzantami „Ognia” zginęło 27 członków NKWD.

Część 3 >
Strona główna – wprowadzenie >