Mjr Józef Kuraś "Ogień" (1915 – 1947) – część 3

Przeciwnik jednak nie …

Przeciwnik jednak nie próżnował i ciągle prowadzono operacje przeciwko zgrupowaniu „Ognia”, ale pomimo nieustannych, trwających aż do początków czerwca 1945 r. obław NKWD i rozproszenia oddziału Kurasia pod Turbaczem, potrafili „ogniowcy” skutecznie sie bronić, i tak np. 25 IV 1945 r. w czasie jednej z akcji „przeciw bojówce Ognia”, zginął kolejny funkcjonariusz nowotarskiego UB Romuald Rozmarynowski.
Zgoła inaczej traktował „Ogień” milicjantów. Uważał, że ich służba jest potrzebna społeczeństwu, bo mają pilnować porządku i bronić ludność przed pospolitym bandytyzmem. Z racji służby nie byli wrogami, tym bardziej, że wielu z nich mu sprzyjało. Akcje skierowane były przeciwko szczególnie niebezpiecznym funkcjonariuszom, współpracującym z UB i całym posterunkom udzielającym aktywnej pomocy w działaniach sił resortowych przeciw partyzantom.

Żołnierze jednego z pododdziałów zgrupowania mjr. "Ognia"

Oddziały „Ognia” prowadziły też cały szereg akcji wymierzonych w Słowaków opowiadających się za przyłączeniem polskich części Spiszu i Orawy do państwa słowackiego.
Problemem zupełnie innej natury i niezmiernie ważnym jest kwestia stosunku „Ognia” i jego żołnierzy do ludności żydowskiej. Niestety, ton dyskusji na temat „Ognia” przez wiele lat narzucała propaganda i stronnicze opracowania z okresu PRL, w których oskarżany był o antysemityzm i planowe wyniszczanie Żydów. Problem jest o tyle trudny, że taki obraz działalności Kurasia był jednym z fundamentów tej propagandy i niejednokrotnie przy tym (nawet jeszcze w latach 90-tych) dowodzenie opierano na wydaniach, wielokrotnie wznawianej książki, byłego sekretarza PPR w Nowym Targu, W. Machejka „Rano przeszedł huragan”, które były skrajnie stronniczym i niewiele mającym wspólnego z rzeczywistością materiałem propagandowym oraz na cytatach ze spreparowanego w całości przez Machejka, rzekomego dziennika „Ognia”.
Jak w całej Polsce, tak i na Podhalu Żydzi ginęli z rąk podziemia, nie jako przedstawiciele swojego narodu, ale z racji służby w organach represji, PPR lub agenturalnej współpracy z UB.
Dobrym przykładem może być rozbicie przez oddział „Ognia” PUBP w Nowym Targu w kwietniu 1945 r., gdzie zastrzelono wszystkich pojmanych (znanych partyzantom) funkcjonariuszy UB, z których Gadowski był Polakiem, Kosztyło – Ukraińcem, Reichel i Burzyński – Żydami.
Innym przykładem niech będzie zastrzelenie przez partyzantów 10 II 1946 r. Dawida Grassgrüna, który oprócz tego, że był wójtem gminy żydowskiej, był też aktywnym działaczem PPR w Nowym Targu.
Do najbardziej nagłośnionych zdarzeń, w których ofiarami były osoby pochodzenia żydowskiego, należą wydarzenia z dnia 20 kwietnia 1946 r. Zmierzający w kierunku Nowego Targu, w celu ponownego rozbicia tamtejszego PUBP, około 50-osobowy oddział partyzantów „Ognia” na przedmieściach miasta zatrzymywał do kontroli przejeżdżające auta. Partyzanci nie wiedzieli kto jedzie w zatrzymywanych ciężarówkach. Z aut, które stawały na wezwanie, mimo przeprowadzonej szczegółowej kontroli, nie zastrzelono nikogo. Natomiast kierowca jednego z samochodów, jadącego w kierunku Czorsztyna, na widok umundurowanego żołnierza próbującego go zatrzymać, nie zahamował, a pasażerowie (5 osób – jak się okazało później – wszyscy pochodzenia żydowskiego) otworzyli ogień w kierunku partyzantów. Po krótkiej strzelaninie samochód zatrzymano, a wszyscy pasażerowie zostali rozstrzelani na miejscu. Na podstawie zeznań świadków należy przypuszczać, że ludzie ci zamierzali przez „zieloną granicę”, nielegalnie przedostać się na Słowację. Nie wiedzieli, kto ich zatrzymuje; czy umundurowani ludzie na drodze to UB, wojsko czy też partyzanci.
Powyższe i podobne przykłady, a także prowokacje UB-eckie, jak np. w Kielcach, doskonale wykorzystywała komunistyczna propaganda, by przedstawić żołnierzy niepodległościowego podziemia (w tym i „Ognia”), jako zwyrodnialców i antysemitów, i tym samym uzyskać pretekst do pozostania wojsk sowieckich w Polsce, jakoby dla ochrony zagrożonej, dopiero co ocalałej z zagłady, ludności żydowskiej.
Absurdalność tych zarzutów jest tak wielka, że trudno z nimi polemizować, ale jako ciekawym przyczynkiem do dyskusji na ten temat może być wykonanie wyroku śmierci na Janie Wąchale „Łaziku”. Egzekucja Wąchały z wyroku „Ognia” za morderstwo popełnione w celach rabunkowych na dwóch kupcach – Żydach, może być świadectwem przeciwstawiania się „Ognia” tego rodzaju aktom kryminalnym, niezależnie od narodowości sprawców i ofiar.
Warto też zwrócić uwagę, że analiza poszczególnych wydarzeń, posiadane informacje na temat siły i obszaru działalności zgrupowania „Ognia” w 1946 r. wskazują, że co najmniej na terenie kilku powiatów większość Żydów przebywała w zasięgu jego partyzantów, nie wykluczając samego Nowego Targu i innych miast powiatowych. Wykonywano tam bez większych problemów rozmaite akcje, nawet wymierzone w wysokich lokalnych funkcjonariuszy UB czy PPR. Gdyby rzeczywiście „Ogniowi” zależało na wymordowaniu ludności żydowskiej (jak głosili propagandyści PRL) to należy przypuszczać, że ilość ofiar byłaby zdecydowanie większa.

21 VIII 1945 r. wszedł w życie dekret amnestyjny, jednak „Ogień” nie wierzył w zapewnienia UB i nie zamierzał sie ujawniać. W swoim liście do UB pisał:
„Sprawa złożenia broni: jako Polak i stary partyzant oświadczam: wytrwam do końca na swoim stanowisku”Tak mi dopomóż Bóg”. Zdrajcą nie byłem i nie będę […] Daremne wasze trudy, mozoły i najrozmaitsze podstępy. Gwarancje wolności wydajecie więźniom, których katujecie jak barbarzyńcy. Wstyd i hańba. Swoim postępowaniem doprowadzacie do zguby samych siebie…”.
Taka postawa „Ognia” – cieszącego się rosnącym autorytetem dowódcy największego oddziału na tym terenie – była przyczyną, dla której w całym powiecie nowotarskim do Komisji Likwidacyjnej AK zgłosiło się zaledwie 11 osób. Jednak w skali województwa rozmiary ujawnienia były niewątpliwie sukcesem komunistów i znacznie osłabiły oddziały partyzanckie, co pozwoliło tym skuteczniej przygotować nowe siły do walki z częściowo zdezorganizowanym podziemiem niepodległościowym.
Te oddziały, które pozostały w lesie, zdecydowały się na walkę z siłami represji a jej bezpardonowy charakter był już dla wszystkich oczywisty. Po reorganizacji zgrupowania, partyzanci „Ognia”, począwszy od grudniu 1945 r., przeprowadzili szereg udanych akcji zbrojnych.

Partyzanci ze zgrupowania mjr. "Ognia"

9 XII 45 r. ok. godz. 16:30 jeden z oddziałów należących do zgrupowania „Ognia”, dowodzony przez Henryka Głowińskiego „Groźnego” rozbroił posterunek MO w Łopusznej. Pobito komendanta, zabrano broń, odzież, żywność, pieniądze i wszystkie akta.
11 XII 45 r. również oddział „Groźnego” rozbroił siedzibę miejskiego UBP w Rabce i wykonał wyrok śmierci na kierowniku placówki UB, Mieczysławie Stramce.
26 XII 45 r. patrol z oddziału „Groźnego” rozbroił posterunek MO w Skawie koło Rabki.
31 XII 45 r. żołnierze „Ognia” rozbroili posterunek MO w Odrowążu.
19 I 46 r
. rozbrojono posterunek MO w Niedzicy, zniszczono kancelarię i zastrzelono komendanta.
20 II 46 r. oddział „Groźnego” zajął posterunek MO w Rabie Wyżnej. Partyzanci nie wyrządzili żadnej krzywdy milicjantom, natomiast rozstrzelali przed budynkiem dwóch funkcjonariuszy UBP, z Raby Wyżnej i z PUBP w Nowym Targu.
4 VIII 46 r. na Gubałówce, na stacji kolejki linowej, partyzanci z 2 Kompanii „Ognia” stoczyli walkę z grupą operacyjną, która próbowała ich aresztować. Zginęło 8 ludzi z UB, MO i KBW. Partyzanci mieli jednego lekko rannego.
18 VIII 46 r. odbyła się jedna z najgłośniejszych i najbardziej znaczących akcji wykonanych przez żołnierzy z 6 Kompanii (krakowskiej), kiedy to zdobyto i zajęto więzienie św. Michała w Krakowie, i uwolniono 64 aresztowanych, z których znaczna część zasiliła zgrupowanie „Ognia”.
Tydzień później, 25 VIII 46 r. odbito ze szpitala św. Łazarza, aresztowanego przez UB rannego partyzanta Eugeniusza Kadrysia. Leżał on w separatce dla więźniów na oddziale chirurgicznym, pilnowany przez wartownika z WUBP. Nad ranem, 10 żołnierzy pod dowództwem Jana Janusza „Siekiery”, rozbroili najpierw wartownika z milicji, stojącego przy wejściu, później obezwładniono UB-owca i milicjanta – sanitariusza. Rannego Kadrysia i jeszcze jednego żołnierza AK z oddziału „Wichra”, zabrano na ciężarówkę , którą zawieziono ich na melinę konspiracyjną w Borku Falęckim. W ogrodzie szpitalnym został rozstrzelany funkcjonariusz WUBP i pielęgniarka, która próbowała wszcząć alarm. Przy zwłokach pozostawiono blankiety z podpisami „Ognia” i „Siekiery”.
22 IX 46 r. na szosie Witów – Zakopane, partyzanci z 2 Kompanii urządzili zasadzki na 12-osobową grupę operacyjną z 2 zmotoryzowanego pułku KBW, powracającą autem z przeprowadzonej w Witowie akcji przeciw oddziałom „Ognia”. Samochód został ostrzelany silnym ogniem broni maszynowej, w wyniku czego 6 żołnierzy zginęło, 3 zostało rannych a reszta uciekła.
5 XI 46 r. zorganizowano udaną akcję odbicia kolejnego z partyzantów, który pilnowany przez KBW leżał ranny w szpitalu w Zakopanem. Ludzie „Powichra”, zastrzelili dwóch pilnujących go wartowników z plutonu zwiadu KBW i zabrali rannego kolegę.

W kolejnych miesiącach, do końca 1946 r., partyzanci „Ognia”rozbili kilkadziesiąt posterunków MO, m.in. w Czorsztynie, Piwnicznej, Szaflarach, Ludźmierzu, Frydmanie (trzy ostatnie w ciągu jednego dnia), Wieprzu, Tylmanowej, Łącku, Krościanku i wielu innych miejscowościach.
Wg. niepełnych danych, w okresie od października 1945 r. do listopada 1946 r. oddziały ze zgrupowania „Ognia”wykonały ok. 50 ataków na posterunki MO, UBP i SOK na terenie woj. krakowskiego, likwidując przy tym wielu funkcjonariuszy UB i NKWD oraz szczególnie niebezpiecznych lub stawiających opór milicjantów.

Żołnierze „Ognia” zlikwidowali m.in.:
25 VII 46 r. w Kalwarii, kpt. Mikołaja Zabłockiego, doradcę PUBP z ramienia NKWD na powiat wadowicki;
30 VII 46 r. zastrzelono naczelnika Wydziału III WUBP w Krakowie, Józefa Gleicka – Grabowskiego w Makowie Podhalańskim;
11 VII 46 r. wykonano wyrok śmierci na naczelniku więzienia w Nowym Targu, Janie Racławskim;

Fragment wyroku śmierci wydanego przez "Ognia" na naczelnika więzienia w Nowym Targu, Jana Racławskiego.

14 VIII 46 r. wykonano wyrok na byłym kierowniku UBP w Rabce, Władysławie Filipiaku, który w tym czasie, po skierowaniu do Centralnej Szkoły MBP i służbie w PUBP w Olkuszu, pełnił funkcję oddziałowego w osławionym więzieniu Montelupich w Krakowie;
28 VIII 46 r. w Nowym Targu zlikwidowano funkcjonariusza tamtejszego PUBP, Stanisława Pyka.

Przez cały 1946 r. w woj. krakowskim, według danych resortowych zostało zabitych w walce i zlikwidowanych 165 funkcjonariuszy UB i MO. Znacząca większość przypada na Zgrupowanie Partyzanckie „Błyskawica” mjr Józefa Kurasia „Ognia”.

Niewątpliwie podstawą siły zgrupowania „Ognia” był jego rozbudowany i znakomicie działający wywiad oraz poparcie społeczeństwa, które w naturalny sposób uzupełniało system gromadzenia informacji o przeciwniku.
Starosta powiatu wadowickiego, w sprawozdaniu sytuacyjnym, za sierpień 1946 r. informował: „Walkę z bandami utrudnia fakt niewątpliwej współpracy ludności miejscowej z bandami”.
Odchodząc w góry, „Ogień” nie zabrał ze sobą wszystkich swoich zaufanych ludzi. Część z nich pozostała w strukturach UB i MO, w urzędach pocztowych, przedsiębiorstwach transportu, zaopatrzenia i w administracji, co także sprawiało, że jego wywiad działał doskonale.

Mjr "Ogień (pierwszy z lewej, w górnym rzędzie) wśród żołnierzy i współpracowników jego zgrupowania.

Do likwidacji agentury i wykonywania wyroków została powołana przez „Ognia” tzw. Komisja Szybko – Wykonawcza. Wyroki wydawane były na podstawie informacji od komórek terenowych. Jak wspomina jeden z adiutantów dowódcy „Herkules”: „…o wyroku decydował cały Sztab, nigdy sam „Ogień”.
Przez dłuższy czas oddziały „Ognia” operowały na dużą skalę. Na terenie powiatu nowotarskiego, poza kilkoma miastami, były one faktycznie gospodarzami terenu. I to mimo obecności dużych ilości wojska. „Ogień” na swoim terenie czuł sie do tego stopnia pewnie, że jego podwładni niekiedy wręcz informowali nowotarski PUBP o miejscach swego pobytu. Robili to listownie bądź za pośrednictwem komend MO, np. posterunek MO w Szaflarach został zawiadomiony przez partyzantów „Ognia”, że będą oni obecni 25 IX 1945 r. na zabawie w Bańskiej.

Lato 1946, Kiczora. Józef Kuraś "Ogień" z żoną Czesławą z d. Polaczyk.

Bez żadnych przeszkód, jak w wolnym kraju, 21 IV 1946 r., o godz. 14:00 Józef Kuraś zawarł ślub z Czesławą Polaczykówną w kościele parafialnym w Ostrowsku, kilka kilometrów na wschód od Nowego Targu. Dla pełnego bezpieczeństwa, położona u stóp Gorców wioska, została ze wszystkich stron otoczona uzbrojonymi w rkm-y patrolami. Po ceremonii zaślubin odbyło się wesele na kwaterze, na Górze Waksmundzkiej.
Ludność Podhala w tym czasie zwracała sie do Kurasia nawet z prośbami o rozstrzygnięcie sporów sąsiedzkich.

Część 4 >
Część 1 >
Strona główna – wprowadzenie >

Mjr Józef Kuraś "Ogień" (1915 – 1947) – część 4


UB próbowało różnymi sposobami zlikwidować "Ognia" i jego ludzi. Jednym ze sposobów, miało być wprowadzenie do zgrupowania agentów, mających za zadanie wsypać do jedzenia truciznę. Na szczęście plan sie nie powiódł, a agenci zostali zlikwidowani. Na zdjęciu: Plan zniszczenia grupy "Ognia" z 15 lipca 1946 r.

Sytuacja taka nie trwała jednak długo. UB i KBW zdołało w pełni wykorzystać okres zimowej demobilizacji oddziałów zgrupowania na przełomie 1946/1947 dla zadania mu szeregu dotkliwych strat. Niewątpliwie największym sukcesem, jaki UB odniosło w styczniu 1947 r. była udana operacja osaczenia Mieczysława Wądolnego „Mściciela”, który zginał samobójczą śmiercią otoczony przez KBW 14 stycznia 1947 r.
Dnia 11 II 1947 r. został rozbity i wymordowany patrol szefa 2 kompanii kpr. Józefa Szczoty „Marnego”. 10 II 1947 r. „Marny” wraz z pięcioma podkomendnymi (w tym z Janiną Polaczykówną „Stokrotką”, szwagierką „Ognia”) udali się na nocleg do willi krakowskiego hufca ZHP zwanej „Śmiechówka”. Następnego dnia rano, poinformowani o tym fakcie przez agentkę UBP Marię Minczowską ps. „Niezdecydowana”, funkcjonariusze KBW i UB otoczyli dom. Akcję rozpoczęto od wrzucenia granatu do pokoju, w którym spali partyzanci (świadczy to o precyzyjności otrzymanego donosu). W czasie walki zginął od postrzału pociskiem dum-dum Władysław Domiczak „Koliba”, a Andrzej Lasak „Podbipięta” popełnił samobójstwo. Budynek stanął w płomieniach. Pozostali przy życiu „Marny” (ciężko ranny w nogi), „Stokrotka”, „Tygrys” (Kazimierz Marduła) i „Znicz” (Mieczysław Żebrowski), nie widząc żadnych szans, poddali się i wyszli z płonącego budynku. Kazano im położyć się na trawie i na miejscu ich zamordowano, pozostawiając przy życiu jedynie J. Polaczykówną, jako szwagierkę „Ognia”, uznając ją za cenne źródło informacji. Akcja ta była prowadzona pod osobistym nadzorem mjr. Bronisława Wróblewskiego z MBP.

22 stycznia 1947 r. skierowano w rejon stacjonowania „Ognia” 829 ludzi z 6 samodzielnego batalionu operacyjnego oraz 2 samodzielnego zmotoryzowanego pułku KBW. Podzielono ich na siedem pododdziałów operacyjnych i sztab z odwodem. Do każdego oddziału przydzielono funkcjonariuszy UBP. Zadaniem każdej grupy było „ustawiczne śledzenie, ściganie i nękanie bojówek „Ognia”. Zakrojone na szeroką skalę akcje wojskowe i pacyfikacyjne w terenie w połączeniu ze wzmożoną pracą agenturalną doprowadziły do likwidacji i aresztowano wielu partyzantów i współpracowników „Ognia”. Były to kolejne poważne ciosy dla zgrupowania „Ognia”, które pogłębiły poczucie beznadziejności sytuacji wśród poszczególnych grup partyzantów, rozlokowanych na melinach i przebywających w lesie.
10 II 47 r. zwerbowany został przez UB agent, któremu nadano pseudonim „Orientacyjny”. Po trzech dniach przyprowadził on do UB kolejnego, zwerbowanego przez siebie agenta ps. „Śmiały”, który przekazał dokładny opis miejsca kwaterowania sztabu zgrupowania „Ognia” w górach za Turbaczem. 17 II 47 r. zdrajca osobiście poprowadził 100 osobowy oddział KBW wzmocniony grupą UB pod dowództwem kpt. F. Dworakowskiego. Następnego dnia, ok. godz. 10:00 grupa operacyjna zbliżyła się do obozu, jednak „ogniowcy” nie dali sie zaskoczyć i już z odległości 300 m. zaczęli się ostrzeliwać. Udało im sie wycofać, jednak stracili jednego zabitego, Józefa Srala „Smaka”.
Po tej operacji „Ogień” podzielił swój oddział sztabowy na mniejsze, kilkuosobowe grupki, które skierował na kwatery we wsiach. Sam na czele zaledwie sześciu ludzi zszedł do Ostrowska 20 lutego 1947 r. Byli z nim Jan Kolasa „Powicher”, Stanisław Sral „Zimny”, Kazimierz Kuraś „Kruk” (bratanek „Ognia”), Franciszek Dróżdż „Szpak”, Stanisław Ludzia „Harnaś” i łączniczka Irena Olszewska „Hanka”. Trzeba tu wyraźnie podkreślić, że nie była to grupa rozbitków, czy też jak sugerowano wielokrotnie, grupa ostatnich (sic!) najwierniejszych ludzi, którzy pozostali przy „Ogniu”.
Straty jakie zgrupowanie poniosło w listopadzie, grudniu 1946 i styczniu 1947 r., czyli w okresie zimowego rozlokowania części oddziałów i poszczególnych osób na wiejskich kwaterach, znacznie osłabiły całość i spoistość zgrupowania, ale nie były tożsame z jego rozbiciem.
Zgrupowanie nie straciło zdolności mobilizacyjnych i w myśl planów „Ognia” na wiosnę oddziały ponownie miały się zebrać i powiększyć.

Nie dane jednak było „Ogniowi” zrealizować tych planów. Zdrajcami, którzy donieśli o miejscu kwaterowania to Stanisław Byrdak, Antoni Twaróg i Stefania Kruk. Wszyscy ci ludzie związani byli wcześniej z jego oddziałami.

Fragment raportu specjalnego do WUBP o doniesieniu agenturalnym nt. stacjonowania mjr. "Ognia"

Nowotarskie UB informacje otrzymało ok. godz. 9:30, 21 lutego 1947 r. Ok. godz. 10:00, czterdziestoosobowa grupa z odwodu Wojsk Wewnętrznych, wzmocniona przez dziesięciu funkcjonariuszy UB i MO, wyjechała do Ostrowska. Całością dowodzili i akcję naprowadzali: mjr B. Wróblewski z MBP, kpt. B. Szwajgert i kpt. F. Dworakowski z WBW w Krakowie, por. A. Podstawski – szef PUBP w Nowym Targu, por. H. Słabczyk z KP MO w Nowym Targu i ppor. E. Zawada z WUBP w Krakowie.
Atak na dom Józefa i Anny Zagatów, w którym przebywał „Ogień” rozpoczęto ok. godz. 13:00. Wcześniej otoczono cały kompleks zabudowań w trójkącie trzech dróg. W trakcie strzelaniny „Powicher” wraz z rannym „Harnasiem” zdołali się przebić i uciec. Zginęli „Zimny” i „Kruk”. „Szpakowi” udało się ukryć.
Partyzanci najpierw niepostrzeżenie przeniknęli do sąsiedniego budynku Michała Ostwalda. Podpalono zabudowania, ale „Ogień” wraz z „Hanką” zdołał przedostać się do kolejnego budynku Marii Kowalczyk – Pachowej. Otoczony tam, został wezwany do poddania się. Odmówił, polecając skorzystać z tej propozycji „Hance”. Po jej wyjściu z budynku „Ogień” próbował popełnić samobójstwo. Strzał w skroń nie spowodował jednak natychmiastowego zgonu – w stanie utraty przytomności został pojmany. Żołnierze obławy, po wdarciu się na strych, zrzucili nieprzytomnego „Ognia” po schodach, jednak UB-ecy, doceniając w pełni wagę informacji, jakie planowali uzyskać podczas przesłuchań, za wszelka cenę chcieli go ocalić. Przeniesiono go na ciężarówkę, sanitariusz KBW udzielił mu pierwszej pomocy i zawieziono go do nowotarskiego szpitala, który otoczył kordon KBW, a wewnątrz pilnowała „Ognia” obstawa UB i MO.

Ostrowsko, 21 luty 1947 r. Złożony na noszach przez UB-owców, ranny po samobójczym postrzale, Mjr Józef Kuraś "Ogień".

Ostrowsko, 21 luty 1947 r. Ranny Mjr "Ogień", kilkanaście godzin przed śmiercią.

Próby uratowania życia okazały się nieskuteczne. Major Józef Kuraś „Ogień” zmarł dwadzieścia minut po północy, czyli już 22 lutego 1947 roku. Ciało zostało zabrane i złożone
na podwórku WUBP w Krakowie i według niepotwierdzonych informacji, następnego dnia przekazano je Wydziałowi Lekarskiemu Akademii Medycznej, jako zwłoki nieznanego mężczyzny.
Do dziś nie jest znane miejsce pochówku mjr. „Ognia”.

Śmierć „Ognia” zbiegła się w czasie z uchwaleniem amnestii i oba te wydarzenia istotnie zaciążyły na losach „ogniowców”. Zgrupowanie miało charakter typowo wojskowy, oparty na autorytecie dowódcy. Nie poczyniono przygotowań na wypadek konieczności zmiany dowództwa, nie wyznaczono następców, którzy mieliby w regionie szanse zyskać tak duże uznanie dowódców poszczególnych oddziałów. Dlatego śmierć „Ognia” musiała się równać rozpadowi zgrupowania, nawet gdyby nastąpiła w mniej sprzyjającym dla władzy okresie.
W woj. krakowskim, wśród wielu dowódców oddziałów, którzy podjęli decyzję o skorzystaniu z amnestii było szereg „ogniowców”. Za ich przykładem poszli liczni podkomendni i ogółem ujawniło się oficjalnie 376 żołnierzy Kurasia i 134 współpracowników. Jednak, tak jak i w całej Polsce, komuniści nie zamierzali dotrzymać warunków amnestii i niedługo później ujawnieni byli aresztowani i skazywani na wieloletnie wyroki z karą śmierci włącznie. Spowodowało to, jak wszędzie, powrót części partyzantów „Ognia” w góry i podjęcie dalszej, bezpardonowej walki z komunistami.
Już w marcu 1947 r. pojedynczy żołnierze „Ognia” rozpoczęli działania przeciwko resortowi i konfidentom, jednak nie miały one jeszcze charakteru zorganizowanego. W maju, od nowa zorganizował oddział Józef Świder „Pacuła”, przyjmując nowy pseudonim „Mściciel”. Zwerbował 16 ludzi. Występowali pod nazwa „Wiarusy” lub III kompania AK lub ROAK. Ukrywali sie w rejonie Rabki i Skomielnej Czarnej w południowej części pow. myślenickiego. W końcu 1947 r. potroiła się ich liczba, bo do grupy przystępowali również ujawnieni. W roku 1947 „Wiarusy” wykonali kilkanaście akcji zbrojnych, w czasie których zastrzelili 7 żołnierzy KBW, 2 milicjantów, 1 funkcjonariusza UB. W sierpniu zlikwidowali agenta o ps. „Czarny”.
Przeciwko „Wiarusom” natychmiast wystąpiły siły UB i KBW, wykorzystując skrupulatnie doniesienia licznych agentów i informatorów. Przerażona terrorem UB społeczność Podhala nie udzielała już „Wiarusom” tak wydatnej pomocy jak „Ogniowi” i stąd ich akcje stawały sie mniej spektakularne i ponosili straty.
31 X 1947 r. na stacji kolejowej w Lasku rozbita została jedna z grup i zginęło 4 ludzi.
18 II 1948 r. zginał w potyczce d-ca Józef Świder „Mściciel” Po jego śmierci dowództwo nad „Wiarusami” przejął Tadeusz Dymel „Srebrny”. Grupa operowała w rejonach Łopusznej, Kościeliska, Bukowiny i Czarnego Dunajca.
Ale i oni nie mieli długo działać. 20 X 1948 r. zginął w zasadzce zastawionej przez KBW „Srebrny”.
Po nim grupę przejął były adiutant „Ognia”, Stanisław Ludzia „Harnaś”, „Dzielny”. Wzorując się na doświadczeniach „Ognia” podzielił ludzi na trzy grupy, licząc, że będzie im łatwiej działać. Jedna operowała w rejonie Szczawnica – Krościenko – Obidza, druga w rejonie Rabka – Rdzawka – Obidowa, zaś trzecia w rejonie Niedzica – Czorsztyn. W końcu 1948 roku „Harnaś” miał w dyspozycji 70 ludzi i dość szeroko rozbudowaną sieć współpracowników. W roku 1948 oddział „Harnasia” zastrzelił 13 milicjantów, 1 żołnierza KBW, 1 zdrajcę i 3 osoby cywilne (?). Dokonali kilku akcji na spółdzielnie i sklepy. W 1949 r. zastrzelili jednego milicjanta i jednego współpracownika UB.
Przeciw „Wiarusom” władze bezpieczeństwa zmobilizowały dość znaczne siły, a mianowicie 250 żołnierzy KBW oraz 60 milicjantów i funkcjonariuszy UB, którymi dowodził Stanisław Wałach, naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie (późniejszy literat, jeden z największych opluwaczy niepodległościowego podziemia), pod nadzorem zastępcy szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie, Franciszka Szlachcica, późniejszego (w latach 70-tych) ministra spraw wewnętrznych i wicepremiera.
Podjęto także grę operacyjną, w wyniku której wprowadzono do „Wiarusów” oficerów UB, jako przedstawicieli III Okręgu ROAK w Krakowie, pod pseudonimami „mjr Maciej” (F. Szlachcic) i „Henryk” (Marian Strużyński, później jako Marian Reniak, autor kilku książek, m.in. „Niebezpieczne ścieżki”, która jak większość z tamtego okresu, dość tendencyjnie opisuje „Harnasia”, jego ludzi i operację przeciwko nim).
Już na początku 1949 r. organizacja „Wiarusów” została rozpracowana agenturalnie i przez następne miesiące prowadzono działania zmierzające do likwidacji grupy. 16 lipca 1949 r. w okolice Rabki przybył „mjr Maciej” i doszło do spotkania z trzema chętnymi do wyjazdu do Anglii. Wśród nich był „Harnaś”. Mistyfikację w czasie nocnego spotkania w głębokim terenie uwiarygodnił samochód ze znakiem angielskiej ambasady. Przewieziono ich do Krakowa, prosto do budynku WUBP i tylko przypadek sprawił, że zorientowali się, że są w rękach swoich prześladowców. Doszło do strzelaniny – „Harnaś” został ranny, dwaj pozostali zostali zabici w walce. Stanisław Ludzia „Harnaś”, „Dzielny”, "Ryś" został skazany na śmierć i stracony 12 stycznia 1950 r. w więzieniu Montelupich w Krakowie. Miejsce pochówku pozostaje nieznane.
17 lipca 1949 r. została aresztowana reszta jego „Wiarusów” i w ten sposób do połowy lipca 1949 r. przestał istnieć zasadniczy trzon „postogniowego” zgrupowania i było tylko kwestią czasu, aby wszyscy zostali ujęci. W sierpniu tego roku aresztowano 122 współpracowników „Wiarusów”.

Śmierć „Ognia” i rozpad jego zgrupowania partyzanckiego, jednego z największych w powojennej Polsce, a w końcu likwidacja „Wiarusów”, jako resztek zgrupowania „ogniowego” kończy rozpoczętą w 1939 r. walkę Podhalan o niepodległą i suwerenną Polskę, zaś wieloletnia inwigilacja ludzi „Ognia” przez Służbę Bezpieczeństwa potwierdza tylko ważne miejsce jego walki z siłą narzuconym, obcym i zbrodniczym reżimem.
Na koniec warto przytoczyć słowa prof. Andrzeja Paczkowskiego, które wspaniale podkreślają niepodległościowy i bohaterski charakter, tej heroicznej lecz jakże beznadziejnej walki „Żołnierzy Wyklętych”, często, już tylko po to, by do końca dotrzymać wierności przysiędze:
„Podziemie było toczącą ciężkie boje odwrotowe ariergardą Polski Niepodległej. Tyle, że nie było już się gdzie wycofać”.

Opracowano na podstawie:

Maciej Korkuć, Zostańcie wierni tylko Polsce… Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem (1944 – 1947), Kraków 2002,
Maciej Korkuć, Zgrupowanie Partyzanckie „Błyskawica” [w:] Zeszyty Historyczne WiN-u,
Nr 5/1994,
Bolesław Dereń, Józef Kuraś „Ogień”. Partyzant Podhala, Warszawa 2004,
Łukasz Majerczyk, Wizerunek Józefa Kurasia (ps. ,,Orzeł”, ,,Ogień”) (1915 – 1947) w literaturze historycznej”. Publikacja internetowa: http://www.historycy.pl/Strony/Artykuly/2002%2002/Kuras.html

Kpt. Józef Zadzierski "Wołyniak" (1923-1946) – część 1

Był jednym z najodważniejszych
żołnierzy polskiego podziemia. Doceniany przez przełożonych i
szanowany przez podkomendnych. Nie lubił przegrywać. Jest po dziś
dzień wielką legendą południowej Lubelszczyzny i Zasania, pomimo
starannego oczerniania przez komunistycznych "historyków",
tworzących propagandową antyhistorię Polski. Fałszerzom i kłamcom
nie udało się jednak zoperować pamięci narodu. Legenda AK, NSZ i
WiN obroniła się jako element polskiego patriotyzmu. Jednym z tych,
którzy tę legendę budowali i którzy swoje życie
złożyli na ołtarzu walki o Polskę Wolną, Narodową i Katolicką
był kpt. Józef Zadzierski.


kpt. Józef Zadzierski "Wołyniak"

Urodził się we wrześniu 1923 r.
w Kostopolu na Wołyniu jako najmłodsze z czworga dzieci państwa
Zadzierskich. Jego ojciec Władysław, urzędnik, zginął w czasie
okupacji w niewyjaśnionych okolicznościach. Matka Stanisława z d.
Korczyc – Brochwicz zginęła w Powstaniu warszawskim. Obie siostry
i brat byli starsi o 7-11 lat, zatem Józio miał wielkie
szanse, by zostać rozpieszczonym beniaminkiem. Do takiej roli nie
predysponował go jednak charakter, który ujawnił się już w
dzieciństwie: samodzielny, odważny, uparty, czasami nawet
zawadiacki (by nie użyć łatwiej od nazwiska asocjacji). Trudno go
było czymkolwiek zastraszyć albo zaskoczyć, zawsze miał pod ręką
optymalne wyjście z sytuacji.

Lubił konie. Miał może pięć
lat, kiedy pierwszy raz posadzono go "na próbę" na
wierzchowca. Spodziewano się przy tym, że parę kroków
spaceru z asekuracją ojca usatysfakcjonuje malca, tymczasem on
uczepiwszy się grzywy ruszył z kopyta galopem. Wielka trwoga
ogarnęła domowników, którzy śledząc wzrokiem
oddalającego się ułana, oniemieli z wrażenia oczekując
niechybnej tragedii. Józio tymczasem zatoczywszy wielki krąg,
jakby nigdy nic wrócił niebawem na miejsce startu z
rozwichrzoną czupryną i wymalowanym na buzi zadowoleniem.
A
włosy wtedy (z woli mamy) nosił długie, "pod polkę",
prawie jak dziewczynki. Były one powodem ciągłego buntowania się:
– Nie chcę być babą! Jego protesty były jednak lekceważone,
dlatego pewnego dnia wymknął się z domu i poszedł na dworzec
kolejowy. Nosił tam bagaże, a za zarobione grosze udał się
natychmiast do fryzjera. By nie pozostawiać nikomu wątpliwości co
do swojej płci, kazał się ostrzyc dokładnie "na zero"!
Taki
był mały Józio Zadzierski. Na co dzień ułożony, uczynny,
chętny do pomocy, ale – kiedy chciał – zawsze postawił na swoim.
Lubił zabawy i gry wojenne. Nieustannie wznosił przeróżne
"fortece", które – zapewniał – są "nie do
zdobycia". Uczył się dobrze i nigdy sobie nie pozwolił, by mu
pomagano w odrabianiu lekcji. Taki mały, inteligentny
indywidualista.
Tymczasem mijały lata. Ojciec, dotychczas szef
firmy "Nobel", zmienił pracę i został kierownikiem Banku
Handlowo – Kupieckiego w Równem.

W 1937 r. rodzina Zadzierskich
przeprowadziła sie do Warszawy. Józef otrzymał patriotyczne
wychowanie w duchu narodowym, uczył sie w szkole kadetów,
skąd zabrał go ojciec, obawiając się wpływu piłsudczyków
na syna.
Najstarszy syn Edmund (rocznik 1912),
absolwent Liceum Krzemienieckiego, wyjechał do Włodzimierza
Wołyńskiego do Szkoły Podchorążych Artylerii, a potem do
Warszawy na studia matematyczne i do Poznania na ekonomię. Siostry
Maria i Alina po zdaniu matury w rówieńskim gimnazjum,
podjęły naukę w stolicy, odpowiednio w Szkole Dziennikarstwa i na
wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

W przededniu wybuchu wojny, zniknął
z domu Józek. Zostawił kartkę, na której prosił o
wybaczenie, ale jego powołaniem jest bić się o wolną Polskę.
Nikt nie wie, jakich argumentów użył, ale faktem jest, że
16-latka przyjęto do regularnego wojska! Jako zwiadowca (oczywiście
na koniu!) walczył w armii gen. Franciszka Kleeberga, a po
kapitulacji pod Kockiem zwolniono go – jako małoletniego – do
domu.
Jego brat Edmund nie był – jako rezerwista – zmobilizowany,
ale zgłosił się do wojska na ochotnika. Wzięty do niewoli
sowieckiej, zginął w Starobielsku.
Józek tymczasem rwał
się do walki. Rodzice jednak postawili twardy warunek, że najpierw
musi zdobyć jakiekolwiek wykształcenie. Dokonał tego na tajnych
kompletach, a zaraz potem udał się do majątku Dańków w
powiecie grójecko-wareckim, gdzie ukończył podchorążówkę.
Jednocześnie nawiązał kontakt z lokalnymi oddziałami
dywersyjno-bojowymi. Nosił wówczas pseudonim "Zawisza"
i zaprzysiężony został przez prof. Władysława Kapelczyńskiego
„Wertusa”.

W 1943 roku został zdekonspirowany
przez Niemców. W obławie zginął jego kolega "Longinus",
natomiast "Zawiszy" udało się zbiec. Wtedy z pomocą
przyjaciół przedostał się do Kazimierza Mireckiego,
komendanta NOW na okręg COP (Rzeszowskie). Stąd trafił do
oddziału leśnego por. Franciszka Przysiężniaka "Ojca
Jana".


Józef Zadzierski "Wołyniak"

Tymczasem Zadzierski – senior od 1940 r. usiłował
nawiązać kontakt z konspiracyjnymi działaczami na Kresach
Wschodnich. Z pierwszej, bardzo ciężkiej wyprawy na Wołyń wrócił,
z następnej już nie. Był to straszny cios dla rodziny, a zwłaszcza
dla Józka, który był bardzo przywiązany do ojca.
Niestety, był to cios nie ostatni – wkrótce w Powstaniu
Warszawskim zginie matka, a rodzeństwo znajdzie się w ciężkich
tarapatach. Musieli często zmieniać mieszkanie, potracili wszelkie
zasoby materialne, a nawet dokumenty i rodzinne pamiątki. Ich życie
nabierało niezwykłego tempa i biegło od wypadku do wypadku. Mimo
rozsypki, utrzymywali ze sobą sporadyczne kontakty. Józek
często przyjeżdżał do matki (dopóki żyła), nie zraził
się nawet tym, że za kolejnym razem wpadł w "kocioł"
urządzony w jego mieszkaniu. Prowadzony przez dwóch
gestapowców zdołał wyrwać się i zbiec.

Część 2 >
Strona główna – wprowadzenie >

Kpt. Józef Zadzierski "Wołyniak" (1923-1946) – część 2

W połowie 1943 r. J. …

W połowie 1943 r. J. Zadzierski pod
nowym pseudonimem "Wołyniak" rozpoczyna partyzancką
działalność w OP-44 "Ojca Jana". Był to jeden z
największych i najlepiej zorganizowanych oddziałów NOW,
przez który przewinęło się blisko 3.000 ludzi. Przy
oddziale istniała podchorążówka i szkoła oficerska.

mjr Franciszek Przysiężniak "Ojciec Jan"

Oddział ten ma na swoim koncie wiele sukcesów w walce z
niemieckim okupantem, ale też co najmniej jedną dotkliwą porażkę.
Było to w okresie Bożego Narodzenia ’43, kiedy to jeden jedyny raz
zatrzymano się na kilkudniowe kwaterowanie w śródleśnej wsi
Graba, około 15 km na południe od Janowa Lubelskiego. 27 grudnia
przyjechał tu ks. kapelan Franciszek Lądowicz; szykowano właśnie
ołtarz, gdyż tego dnia miał się odbyć ślub dowódcy Fr.
Przysiężniaka z Janiną Oleszkiewicz. Miała być wielka feta,
tymczasem niespodziewanie na skraju wioski zagdakał erkaem, zaraz
potem odezwały się cekaemy, zaświtały pistolety maszynowe, rwały
się granaty. Do wsi weszły tyraliery niemieckie. Zaskoczeni
partyzanci mieli odciętą drogę do lasu. "Wołyniak" w
tym czasie czyścił swój rkm. Usłyszawszy strzały, w mig
złożył karabin i wyskoczywszy boso na dwór, jął prażyć
Niemców. Dzięki jego brawurze ocalało szefostwo oddziału,
ale poległo kilkanaście innych osób. Oddział poniósł
klęskę. "Wołyniak" i kilku innych żołnierzy opuściło
wtedy oddział, obarczając kierownictwo winą za
niefrasobliwość.

Miesiące partyzanckiej doli dzielił z
"Wołyniakiem" zamieszkały obecnie w USA Józef
Zawitkowski, który pół wieku później tak
scharakteryzował kolegę:
"Był jednym z najstarszych stażem
partyzantów u Ojca Jana . Nadzwyczaj odważny, ryzykant, nie
znający lęku ochotnik na każdą akcję. Ulubioną jego bronią
było parabelum szturmowe z długą lufą. Każdą broń potrafił w
kilka minut rozłożyć i złożyć z zawiązanymi oczyma! Nigdy nie
zawiódł, zawsze można było na niego liczyć."

Natomiast
jeden z przełożonych, major Emil Kubler wspomina:
"Od
pierwszego wejrzenia "Wołyniak" zaimponował mi swoją
dziarską postawą i zachowaniem. Z takimi zapaleńcami –
pomyślałem – dobrze mi będzie wojować w warunkach partyzanckich,
oni nie zawiodą."

Za swe nieraz krwawe, ale udane akcje,
otrzymał od swych przełożonych z NOW nie tylko przydomek
"zuchwałego zagończyka", ale też należne mu odznaczenia
i awanse do kapitana włącznie (rozkazem d-cy okręgu "Groma").

Po odejściu od "Ojca Jana"
zawiązał własny, nieliczny bo 30-osobowy oddział, który
operował głównie w północnej Rzeszowszczyźnie i w
Lasach Janowskich.
Od początku 1944 roku przeprowadził
wiele akcji przeciw administracji ukraińskiej oraz współpracującym
z Niemcami służbom i pomocniczym oddziałom ukraińskim.
Zlikwidował m.in. ukraińsko – niemieckie posterunki w Potoku,
Kuryłówce, Cieplicach, Obszy. Walczył na Zasaniu z Niemcami,
razem z sowiecka dywizją partyzancką im. Sidora Kowpaka. Dzięki
likwidowaniu przez niego niemieckich grup kontyngentowych Niemcy na
Zasaniu zaprzestali rekwirowania żywności we wsiach. Wiosną 1944
r. walczył z grupami UPA, jego oddział chronił ludność polska na
Zasaniu przed napadami ukraińskimi. W lipcu 1944 przeprowadził
wojska sowieckie przez San i umożliwił im zajęcie Leżajska bez
żadnych walk i strat.

Pod koniec lipca 44 r., kiedy to władzę
poczęli przejmować komuniści, dowództwo konspiracyjne Armii
Krajowej podjęło tyleż przebiegłą, co ryzykowną decyzję
wprowadzania swoich ludzi do władzy. Tym sposobem "Wołyniak"
(oczywiście ze sfałszowanymi dokumentami i spreparowanym
życiorysem) został komendantem nowo utworzonej Milicji
Obywatelskiej w Leżajsku. Podobny fortel udał się jeszcze w
Kulnie, Kuryłówce i paru innych miejscowościach. Jednak po
około trzech miesiącach NKWD rozszyfrowało "konie
trojańskie", zaczęły się aresztowania, katorżnicze
śledztwa, wreszcie wywózki na Sybir.
Wagon, którym
ich wieziono w listopadzie 44 roku był typowy dla tego typu
transportów : towarowy (bydlęcy), z zaryglowanymi drzwiami i
okratowanymi kolczastym drutem okienkami. "Wołyniak"
jednak nie był by sobą, gdyby pogodził się z wyrokiem. W wagonie
przebywał tylko tyle czasu, ile potrzeba było na wydłubanie w
podłodze dziury. Co prawda nie straszne mu było obcowanie ze
śmiercią, ale do głowy mu nie przyszła myśl, że ryzykując tę
ucieczkę, mógł zginąć pod kołami pociągu. Wraz kilkoma
towarzyszami zsunął się pod podłogę wagonu, chwila koncentracji
i zwolnienie uścisku rąk … Zwinięci w kłębek, toczyli się
jeszcze kilkadziesiąt metrów po torach, po czym podnieśli
się cali obolali, ale szczęśliwi, że uszli niewoli.
„Wołyniak”
odpoczął w krzakach oczekując na zmrok. W myślach usiłował
ustalić, gdzie jest i w jaką stronę się udać. Mniemał –
słusznie, jak się potem okazało – że jest w okolicy Lubaczowa.
Stąd ruszył w kierunku Niska, gdzie w niedalekim Zarzeczu szefem
placówki AK był kolega z lasu, Józef Zawitkowski. "W
pół wieku po tym wydarzeniu –
wspomina Zawitkowski – mam w
pamięci żywy obraz "Wołyniaka", który się u mnie
zameldował po ucieczce z transportu na Sybir. Potłuczony,
posiniaczony, cały w ranach, na łokciach i kolanach zdarta skóra…
wierzyć się nie chciało, że w takim stanie zdołał przejść
kilkadziesiąt kilometrów".

W Zarzeczu został opatrzony.
nakarmiony, ale nie przystał na propozycję, by odpocząć choć
kilka dni. Śpieszno mu było do Leżajska, a na drogę poprosił o
nagan, naboje i granaty. Odnalazł UB-ków i NKWD-zistów,
którzy go niedawno aresztowali i co do jednego
zlikwidował!
Odtąd był nieprzejednanym wrogiem komunistów,
Ukraińców z band UPA i tych wszystkich, którzy im
sprzyjali. Jeszcze raz zorganizował oddział, tym razem pod
auspicjami NZW. Liczył on ok. 150 ludzi i wsławił się wieloma
akcjami przeciw UB, MO, KBW, PPR, UPA i NKWD na terenie
Rzeszowszczyzny i południa Lubelskiego.


Ożanna, uroczystości z okazji święta 3 Maja 1945 r., na cztery dni przed bitwą z NKWD pod Kuryłówką. Przed oddziałami partyzantów NZW, stoją ich dowódcy, w kolejności (od prawej): kpt. Józef Zadzierski "Wołyniak", por. Stanisław Pelczar "Majka", Bronisław Gliniak "Radwan".

Dzięki jego dowództwu 19 marca
1945 r. polskie oddziały partyzanckie rozbiły idący z ukraińskiego
Kulna, ukraińsko – sowiecki napad na polską Kuryłówkę, a 7 maja
rozgromiły pod Kuryłówką ekspedycję karną NKWD, zabijając
ponad 70 żołnierzy tej formacji. W Leżajskiem i na Zasaniu zwalczał
antypolskie podziemie Ukraińców, pacyfikował wsie
wspierające UPA, m.in. Dobrą, Wołczaste, Dobczę, Dąbrowice,
Rudkę. W odwecie za napady oddziału UPA dowodzonego przez Iwana
Szpontaka „Żeleźniaka” dokonał 17 IV 1945 r. wraz z innymi
oddziałami NZW krwawej pacyfikacji ukraińskiej wsi Piskorowice. W
1945 i 1946 r. jego ludzie zniszczyli posterunki milicji m.in. w
Giedlarowej, Jarocinie, Frampolu, Potoku Górnym, Tarnogrodzie.
Toczył także potyczki z tropiącymi go na Zasaniu grupami
operacyjnymi KBW. Legenda "Wołyniaka" na tych obszarach
była tak wielka, że niemal wszystkie akcje były jemu przypisywane.
Propagandziści PRL nie omieszkali tego wykorzystać dopisując na
jego rachunek także niecne występki zwykłych bandytów,
szabrowników i "koguciarzy".

Legendy jednak przeważnie krótko
żyją. Po kolejnych pacyfikacjach terenu oraz akcjach UB i KBW
liczebność jego oddziału spadła z ponad dwustu do kilkunastu
partyzantów pod koniec 1946 r. W nocy z 11 na 12 listopada
1946 r. podczas potyczki w rejonie Tarnawca zostal ranny w rękę.
Nie mógł poddać się regularnemu leczeniu, bo to groziło
dekonspiracją i aresztowaniem. Niebawem rozwinęła się gangrena.
Nie widząc wyjścia z sytuacji, nocą z 28 na 29 grudnia 1946 r. we
wsi Szegdy popełnił samobójstwo.
Pochowano go
konspiracyjnie na miejscowym cmentarzu, ale nawet po śmierci nie
zaznał spokoju. UB węszyło za jego grobem, więc koledzy
przenieśli jego ciało w inne miejsce cmentarza w Szegdach.
Szykanowano ks. Węgłowskiego, który uczestniczył w
pogrzebie. Dopiero 30 lat później na jego mogile pojawił się
metalowy krzyż z tabliczką "Naród swemu Obrońcy",
ale tylko nieliczni wtajemniczeni wiedzieli czyje szczątki kryje ten
grób. I aż prawie pół wieku trzeba było, aby o
bohaterze mówić z imienia i nazwiska, a miejsce jego
wiecznego spoczynku by zostało godnie uhonorowane.
Kpt. Józef
Zadzierski wzorowo spełnił swój żołnierski i obywatelski
obowiązek. Był i jest wzorem polskiego oficera, wiernego syna
narodu.

Pomnik nagrobny kpt. Józefa Zadzierskiego "Wołyniaka" w Tarnawcu k/Leżajska.


Tablica nagrobna na pomniku kpt. Józefa Zadzierskiego. Cmentarz w Tarnawcu.

Część 1 >
Strona główna – wprowadzenie >

Opracowano na podstawie:
Józef Łukasiewicz, Sybir w pół drogi.
Wspomnienie o kpt. Józefie Zadzierskim "Wołyniaku",
"Janowski Kurier Związkowy" nr 1 (43) luty 2000
Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944 – 1956. Słownik Biograficzny, tom. II,
wyd.: Instytut Pamięci Narodowej. Kraków-Warszawa-Wrocław 2004

Mjr Antoni Żubryd „Zuch” (1918 – 1946) – część 1

Mjr Antoni Żubryd „Zuch” i Samodzielny Batalion Operacyjny NSZ

Dźwięk otwieranych masywnych drzwi niespodziewanie zmącił ciszę celi w sanockim gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Znajdujący się wewnątrz trzej młodzi ludzie wstali z pryczy. Do środka, w towarzystwie funkcjonariusza UB wszedł ksiądz.

Ostatnia spowiedź więźniów odbyła się szybko. Warujący UB-ek nie pozwolił na dłuższą rozmowę z kapłanem, który do tej pory był dla nich jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym. Następnego dnia rano 24 maja 1946 odbył się makabryczny spektakl. Na stadionie sportowym w Sanoku powieszono dwóch z nich: Władysława Kudlika oraz Władysława Skwarca. Publicznej egzekucji przyglądał się tłum gapiów, ale UB-ekom to nie wystarczyło, dlatego na widowisko spędzili młodzież z miejscowych szkół. Zwłoki obu straconych wrzucono do jednego grobu, który przez dziesiątki lat pozostał bezimienny. Kilka dni później na szubienicy stanął trzeci z uwięzionych: Stanisław Książek. W taki oto barbarzyński sposób zamordowani zostali żołnierze z oddziału Narodowych Sił Zbrojnych pod dowództwem legendarnego majora Antoniego Żubryda.

Zakręty losu

Przez cały okres polski ludowej postać Antoniego Żubryda była uosobieniem reakcji, wszelakiego zaprzaństwa i faszyzmu. Uczyniono z niego niemalże sztandarowy symbol powojennego podziemia niepodległościowego w znaczeniu jak najbardziej pejoratywnym. Książki takie jak „Łuny w Bieszczadach”, „Na tropach Żubryda”, „Bieszczady w ogniu” czy też film „Ogniomistrz Kaleń” skutecznie wyryły jego obraz jako brutalnego zbrodniarza, zaś obraz jego ludzi jako bandę rzezimieszków i rabusi. Oczywiście opowieści te z jakąkolwiek prawdą miały niewiele wspólnego. Kim więc był Antoni Żubryd i jak wyglądały koleje jego dramatycznego życia?

Mjr Antoni Żubryd "Zuch"

Antoni Żubryd przyszedł na świat 4 września 1918 roku w Sanoku gdzie jego ojciec był woźnym w jednej ze szkół. W 1933 roku rozpoczął naukę w Szkole Podoficerskiej dla Małoletnich w Śremie. Edukację zakończył w 1936 roku otrzymując przydział do 40 pułku piechoty „Dzieci Lwowskich.” Podczas kampanii wrześniowej brał udział w obronie Warszawy. W trakcie walk został awansowany do stopnia sierżanta i odznaczony Krzyżem Walecznych. Po upadku stolicy dostał się do niemieckiej niewoli, z której niebawem zbiegł. Przebrany w cywilne ubranie powrócił do rodzinnego Sanoka.

Na przełomie roku 1939 i 1940 Żubryd próbuje przedostać się przez granicę na stronę radziecką. Niestety ujęty przez sowietów zostaje zmuszony do współpracy z radzieckim wywiadem. Jako agent o pseudonimie „Orłowski” prowadził rozpoznanie niemieckich umocnień nad Sanem. Jego zadaniem była również obserwacja nadleśnictwa w Sanoku. W tym celu nawiązał kontakt z pracownicą nadleśnictwa Janiną Praczyńską. Znajomość okazała się na tyle zażyła, iż w październiku 1940 roku oboje zawarli związek małżeński. W międzyczasie Żubryd wiąże się z Armią Krajową i działa tam w charakterze instruktora. Ten epizod jego życia mimo wszystko nie jest należycie udokumentowany.

Janina Żubryd z domu Praczyńska, żona Antoniego Żubryda. Po zwolnieniu z aresztu UB stale przebywała w oddziale męża. Zastrzelona wraz z mjr. Żubrydem przez agenta UB Jerzego Vaulina 24 października 1946 we wsi Malinówka.

Uderzenie niemieckich wojsk na sowietów w czerwcu 1941 roku gwałtownie przerwało współpracę Żubryda z sowieckim wywiadem. Niemcom jednak udało się przejąć dokumenty świadczące o jego powiązaniach z Rosjanami. Antoni Żubryd został aresztowany i przewieziony do Tarnowa, a następnie do Krakowa gdzie Sondergericht skazał go na śmierć. Szczęście jednak znowu się do niego uśmiechnęło. W drodze na egzekucję udaje mu się, mimo postrzału w nogę, uciec z transportu. Przez jakiś czas ukrywał się w leśniczówce koło Krzeszowic. Latem 1943 roku przedarł się do Sanoka.

Kiedy w 1944 roku do Sanoka wkroczyła armia czerwona Żubryd zgłosił się do sowieckiego dowództwa z chęcią podjęcia dalszej współpracy. Odkomenderowano go do placówki NKWD, gdzie pełnił funkcje oficera śledczego i tłumacza. Po pewnym czasie objął stanowisko zastępcy szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Sanoku otrzymując stopień porucznika. Ludzie pamiętający tamte czasy twierdzili, że Żubryd zasadniczo różnił się od swoich sadystycznych współpracowników z UB. Nie dość, że nie torturował aresztowanych, to wręcz ostrzegał przed mającymi nastąpić aresztowaniami i pomagał w ucieczkach.

Wojna się skończyła, ale spokój nie zawitał w malownicze rejony Podkarpacia. Reżim komunistyczny przystąpił do rozprawy z polskim podziemiem niepodległościowym, które nie miało zamiaru składać broni. Walka przybrała charakter bezpardonowy. Życie ludzkie nie miało większego znaczenia. Zależało od przypadku bądź czyjegoś kaprysu. Na domiar złego, co noc krwawe łuny płonących wsi znaczyły szlaki przemarszu sotni Ukraińskiej Powstańczej Armii. Żubryd – oficer UB, na co dzień przekonywał się, że komuniści zmierzają do unicestwienia każdego kto chociaż na moment pomyślał o niepodległej Polsce. Zapewne nie czuł w sobie powołania do utrwalania dyktatury proletariatu, bo bardzo szybko nawiązał współpracę z endeckim podziemiem działającym w Sanoku. Niejasne powiązania zwróciły uwagę jego przełożonego, szefa sanockiego PUBP Tadeusza Sieradzkiego, który postanowił pozbyć się swojego zastępcy. Antoni Żubryd pojął, iż grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Najprawdopodobniej przejął rozkaz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dotyczący jego zwolnienia z pełnionych funkcji. Postanowił więc działać.

W konspiracji

W czerwcu 1945, w asyście zaufanych ludzi podjechał pod gmach UB w Sanoku na ulicy Sienkiewicza. Od strażników zażądał wydania dziesięciu więźniów podejrzewanych o przynależność do Armii Krajowej. Ci w związku z nieobecnością Sieradzkiego wykonali polecenie. Nie niepokojony przez nikogo Żubryd wraz ze swoją grupą oddalił się w stronę Krosna. Następnego dnia UB-ecy zrozumieli, że zostali oszukani. W odwecie aresztowali jego teściową i czteroletniego syna. Żubryd jednak nie dał zbić się z tropu.. 15 czerwca jego ludzie celnymi strzałami zdmuchnęli z tego świata szefa sanockiego PUBP Tadeusza Sieradzkiego i ranili innego funkcjonariusza. To jednak nie poskutkowało. W związku z tym Żubryd na czele swojego oddziału zdobył posterunek Milicji Obywatelskiej w Haczowie i wziął do niewoli znajdujących się tam milicjantów. Następnie zadzwonił do sanockiego UB i oświadczył, iż jeżeli w przeciągu godziny teściowa i syn nie zostaną zwolnieni wszystkich rozstrzela. Tym razem funkcjonariusze bezpieki postanowili nie ryzykować i natychmiast uwolnili przetrzymywanych.

W ten sposób powstały zręby oddziału, który niebawem zasiał strach pośród członków komunistycznego reżimu. Antoni Żubryd szybko skontaktował się z dowództwem Narodowych Sił Zbrojnych i właśnie tej organizacji podporządkował swoją zbrojną grupę przyjmując pseudonim „Zuch”. Komenda główna NSZ zatwierdził jego stopień porucznika awansując później do stopnia kapitana, a następnie majora. „Zuch” podporządkował sobie kilka innych konspiracyjnych grup działających w regionie. Liczący początkowo kilkanaś
cie osób oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu przekraczając stanem osobowym grubo ponad dwieście osób. Obszar działania oddziału podzielonego na kilka kompanii obejmował powiaty: leski, sanocki i brzozowski.

Część 2 >
Strona główna – wprowadzenie >

Mjr Antoni Żubryd „Zuch” (1918 – 1946) – część 2

Sława Batalionu oraz …

Sława Batalionu oraz jego dowódcy szybko obiegła cały kraj. Pośród huku wystrzałów i trzasku płonących zabudowań „Zuch” bezwzględnie rozprawiał się ze stalinowskim aparatem. Trup pośród funkcjonariuszy UB, MO, KBW, a także co bardziej gorliwych członków PPR ścielił się gęsto.
W maju 1946 roku „żubrydowcy” podziurawili kulami samochód komisji przesiedleńczej posyłając w zaświaty szefa sztabu 8. Dywizji Piechoty ppłk. Teodora Rajewskiego.
W tym samym miesiącu niedaleko Niebieszczan „Zuch” osobiście położył trupem szefa Wydziału Polityczno-Wychowawczego 8. DP mjr Abrahama Premingera*.
Ilu jeszcze UB-eków, NKWD-zistów, milicjantów i propagandzistów padło od kul żołnierzy majora Żubryda? Trudno to dzisiaj policzyć. Żubryd bez przerwy organizował na nich zasadzki, co i sam się z nich wymykał. Rozbijał konwoje i uwalniał więźniów politycznych. Strzelaniny, potyczki, gonitwy były codziennością dla żołnierzy Samodzielnego Batalionu Operacyjnego NSZ – jak brzmiała jego pełna nazwa. Oddział ochraniał również polską ludność przed UPA, a niekiedy przechwytywał aprowizację przygotowywaną przez Ukraińców dla swoich striłciw.
Ściśle współpracował też z innymi organizacjami niepodległościowymi między innymi sanockimi strukturami Stronnictwa Narodowego** i Młodzieży Wielkiej Polski***.
Co ciekawe świadkowie tamtych czasów relacjonują, iż „Zuch” poczynał sobie dość śmiało. Bywało, że nie niepokojony przez nikogo przebywał w Sanoku. Rzekomo miał też wizytować tutejsze koszary wojskowe. Z wojskiem zresztą żył w dobrej komitywie.
Wszystko to spowodowało, że dla władz Polski Ludowej major Antoni Żubryd stał się wrogiem publicznym numer jeden. Metody walki jakie narzucili komuniści, prócz publicznych egzekucji, podstępu i skrytobójstwa obejmowały jeszcze niezwykle kłamliwą propagandę. Żubrydowi przypisywano najbardziej haniebne czyny: rabunki, rozboje, morderstwa. Uporczywie tworzono mit pospolitego przestępcy. Faktem jest, że wielu autentycznych watażków podszywało się pod niego, ale „Zuch” gdy tylko mógł bronił reguł praworządności. Tak było w przypadku Franciszka Haducha z Pisarowiec. Haduch był jednym z uwolnionych przez Żubryda więźniów UB. Na wolności przyjął pseudonim „Piłsudski” i zorganizował własny oddział partyzancki. Jednak zamiast partyzantką zajął się pospolitym rabunkiem bydła i wszelkiego innego dobytku. Kiedy Żubryd się o tym dowiedział, a zarzuty się potwierdziły osobiście zastrzelił Haducha.

Zdrada

Ogrom sił i środków zgromadzonych przeciwko oddziałowi „Zucha” dawał pewność, że prędzej czy później stalinowska machina terroru odniesie zwycięstwo. Tak się też stało. Batalion zaczął tracić inicjatywę w polu.
W ręce UB wpadł Mieczysław Kocyłowski vel „Czarny”**** – zastępca i prawa ręka Antoniego Żubryda. 27 czerwca 1946 roku pododdziały 32 pułku piechoty zadały „żubrydowcom” poważne straty. Do niewoli dostało się aż dwudziestu jeden partyzantów. Kilka miesięcy później przeprowadzono na oddział wielką aczkolwiek nieudaną obławę. Pętla powoli się zaciskała.
„Zuch” zrozumiał, że dalsza walka nie ma szans powodzenia. Wraz z żoną – która od początku istnienia batalionu stała u jego boku – postanowił przedostać się do Austrii. O zmierzchu 24 października 1946 oboje przybyli do Malinówki. Był z nimi towarzysz broni Jerzy Vaulin vel Mar. Vaulin, były żołnierz AK, posługiwał się w oddziale mjr. "Zucha" pseudonimem "Bronek", a w UB – "Mewa". „Zuch” pozostawił małżonkę i wraz Marem poszli sprawdzić dalszą trasę przemarszu. Kiedy obaj weszli do lasu Mar niepostrzeżenie wyjął z kabury swojego browninga – kal. 7,65 mm i strzałem w tył głowy zabił Antoniego Żubryda.

Mjr
Antoni Żubryd "Zuch" – posmiertne zdjęcie wykonane przez
UB.

Chwilę potem podstępem zwabił w to samo miejsce będącą w ósmym miesiącu ciąży Janinę Żubryd. Ją również zastrzelił na miejscu. Ani „Zuch”, ani tym bardziej jego żona nie przypuszczali, że Jerzy Valin jest agentem UB. Mordując ich wywiązał się z zadania powierzonego mu przez jego pryncypałów. Następnego dnia funkcjonariusze bezpieki zabrali zwłoki. Teściową i syna Żubrydów osadzono na zamku w Rzeszowie. Syn Janusz zmuszony był zmienić nazwisko. Ostatniego żołnierza Samodzielnego Batalionu NSZ „Zuch” aresztowano dopiero 1951 roku.

Zdjęcie wykonane przez UB we wsi Malinówka. Ciała mjr. Antoniego Żubryda "Zucha" i jego żony Janiny, zastrzelonych przez agenta UB Jerzego Vaulina.

Po latach

Dnia 28 czerwca 1994 roku Sąd Wojewódzki w Rzeszowie unieważnił postanowienia Wojskowej Prokuratury Rejonowej z dnia 12 grudnia 1946 roku dotyczące między innymi umorzenia postępowania wobec śmierci Antoniego Żubryda. Jego zabójca Jerzy Vaulin zrobił karierę jako reżyser wojskowych filmów dokumentalnych. Do zabójstwa „Zucha” i jego żony przyznał się publicznie na łamach Gazety Wyborczej. W roku 1999 Sąd Okręgowy w Krośnie rozpoczął proces przeciwko niemu pod zarzutem zabójstwa dowódcy batalionu NSZ. Sam Vaulin stwierdził, że: Nie czuję pokuty, jest to moje największe bojowe przeżycie, zakończone zwycięstwem.*****

Wojciech Romerowicz

Część 1 >
Strona główna – wprowadzenie >


Przypisy:
* Mogiła majora Abrahama Premingera znajduje się na sanockim cmentarzu wojskowym gdzie co rok odbywają się uroczystości związane z ważnymi świętami państwowymi. Kilkadziesiąt metrów dalej znajdują się groby straconych żołnierzy z oddziału Antoniego Żubryda: Władysława Kudlika, Władysława Skwarca i Stanisława Książka. Mogiły ich dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych przestały być bezimienne. Nie doczekały się jednak godnego uznania lokalnej społeczności.
** Stronnictwo Narodowe – partia polityczna wywodząca się z narodowej demokracji. Powstała w 1928 roku. W trakcie okupacji niemieckiej środowiska SN były mocno zaangażowane w walkę z hitlerowcami. W 1944 roku kierownictwo SN utworzyło Narodowe Zjednoczenie Wojskowe przeznaczone głównie do walki z sowieckim okupantem. W 1947 SN zostało ostatecznie rozbite przez komunistyczne służby bezpieczeństwa.
*** Młodzież Wielkiej Polski – organizacja młodzieżowa kierowana przez SN. Powstała w 1932 roku. Jej celem było wychowywanie młodzieży w duchu wartości narodowych i katolickich. Po wojnie MWP nastawiona była na działalność propagandową przeciwko władzy ludowej.
**** Mieczysław Kocyłowski (1927-1997) –pochodził z Dąbrówki Ruskiej. Jako piętnastolatek został zaprzysiężonym członkiem AK i przyjął pseudonim „Czarny”. Walczył również w oddziale Narodowej Organizacji Wojskowej. Po wojnie dowodził oddziałem samoobrony przed UPA. Odział ten został włączony do Samodzielnego Batalionu Operacyjnego NSZ mjr Antoniego Żubryda, „Czarny” zaś został jego zastępcą. 23.03.1946 roku zostaje pojmały. Po długim śledztwie skazany na osiem lat więzienia i pięć lat pozbawienia praw obywatelskich. W wyniku ciężkiej choroby zwolniony w 1950 roku. Jest autorem arcyciekawych wspomnień pod tytułem: „Byłem zastępcą Żubryda”. Zmarł nagle 12.02.1997 r w niewyjaśnionych okolicznościach.
***** Jerzy Vaulin został bohaterem reportażu pt. „List do syna” opowiadającego o jego liście do syna Antoniego Żubryda – Janusza Niemca. Vaulin wyznaje w nim, iż to on zamordował rodziców Janusza podając przy tym drastyczne szczegóły mordu. Jak sam skonstatował, żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu nigdy nie miał.

Materiały źródłowe:
Mieczysław Kocyłowski – „Byłem zastępcą Żubryda”.
Brzozowskie Zeszyty Historyczne – część III
Brzozowskie Zeszyty Historyczne – część IX

Mjr Franciszek Jerzy Jaskulski "Zagon", "Zagończyk" (1913 – 1947) – część 1

Mjr Franciszek Jerzy
Jaskulski "Zagończyk" i Związek Zbrojnej Konspiracji (ZZK)

W czerwcu 2001 r. w Radomiu
stanął pomnik majora Franciszka Jaskulskiego "Zagończyka",
żołnierza Armii Krajowej i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.
Choć kilka miesięcy trwały kłótnie między SLD a prawicą
na temat lokalizacji monumentu, to jednak niewiele chyba osób
zna jego bohatera. Major "Zagończyk" to na pewno postać
nietuzinkowa, to typowy przykład polskiego patrioty, wychowanego w
latach II Rzeczpospolitej. Jego droga życiowa wiodła od harcerstwa,
przez udział w wojnie obronnej 1939 roku, konspirację, Armię
Krajową, po walkę z komunistami, próbującymi narzucić
Polakom system obcy tradycji narodowej. Choć wydawało się, że
historia przynajmniej od 10 lat przyznaje rację "Zagończykowi",
to jednak nadal jego pamięć jest opluwana przez obecnych dziedziców
czerwonej ideologii. Dla nich działacze WiN-u to "kontrowersyjna"
grupa partyzancka, mająca na sumieniu również niewinnych
ludzi. Jak więc wyglądały losy dowódcy WiN na ziemi
radomskiej?

Mjr Franciszek Jerzy Jaskulski "Zagon","Zagończyk"

W obronie niepodległości

Mjr Franciszek Jaskulski urodził się 16 września 1914 roku w Castrop – Rauxel w Westfalii, w rodzinie polskich emigrantów. Był synem Ignacego Jaskulskiego i Marii z Kozalów, do kraju wrócił razem z rodzicami w maju 1926 r. Państwo Jaskulscy zamieszkali w Zdunach (powiat krotoszyński), gdzie przyszły "Zagończyk" ukończył siedmioletnią szkołę podstawową. W latach 1928-1933 uczęszczał do Seminarium Nauczycielskiego w Krotoszynie. Po jego ukończeniu podjął pracę zarobkową w Urzędzie Gminnym w Zdunach. W 1935 został przeniesiony do gminy Kobylin. Przez 3 semestry studiował prawo. Służbę wojskową odbył w 17 puł. w Lesznie i ukończył ją w 1937 r. w topniu kaprala. Wróciwszy do cywila Jaskulski został nauczycielem; udzielał się także w harcerstwie – w 1939 roku otrzymał stopień harcmistrza. Zmobilizowany wziął
udział w obronie Warszawy, potem wrócił do Zdun i włączył
się do pracy w konspiracji. Na podstawie nasłuchów i
informacji z terenu redagował pisemko "Zagończyk" – stąd
jego partyzancki pseudonim. Poszukiwany przez gestapo wyjechał w
roku 1942 w Lubelskie, związał się z Kedywem AK, otrzymał stopień
podporucznika i od 1943 roku dowodził oddziałem lotnym o
kryptonimie "Pilot". Oddział ten wchodził w skład
budowanego 15. Pułku Piechoty "Wilków", walczył z
Niemcami w okolicy Puław. Jego największym wyczynem było ocalenie
25 lipca 1944 r. Końskowoli przed karną ekspedycją Wehrmachtu. W
trakcie tej akcji nadjechały sowieckie czołgi, które
włączyły się do walk z Niemcami. To pierwsze spotkanie w
atmosferze "braterstwa broni" miało jednak mylący
charakter.

Prócz walk z Niemcami
partyzanci musieli borykać się z bandami strzelających w plecy
komunistów. W wyniku skrytobójczych napaści ze strony
oddziałów AL pośród "Wilków" (taki
kryptonim nosił odtwarzany 15. pp AK) zginęło 29 partyzantów,
rany odniosło 21, co stanowiło ponad 50 proc. strat osobowych.
Najbardziej haniebną była napaść AL.-owców z oddziału
"Cienia" (Bolesław Kowalski), który 4 maja 1944 r.
w Owczarni zamordował 18 żołnierzy AK z oddziału "Hektora"
(Jan Zdzisław Targosiński) czekających na przyjęcie zrzutu.
Takich zbrodni nie popełniali nawet Niemcy, choć w walkach z nimi
partyzanci ugrupowania "Wilków" stracili 24 ludzi.

W więzieniu

Dwa dni po wspólnych
walkach o Końskowolę do "Zagończyka" zgłosili się
trzej przedstawiciele władz wojskowych (plus jeden aktywista PPR) –
żądając, aby oddział zdał broń i wstąpił do Armii Berlinga;
samego zaś dowódcę wraz z drugim oficerem serdecznie
zaproszono na rozmowy. Na szczęście "Zagończyk"
wiedział, co myśleć o takiej serdeczności (większość
zapraszanych oficerów AK została zamordowana lub wywieziona w
głąb ZSRR). "Zagończyk" wymógł zgodę na
trzydniowy odpoczynek dla żołnierzy po bitwie, umówiono się
na 30 lipca. Sowieciarze, będąc tylko w czwórkę, nie mogli
odmówić zgody, narada odbywała się zresztą w braterskiej
atmosferze – przy wódce .

Obydwie strony grały
znaczonymi kartami. Już 29 lipca, w przeddzień ustalonego terminu,
do bazy partyzantów przybyły dwa samochody z żołnierzami
Berlinga dowodzonymi przez oficerów NKWD – jednak większości
"urlopowanych" żołnierzy jeszcze (a właściwie już…)
nie zastali. "Zagończyk" prowadzony w braterskiej
atmosferze na wspólne obrady – w ostatniej chwili zdołał
uciec. Nie na długo – w listopadzie został aresztowany, osadzony na
Zamku w Lublinie i skazany na karę śmierci za przynależność do
nielegalnej organizacji pod nazwą Armia Krajowa oraz za to, iż nie
uczynił zadość publicznemu wezwaniu do poboru. Wyrok ten został
zamieniony na 10 lat więzienia, Jaskulskiego przewieziono do Wronek,
skąd we wrześniu 1945 r. zdołał uciec. Ucieczka miała charakter
improwizacji. Jaskulski wraz z drugim więźniem, zawodowym
elektrykiem Sławomirem Liberackim, bywał wysyłany do napraw
instalacji poza więzieniem. Podczas pracy wykonywanej w jakimś
mieszkaniu więźniom udało się obezwładnić strażnika,
przemknęli przez miasto do lasu, przepłynęli na drugą stronę
Warty, zaopatrzyli się w odzież i – dla zatarcia śladów –
powrócili na lewy brzeg rzeki. Skierowali się do Poznania –
nie docenili jednak zawziętości komunistów, którzy
wciąż przeczesywali cały teren. Liberacki nie wytrzymał
kondycyjnie i psychicznie, zrezygnował z dalszej ucieczki.
"Zagończyk" – stary harcerz – najpierw zagrzebał się w
jakąś jamę i przykrył liśćmi, potem położył się na dnie
płytkiego stawu i oddychając przez trzcinę przeczekał do
przejścia obławy.

Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1945 r.

Podziemie antykomunistyczne

Po udanej ucieczce
"Zagończyk" wrócił w Lubelskie i na terenie
powiatu puławskiego zorganizował oddział złożony z osób
zagrożonych aresztowaniami. Na początku dowodząc partyzantami
"Orlika" – przeprowadził wspólny atak na stację
PKP w Dęblinie, gdzie UB przetrzymywało żołnierzy AK. Więźniów
nie udało się odbić, jedyną pociechę stanowiło kilkunastu
zastrzelonych polskich i rosyjskich sowieciarzy. Dowództwo
potraktowało akcję jako zdany egzamin i postanowiło przydzielić
Jaskulskiemu poważniejsze zadanie. Na przełomie lat 1945-1946 w
ramach tworzenia struktur Wolności i Niezawisłości "Zagończyk"
otrzymał rozkaz zorganizowania terenu radomsko – kozienickiego. Na
początku 1946 r. zgrupowanie "Zagończyka" przeprawiło
się na lewy brzeg Wisły. Budowę swego inspektoratu "Zagończyk"
zaczął od przejęcia pod komendę walczących już oddziałów.
Podporządkował sobie znanego z akcji na więzienie w Radomiu
"Oriona" (ppor. Włodzimierz Kozłowski), a także Orła"
(st. sierż. Tadeusz Bednarski) i "Mściciela" (st. sierż.
Tadeusz Moryc – oddział rozbity w czerwcu 1946 r.), następnie
operujących w radomskiem: "Dzidy" (ppor. Marian Sadowski)
i "Zagóry" (Stefan Nowacki, oddział rozbity wiosną
1946 r., część żołnierzy przeszła do "Igły").
Podporządkowały się Jaskulskiemu także walczące w iłżeckim
oddziały: "Igły (ppor. Tadeusz Zieliński) "Zapory"
(Konstanty Koniusz) i "Beliny" (Tadeusz Życki – rozwiązany
w czerwcu 1946 r., część partyzantów przeszła do "Beliny")
oraz duża grupa "Sokoła" (NN, operująca w radomskiem i
iłżeckiem(. Osłonę komendy stanowiła 15 – 20 osobowa drużyna
lotna "Jastrzębia" (sierż. podch. Zenon Ochal), w której
było wielu AK-owców z Lubelszczyzny.

Największe oddziały –
"Orła", "Dzidy", " Igły" i "Sokoła"
liczyły 30-40, miały jednak rozbudowaną konspirację terenową, co
dawało możliwość szybkiego podwajania stanu. Używano nazwy ZZK
(Związek Zbrojnej Konspiracji), co dodatkowo szyfrowano jako Związek
Zawodowy Kolejarzy; w oddziałach terenowych przyjęła się jednak
nazwa ROAK – Ruch Oporu Armii Krajowej. Jaskulski zorganizował także
świetnie funkcjonującą sieć cywilną WiN. Od stycznia do lipca
1946 w ramach ZZK uruchomione zostały 4 obwody, które
obejmowały powiaty: kozienicki (kryptonim: Kozienicki Ruch Oporu,
KRO), radomski (krypt: Polska Partia Socjalistyczna), konecki
(krypt.: Związek Walki Młodych) oraz iłżecki (Stronnictwo
Ludowe). Zorganizowano także placówki prasowe w Łodzi,
Krotoszynie, Krakowie i Gdańsku, ta ostatnia zajmowała się także
pozyskiwaniem broni. Po transporty jeździł samochodami
współdziałający ze sztabem ZZK plut. podch. Aleksander
Zdybiecki – "Kruk". W czerwcu 1946 r. "Zagończyk"
odbył spotkanie z legendarnym "Ogniem" (Józef
Kuraś) i zachęcony jego sukcesami zaczął projektować organizację
dużych oddziałów partyzanckich w Górach
Świętokrzyskich.

Część 2 >
Strona główna – wprowadzenie >

Mjr Franciszek Jerzy Jaskulski "Zagon", "Zagończyk" (1913 – 1947) – część 2

Akcje bojowe

Od początku
działalności w Radomskiem "Zagończyk" podjął walkę o
odbicie "terenu" z rąk komunistów. Powstańcy
przede wszystkim odbijali uwięzionych kolegów – rozbijali
więzienia i posterunki MO/UB, niektóre kilkakrotnie.

Z większych akcji
wspomnieć trzeba o przeprowadzonym 13 stycznia 1946 r. najeździe na
Pionki. Atak na czele 100-osobowego oddziału poprowadził osobiście
Jaskulski, opanowano posterunek MO, rozbrojono Straż Fabryczną przy
pionkowskiej wytwórni prochu, a przy okazji zdobyto 3 cekaemy,
6 pistoletów maszynowych, granaty i amunicję.

18 lutego oddziały
"Zagończyka" stoczyły bitwę w Laskach i Ponikwie z
obławą oddziałów NKWD wzmocnionych przez sowieciarzy z MO i
UB. Trudno powiedzieć, czy mieli świadomość, iż walczą na tym
samym miejscu, gdzie kiedyś walczyli żołnierze Piłsudskiego, a
sam Komendant właśnie pod Laskami został ranny. Walczyli – jakby
wiedzieli, obława NKWD została nieźle podziurawiona i z niczym
powróciła do baz.

10 kwietnia 1946 r.
żołnierze "Zagończyka" po raz drugi opanowali Pionki.
Poszukiwali "zasłużonych" UB-owców z Kielc i
Częstochowy, którzy jednak już wcześniej wyjechali z
miasta. Partyzanci zaimprowizowali wiec antykomunistyczny i po 4
godzinach wyjechali.

16 maja "Zagończycy"
wjechali do Zwolenia, opanowali posterunek MO, dokonali też akcji
ekspropriacyjnej w Spółdzielni Rolniczo-Handlowej.

22 maja miała miejsce
jedna z większych akcji "Zagończyka". W tym czasie
wracają już sowieckie oddziały z frontu, po drodze zachowują się
jak w kraju podbitym – rabując, a czasem nawet podpalając polskie
miasta. 22 maja na ich trasie znalazł się Zwoleń. Określenie
"pogrom" ludności nie będzie tu przesadzone. Ktoś jednak
zdołał zawiadomić partyzantów, którzy przegonili
(bądź tylko: dogonili) Rosjan i odbili zrabowane mienie. Podobne
akcje powtarzają się w tym okresie kilkakrotnie.

15 czerwca dochodzi do
bitwy oddziałów "Zagończyka" z kolejnymi
oddziałami NKWD wracającymi z frontu. Rosjanie znowu napadli na
Zwoleń, akcja była jeszcze bardziej brutalna, były przypadki
gwałtów i rabunków, spalono kilka domów.
Wezwani przez mieszkańców partyzanci pobili czerwonoarmistów,
padło co najmniej 35 zabitych (dane z uzasadnienia wyroku).
Okoliczności tej akcji nie są jednak do końca jasne. Według
jednej z wersji partyzanci szykowali w tym czasie atak na Kozienice,
a na oddziały sowieckie wpadli przypadkiem w Zwoleniu czy nawet już
za miasteczkiem. (Pozwoliło to mówić komunistom o
"zasadzce"- jakby Rosjanie wiedzieli o zbliżających się
partyzantach!). Według innej wersji "zagończycy" pod
wpływem próśb mieszkańców Zwolenia o ratunek
przerwali planowaną akcję i uderzyli na enkawudzistów.
Rosjan uratowały oddziały sowieckich "pograniczników"
(z osławionej "zbiorczej dywizji" NKWD) i "polskiego"
UB/MO z Radomia. Prócz Zwolenia Sowieci napadli i obrabowali w
tamtych dniach kilka sąsiednich miejscowości – partyzantom
kilkakrotnie się udało odbijać ukradzione przez nich konie. Warto
w tym miejscu zauważyć, iż prowokacja kielecka zwana poprawnie
"pogromem" (4 lipca 1946 r.) mogła mieć nie tylko
polityczny, międzynarodowy wymiar. Oczywiście kolejne próby
wywołania zajść antyżydowskich (Kraków, Rzeszów)
dowodzą, jak bardzo komunistom zależało na przedstawianiu Polski
jako kraju antysemickiego, w którym tylko obecność
"sowieciarzy" może zapewnić spokój. Ale konkretnie
w lipcu 1946 r. chodziło także o odwrócenie uwagi od
prawdziwych pogromów dokonywanych na polskiej ludności przez
Rosjan, ale także przez "polskich" ubowców, wśród
których było wielu Żydów.

Żołnierze „Zagończyka” po ujawnieniu się we wrześniu 1946 r. w Radomiu. Stoją od lewej: Kazimierz Borkowski „Szatyn„, Zygmunt Załęcki. W środku siedzi NN „Tarzan”, z prawej Roman Pogodziński

Nie powiodła się natomiast
próba opanowania Kozienic. Była to jedna z najpoważniejszych
akcji podziemia antykomunistycznego w regionie radomskim.
14
czerwca 1946 r. żołnierze WiN przeprowadzili koncentrację w
Gzowicach. Atakowali przejeżdżające samochody wojskowe, którymi
zamierzali potem jechać do Zwolenia i Kozienic. Pierwsza faza
operacji była udana. "Zagończyk" opanował centralę
telefoniczną MO w Zwoleniu, aby odciąć łączność z Kozienicami.
Niestety, wojska sowieckie urządziły zasadzkę na partyzantów
koło miejscowości Błotne Górne. Po ciężkich walkach
oddział wycofał się do lasu.

Żołnierze Franciszka
Jaskulskiego opracowali również i realizowali plany
eliminowania funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa.
Zabili m.in. kpt. Dymitra Bakuna, dowódcę Komendy Powiatowej
MO w Kielcach. Nawet poruszanie się w sporej obstawie nie uchroniło
ubeckich siepaczy przed kulami partyzantów WiN. 18 lipca 1946
roku miała miejsce jedna z najbardziej spektakularnych akcji
zgrupowania "Zagończyka". Oddział Tadeusza Zielińskiego,
ps. "Igła", zorganizował zasadzkę na konwój, w
którym jechał płk UB Alfred Wnukowski, szef aparatu
bezpieczeństwa w Rzeszowie, jeden z bardziej znanych wówczas
oprawców. W okolicach Modrzejowic, na trasie Radom – Iłża,
Wnukowski wpadł w ręce żołnierzy "Igły", został
zastrzelony; zginęła również jego żona Irena Sztejnach. Ta
właśnie akcja była koronnym argumentem radomskiego SLD przeciwko
postawieniu pomnika żołnierzy WiN w Radomiu. Postkomuniści
twierdzą bowiem, że partyzanci dokonali wtedy egzekucji na
bezbronnej kobiecie, która była w ciąży. Z relacji
uczestników akcji wynika natomiast, że Irena Sztejnach była
uzbrojona. Kamień ku czci Wnukowskiego znajduje się nadal w miejscu
zorganizowania zasadzki.

Niestety, w tym samym
czasie, gdy przeprowadzono udaną akcję przeciwko Wnukowskiemu,
zaciskała się pętla wokół Franciszka Jaskulskiego, który
10 lipca 1946 r. zostaje mianowany dowódcą okręgu
Kieleckiego WiN. 24 lipca 1946 roku "Zagończyk" odbił
więźniów z transportu kolejowego na stacji Jedlnia-Letnisko.
Istnieją poszlaki, że informację o transporcie przekazał Urząd
Bezpieczeństwa. Po tej akcji, wobec konieczności ukrycia
uwolnionych ludzi, "Zagończyk" pozostał w Jedlni
praktycznie bez obstawy.

Zdrada

Podobnie jak "Uskok"
czy "Orlik" również "Zagończyk" padł
ofiarą zdrady.
26 lipca do łączniczki
Jaskulskiego "Pantery" (Maria Szczęśniak) zgłosił się
jeden z wracających z Gdańska ("Kruk") informując, że
przyprowadził do Jedlni auta z bronią. Towarzyszących mu ludzi
przedstawił jako konspiracyjną Milicję Morską. "Pantera"
przyprowadziła "Zagończyka" – wtedy "Kruk" i
rzekomi milicjanci rzucili się na niego. Aresztowano również
jego brata i łączniczkę. "Kruk", który należał
do najbardziej zaufanych ludzi majora "Zagończyka", po
przejęciu kolejnego transportu broni postanowił potraktować ją
jako "wpisowe" za przejście na stronę UB. UB-owcy doszli
do wniosku, że jeżeli zdradził – to będzie zdradzać dalej. Nie
zawiedli się. "Kruk" doprowadził ich do swego dowódcy.
Niestety, nie powiodły się
ani próby odbicia Jaskulskiego z więzienia, ani jego
ucieczki.

Fałszywe dokumenty używane przez por. Franciszka Jaskulskiego w 1946.

Podczas pobytu w celi, komuniści próbowali
przekonać "Zagończyka" do zawarcia swoistego układu: w
zamian za ujawnienie się jego ludzi, miał uzyskać wolność. Dla
władz było to ważne, bo przez zgrupowanie przewijało się od 800
do 1.000 ludzi. Oczywiście major Jaskulski (od lipca dowódca
okręgu WiN) nie miał w rzeczywistości żadnych szans na łagodne
potraktowanie.

Jeden z wyklętych

11
stycznia 1947 roku odbył się w sądzie w Kielcach już drugi proces
"Zagończyka" zorganizowany przez komunistów.
Wyrokiem Sądu Rejonowego w Kielcach wydanym 17 stycznia 1947 r.
major Franciszek Jaskulski skazany został na karę śmierci. W
ostatnim słowie zresztą nie prosił o życie, tylko o śmierć. Akt
oskarżenia zarzucał, że jego – jak to określono – "bandy"
zamordowały: 17 funkcjonariuszy UBP, 25 funkcjonariuszy MO, 18
żołnierzy Wojsk Polskich, 48 żołnierzy Armii Czerwonej oraz 12
działaczy demokratycznych. Prośbę o ułaskawienie Jaskulskiego
napisał w jego imieniu adwokat – Bierut jednak prośbę odrzucił.
Major Franciszek Jaskulski został stracony 19 lutego 1947 roku, trzy
dni przed ogłoszeniem amnestii. UB bardzo zależało na tym, aby jej
nie doczekał. Egzekucję przeprowadzono w tajemnicy, nie wiadomo
nawet, gdzie "Zagończyk" został pochowany.
Po jego
śmierci, podziemie zbrojne było aktywne na Ziemi Radomskiej jeszcze
przez kilka lat. Działał na tym terenie Tadeusz Zieliński "Igła",
a do sierpnia 1950 roku por. Aleksander Młyński "Drągal".

Historia
przyznała jednak rację Jaskulskiemu i jego żołnierzom. Poza SLD
nikt nie kwestionuje patriotycznego charakteru działalności
powojennego podziemia antykomunistycznego. Dziesięć lat temu
prawnej rehabilitacji doczekał się również major
"Zagończyk". 6 grudnia 1991 roku Sąd Wojewódzki w
Kielcach unieważnił wyrok ze stycznia 1947 roku, skazujący
Jaskulskiego na śmierć. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że mjr
Franciszek Jaskulski "Zagończyk" działał na rzecz
niepodległego państwa polskiego. Za walki z Niemcami "Zagończyk"
otrzymał Krzyż Virtuti Militari i Krzyż Walecznych.

Część 1 >
Strona główna – wprowadzenie >

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (1912 – 1949) – część 1

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (1912 – 1949)

"Polska tonie w czerwonej powodzi…. Istnieje przysłowie, że "tonący brzytwy się chwyta", jakże ono obecnie pasuje do wielu Polaków! Toniemy – a nadzieja, której się chwytamy – pozostaje niestety tylko przysłowiową brzytwą".
Kpt. Zdzisław Broński "Uskok", Pamiętnik, 1 V 1949 r.


Kpt. Zdzisław Broński "Uskok"

Urodził się 24 grudnia 1912 r. w Radzicu Starym (gm. Ludwin, pow. lubartowski) w rodzinie chłopskiej, syn Franciszka i Apolonii z d. Warhulskiej. Był trzecim dzieckiem; miał starszych – siostrę i brata oraz młodszą siostrę. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczęszczał do gimnazjum w Lublinie, którego nie ukończył. W 1934 r. powołany został do służby wojskowej w 50 pp. we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie ukończył szkołę podoficerską. Do rezerwy został przeniesiony w stopniu plutonowego. Po odbyciu służby wojskowej pracował w gospodarstwie rodziców. Był członkiem miejscowego koła Związku Młodzieży Wiejskiej "Siew".

WOJNA I OKUPACJA
Zmobilizowany 14.08.1939 r., kampanię wrześniową odbył jako d-ca plutonu ckm w 50 pp 27 DP [WP] od Borów Tucholskich aż w okolice Grudziądza, gdzie w połowie września dostał sie do niewoli niemieckiej i osadzony został w stalagu II B w Hammerstein (między Piłą a Szczecinem). Po ucieczce z obozu jenieckiego w październiku 1940 r. powrócił w rodzinne strony.
Za pośrednictwem kolegów z "Siewu" nawiązał kontakt z Polską Organizacją Zbrojną, a po jej scaleniu z Armią Krajową (jesień 1942 r.) został dowódcą placówki AK nr XIV a w Radzicu Starym. Placówka wchodziła w skład I Rejonu w Obwodzie AK Lubartów Inspektoratu AK Lublin i liczyła 82 osoby. Zastępcą Brońskiego był plut. Jan Przypis "Szaruga".
Pod koniec 1943 r. na terenie tej placówki powstał oddział partyzancki Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Oddział liczył ok. 40 żołnierzy, a w okresie akcji "Burza" (lipiec 1944 r.) doszedł do stanu ok. 60. osób. Formalnie oddział zatwierdzony został rozkazem lubelskiego inspektora AK w połowie maja 1944 r. i wszedł w skład odtwarzanej 3 komp. VI baonu 8 ppleg. AK.
W lipcu 1944 r. "Uskok" wraz ze swym oddziałem został przydzielony do 27 Wołyńskiej DP AK i przebił się z nimi w rejon Czemiernik, a następnie podjął samodzielne działania. Stoczył kilka walk z Niemcami, m.in. w rejonie Ludwina (obecnie pow. łęczyński) stoczył potyczkę z pododdziałem Wehrmachtu, w której stracił jednego zabitego i dwu rannych, biorąc do niewoli 7 Niemców.

PO „WYZWOLENIU”
Po okupacji niemieckiej "Uskok" pozostał w podziemiu. Od sierpnia 1944 r. pełnił funkcję zastępcy, a następnie komendanta I rejonu obwodu AK Lubartów. Po przesunięciu w styczniu 1945 r. linii frontu na zachód, zorganizował oddział partyzancki liczący ok. 20 osób i przeprowadził z nim szereg akcji przeciwko funkcjonariuszom MO i UB oraz urzędom. Rozkazem Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj z dnia 1 czerwca 1945 r. awansowany został "Uskok" do stopnia porucznika czasu wojny. Po oficjalnej likwidacji konspiracji poakowskiej (rozwiązanie Delegatury w sierpniu 1945 r.) "Uskok" i jego podkomendni nie skorzystali z zarządzonej przez dowództwo DSZ akcji "rozładowania lasów".
Wcześniej, bo 25.05.1945 r. został mianowany komendantem OPL II w Obwodzie WiN Lubartów krypt. „Leontyna” i tym samym wszystkie oddziały partyzanckie i drużyny dywersyjne działające w obw. lubartowskim WiN zostały podporządkowane jego dowództwu a on sam podlegał bezpośrednio komendantowi OPL w Inspektoracie, mjr cc Hieronimowi Dekutowskiemu „Zaporze”, który – po nieudanej próbie przejścia do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech – rozpoczął odtwarzanie swego zgrupowania.
O dalszym pozostaniu „Uskoka” i jego żołnierzy w podziemiu, obok czynników natury ideowej, zaważyła też niewiara w możliwość powrotu do normalnego życia wobec represji „ludowej władzy” w stosunku do ludzi podziemia.

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (z prawej), obok mjr.cc Hieronim Dekutowski "Zapora"

ZNOWU W WALCE
Od połowy 1945 r. oddziały „Uskoka” prowadzą ciągłe działania przeciw przedstawicielom komunistycznej władzy.
Z 10 na 11.05.1945 r. w Spiczynie, pow. Lubartów, na zabawie zorganizowanej przez członków PPR z okazji zakończenia wojny, na miejscu rozstrzelano 11 osób (w tym 2 funkcjonariuszy PUBP w Lubartowie, 3 milicjantów, pozostali to członkowie PPR), uprowadzono 3 osoby, które następnie rozstrzelano (w tym wójta gminy Spiczyn).
19.06.1946 r. w Charlężu, pow. Lubartów, oddział podając się za grupę operacyjną UB wezwał miejscowych członków ORMO na zbiórkę „dla walki z bandami”, po zgłoszeniu się 8 ormowców, wszystkich rozstrzelano.
Z 31.10 na 1.11.1946 r. wraz z oddziałem por. Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” i sierż. Józefa Struga „Ordona” opanował w Łęcznej posterunek MO. Rozstrzelano 11 osób – milicjanta, oraz członków PPR i współpracowników UB.
26.11.1946 r. połączone oddziały „Uskoka”, „Jastrzębia” i „Ordona”, razem ok. 70 ludzi, jadąc do Chełma w celu opanowania magazynów broni KOP-wschód natknęły się w Świerszczowie na grupę operacyjna KBW. Podczas stoczonej bitwy zginęło od kilku do kilkunastu żołnierzy KBW. Oddziały partyzanckie wycofały się tracąc jednego zabitego.
5.12.1946 r., ponownie połączone oddziały „Uskoka”, „Jastrzębia” i „Ordona” przeprowadziły akcję przeciwko skomunizowanej wsi Rozkopaczew, w której zabili jednego ormowca i spalili kilka zabudowań należących do aktywistów partyjnych.

Oddział kpt. "Uskoka" (siedzi – czwarty od prawej) – 1946 r.

„WIKTOR”
Gdy w końcu lata 1947 r. "Zapora" podejmuje dramatyczną próbę przedostania się na Zachód – rozkazem z 12 września mianuje "Uskoka" swoim następcą. Rozkaz ten dawał Brońskiemu zwierzchnictwo nad wszystkimi innymi oddziałami Lubelszczyzny – w praktyce, zdarzały się wypadki nie do końca uzgadnianych, improwizowanych często działań. Podobnie jak "partie" z 1863 roku, również i teraz oddziały powstańcze operowały na oddalonych terenach, co nakładało na dowódców obowiązek samodzielności. I podobnie jak w 1863 roku kontakt z władzami centralnymi był dość luźny.
Dużą autonomią cieszył się walczący we Włodawskiem oddział legendarnych braci Taraszkiewiczów; jeszcze większą – oddział ppor. cz.w. – Stanisława Kuchcewicza "Wiktora".
Ten ostatni dowódca zasługuje na kilka dodatkowych słów wspomnienia.
W okresie okupacji niemieckiej był zastępcą d-cy XIII plutonu, rej. I (Spiczyn) AK, mp. Łęczna. Najprawdopodobniej po
wejściu Sowietów związał się z NSZ, dowodził patrolami Pogotowia Akcji Specjalnej w oddziałach "Zemsty" (ppor. Eugeniusz Walewski, zamordowany po ujawnieniu się – 3 grudnia 1945 r.) i "Boruty" (sierż. Stefan Brzuszek, 17.08.1946 r. popełnił samobójstwo, otoczony przez UB w bunkrze we wsi Kulik,pow.Chełm).
Po śmierci tego ostatniego "Wiktor" podporządkował się "Uskokowi". Pełnił funkcję dowódcy plutonu, a następnie szefa sztabu. Był d-cą patrolu i przez pewien czas zastępcą „Uskoka”. Przeprowadził wiele samodzielnych akcji, jak również we współpracy z oddziałami ppor. cz.w. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” i Józefa Struga „Ordona”.

kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (z lewej) i Stanisław Kuchcewicz "Wiktor" w bunkrze pod stodołą Lisowskich w Dąbrówce – prawdopodobnie 1948 r.

Głośnym echem odbiły się zwłaszcza dwie spośród jego akcji – zasadzka w lesie pod Sernikami
(1 V 1947 r.) oraz pacyfikacja Puchaczowa (3.07.1947 r.), którą przeprowadził wspólnie z "Żelaznym" i „Ordonem”.
Zasadzka w lesie sernickim bywała przedstawiana przez propagandę jako dokonana przez "bandytów" z WiN masakra niewinnych młodzianków wracających z pierwszomajowego pochodu, z Lubartowa. Przebieg tej akcji do dziś nie został całkowicie wyjaśniony. UB schwytała w okolicy zupełnie przypadkowych ludzi, z których torturami wymusiła zeznania, iż zasadzkę przygotowywał "Uskok", a żołnierzy rozprowadzał jego zastępca "Babinicz" (Zygmunt Libera). W rzeczywistości żaden z tych dwóch dowódców o planowanej akcji nie wiedział. "Wiktor" postanowił ukarać chłostą szczególnie zasłużonych aktywistów ORMO i ZWM; zasadzkę przygotował na drodze, którą mieli powracać z obchodów "święta pracy" z Lubartowa. Prawdopodobnie jednak któryś z nadchodzących ormowców zauważył jakiś podejrzany ruch w lesie koło drogi i po prostu ze strachu wystrzelił. Rozpoczęła się bezładna strzelanina, w wyniku której padło 7 ormowców (niektórzy z nich byli jednocześnie w ZWM). Według innej wersji w wyniku strzelaniny zabitych zostało dwóch ORMO-wców – pozostali próbowali ucieczki, lecz zostali schwytani. Partyzanci wyselekcjonowali pięciu najbardziej gorliwych kolaborantów i wykonali na nich wyroki śmierci, spośród pozostałych – kilku poddano chłoście, kilku innym udzielono ostrzeżeń. Nie była to więc żadna "masakra", a wyrok sądu polowego.
O nocnym ataku na "czerwony" Puchaczów wypada powiedzieć więcej.
O serwilizmie puchaczowian wobec "komuny" wiedziano znacznie wcześniej, choć nikt nie przypuszczał,że osiągnął wymiary zbrodni i że mieszkańcy tej wsi tworzyli komunistyczne grupy egzekucyjne. Wiadomo było, że donoszą – i właśnie donosicielstwo stało się powodem pacyfikacji tej czerwonej wsi.
26 czerwca 1947 r. o godz. 8.00 PUBP w Lublinie otrzymał doniesienie agenturalne, że w zabudowaniach Michała Króla we wsi Turowola, pow. Lublin, kwaterowało 3 partyzantów. Natychmiast zorganizowano grupę operacyjną złożoną z szefa urzędu por. Mikołaja Joszczuka, 2 pracowników i 23 żołnierzy KBW. Grupa dojechała samochodem do Puchaczowa, a następnie przemaszerowała do Turowoli. Grupę podzielono na dwie części, które okrążyły podejrzane zabudowania. Walka trwała ok. 40 minut. Partyzanci korzystając, że w wojskowym erkaemie zabrakło amunicji, ostrzeliwując się, wydostali się ze stodoły i zaczęli się wycofywać. Podczas pościgu wszyscy zostali zabici. Poległ też żołnierz KBW Antoni Zawierucha. GO zdobyła erkaem diegtariew, elkaem niemiecki, automat pepesza, 2 pistolety i skrzynkę amunicji.
Poległymi okazali się być trzej żołnierze patrolu "Wiktora" (Stanisława Kuchcewicza), podległego kpt. Zdzisławowi Brońskiemu "Uskokowi". Byli to: Kazimierz Karpik "Czarny", Józef Król "Maryś", Stanisław Lis "Korzeń"/"Stach".

26 czerwca 1947. Zabici przez grupę operacyjną KBW-UB żołnierze kpt. "Uskoka". O lewej: Józef Król "Maryś", Stanisław Lis "Korzeń" i Kazimierz Karpik "Czarny".

Bezpośrednio po zagładzie swego patrolu, "Wiktor" postanowił ukarać winnych tej tragedii. Dzięki współpracy Bogumiła Korniaka (wkrótce aresztowanego, skazanego na śmierć i straconego), mieszkańca pobliskiego Stefanowa, udało się szybko zidentyfikować sprawców doniesienia. Okazali się nimi być trzej mieszkańcy Puchaczowa.
Zięć Michała Króla (u którego kwaterowali partyzanci) – Momrot – zameldował o ich pobycie partyzantów do trzech mieszkańców Puchaczowa, współpracujących z UB – Henryka Grota, Franciszka Ukalskiego i Władysława Augustowicza. Ci telefonicznie przekazali wiadomość do PUBP w Lublinie, który zorganizował obławę.

"Wiktor" postanowił szybko ukarać winnych tragedii, a ponadto postanowił wykonać wyroki na innych mieszkańcach podejrzewanych o współpracę z UB. Puchaczów był uważany za wieś silnie skomunizowaną i aktywnie współpracującą z władzą ludową. "Wiktor" nie konsultował swojej akcji z "Uskokiem" – bo zapewne nie otrzymałby na nią pozwolenia. Poza tym w bunkrze "Uskoka" przebywał wówczas mjr. cc. Hieronim Dekutowski "Zapora" – komendant oddziałów leśnych WiN Inspektoratu Lublin. "Zapora", w związku z przedłużającą się akcją ujawnieniową , zabraniał podejmowania walk z wyjątkiem koniecznej samoobrony.

Nie mając odpowiednich sił do przeprowadzenia takiej akcji, "Wiktor" nawiązał kontakt z dowódcami oddziałów operujących na sąsiednich terenach: Józefem Strugiem "Ordonem" i Edwardem Taraszkiewiczem "Żelaznym" (obaj nominalnie także podlegali "Uskokowi"). Koncentracja oddziałów (w sumie ok. 20 partyzantów) odbyła się w Albertowie. Wszyscy dowódcy uznali, że aktywiści z Puchaczowa stanowią ogromne zagrożenie dla pozostałych grup "Uskoka". Podczas odprawy ustalono plan akcji. Partyzantów podzielono na 4 grupy: "Wiktora", "Żelaznego", "Ordona" i "Bystrego" (Eugeniusza Lisa – brata poległego w Turowoli "Stacha"). Puchaczów podzielono na sektory podległe każdej z grup, a każdy z dowódców otrzymał wykaz osób przeznaczonych do likwidacji.

Cała akcja odbyła się nad ranem 3 lipca 1947 r., kiedy mieszkańcy byli pogrążeni w głębokim śnie. W jej wyniku zginęły 22 osoby (jedna ofiara zmarła później z ran).
Zlikwidowano m.in. dwóch donosicieli – Władysława Augustowicza i Franciszka Ukalskiego. Trzeci z nich – Henryk Grot – tego dnia nie był obecny w Puchaczowie i uniknął śmierci.
Komuniści twierdzili oczywiście, iż byli to ludzie niewinni, a podpierając się dokumentami, stwierdzali, że tylko 8 ze straconych było członkami PPR. Sprawę tej dziwnej akcji wyjaśnił Henryk Pająk w pracy „Uskok kontra UB” (1992, s. 114 – 115). W aktach UB trafił on na dokument z
25 czerwca 1952 r. podpisany przez sekretarza PZPR z Lublina, Hipolita Goraja, w którym podając nazwiska 13 spośród 21 straconych w Puchaczowie, sekretarz ów podawał, iż wszyscy wyżej wymienieni byli członkami PPR, natomiast formalnie nie byli ujęci w ewidencji członków PPR.
Cała akcja była kompletnym zaskoczeniem dla mieszkańców miejscowości, niektórych z nich zlikwidowano w czasie snu. Grupy likwidacyjne wycofały się bez strat. Ponadto jeden z oddziałów partyzanckich spalił mos
t na rzece Śwince, wiodący z Łęcznej do Puchaczowa.

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (1912 – 1949) – część 2
Strona główna – wprowadzenie >

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (1912 – 1949) – część 2

Z BRONIĄ DO KOŃCA
Jak większość dowódców z AK-owskim rodowodem, "Uskok" stosował taktykę Kedywu: operował małymi "patrolami", dla wykonania akcji wymagającej większych sił ogłaszał koncentrację kilku oddziałów, potem partyzanci rozpraszali się w terenie. On sam miał kilka kryjówek, m.in. bunkier w Dąbrówce koło Łęcznej (obecnie Nowogród), w stodole gospodarstwa Lisowskich. Bunkier ukryty był pod ziemią, wejście wydrążone było w ścianie, wewnątrz bunkra znajdowały się dwa radioaparaty i duże ilości broni. Prócz zaufanych sztabowców "Uskoka" jakiś czas spędził tu "Żelazny", ranny podczas jednej z akcji w lewą rękę. Wtedy to spisał fragmenty kroniki swego oddziału, dzięki czemu możemy poznać nieco bliżej codzienność ostatniego z polskich powstań. Również "Uskok", siedząc w bunkrze, dużo czytał i pisał. Pamiętniki „Uskoka” przejęte przez UB po jego śmierci, zostały odnalezione przez IPN i w 2004 r. wydane pod red. S. Poleszaka.

Kapitan "Uskok" walczył do wiosny 1949 roku. Nie został pokonany w bitwie, lecz – podobnie jak "Orlik", "Zagończyk" i wielu innych dowódców – stał się ofiarą zdrady. Zaczęło się od amnestii 1947 r. "Uskok" nie ujawnił się, wietrząc podstęp, powtarzał za "Zaporą", że komunistyczna amnestia jest dla złodziei. Niestety – wielu partyzantów dało się oszukać. Skorzystał z "dobrodziejstw" amnestii żołnierz z oddziału "Uskoka" – Franciszek Kasperek – "Hardy" – i w ten sposób sam oddał się w łapy lubartowskiego UB, kierowanego przez Lucjana Łykusa.
"Hardy" był wielokrotnie zatrzymywany, bito go i obiecywano karierę polityczną, aż w końcu 07.01.1949 r. podjął współpracę z UB pod kryptonimem „Janek”. Otrzymał zadanie odnowienia kontaktów z partyzantką. Udało mu się dotrzeć do swego dowódcy – Zygmunta Libery "Babinicza", który był zastępcą kpt. Brońskiego i dowódcą jego obstawy. TW „Janek” nawiązał kontakt i podczas jednego ze spotkań "Babinicz" został aresztowany i po wielodniowym bestialskim przesłuchaniu zdradził miejsce pobytu swego dowódcy, w bunkrze pod stodołą u Lisowskich w Dąbrówce k/ Łęcznej. Ich wnuczka, Irena Dybkowska-Sobieszczańska (była już łączniczką "Uskoka") do końca życia zapamiętała ten moment: „…Gdy ubowcy wprowadzili "Babinicza" do domu dziadków Lisowskich, poznałam go z trudem. I nawet nie jego opuchnięta, zasiniaczona twarz najbardziej mnie zaszokowała. Przeraził mnie wygląd jego bosych stóp. Były to dwie kłody! tak spuchnięte, że chyba nie istniały na świecie buty, w które by weszły te stopy! Domyśliłam się wszystkiego…”.
My także możemy się domyślać, jakim torturom poddali tego człowieka ubowcy, że zgodził się na współpracę.

Por. Zygmunt Libera "Babinicz", z-ca kpt. "Uskoka". Aresztowany 20.V.1949 w Ziółkowie, pow. Lublin. Zamordowany 28.V.1950 na Zamku w Lublinie, na mocy wyroku WSR Lublin.

Rankiem 21.05.1949 r. zabudowania Lisowskich otoczyła grupa operacyjna MO, UBP i KBW. Próbowano różnych sposobów by ująć „Uskoka” żywego. Do kawy, którą Irenka miała zanieść "Uskokowi", dodano środek nasenny, dziewczynę podprowadzono pod pistoletami do włazu bunkra. Powiedziała: przyniosłam panu kawę… To wystarczyło, by Broński odebrał kawę, lecz jej nie tknął. Normalnie dziewczyna nazywała go "wujkiem". Potem ubecy próbowali zalać bunkier, ich dowódca wezwał z Łęcznej komendanta straży pożarnej – ten jednak miał odwagę odmówić i dać rozkaz odjazdu. Widząc zdecydowaną postawę jego i innych strażaków, ubecy nie mieli odwagi go zatrzymać. Spróbowano więc pertraktacji z "Uskokiem". Jak zwykle kuszono wypuszczeniem albo niskim wyrokiem, jak zwykle nie miano zamiaru słowa dotrzymać. Obiecywano nawet wypuszczenie z więzień innych partyzantów i niewiele brakowało, by Broński dał się skusić choćby mało prawdopodobną możliwością polepszenia losu swych żołnierzy. Był też dziwny moment, gdy "Uskok" przemawiał z bunkra do żołnierzy z ubeckiej obławy – odwołując się do ich godności i patriotyzmu… W połowie nocy łapacze chwycili się ostatniego sposobu: kilofami i łopatami zaczęli rozwalać klepisko stodoły stanowiące zarazem sklepienie podziemnego bunkra.

Nowogród (dawniej Dąbrówka) Pomnik ku czci kpt. "Uskoka", stojący dokładnie w miejscu, gdzie w stodole Lisowskich znajdował się bunkier, w którym zginął Zdzisław Broński. Obława UB-KBW posuwała się od strony Wieprza, łąkami widocznymi za pomnikiem…

W dniu 21 maja 1949 r. około 9 rano byli już blisko sukcesu, gdy nagle pod nogami zakołysała się ziemia, bunkier eksplodował… Kiedy wszystko się uspokoiło, zeszli na dół. Tułów "Uskoka" – wedle relacji świadków – leżał bez głowy i rąk na pryczy, w bałaganie przedmiotów rozrzuconych wybuchem granatu. Krwawy strzęp, wreszcie niegroźny. Drastyczny szczegół – zupełne zmasakrowanie głowy – dał początek legendzie, jakoby zginął łącznik z Lublina, a sam "Uskok" wymknął się wcześniej do lasu. Jednak – jak już obecnie wiadomo – była to tylko legenda, rozgłaszana na polecenie UB przez ich agenta, najprawdopodobniej w celu przygotowania przyszłej gry operacyjnej wymierzonej w pozostałych w podziemiu żołnierzy podległych kpt. "Uskokowi".

Nowogród. Tablica na pomniku w miejscu śmierci kpt. "Uskoka".

Kpt. Zdzisław Broński „Uskok” zginął w bunkrze w Dąbrówce, jego ciało zabrali ubecy a miejsce pochówku do dziś pozostaje nieznane.
"Uskok" był odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych. Okazały pomnik "Uskoka" wzniesiony został w 1990 r. na cmentarzu parafialnym w Kijanach.

Pomnik ku czci kpt. "Uskoka" w Kijanach.

Tablica na pomniku w Kijanach.

OSTATNIE AKORDY
10 marca 1950 r. odbył się proces Zygmunta Libery – "Babinicza". Mimo zasług podczas polowania na "Uskoka" Libera otrzymał 13-krotny wyrok śmierci. Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Nie inny byłby zapewne los Brońskiego, gdyby uwierzył w obietnice ubowców. "Babinicz" był jeszcze wykorzystany jako świadek w procesach dawnych towarzyszy broni, kilku podobno uratował, biorąc winę całkowicie na siebie. Gdy przestał być przydatny, wykonano wyrok – 28 maja 1950 r.
W tym samym roku, 1 września podziemie wykonało wyrok na zdrajcy, który zapoczątkował serię dramatów, na TW „Janku” – Franciszku Kasperku – "Hardym", a wykonawcą był oddział Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”.
Śmierć komendanta "Uskoka" oznaczała koniec zorganizowanej walki pows
tańczej na Lubelszczyźnie. Do 1951 r. walczył jeszcze „Żelazny”, resztkami partyzantów "Uskoka" do roku 1953 dowodził wspominany już "Wiktor". To on zresztą ustalił okoliczności śmierci "Uskoka", potem , między innymi razem z Józefem Franczakiem "Lalkiem", wykonał kilka ataków na posterunki MO i na grupy funkcjonariuszy. Zginął 10 lutego 1953 r. podczas akcji ekspropriacyjnej na Gminną Kasę Spółdzielczą w Piaskach, gdy kasjer zdążył nacisnąć alarm i z sąsiedniego posterunku nadbiegła grupa milicjantów i ubeków. Podczas wymiany ognia "Wiktor" został ranny, jeszcze chwilę się ostrzeliwał, potem nastąpiła cisza. Gdy ubowcy do niego podbiegli, leżał już na ziemi i – jak zapamiętali świadkowie – miał twarz "całą czarną"… wykrwawił się na śmierć.

Kpt. Zdzisław Broński "Uskok" (1912 – 1949) – część 1
Strona główna – wprowadzenie >

Opracowano na podstawie:

Zdzisław Broński „Uskok” – „Pamiętnik”, Warszawa 2004
Zdzisław Broński „Uskok" – Pamiętnik. Wrzesień 1939 – czerwiec 1941 [w:] Zeszyty Historyczne WiN-u nr 23/2005, Kraków 2005
H. Pająk – „Uskok kontra UB”, Lublin 1992
Praca zbiorowa: Konspiracja i Opór Społeczny w Polsce 1944-1956, Kraków-Warszawa-Wrocław 2002