Uprowadzenie rodziny Bolesława Bieruta przez oddziały „Jastrzębia” i „Boruty”

17 lipca 1946
roku w zasadzkę urządzoną pod Chełmem przez oddziały antykomunistycznej
konspiracji Leona Taraszkiewicza (Jastrzębia) oraz Stefana Brzuszka
(Boruty) wpadła siostra ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta. Ten
mało znany, a niewątpliwie ciekawy epizod przypadkowego pojmania
rodziny Bieruta mówi wiele o rzeczywistych zachowaniach
antykomunistycznego podziemia na Chełmszczyźnie i w kraju.

17 lipca 1946 r. z Chełma do Lublina przyjechała siostra ówczesnego
prezydenta Bolesława Bieruta – Julia Malewska wraz z mężem Bolesławem.
Po krótkim pobycie, w czasie którego odwiedzili znajomych i zrobili
zakupy na targu, udali się następnego dnia w drogę powrotną. W tym
czasie operujące na Chełmszczyźnie połączone oddziały
antykomunistycznej konspiracji Leona Taraszkiewicza (Jastrzębia) oraz
Stefana Brzuszka (Boruty) w sile kilkudziesięciu ludzi (według danych
UB – 54) urządziły zasadzkę 18 km od Chełma. Zatrzymywały samochody
udając wojskową grupę kontrolną i to na tyle skutecznie, że według
specjalnego raportu szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa
Publicznego w Lublinie Franciszka Piątkowskiego „z idącej kolumny
samochodów sowieckich żaden oficer nie domyślił się, że to są bandyci”.
O całej akcji aparat bezpieczeństwa dowiedział się przypadkiem – jeden
z funkcjonariuszy UB był świadkiem rozmowy skontrolowanego kierowcy.
Poinformowany o wszystkim szef WUBP w Lublinie nakazał wysłanie grupy
operacyjnej w celu sprawdzenia, kto przeprowadza kontrolę (wojsko czy
„bandyci”). Posłano 25-osobową grupę funkcjonariuszy UB i MO, na czele
której stanął szef PUBP w Chełmie Bolesław Rycerz. Od okolicznych
gospodarzy dowiedzieli się oni, że zatrzymano rodzinę Malewskich oraz
zarekwirowano jeszcze trzy inne samochody. Po krótkim pościgu oddział
Rycerza w obawie przed zasadzką zawrócił do Chełma.

Grzecznie prosimy

Podczas legitymowania przez „wojskową grupę kontrolną” Julia Malewska
poinformowała, że jest siostrą Bieruta. Przyniosło to oczywiście efekt
zgoła inny od oczekiwanego – partyzanci postanowili zabrać ze sobą
prezydencką rodzinę. W pierwszych godzinach, według późniejszych
relacji porwanych, obchodzono się z nimi „dość ostro”. Za to już
następnego dnia zaczęto traktować „bardzo grzecznie”. W „gościnie” u
partyzantów nie zabawili długo. Mogli poruszać się swobodnie po całym
obejściu, a nawet udawać się na brzeg lasu. Nieustannie towarzyszyła im
jakaś dziewczyna uzbrojona w pistolet TT. Do posiłków zasiadali razem.
Partyzanci z obstawy zachowywali się wobec jeńców z grzecznym
dystansem, ale dla przekory wymusili na nich, że rano przed śniadaniem
musieli odśpiewać „Kiedy ranne wstają zorze”, natomiast przed kolacją –
„Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Już 21 lipca o świcie oddano
prezydenckiej rodzinie samochód, odprowadzono do szosy Chełm–Lublin i
wypuszczono. Przed zwolnieniem Julii Malewskiej wręczono jej list do
brata (Bolesława Bieruta – przyp. red.), który zawierał prośbę/żądanie
uwolnienia „aresztowanych rodzin ściganych politycznie”. Podobno
zobowiązała się ona w imieniu zatrzymanych, że „dołożą wszelkich starań
ze swej strony”, aby do tego doprowadzić. Charakterystyczne było
zachowanie Julii Malewskiej po uwolnieniu. Kategorycznie odrzuciła
propozycję złożenia zeznań przed funkcjonariuszami UB twierdząc, że
„opowie wszystko Prezydentowi”. Nie znamy przebiegu tej rozmowy. Wiemy
jednak, że – o ile oczywiście doszła do skutku – nie przyniosła żadnych
efektów dla rodzin „bandytów”.

Wielka obława

Powiadomiony następnego dnia rano o porwaniu szef WUBP w Lublinie
po konsultacji z dowódcą okręgu i szefem sztabu Wojsk Bezpieczeństwa
Wewnętrznego opracował plan operacji przeciwko partyzantom. Dzięki
agenturze uzyskano informację, że nocowali oni w miejscowości
Świerszczów. Postanowiono rozdzielić siły obławy. Pierwszą grupę
(szkołę WUBP i 25 funkcjonariuszy MO) wysłano do Macoszyna, gdyż
leśniczówka tam położona służyła za miejsce postoju dla oddziału
Boruty; grupę 150 żołnierzy WP do Świerszczowa w celu przeszukania
lasu, w którym nocowali partyzanci; grupę żołnierzy WBW do Rogóźna, a
ostatnią, złożoną z funkcjonariuszy UB i 49 Pułku Piechoty WP, do
Sosnowicy. Grupy te miały się następnie połączyć i okrążyć okolice
Wereszczyna, gdzie na miejscowych błotach miał kryjówki oddział Boruty.
W wyniku rewizji gajówki w Macoszynie odnaleziono pistolet KBK typu
Mauser, dubeltówkę i lufę do RKM. Zatrzymano gajowego i czterech innych
„podejrzanych osobników”. We wsi Hańsk została zatrzymana łączniczka
Jastrzębia, która „dała dalsze kontakty na wieś Dubeczno, Stary Majdan
i Bartoszycha”, gdzie zatrzymano dalsze trzy osoby. W nocy z 21 na 22
lipca przeprowadzono akcję we wsi Krasne, w wyniku której „zatrzymano
placówkę Jastrzębia pod dowództwem niejakiego Wodnickiego Czesława”. W
czasie śledztwa zeznał on, że oddział wraz z zatrzymanymi siedmioma
osobami znajduje się w kolonii Krasne, a porwani są przetrzymywani w
piwnicy mieszkania komendanta placówki Władysława Borysika (Krwawego).
Ponadto „wskazał miejsce magazynu broni i wydał do 100 ludzi z placówek
i band”. Nie jest jednak do końca pewne, czy to jego zeznania
doprowadziły obławę do miejsca, gdzie była przetrzymywana prezydencka
rodzina. Według innego raportu UB informację, że porwani członkowie
prezydenckiej rodziny przetrzymywani są w miejscowości Krasne, uzyskano
dzięki doniesieniom agenturalnym. Jeszcze inną wersję podaje w swoich
zapiskach z 1950 r. brat Jastrzębia Edward Taraszkiewicz (Żelazny):
„Przyczyną zdrady miał być jeden z tych ludzi aresztowanych w
przeddzień wypadku na zabawie w pobliskiej wsi Uścimów Nowy”.

Nie wiadomo, która z tych wersji jest prawdziwa. W każdym razie 22
lipca w godzinach popołudniowych przeprowadzono operację w kolonii
Krasne. W czasie walki zginęło dwóch partyzantów – Mieczysław Sawicki
(Kruk) oraz Tadeusz Garłoch (Zimny). Według relacji zatrzymanego
wówczas innego żołnierza tego oddziału Władysława Kobylańskiego (Jeża)
(w materiałach UB przypisywany jest mu pseudonim Jerzyk) ciężko ranny
Sawicki przed śmiercią został poddany przesłuchaniu, a następnie dobity
strzałami w tył głowy. Łącznie z Kobylańskim zatrzymano piętnaście
osób, w tym Władysława Borysika wraz z rodziną. Kobylański zeznał, że
rodzina Bieruta rzeczywiście była przetrzymywana w domu Borysika, ale
że została zwolniona w nocy z 20 na 21 lipca. Ponadto uzyskano od niego
dane o liczebności oddziału Jastrzębia (18 osób) i Boruty (22 osoby), a
także informację, że oddział udał się w kierunku wsi Krzczeń. W wyniku
operacji w tej miejscowości zabito członka oddziału Uskoka –
Mazowieckiego (Murzyna). Ogółem, jak wynika z raportu specjalnego szefa
PUBP we Włodawie Mikołaja Oleksy, w czasie obławy (w dniach 21–23
lipca) „zostało zabitych bandytów z bronią w ręku 4-ry osoby,
zatrzymanych faktycznych bandytów 16-tu, wszystkich zatrzymanych 49
osób”.

Po uwolnieniu prezydenckiej rodziny szef WUBP w Lublinie Franciszek Piątkowski w

swym raporcie specjalnym wyraził obawę, iż „rodzina Prezydenta
znalazła się w otoczeniu wrogów”. Do takich wniosków skłonił go po
pierwsze fakt, że prezydencka rodzina nie korzystała z ochrony organów
Bezpieczeństwa. Po drugie – dziwne zachowanie zawiadowcy stacji, który
rano w dniu uwolnienia porwanych zgłosił się wraz z synem Malewskiej
Romanem do WUBP i zadawał „tajemnicze pytania” (wyraził przekonanie, że
prezydencka rodzina nie zostanie zamordowana i pytał, co ma zrobić w
przypadku, gdy „bandyci zwrócą się do niego z jakąś propozycją”).

Piątkowskiemu podejrzane wydało się również zachowanie szwagierki
Wacława Malewskiego Berty Sadz. Otóż miała ona w czasie przesłuchania
zachowywać się „tak, jakby ją nic nie obchodziło porwanie”. Ponadto
kilka miesięcy wcześniej została zatrzymana na podstawie skierowanego
do niej listu przechwyconego przez UB. W liście tym „przywódca bandy z
Pomorza” chwalił się zabijaniem funkcjonariuszy UB i członków Polskiej
Partii Robotniczej. Na jej niekorzyść przemawiał również fakt, iż
„miała ona [w czasie wojny] restaurację tylko dla Niemców”. Szefowi
WUBP przyszło nawet na myśl, że Wacław Malewski wyjeżdżając z Chełma
mógł zabrać ze sobą „większą ilość złota i kosztowności” i zadawał
sobie pytanie, czy „środowisko, w jakim się znajduje nie zapragnęło go
[złota] posiąść”.

W innym piśmie, skierowanym do ministra bezpieczeństwa
publicznego, szef PUBP w Lublinie pozwolił sobie nawet na „zwrócenie
uwagi na ludzi, którzy kręcą się wokół krewnych ob. Prezydenta, gdyż
łatwowierność ob. Prezydenta może przynieść szkodę”. Nic dziwnego, że
jego przełożeni nie wiedzieli, co z takim raportem zrobić!

Tymczasem wszystko wskazuje, że nikt nie urządził zasadzki na
prezydencką rodzinę, lecz na samochody UB, którymi byli przewożeni
aresztowani w Siedliszczu ludzie podziemia.

Prezydencie, uwolnij

17 sierpnia 1946 r. został zlikwidowany oddział Boruty. Na początku
następnego roku został ciężko ranny w niewyjaśnionych do dziś
okolicznościach Leon Taraszkiewicz (Jastrząb). Zmarł w trakcie
transportu do lekarza. Nie przeżył go drugi z dowódców oddziału, który
porwał prezydencką rodzinę – Stefan Brzuszek (Boruta). W czasie
likwidacji swego oddziału, otoczonego przez grupę operacyjną UB-KBW we
wsi Kulik, popełnił samobójstwo. Przy jego zwłokach odnaleziono
oświadczenie podpisane przez porwanych (niestety, nie zachowało się
najprawdopodobniej w aktach b. Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego)
oraz pismo skierowane przez „grupę partyzancką” do Bieruta
Oto ono:

„Zatrzymaną
rodzinę Pańską wypuszczamy na wolność całych i zdrowych. Gdybyśmy
chcieli zastosować wobec rodziny Pana metody jakie stosuje Urząd
Bezp[ieczeństwa] Publ[icznego] wobec rodzin aresztowanych politycznie
Polaków – winniśmy rodzinę Pańską zmasakrować, powybijać zęby, wyłamać
ręce. Nie zrobimy tego, nam obce są bestialstwo i rozpasanie, nie
zatraciliśmy etyki chrześcijańskiej, walczymy tylko z tymi, którzy mają
umazane ręce w niewinnej krwi bratniej. My nie chcemy przelewu krwi
bratniej, a do tego rozpaczliwego kroku pcha Urząd Bezp[ieczeństwa]
Publ[icznego]. Wypuszczamy Pańską rodzinę na wolność – nie żądając za
to nic – uważamy jednak, że podobnie postąpi Pan Panie Prezydencie i
każe Pan zwolnić aresztowane rodziny ściganych politycznie”.




Kontrastuje ono ze stwierdzeniem syna Bolesława Bieruta Jana
Chylińskiego, który w biografii swego ojca pisał o „działalności
terrorystycznej zbrojnego podziemia”, mordującego bezlitośnie swych
przeciwników politycznych „nawet za sam udział w zabawach świątecznych
– bo były to święta nie uznawane przez opozycję”. Chyliński pisze, że
„spora część dokonanych zabójstw posiadała znamiona okrucieństwa,
niekiedy wręcz szokującego. Musiały być dziełem ludzi przesiąkniętych
ślepą nienawiścią, a czasem nawet po prostu psychopatów”.

Ale nawet włos z głowy nie spadł jego ciotce i jej rodzinie.

Artykuł ukazał się w tygodniku Polityka, nr 33/2003 (2414)