Lato 1946, żołnierze z oddziału mjr. "Zapory", stoją od lewej:
– Zbigniew Sochacki "Zbyszek", pierwszy adiutant
"Zapory". 3 lipca 1946 ranny w walce z grupą operacyjną UB, zastrzelił się; plut. Kazimierz Stefańczyk "Sokół";mjr Hieronim Dekutowski "Zapora";
por. Kazimierz Pawłowski "Nerw", Aresztowany 1 lipca 1948, skazany na karę śmierci, zamordowany 10
lutego 1949;por. Szczepan Żelazny "Żaba", d-ca plutonu w zgrupowaniu mjr. "Zapory".
HELIKOPTEREM Z WARSZAWY
Po kolejnej amnestii z lutego 1947 r., razem z Władysławem
Siła-Nowickim „Stefanem” (inspektorem WiN na Lubelszczyźnie) Dekutowski
podjął rozmowy z przedstawicielami Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego (m. in. z płk Józefem Czaplickim, dyr. Departamentu III MBP
– ds. walki z bandytyzmem, czyli niepodległościowym podziemiem; ze
względu na swoją nienawiść do AK-owców nazywanym "Akowerem" i płk.
Janem Tatajem, szefem WUBP w Lublinie) o warunkach ujawnienia się
lubelskiej partyzantki niepodległościowej.
Władysław Minkiewicz w książce "Mokotów, Wronki, Rawicz.
Wspomnienia 1939-1954" pisze: "W rezultacie w lasach na Lubelszczyźnie
odbyła się konferencja, na którą przylecieli helikopterem z Warszawy
wiceminister bezpieki Romkowski [Roman Romkowski – Natan
Grunsapau-Kikiel – red.], oraz dyrektor Departamentu Politycznego MBP,
Luna Bristigerowa". Porozumienia nie zawarto, gdyż bezpieka nie
zgodziła się, aby aresztowani wcześniej WiN-owcy odzyskali wolność.
Siła-Nowicki: "Kiedyś w trakcie tych rozmów, po podpisaniu pewnych
punktów porozumienia, grupa ludzi od »Zapory« i obstawa dygnitarzy MBP
zdrowo wspólnie popiła, zawsze jednak na zasadach równości, tak aby
żadna ze stron nie pozostawała bezbronna [obie strony były uzbrojone i
w równej liczbie ludzi – red.]. Potem wszyscy wsiedli do trzytonowej
ciężarówki »Dodge« ze sprzętu amerykańskiego, dostarczonego armii
radzieckiej. Samochód prowadził »Zapora«. Wyszkolony w prowadzeniu
samochodów w warunkach terenowych, na znanej sobie gruntowej drodze
pojechał z szaloną szybkością, jakby szukając śmierci. Na jednym z
zakrętów wóz zarzucił, uderzył w drzewo i rozbił się na kupę szmelcu. O
dziwo – nikomu z jadących nic się nie stało!".
KAPUŚ "OPAL"
W wyniku nieudanych rozmów „Zapora”, razem z dowódcami pododdziałów
swojego zgrupowania, podjął kolejną próbę przedostania się na Zachód.
12 września 1947 r. wydał swój ostatni rozkaz, przekazując dowództwo
kpt. Zdzisławowi Brońskiemu "Uskokowi". W prywatnym liście do "Uskoka"
napisał: "Ja dziś wyjeżdżam na angielską stronę – jestem umówiony z
chłopakami co do kontaktów, jak będę po tamtej stronie. Stary –
najważniejsze nie daj się nikomu wykiwać i bujać, jak tam wyjadę,
załatwię nasze sprawy pierwszorzędnie – kontakt będziemy mieć i tak.
Czołem – Hieronim" (W 1949 r. "Uskok" zdetonował pod sobą granat, nie
chcąc wpaść w ręce UB podczas obławy.)
Ludzie "Zapory", docierając kolejno (w połowie września 1947 r.)
na punkt przerzutowy w Nysie na Opolszczyźnie trafiali bezpośrednio w
ręce katowickiego UB. Dekutowski wpadł 16 września. Dziś już wiadomo, że jednym z agentów, który doprowadził do aresztowania "Zapory" i jego ludzi był jego zastępca Stanisław Wnuk "Opal".
Podstępnie schwytanych przewieziono na Rakowiecką i poddano
brutalnemu śledztwu. Przesłuchiwali: Jerzy Kędziora i znany sadysta
Eugeniusz Chimczak (sporządził również akt oskarżenia). Tak było przez
ponad rok.
W NIEMIECKICH MUNDURACH
Stefan Korboński: O tym, że "bandyta Zapora" to Hieronim Dekutowski
"opinia publiczna" dowiedziała się dopiero po rozpoczęciu procesu.
3 listopada 1948 r. w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie,
prócz Dekutowskiego, na ławie oskarżonych zasiedli jego podkomendni:
kpt. Stanisław Łukasik, ps. Ryś, por. Jerzy Miatkowski, ps. Zawada –
adiutant, por. Roman Groński, ps. Żbik, por. Edmund Tudruj, ps. Mundek,
por. Tadeusz Pelak, ps. Junak, por. Arkadiusz Wasilewski, ps. Biały i
ich polityczny przełożony Władysław Siła-Nowicki. Oskarżał: Tadeusz
Malik. Sądzili: Kazimierz Obiada i Wacław Matusiewicz (ławnicy) i Józef
Badecki (przewodniczący; sądził też rotmistrza Witolda Pileckiego i
wielu innych patriotów).
Władysław Siła-Nowicki: "Pani Stillerowa [obrońca Nowickiego –
red.] poinformowała mnie, że przewodniczący składu Józef Badecki znany
jest z bardzo uprzejmego prowadzenia rozpraw i bardzo surowych wyroków.
Istotnie, sędzia Badecki, zimny morderca był cały czas bardzo grzeczny.
Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri…".
Nowicki pisze, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu:
"Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od
naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy
podczas procesu".
W sądzie wszyscy zachowali się godnie, nie kajali się, nie
przyznawali się do absurdalnych zarzutów. "Zapora" wziął na siebie całą
odpowiedzialność.
15 listopada 1948 r. "sąd" skazał "Zaporczyków" na kilkakrotne
kary śmierci. Po rozprawie przewieziono ich ponownie na Rakowiecką,
również w niemieckich mundurach i pod silnym konwojem. Dekutowski znów
został poddany brutalnemu śledztwu, ale podobnie jak wcześniej nikogo
nie wydał.
Władysław Minkiewicz: "Wożono ich potem z workami na głowach, żeby
ich nikt nie rozpoznał (z obawy przed ewentualnym odbiciem) jako
świadków na rozmaite procesy podległych im członków WiN-u".
Mjr cc Hieronim Dekutowski "Zapora", "Odra"
ZESKOCZYĆ NA CHODNIK
"Ognisko zamętu i pożogi"
Uzasadnienie wyroku WSR w Warszawie z 15 listopada 1948 r.:
"Ośrodki dyspozycyjne reakcji polskiej w postaci tzw. emigracyjnego
rządu londyńskiego, czy też korpusu Andersa, będące zresztą powiązane z
agenturami imperialistycznych kół kapitalistycznych, wykorzystały dla
swych celów specjalne warunki topograficzne woj. lubelskiego, oraz
pewną ilość zbałamuconych członków byłych »AK« z czasów okupacji
niemieckiej. (…) Ośrodki dyspozycyjne znalazły odpowiednich
zwolenników swej ideologii na przywódców. Do nich zaliczają się
oskarżeni. Oskarżony Nowicki reprezentuje raczej [sic! – red.] czynnik
inspiracyjny, jak sam nazywa polityczny. (…) Inni oskarżeni z
Hieronimem Dekutowskim ps. »Zapora« na czele, są czynnikiem właściwie
[sic! – TMP] wykonawczym, o dużym zakresie działania. Tworzą oni
ośrodek działalności band terrorystyczno-rabunkowych i dywersyjnych
pełniąc tam funkcje przeważnie dowódców band. Bezwzględność i
okrucieństwo oskarżonych zostało wyzyskane przez ich wyższe
kierownictwo do tworzenia na terenie woj. lubelskiego w okresie od
lipca 1944 r. aż do mniej więcej [sic! – TMP] połowy roku 1947 ognisko
zamętu i pożogi, które dużym wysiłkiem władz i społeczeństwa musiało
być unicestwione".
"Zapora", razem z podwładnymi trafił do celi dla "kaesowców", gdzie
siedziało wówczas ponad sto osób. Podjęli próbę ucieczki – postanowili
wywiercić dziurę w suficie i przez strych dostać się na dach
jednopiętrowych zabudowań gospodarczych, a stamtąd zjechać na
powiązanych prześcieradłach i zeskoczyć na chodnik ulicy Rakowieckiej.
Minkiewicz: "Na noc rozkładało się na betonowej podłodze sienniki
i ustawiało się wszystkie ławki pod ścianą, a ze stołków robiono w
klozecie piramidę, sięgającą aż do sufitu. Po tej piramidzie Józio
Górski [więzień kryminalny – red.] wchodził co noc z wyostrzoną o beton
łyżką i mozolnie wiercił nią dziurę w suficie, starannie zbierając gruz
do typowego więziennego worka, zwanego u nas »samarą«. Potem ten gruz
wrzucał do klozetu i spuszczał wodę, żeby nie pozostawiać żadnych
śladów. A jak ustrzec się przed kapusiami? W tym celu wszyscy
wtajemniczeni mieli kolejno nocne dyżury i w jakiś przemyślny sposób
dawali znać Górskiemu, jeśli ktokolwiek z niewtajemniczonych budził się
i szedł do klozetu. Górski przerywał wówczas na chwilę pracę i siedział
sobie cichutko na szczycie swojej piramidy. (…) Po kilku tygodniach
dziura była na tyle szeroka, że Górski wszedł przez nią na strych i
odbył trasę aż do okienka nad niskimi budynkami gospodarczymi. W
zasadzie można już było podjąć próbę ucieczki, postanowiono jednak
zaczekać na czas, kiedy nadejdą noce bezksiężycowe, co dawałoby większą
gwarancję uniknięcia pościgu przez często krążące po Rakowieckiej
patrole KBW".
Kiedy do zrealizowania planu zostało ledwie kilkanaście dni, jeden
z więźniów kryminalnych uznał, że akcja jest zbyt ryzykowna i wsypał
uciekinierów, licząc na złagodzenie wyroku. Dekutowski i Siła-Nowicki
trafili na kilka dni do karcu, gdzie siedzieli nago, skuci w kajdany.
Nowickiemu pomogły rodzinne koneksje – był siostrzeńcem
Dzierżyńskiego. Aldona Dzierżyńska-Kojałłowicz, rodzona siostra twórcy
Czeki napisała do Bieruta: "Kocham go jak własnego syna, a więc przez
pamięć niezapomnianego brata mego Feliksa Dzierżyńskiego, błagam
Obywatela Prezydenta o łaskę darowania życia Władysławowi Nowickiemu".
Inaczej było z Dekutowskim. Na nic zdały się prośby o łaskę jego
rodziny, w tym najstarszej siostry Zofii Śliwy, czynione drogą
dyplomatyczną przez Prezydenta Republiki Francuskiej (od końca lat 20.
mieszkała we Francji, odznaczona Legią Honorową za udział we francuskim
ruchu oporu).
CZERWONE TECZKI
Irena Siła-Nowicka, żona Władysława pisze o swojej wizycie w biurze
przepustek na ul. Suchej w Warszawie: "Był ranek. Pułkownika, który
podpisywał zgody na widzenie nie było. Siadam więc i czekam na niego, a
tymczasem sekretarki, młode dziewczyny krzątały się wśród akt. Czerwone
teczki – kara śmierci, zielone – wszystko inne. Biorą te czerwone
teczki i jedna z nich czyta nazwisko: Dekutowski Hieronim. Jakie
śmieszne imię – mówi. A mnie serce zamarło – wiem, co znaczy czerwona
teczka! A więc piszą na maszynie jakieś dane o tych skazanych, ale nic
poza tym nie wiem – ani kiedy, ani gdzie te wyroki mają być wykonane".
Nowicka poszła następnie do aresztu na Rakowieckiej: "Wchodzę ze
strażnikiem w bramę, potem korytarzem. Obok przechodzą ludzie, niosący
na noszach człowieka. Nie wiem, czy był żywy, czy umarły, ale zrobiło
to na mnie okropne wrażenie. (…) Po jakimś czasie słyszymy stukot
drewniaków – prowadzą więźniów. Widzę Władka. Pyta od razu: co z moimi?
Odpowiadam – nie wiem, zrobiłyśmy wszystko, co było można. Przecież mu
nie powiem o tych teczkach na Smolnej. (…) Jak się okazało tego
właśnie dnia, 7-go marca 1949 roku rozstrzelano na Mokotowie siedmiu
wspaniałych ludzi, towarzyszy broni Władka. A on słyszał te strzały,
żegnał się z przyjaciółmi…".
MY NIGDY NIE PODDAMY SIĘ!
Egzekucję zarządził prezes Najwyższego Sądu Wojskowego Władysław Garnowski.
Ewa Kurek w książce "Zaporczycy" pisze o ostatnich chwilach
Dekutowskiego: "Miał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał
jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra.
Zerwane paznokcie. – My nigdy nie poddamy się! – krzyknął, przekazując
przez współwięźniów swe ostatnie posłanie. Według dokumentów, wyrok
wykonano przez rozstrzelanie [o godz. 19.00 – TMP]. Mokotowska legenda
głosi jednak, że ubowscy kaci zapakowali majora »Zaporę« do worka,
worek powiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem
płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem, w pięciominutowych
odstępach, mordowali jego żołnierzy: »Rysia«, »Żbika«, »Mundka«,
»Białego«, »Junaka« i »Zawadę«".
GLORIA VICTIS !!!
Tadeusz M. Płużański
Część 1 >
Strona główna – wprowadzenie >