por. Leon Taraszkiewicz "Jastrząb" i ppor. cz.w. Edward Taraszkiewicz "Żelazny" (część 3)

Komendant "Żelazny"
Dopiero po pewnym czasie "Żelazny" z "Wackiem" uświadomili sobie,
że to "Bolek" był mordercą "Jastrzębia". Czy powodowała nim ambicja,
chęć dowodzenia legendarnym oddziałem, czy był nasłanym agentem? –
sprawa do dzisiaj nie została rozstrzygnięta. Obydwaj partyzanci
skłaniali się ku drugiej z tych myśli, podobnie uważa dziś znawca
problemów partyzanckich Henryk Pająk. Przyjęcie, że w oddziale był
agent bezpieki i że był nim właśnie ów "Bolek", pozwalało wyjaśnić
wiele tajemniczych wydarzeń. Już raz podczas potyczki podobnie jak
"Jastrząb" został ostrzelany jeden z partyzantów – wtedy skończyło się
na przestrzeleniu czapki, więc chociaż wydawało się, że strzały padły z
boku – sprawę zlekceważono. Teraz strzały też padły z boku, z okien
chyba w ogóle nikt nie zdążył strzelić. Przypomniano sobie po czasie
różne tajemnicze zniknięcia "Bolka" z oddziału, jak i to, że właściwie
nie bardzo było wiadomo, skąd przybył. Podobno miał pochodzić zza Buga
– ale nie miał na to żadnych świadków. (Potem zaczęło się wyjaśniać, że
pochodził z chełmskiego, jednak jego tożsamość do dzisiaj nie jest
pewna). "Żelazny" z "Wackiem" wtajemniczyli w sprawę dowódcę
sąsiedniego oddziału, zresztą przyjaciela "Jastrzębia" – Stanisława
Kuchcewicza – "Wiktora". Ponieważ "Bolek" jako dowódca cieszył się
dużym posłuchem – postanowiono, że likwidacji dokona właśnie oddział
"Wiktora". Jako komendant oddziału włodawskiego "Bolek" otrzymał
wezwanie do oddziału "Wiktora" – rzekomo po odbiór rozkazów od dowódcy
całego zgrupowania – majora "Zapory". Upewnił się jedynie (co dodatkowo
przypieczętowało podejrzenia!), że u "Wiktora" nie będzie "Żelaznego" i
zgodził się pojechać po zapowiedziane rozkazy. Po przybyciu do kwatery
"Wiktora" "Bolek" został zlikwidowany. Dowódcą został Edward
Taraszkiewicz -"Żelazny", który walczył na czele oddziału jeszcze ponad
cztery i pół roku. Sprawa "Bolka" do dzisiaj nie została wyjaśniona. Na
pewno był mordercą, czy jednak był agentem od początku? Czy może raczej
zdrajcą, który w pewnym momencie zaczął kontaktować się z UB? Czy
zamordowanie dowódcy nie miało być "wpisowym" przy przejściu byłego
patrioty na stronę czerwonych?

Akcja w "małej Moskwie"

Z licznych wyczynów "Żelaznego" na szczególną uwagę zasługuje akcja
przeprowadzona nocą 2-3 lipca 1947 r. w "Małej Moskwie", czyli w
Puchaczowie. Przeprowadzono ją wspólnymi siłami połączonych oddziałów
"Żelaznego", "Ordona"-J. Struga i "Wiktora"-S. Kuchcewicza ". Akcja ta
nagłaśniana była przez komunistyczną propagandę jako "masakra"
przeprowadzana przez "bandytów z WiN" bądź "bandytów z AK". Jest
faktem, że w Puchaczowie partyzanci urządzili obławę na działaczy PPR;
według oficjalnej wersji spośród złapanych stracono 21 osób. Komuniści
twierdzili oczywiście, iż byli to ludzie niewinni, a podpierając się
dokumentami, stwierdzali, że tylko 8 ze straconych było członkami PPR.
Sprawę tej dziwnej akcji wyjaśnił Henryk Pająk w znakomicie
udokumentowanej pracy Uskok kontra UB (1992, s. 114 – 115). W aktach UB
trafił on na dokument z 25 czerwca 1952 r. podpisany przez sekretarza
PZPR z Lublina, Goraja Hipolita. Jego osoba nie była i nie jest ważna,
istotny jest fragment, w którym podając nazwiska 13 spośród 21
straconych w Puchaczowie, sekretarz ów podawał, iż wszyscy wyżej
wymienieni byli członkami PPR, natomiast formalnie nie byli ujęci w
ewidencji członków PPR. Pokrętnie brzmiący cytat to klucz pozwalający
rozszyfrować i tę tajemnicę, i tajne, zbrodnicze działania komunistów.

Tajne formacje PPR

"Żelazny" i "Uskok" (po aresztowaniu mjr cc Hieronima Dekutowskiego
"Zapory", kpt. Zdzisław Broński "Uskok" dowodził zbrojnym podziemiem na
całej Lubelszczyźnie do 21 maja 1949, kiedy to otoczony przez UB i MO w
swojej kryjówce [kolonia Dąbrówka gm. Łuszczów, pow. Łęczna] popełnił
samobójstwo rozrywając się granatem.) wielokrotnie otrzymywali
informacje o dziwnych zachowaniach mieszkańców Puchaczowa – o ich
wyjazdach "W Polskę", o partyjnych przyjęciach w Lublinie, podczas
których mieszkańcy tej wioski dostawali nagrody i gratyfikacje. Idąc na
akcję partyzanci wiedzieli, że będą mieli do czynienia z czerwonymi
aktywistami – nie wiadomo, na ile się orientowali, że trafili na
gniazdo "tajnych członków" PPR. Tajne formacje PPR zostały powołane
rozkazem szefa resortu bezpieczeństwa, Stanisława Radkiewicza, wydanym
4 grudnia 1945 r. Rozkaz polecał kierownikom placówek UB, aby w jak
największej tajemnicy przygotowali akcję, mającą na celu likwidowanie
działaczy stronnictw, którzy sympatyzowali z konspiracyjną
działalnością antypaństwową. Na mocy tego rozkazu werbowano grupy
tajnych członków PPR, które używane były do morderstw i akcji
terrorystycznych w odległych miejscowościach – zwłaszcza w okresie tzw.
wyborów. Krwawe ślady działania tych czerwonych szwadronów śmierci
odnaleziono też w Rzeszowskiem i na Mazowszu. Na co dzień członkowie
tych formacji udawali normalnych ludzi, no, może trochę intensywniej
parali się donosicielstwem. Ci z Puchaczowa aroganckim zachowaniem
złożyli donos na samych siebie. Pewni swej bezkarności przestali
zachowywać ostrożność. Jeździli do Lublina całą grupą, przechwalali się
prezentami, opowiadali o bandyckich wyczynach. A w Puchaczowie sypali
jeden drugiego. Rzeczywiście tylko 8 spośród zabitych było jawnymi
członkami PPR. Ale 13 straconych należało do tajnej formacji morderców
i chyba wyłowieniu tej grupy służyły nocne przesłuchania w Puchaczowie.
Wyrok wydany przez "Żelaznego" był surowy, ale sprawiedliwy.



Likwidacja agentury komunistycznej


Innym wyczynem zasługującym na uwagę była likwidacja tajnej
agentury we Włodawskiem – w październiku 1949 r. Rolę inspiratora
odegrał tu przypadek. Podczas akcji ekspropriacyjnej na stacji w
Stulnie (chodziło o 1,5 mln złotych wiezionych przez grupę 2
milicjantów i 3 ormowców z Włodawy!) "Żelazny" przejął wraz z
pieniędzmi teczkę z dokumentami włodawskiego UB przeznaczonymi dla
szefostwa w Lublinie. O jej znaczeniu świadczy fakt, że władze
natychmiast spuściły ze smyczy około 10 tysięcy żołnierzy KBW i ubeków,
by jak najszybciej wytropić partyzantów i odzyskać te dokumenty.
Najważniejszą ich część stanowił bowiem spis tajnych szpiclów. Pogoń za
teczką nie przyniosła jednak efektów. A kiedy odwołano już ekspedycję,
partyzanci – według list UB – zaczęli likwidować komunistyczną agenturę
we Włodawskiem. "Żelazny" stał się legendą nie tylko włodawskiego, lecz
całej wschodniej Polski. I postrachem zdrajców.

Wpadł wskutek zdrady…

Walka Edwarda Taraszkiewicza z okupacją sowiecką trwała w sumie 7
lat. Od 1944 do 1951 roku. Jeszcze w połowie 1951 r. skutecznie
atakował aparatczyków i agenturę komunistyczną, a likwidacją
przewodniczącego komisji budowlanej przy WRN Ludwika Czugały i
późniejszym rajdem po powiecie włodawskim, podczas którego wykonał
wyroki na szczególnie groźnych szpiclach UB doprowadził władze do
białej gorączki. Przysłany do lubelskiego WUBP sowiecki major Wołkow,
wprawiony w likwidacji polskiego podziemia w innych regionach kraju,
przeprowadził czystkę we włodawskim UB, podejrzewając, że część
funkcjonariuszy sprzyja podziemiu i od tej pory pętla zaczęła się
zaciskać wkoło "Żelaznego" i jego trzech ostatnich żołnierzy. Wpadł
wskutek zdrady. Jedną z jego łączniczek była "Lilka" (Regina Ozga) –
narzeczona Józefa Domańskiego – "Łukasza", partyzanta, który u boku
"Żelaznego" wytrwał do końca. "Lilka" mieszkała w Lublinie u niejakiej
Marii Wagnerowej, która także podobno sprzyjała partyzantom. Z
przesłuchań wynika, że kiedyś napiekła "bandytom" racuchów, kiedy
indziej przesłała im kurczaka.

Ogólnie jednak nie była to osoba godna zaufania. Z wywiadu
środowiskowego (przeprowadzonego na jej temat przez milicję) wiadomo,
że "…po śmierci męża i syna trudniła się pijaństwem…" Nie był też
chyba godny zaufania lokator Wagnerowej, Władysław Wójcik, chociaż też
niby sprzyjał partyzantom, a nawet przesyłał im różne przedmioty
zakupione za własne pieniądze. Jak potem się okazało, częściej kupował
na rachunek firmy, w której pracował, a robił to nie tyle z
patriotyzmu, ile z chęci przypodobania się "Lilce". Łączniczka czasem
przewoziła do oddziału, a czasem przesyłała na wskazane adresy czasem
medykamenty, a czasem np. latarki – wszystko co było akurat potrzebne
partyzantom i co dało się przesłać paczką bez wzbudzania podejrzeń. A
ponieważ naprawdę kochała "Łukasza" – gdy oboje byli już w celach
śmierci, chciała wziąć z nim ślub – pozostaje poza podejrzeniami. A
jednak zdrada musiała wyjść stamtąd, z mieszkania Wagnerowej. Nie
wiadomo, czy donosicielką była sama gospodyni, czy może jej lokator,
czy raczej ktoś z kręgu ich znajomych, komu nieopatrznie zaufali.
Równie dobrze oboje mogli dojść do wniosku, że trzeba "wkupić się" w
łaski komunistów i zadziałali podobnie jak "Bolek", tylko innymi
metodami. Faktem jest, że "Lilkę" aresztowano, gdy poszła nadawać
paczkę. Na przesyłce był adres: Stanisław Kaszczuk, Zbereże – bezpieka
postanowiła sprawdzić ten trop. Do Zbereża nad Bugiem wysłano kilka
samochodów KBW.

Przed świtem 6 października 1951 roku UB i KBW zaczęło otaczać
zabudowania Kaszczuka – lecz ujadanie psów zbudziło gospodarza.
Kaszczuk, też zresztą członek konspiracji (ps. "Daleki") wszedł do
stodoły, gdzie spał "Żelazny" i trzej jego partyzanci. UB otacza
zabudowania – rzucił półgłosem. Partyzanci błyskawicznie się ubrali,
wypadli ze stodoły i pomimo ostrzału przedarli się przez pierścień
obławy. Niestety za tym pierwszym pierścieniem był drugi – żołnierze
KBW czekający przy samochodach. Jeden z partyzantów- "Niewinny"
(Marciniak) postanowił się ukryć w zaroślach, "Żelazny" z dwoma
pozostałymi, podbiegł do samochodów i krzycząc: Samochód dla rannego
żołnierza! wskoczył do najbliższego gazika. Pozostali partyzanci,
"Kazik" i "Łukasz" (ten narzeczony "Lilki") – za nim. Terroryzując
kierowcę automatem "Żelazny" kazał ruszać. Po chwili trafili jednak na
grupę dowodzenia obławą wraz z psami. W napisanym po akcji raporcie ów
kierowca, niejaki Ciemięrzewski, przypisuje sobie przemyślny plan
dowiezienia "Żelaznego" w rejon działania KBW, z którego dowiadujemy
się, że po wjechaniu na miejsce dowodzenia obławą, kierowca zawiadomił
krzykiem, że w samochodzie jest "banda", po czym wysprzęglił, skręcił
kierownicę w lewo i wyskoczył z samochodu, który wjechał w środek grupy
operacyjnej UB-KBW.

Wyskakiwali w biegu, strzelali w biegu i padali w biegu… Edward
Taraszkiewicz został podczas tej szarży zabity strzałem w serce. Zabity
został także drugi z partyzantów, "Kazik" (Stanisław Torbicz). Jednak
nie padli bez walki, zanim zginęli zabili jeszcze ubeka i kilku
żołnierzy KBW. "Łukasz" został ranny, uciekał w głąb lasu, ale został
złapany. Schwytany został też "Niewinny", który wcześniej się ukrył i
nie brał udziału w szarży samochodu. W pokazowym procesie w sierpniu
1952 roku obydwaj otrzymali wyroki śmierci. Wyroki wykonano.

Październik 1951. Dziedziniec PUBP we Włodawie [zdjęcie zrobione przez UB]. Leżą zabici: Kazimierz Torbicz
"Kazik" (od lewej) i Edward Taraszkiewicz "Żelazny". W
ubraniu poszarpanym przez milicyjne psy siedzi Stanisław Marciniak
"Niewinny". Skazany na karę śmierci, zamordowany 29 stycznia 1953 na Zamku Lubelskim.


Jeszcze kilka zdań o pozostałych osobach dramatu. Na karę śmierci
skazana została także "Lilka", która w ostatnim słowie nie wyraziła
skruchy, lecz oświadczyła: Byłam i jestem wrogiem Polski Ludowej (…).
Wobec Boga i Ojczyzny, i ludzi mam czyste sumienie, bo nikomu nic złego
nie zrobiłam. Kary nie wykonano, zmieniono na dożywocie. Dożywocie
otrzymał także Stanisław Kaszczuk, w którego stodole "Żelazny" się
ukrywał. Jego rodzinne gospodarstwo zrównano z ziemią. Oboje rodziców
zabito podczas obławy. Jego brat Józef, który wiedział, a nie doniósł,
dostał 12 lat. Pozostałe osoby, które kontaktowały się z oddziałem,
otrzymały od 9 do 12 lat więzienia. Wspominam o tym, bo wysokość
wyroków może być kluczem do rozwiązania zagadki tamtej zdrady. Otóż:
sąsiedzi "Lilki", którzy także jakoś wspomagali "Żelaznego", otrzymali
zaskakująco niskie wyroki. Wójcik, który kupował dla partyzantów różne
rzeczy (czasem za zdefraudowane pieniądze!), otrzymał po odwołaniach
ostatecznie 15 miesięcy – tyle, ile przesiedział w śledztwie. Co
dziwne, sąd polecił go natychmiast wypuścić z aresztu. Niski wyrok – 2
lata – otrzymała też Wagnerowa, więc wyszła niedługo po Wójciku. Czy
wyroki te były wynikiem wcześniejszej współpracy z UB, czy może
wylewnych zeznań w czasie śledztwa – trudno dziś odpowiedzieć, na pewno
warto o tych szczegółach pamiętać.

Kończąc opowieść, dopowiedzmy, że po zwycięstwie ok. 800
funkcjonariuszy nad czterema partyzantami w Zbereżu nad Bugiem
przeprowadzono rewizje i aresztowania wśród współpracowników
"Żelaznego". Jeszcze w tym samym dniu, 6 października 1951 r. w domu
Romana Dobrowolskiego (skazany na śmierć i stracony) znaleziono
archiwum i pamiętniki "Żelaznego", a wśród notatek napisaną jego ręką
modlitwę:

Modlitwa żołnierzy Armii Podziemnej

Panie Boże Wszechmogący, daj nam siły i moc wytrwania w walce o
Polskę, której poświęciliśmy nasze życie. Niech z krwi przelanej
naszych braci, pomordowanych w lochach gestapo i czeki, niech z łez
naszych matek i sióstr, wyrzuconych z odwiecznych swych siedzib, niech
z mogił naszych żołnierzy poległych na polach całego świata powstanie
Wolna Polska. O Maryjo, królowo Korony Polskiej, błogosław naszej pracy
i naszemu orężowi. O spraw, miłościwa Pani, Patronko naszych rycerzy,
aby wkrótce u stóp Jasnej Góry i Ostrej Bramy zatrzepotały Polskie
Sztandary z Orłem Białym i Twoim Wizerunkiem . Amen.

Być może komuś tekst ten wyda się niezbyt sprawny literacko, może
nazbyt egzaltowany. Nim jednak zacznie krytykować, niech uświadomi
sobie jedno: ci, którzy tę modlitwę odmawiali, dali dowody największego
bohaterstwa, walczyli – kiedy inni utracili nadzieję, walczyli – kiedy
inni wybierali zdradę. Walczący do jesieni 1951 roku oddział autora tej
modlitwy, "Żelaznego" – Edwarda Taraszkiewicza, był jednym z najdłużej
walczących oddziałów Powstania Antysowieckiego.


Bohdan Urbankowski, NASZA POLSKA NR 22/2001