Gdzie pochowano „Ognia”? – część 1 (2/2)

Konrad Strzelewicz we wspomnianym wyżej artykule, zamieszczonym w styczniu 1986 roku na lamach tygodnika „Kultura” pt. „Jak zginął »Ogień«”, przytacza wypowiedź Stanisława Wałacha, wieloletniego szefa WUBP w Krakowie, który miał powiedzieć, że zwłoki Józefa Kurasia zostały bezimiennie przekazane krakowskiej Klinice Akademii Medycznej jako zwłoki nieznanego człowieka. Stanisław Wałach był – jak się wydaje – jedną z niewielu osób, które wiedziały, co się stało z ciałem „Ognia”.

Kazimierz Paulo opowiada, że gdy siedział W więzieniu w Rzeszowie, kilka miesięcy po śmierci Józefa Kurasia przyjechali do niego Stanisław Wałach i Józef Światło, namawiając do zdrady, do przejścia na ich stronę.
Wałach obiecywał, że jeśli zostanę ich wtyczką, powie mi, gdzie spoczywa „Ogień”. Droczyłem się z nimi, nie chcąc ich od razu zrażać do siebie, bo sądziłem, iż przedłużając rozmowę, być może dowiem się czegoś na lemat śmierci i pochówku naszego dowódcy. Niektóre fragmenty tej rozmowy zapamiętam do końca życia. Np. ten, gdy na moje rzekome wątpliwości, że podwładni nie uwierzą mi, że nie zdradziłem, gdy zdrów i cały, jakby nigdy nic wyjdę z więzienia. Wałach odpowiedział: Damy ci jakichś dwóch naszych na rozwałkę, a potem zrobimy im pokazowy pogrzeb. Wtedy ci uwierzą. Ja na to bąknąłem, że jak to, niewinnych ludzi poświęcą? A on, że jak trzeba będzie, to tak. Byłem zszokowany tym wyznaniem i nie chciałem już kontynuować rozmowy.

Kazimierz Paulo potwierdza, że chodziły słuchy, iż UB wydało ciało „Ognia” do ćwiczeń studentom. – Jednak z tych samych źródeł słyszeliśmy zapewnienia, że profesorowie i studenci odmówili przyjęcia zwłok – mówi ostatni, żyjący dowódca kompanii z oddziału „Ognia”. Dziś nie potrafi sobie przypomnieć, kto i skąd przyniósł taką informację. Dopuszcza myśl, że mogła to być plotka, którą celowo rozpowszechniało UB.

Maciej Korkuć nie chce oceniać, czy wersja pozbycia się ciała „Ognia” poprzez oddanie go studentom do ćwiczeń jest prawdziwa. Natomiast drugą część tej historii uważa za mało prawdopodobną. W jego opinii UB robiłoby wszystko, aby zwłoki „Ognia” były trudne, a nawet niemożliwe do zidentyfikowania.

Marcin Zwolski z białostockiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej odnalazł wewnętrzną instrukcję UB z 1953 roku, w której są zalecenia dla naczelników więzienia, jak postępować ze zwłokami. Dzielono je na cztery kategorie: więzień zmarły, więzień samobójca, więzień stracony (na mocy wyroku KS) i „bandyta” (byli to zazwyczaj żołnierze podziemia zabici podczas akcji UB, MO i Ludowego Wojska Polskiego). Ciała więźniów samobójców i straconych naczelnik zakładu karnego mógł wydać rodzinie, ale jedynie za zgodą szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i w uzgodnieniu z prokuratorem. Zwłoki „bandytów” trafiały albo na miejscowy cmentarz, do wydzielonej, choć utajnionej kwatery albo… do zakładów anatomii, gdzie używano ich jako materiału do ćwiczeń dla studentów medycyny.

Tak postąpiono np. ze zwłokami ppor. Antoniego Wodyńskiego „Odyńca”, żołnierza VI Wileńskiej Brygady AK. Zmarł 8 lipca 1948 roku od ran postrzałowych w czasie zasadzki UB. Jeszcze tego samego dnia jego ciało przekazano do Zakładu Anatomii Uniwersytetu Wrocławskiego. W archiwach UB zachował się świstek papieru, na którym kłoś napisał:
Niniejszym kwituję odbiór zwłok nieznanego mężczyzny lat 26 ze szpitala WUBP.
W ten sposób Antom Wodyński „Odyniec” stal się osobą NN. Przeprowadzone współcześnie dochodzenie wykazało, że zwłoki „Odyńca” po pół roku przechowywania w uczelnianej chłodni wydano do ćwiczeń studentom I roku medycyny. Niewykluczone, że jakieś należące do niego szczątki znajdują się wśród setek eksponatów, umieszczonych w formalinie w Zakładzie Anatomii Prawidłowej we Wrocławiu. Podobny los mógł spotkać szczątki „Ognia”.
Dr Maciej Korkuć jest pewien, że prędzej czy później miejsce pochówku Józefa Kurasia zostanie odnalezione. Być może całkiem przypadkowo. Dlatego w jego opinii należy sprawdzić wszystkie, czasem najbardziej absurdalne lub wykluczające się tezy i tropy. Na dowód opowiada o zdarzeniu z początku lat 90., gdy brał udział w ekshumacji ofiar NKWD na Rzeszowszczyźnie. Twierdzi, że zupełnie przypadkowo natrafiono tam na jedną z wielu, jak się później okazało mogił, w której znaleziono szkielet człowieka ze skrawkiem materiału owiniętym wokół szyi. Okazało się, że to kawałek rozprutej nogawki spodni. Na tej podstawie udało się odtworzyć okoliczności śmierci ofiar NKWD i odnaleźć pozostałe groby.
– Ta jedna mogiła pomogła rozwikłać zagadkę, jak zginęli ci ludzie. Zeznania świadków były ze sobą sprzeczne. Jedni twierdzili, że podrzynano im gardła; drudzy, że zostali uduszeni. Po odnalezieniu tego skrawka materiału, który jakimś cudem się uchował, było jasne, że ofiary wiązano szmatami, ale nie po to, aby je udusić, ale po to, aby im poderżnąć gardło i nie być przy tym zbryzganym krwią. Być może kiedyś z Bożą pomocą uda się odnaleźć szczątki „Ognia” – dywaguje Maciej Korkuć.

Józef Kuraś „Ogień” nie jest jedynym dowódcą antykomunistycznego podziemia, który zmarł na UB w latach 40., a którego szczątków do dzisiaj nie odnaleziono. Nieznane jest miejsce pochówku m.in. wspomnianego „Mściciela”, czyli Mieczysław Wądolnego, dowódcy oddziału „Burza”.
Niemal w identycznych co „Ogień” okolicznościach zginął Eugeniusz Kokolski „Groźny”, który na przełomie 1945 i 1946 roku wraz ze swoimi dwustoma żołnierzami nękał komunistów, organizujących swoją administrację na terenie powiatu tureckiego (dawne woj. łódzkie, obecnie wielkopolskie). Jak dowodzi Agnieszka Łuczak z poznańskiego oddziału IPN, żołnierze „Groźnego”, podobnie jak podwładni „Ognia”, wbrew temu, co głosiła ówczesna propaganda, tworzyli zdyscyplinowane wojsko, które rozbrajało posterunki MO, a pieniądze na wyżywienie, żołd, na dozbrojenie oddziału i wynagrodzenie dla informatorów zdobywali, napadając wyłącznie na kasy gminnych spółdzielni i innych instytucji tworzonych w ramach komunistycznej administracji. Podobnie jak „Ogień” na Podhalu, „Groźny” zyskał sprzymierzeńców wśród miejscowych, którzy wiedzieli, że jego żołnierze chłopa nie ruszą; rabują tylko państwowe spółdzielnie.

„Groźny”, tak samo jak „Ogień”, został osaczony przez funkcjonariuszy UB w jednym z gospodarstw w powiecie tureckim. Ranny w czasie ostrzału, ukrył się w piwnicy, gdzie popełnił samobójstwo. Reszta jego żołnierzy poddała się. Prawdopodobnie po postrzeleniu się jeszcze żył, ale nie odzyskał świadomości. Nieprzytomnego wniesiono do samochodu i przewieziono do PUBP w Turku. Naoczny świadek tak relacjonował to wydarzenie: Złapali go za nogi i tak wlekli po schodach i przez mieszkanie, a jeden z nich śmiał podejść i go kopać.

Eugeniusz Kokolski kilkanaście godzin umierał na UB. Do dziś nie udało się ustalić miejsca jego pochówku. Wśród mieszkańców Turka krążą dwie wersje na ten temat. Według jednej – następnego dnia zwłoki „Groźnego” wywieziono wcześnie rano na miejski śmietnik i tam porzucono. Zgodnie z inną wersją jego ciało wywieziono samochodem w kierunku Uniejowa. Następnie obciążono kamieniami i w parcianym worku wrzucono do Warty. W podobny sposób ubecy mogli postąpić z „Ogniem”.

GRAŻYNA STARZAK
Dziennik Polski, Nr 61 (18157), 12.03.2004

Gdzie pochowano „Ognia”? – 1(1/2)< część >2

Strona główna>