[wybór zdjęć – autor strony]
O PRAWDZIE, WOJNIE DOMOWEJ, POTOPIE SZWEDZKIM I ZBIGNIEWIE HERBERCIE, CZYLI KRÓTKA REFLEKSJA NA TEMAT TEKSTU ADAMA MICHNIKA O ŻOŁNIERZACH WYKLĘTYCH
Ksiądz Józef Tischner
(ZAMIAST WSTĘPU)
Na początku jestem winien tej szacownej garstce, która z pewną dozą sympatii czyta moje teksty, przeprosiny. Za ten szkic. Bo on, „nie chcąc, ale musząc”, ożywia tekst, którego ożywiać być może nie warto. Mam na myśli artykuł Adama Michnika „Żołnierze wyklęci w potrzasku” (Gazeta Wyborcza 2-3 marca 2013 r., kolumna: PODZIELONA POLSKA pamięć).
Duży to objętościowo materiał. Na całą stroną dwudziestą czwartą i połowę dwudziestej piątej. W całej wieloletniej już historii publicystyki Michnika, od zawsze skoncentrowanej na tematach doniosłych, to bodaj dopiero drugi artykuł poświęcony Żołnierzom Wyklętym, przy czym zostały one napisane w nieodległym od siebie czasie.
Dla mnie ów tekst Michnika jest kolejnym powodem do wyrażenia słów uznania osobom, które zaangażowane były w organizację tegorocznych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, jak również tym, którzy tak licznie wzięli w nich udział. Wielkie brawa zatem dla wszystkich, dzięki którym skala i różnorodność form obchodów tego bardzo ważnego przecież dla naszej tożsamości wspólnotowej dnia była tak wzruszająco duża. Jak sądzę, również tekst Adama Michnika jest formą uznania dla bogactwa i rozmachu tegorocznych inicjatyw mających na celu upamiętnienie Żołnierzy Wyklętych; może trochę specyficzną formą, ale jednak.
Dla wszystkich jest chyba oczywiste, że tak znacząca postać naszego życia publicznego nie zawracałaby sobie głowy podjęciem tematu obchodzącego ledwie garstkę czy choćby nawet garść fascynatów historii, i z tego powodu zupełnie nieważnego w wymiarze społecznym. No chyba, że chodziłoby np. o dzieje komunistów z Polski rodem walczących w Hiszpanii przeciwko wojskom gen. Franco czy o wspomnienie kolejnej rocznicy napisania tego czy innego listu otwartego do partii komunistycznej. To co innego. Pewne tematy, niezależnie od tego jak mało one ludzi w danym momencie dziejów obchodzą, są obiektywnie ważne i wymagają przypominania. Tak właśnie uważam. I dlatego, gdy praktycznie przez całe pierwsze dziesięciolecie po upadku rządów partii komunistycznej na temat Żołnierzy Wyklętych w przestrzeni publicznej nie mówiono w Polsce nic, jakby nie istnieli, to ja i niektórzy moi koledzy, wtedy z Ligi Republikańskiej, byliśmy pośród tej garstki, która robiła wówczas wszystko co mogła, aby przywrócić dobrą pamięć o Żołnierzach Wyklętych (uprzejmie przy tym przypominam, że termin Żołnierze Wyklęci, wymyślony przez mojego kolegę jako tytuł dla pierwszej w Polsce wystawy poświęconej zbrojnemu podziemiu antykomunistycznemu w Polsce po 1944 roku, której inauguracja naszym staraniem miała miejsce w 1993 r., zawierał w sobie krytykę władz wolnej Polski za to, że sprawa pamięci o poległych za wolność w walce z komunistami była dla wówczas rządzących zupełnie obojętna; w tym znaczeniu termin ten, na szczęście, utracił aktualność).
Przygotowana
przez Ligę Republikańską i Oficynę Wydawniczą Volumen w 1993 r. wystawa
"Żołnierze Wyklęci – antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r."
Intuicja podpowiada mi, że właśnie z tego powodu – braku silniejszego rezonansu społecznego na ówczesne wysiłki podejmowane dla upamiętnienia epopei Żołnierzy Wyklętych – Adam Michnik przez cały tamten okres uznawał, że Żołnierze Wyklęci nie są warci „zmarszczki stylu” jego publicystyki, zaś kierowana przez niego gazeta podejmowała wówczas znacznie ważniejsze, z perspektywy jej redaktorów, tematy historyczne. Na przykład żywo zainteresowała się liczbą Żydów, niedobitków z warszawskiego getta, których mnóstwo, przy okazji walki o Miasto stoczonej latem 1944 r., mieli wytłuc Powstańcy Warszawscy. Materialnym dowodem tego zainteresowania był obszerny, aż na pełne dwie strony, tekst na ten temat, pióra Michała Cichego, opublikowany na łamach Gazety Wyborczej bodaj w przeddzień pięćdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Jednak czasy się zmieniają, wszystko płynie – jak niektórzy mawiają. Jaskółką wieszczącą tekst Michnika na temat Żołnierzy Wyklętych były już ubiegłoroczne obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych i będąca ich ważną treścią aktywność społeczna. Społeczeństwo obywatelskie zamanifestowało wówczas po raz pierwszy potrzebę dobrej pamięci o tych, którzy w naszej świadomości zbiorowej mieli nie istnieć (ewentualnie kojarzyć się negatywnie). Wtedy też red. Blumsztajn Seweryn, w tekście, którego przesłanie zawarł w tytule „Zostawcie tych żołnierzy”, raczył wyrazić swój niesmak z powodu tych przejawów społecznej aktywności. Niestety, ludzie w kraju nad Wisłą, mimo żmudnej nad nimi pracy, nadal często pozostają stumanieni. Nie zostawili „tych żołnierzy”. Pamięć o Nich podnieśli w tym roku jeszcze wyżej. Krajobraz tego wycinka naszej pamięci wspólnotowej wygląda jakże cudownie bogaciej, niż jeszcze kilka lat temu. Bohaterowie walki zbrojnej z komunizmem, z największym w dotychczasowych dziejach zinstytucjonalizowanym wrogiem wolności, w każdym jej wymiarze, nie zostali zapomniani.
Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych
Troska o odbudowę i upowszechnianie pamięci o złożonej przez nich ofierze jest dziś udziałem wielu, bardzo różnych środowisk, a co równie ważne, od kilku lat jest ona także udziałem niektórych ognisk władzy. Wspomnijmy w tym miejscu Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Jego zasługi na tym polu są ogromne. Wspomnijmy także prof. Janusza Kurtykę, pomysłodawcę Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Pamiętajmy o Andrzeju Przewoźniku, który przez lata kierował pracami Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i zawsze wspierał starania o przywrócenie epopei Żołnierzy Wyklętych dla pamięci zbiorowej.
Dzieło tych osób, w obszarze dbania o pamięć o Żołnierzach Wyklętych, kontynuują: Prezydent RP Bronisław Komorowski, Łukasz Kamiński i Andrzej Krzysztof Kunert. To bardzo ważne. Kto nie rozumie jak doniosłe znaczenie w wymiarze społecznym ma kontynuacja procesu upowszechniania dobrej pamięci o Żołnierzach Wyklętych – Żołnierzach Niezłomnych przez wymienione osoby, ten, w mojej ocenie, w sprawie pamięci wspólnotowej rozumie nader niewiele. Mechanizm jest prosty: im więcej jest osób dbających o dobrą pamięć o Żołnierzach Wyklętych, im większa jest różnorodność tych osób, im więcej instytucji publicznych ma w tym procesie swój udział, tym pamięć ta będzie silniejsza, zaś głosy temu procesowi niechętne będą coraz bardziej pozbawione znaczenia. I w tej akurat sprawie nie ma nic do rzeczy, że ci, którzy ofiarę Żołnierzy Wyklętych uznają za ważną dla naszej pamięci zbiorowej, mają czasami bardzo odmienne poglądy na współczesność. Bo nie o politykę bieżącą tu chodzi, lecz o fundamenty tożsamości wspólnotowej, a także o to czy i jaką pamięć o braciach naszych poległych w obronie wolności w walce z komunistami – a tym samym także o komunizmie – przekażemy naszym następcom w sztafecie pokoleń.
1 marca 2013 roku, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, Prezydent RP Bronisław Komorowski złożył hołd poległym żołnierzom podziemia antykomunistycznego w Rykach.
Wobec siły i bogactwa tegorocznych inicjatyw upamiętniających Żołnierzy Wyklętych nie wystarczyło już słowo specjalisty od wulgarnego sposobu wyrażania, frapującej nieco, z racji jego uwarunkowań płciowych, niezgody na macierzyństwo. Głos zabrał sam Adam Michnik.
Tekst „Żołnierze wyklęci w potrzasku” zaczyna się następująco:
"Zazdroszczę tym, dla których wszystko jest jasne. Tym, dla których ówczesny świat dzieli się na bohaterów i zdrajców. Dla mnie nie jest to tak jasne."
Jak sądzę, przy odniesieniach do czasów brutalnego i masowego terroru państwowego, w których aparat przymusu nie służył ochronie wolności, lecz był narzędziem do niszczenia osób walczących o niepodległość kraju i prawo człowieka do wolnego życia na ziemi, jeśli odniesienia te dotyczą postaw ludzkich w tychże czasach, podział na bohaterów i zdrajców wspólnoty poddanej terrorowi jest jednym z najważniejszych i najbardziej naturalnych. Jest to bowiem podział na tych, którzy w koszmarnym dla wolności okresie zachowali się heroicznie, dając świadectwo wierności, i na tych, którzy z różnych powodów wówczas się ześwinili. Ci pierwsi zasługują na wieczną, dobrą pamięć kolejnych pokoleń, ci drudzy co najwyżej na łaskę zapomnienia.
Ale oczywiście taki podział nie jest wyczerpujący dla opisu ludzkich postaw pod władzą nieludzką. Bo większość stara się po prostu przeżyć. I nikt rozsądny nie powinien mieć o to do niej pretensji. Co więcej, postawa przetrwaniowa jest postawą dla człowieka zwykłą, standardową. To bohaterstwo jest zachowaniem niezwykłym, niestandardowym. Jak pisał Zbigniew Herbert, często przywoływany w tekście Michnika, o czym dalej, „giną ci, którzy kochają bardziej piękne słowa niż tłuste zapachy”. I, powtarzam, między innymi dlatego zasługują oni na dobrą pamięć kolejnych pokoleń.
Zatem nie jest tak, jak zdaje się sugerować swym czytelnikom Michnik, że hołd dla Żołnierzy Wyklętych oznacza potępienie dla tych, którzy wówczas nie podjęli oporu przeciwko komunizmowi. Podobnie jak hołd dla żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego z czasów okupacji niemieckiej nie jest równoznaczny z potępieniem tych naszych współplemieńców, którzy stali wtedy z boku. Przy zrozumieniu dla biernych z chęci przeżycia i przy braku zgody na akceptację dla postawy aktywnego uczestniczenia w strukturach władzy nieludzkiej czy choćby jej popierania, dobra pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest po prostu przejawem szacunku dla tych, którzy w czasach gdy triumfowało zło dali heroiczne świadectwo przywiązania do wartości wysokich, jakimi są niepodległość Ojczyzny i wolność jednostki ludzkiej.
"Polska znalazła się wtedy w potrzasku. A w potrzasku naród, tak jak człowiek, zachowuje się często nieracjonalnie – i trudno go za to winić" – pisze dalej Michnik.
Warto tę myśl troszeczkę rozwinąć. Otóż ten potrzask miał konkretne oblicze – terroru komunistycznego. Dla zrozumienia dokonanego przez Żołnierzy Wyklętych wyboru dalszej walki warto do znudzenia przypominać, że w okresie II wojny światowej Polska miała dwóch śmiertelnych wrogów: hitlerowskie Niemcy oraz partię komunistyczną z centralą w Moskwie i głównym narzędziem podboju w postaci Armii Czerwonej. Trzeba także przypominać, że wojennej klęski Niemiec nie powinno się utożsamiać ze zwycięstwem sprawy polskiej. Wycofanie się wojsk niemieckich z ziem polskich w 1944 r. – 1945 r. nie oznaczało, niestety, triumfu celów, o które żołnierz polski bił się na frontach II wojny światowej. Niepodległość Polski i prawo jednostki do wolnego życia na ziemi były po opanowaniu terenów naszego kraju przez wypierającą Niemców na Zachód Armię Czerwoną równie dalekie od urzeczywistnienia, jak w okresie okupacji niemieckiej.
Ta smutna prawda od razu nabrała wymiernego, a zarazem jakże tragicznego wymiaru praktycznego. Tylko do końca 1944 r., a więc w czasie pierwszych pięciu miesięcy od wejścia Armii Czerwonej na Lubelszczyznę, straty osobowe Okręgu AK Lublin, poniesione w wyniku działań komunistycznego aparatu przymusu, przede wszystkim NKWD, sięgnęły blisko dwudziestu tysięcy ludzi (zamordowanych, aresztowanych, wywiezionych do Związku Sowieckiego), czyli były wielokrotnie większe niż straty tegoż Okręgu odniesione w ciągu całego okresu okupacji niemieckiej. Terror komunistyczny dotyczył wszystkich terenów objętych aktywnością polskiego podziemia niepodległościowego z okresu okupacji niemieckiej. Zatem to nie żadna nieracjonalność, lecz morze zbrodni komunistycznych spowodowało, że wielu konspiratorów z okresu brunatnego terroru kontynuowało walkę, tym razem z komunistycznym zniewoleniem. Walkę, którą należy kwalifikować jako zbiorową obronę konieczną. W wymiarze ideowym była to dla Żołnierzy Wyklętych nadal walka o wolność. Natomiast w wymiarze praktycznym była to, niezmiennie od wejścia wojsk sowieckich na teren ziem polskich, samoobrona przed terrorem komunistycznym.
"Przed laty usłyszałem od znakomitego poety głęboką myśl: prawda tkwi w sprzeczności. Czas „żołnierzy wyklętych” to epoka wielkiej sprzeczności. Dlatego „żołnierz wyklęty” do dziś dzieli polską pamięć. „Dla jednych jest symbolem walki z władzą komunistyczną i dominacją sowiecką, dla innych przywódcą bandy rabunkowej, odpowiedzialnym za mordy na sprzeciwiających mu się osobach”. Tak brzmi opinia współczesnego historyka o jednym z dowódców leśnych. Kto ma rację? Może jedni i drudzy?" – kontynuuje swój wywód Adam Michnik.
Nie mnie mierzyć się z głębokimi myślami poetów. Być może owym wybitnym poetą przywołanym przez Michnika był Zbigniew Herbert. Lubił on antynomie (inaczej: paradoksy), czyli sprzeczne wnioski wyprowadzone, przy zachowaniu prawidłowych reguł wnioskowania, z prawdziwych przesłanek; na przykład: kłamca mówi że kłamie (tzw. antynomia kłamcy). Jako człowiek z natury swej raczej nieskomplikowany uznaję, i mam przy tym nadzieję, że część z Was, Szanowni Czytelnicy, podziela moje zapatrywanie, że prawda w klasycznym ujęciu jest odwzorowaniem obiektywnej rzeczywistości, którą z kolei tworzą fakty.
Ciekawie mówił swego czasu na ten temat ksiądz Tischner. Przypomnę, że spopularyzował on starą, góralską teorię poznania wyróżniającą następujące kategorie prawdy: „świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Swój ważny wkład w dyskurs na temat prawdy ma także Adam Michnik. W tekście dotyczącym książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka na temat Lecha Wałęsy poruszył to zagadnienie w sposób, który, jak sądzę, wart jest zapamiętania. Zatem przypominam:
"Nie mówcie, demaskatorzy, że bronicie prawdy (…) To wy kłamiecie. W całej opowieści o Lechu Wałęsie, którą powtarzacie, choćby to wszystko naprawdę się wydarzyło, mimo to jest to nieprawda."
Przywołana myśl Michnika, moim zdaniem, znakomicie uświadamia celność przypomnianego przez księdza Tischnera podziału prawdy na dwie podstawowe kategorie (bo „też prawda” nie jest przeciwstawna „świętej prawdzie”, raczej ją uzupełnia). Można tylko, wspominając postać Księdza Profesora, dodać: święta prawda, Księże Profesorze, święta prawda.
Poniechajmy jednak tych akademickich rozważań na temat prawdy i wróćmy do tekstu Michnika o Żołnierzach Wyklętych. W jego ocenie „żołnierz wyklęty” do dziś dzieli polską pamięć. Michnik rozwija tę myśl przykładem niesprecyzowanego dowódcy oddziału leśnego, co to dla jednych jest bohaterem walki z komunistami, a dla drugich przywódcą bandy rabunkowej odpowiedzialnym za mordy na sprzeciwiających mu się osobach. Wartość poznawcza tego przykładu wydaje mi się zerowa. Na marginesie warto zauważyć, że tekst Michnika zawiera w przywołanym fragmencie sprzeczność logiczną (czyli sprzeczność nie mającą nic wspólnego z antynomią). Dla jednych ów dowódca ma być bohaterem, dla innych przywódcą bandy rabunkowej – tak zdaniem Michnika brzmi opinia jakiegoś historyka o jednym z dowódców oddziałów antykomunistycznego podziemia. Tymczasem, jak wynika z wcześniejszej partii tekstu Michnika (odpowiedni fragment przywołałem powyżej), wcale nie jest to opinia własna owego historyka, lecz przywołuje on przeciwstawne poglądy osób trzecich (historyk jest tych opinii jedynie relantem). Ale ta sprzeczność logiczna to oczywiście marginalny detal.
Owe zrelacjonowane przez historyka, nader krytyczne opinie o jakimś dowódcy partyzanckim mają charakter współczesny. Są one niczym innym jak funkcją stanu świadomości, czy raczej nieświadomości zbiorowej po kilkudziesięciu latach propagandy komunistycznej i mocnym echem pierwszych dziesięciu lat po upadku rządów partii komunistycznej, w której to dekadzie byliśmy świadkami praktycznie całkowitej rezygnacji państwa polskiego z działań obliczonych na przywrócenie pamięci zbiorowej o rodzimych bohaterach walki z komunizmem. Miałem okazję pisać o tych sprzecznych sądach, kontrowersjach, na przykładzie postaci Józefa Kurasia „Ognia” (czytaj: KRÓTKA REFLEKSJA NA TEMAT KONTROWERSJI WOKÓŁ POSTACI JÓZEFA KURASIA „OGNIA”, ODPOWIEDNIEJ PERSPEKTYWY I PATRIOTYZMU PEJZAŻU). Serdecznie w tym miejscu zachęcam do lektury tego tekstu, bo on, moim zdaniem, dobrze pokazuje główne przyczyny owych kontrowersji, a przy tym można ten szkic odnieść praktycznie do każdego znaczącego dowódcy polowego antykomunistycznej partyzantki na ziemiach polskich.
Tak czy inaczej, ponieważ Michnik w żaden sposób nie umożliwia identyfikacji dowódcy leśnego, o którym wspomina, pozostaje mi jedynie przypomnieć w tym miejscu kwestię dość oczywistą a mającą charakter ogólny. Żadna partyzantka nie utrzyma się w terenie choćby przez kilka tygodni bez poparcia ludności zamieszkującej obszar objęty działalno
ścią „leśnych”. A najbardziej znane, przez postacie dowódców, oddziały polskiego podziemia antykomunistycznego prowadziły działalność, w podstawowych swoich składach osobowych, przeważnie aż do „amnestii” 1947 r., zaś ci partyzanci, którzy wybrali wówczas dalsze trwanie w oporze walczyli często przez kolejne lata – czasami aż do początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Sztuka ta udała się Żołnierzom Wyklętym w warunkach zmasowanego terroru komunistycznego, pomimo zaangażowania wielkich sił reżimu w walkę z podziemiem i ciężkich represji wymierzonych w jego społeczne zaplecze, gdy za niepoinformowanie władzy ludowej o napotkaniu partyzantów groziła kara pięciu lat więzienia, za podzielenie się z „leśnymi” miską strawy czy okazjonalne przyjęcie ich pod dach groziło dziesięć lat więzienia, zaś za stałą współpracę z nimi, polegającą np. na częstym udzielaniu gościny czy informowaniu o ruchach komunistycznych grup operacyjnych, można było otrzymać dożywocie czy nawet karę śmierci (czytaj: "Tragedia rodziny Zarzyckich"). Podczas gdy za zadenuncjowanie partyzantów czekała nagroda, zwykle pieniężna, od władzy ludowej.
Wypada mieć to na uwadze, czytając w tekście Michnika o kontrowersjach wokół niesprecyzowanego dowódcy polowego z tamtego okresu oraz o tym, że Żołnierze Wyklęci dzielą naszą pamięć zbiorową. Pamiętajmy przy tym, że nasi dziadowie w zdecydowanej większości traktowali komunistów wrogo, zaś „leśnych” uznawali za walczących w słusznej sprawie. Weźmy na przykład wspomnianego wcześniej Józefa Kurasia „Ognia”, o którym Michnik w swym tekście pisze, że to „partyzant czczony przez jednych i znienawidzony przez innych” (czyli kontrowersyjny). Przypomnijmy co na temat stosunku miejscowej ludności do partyzantki „Ognia” można wyczytać w oryginalnych, w większości ściśle tajnych meldunkach wytworzonych przez oficjalne władze w okresie walki „Ognia”, a także we wspomnieniach komunistów znających realia Podhala z tamtego okresu:
"Chłopi znów po wsiach pomagają mu („Ogniowi” przyp. G.W.) przechowując go i jego ludzi. Są takie wsie, gdzie formalnie żadna władza wcale nie ma dostępu, dlatego organizacja PPR w terenie się wcale nie rozwija a cały Komitet Powiatowy PPR w Nowym Targu pracuje pod strachem".
"Sprzyjającymi warunkami działania bandy „Ognia” jest przychylne ustosunkowanie się ludności cywilnej do ww. oraz dogodny teren w jakim ona przebywa".
Żołnierze Oddziału Partyzanckiego "Błyskawica" mjr. Józefa Kurasia "Ognia".
Czas na krótkie, ale jakże wymowne świadectwo wspomnieniowe. Pozostawił je po sobie człowiek, który bez wątpienia wiedział o czym pisze. Jan Półchłopek (od 1947 r. Janusz Korczyński), bo o nim mowa, w czasach walki prowadzonej przez „Ognia” był pierwszym sekretarzem komitetu powiatowego PPR w Nowym Targu. W swoich wspomnieniach z okresu wyrąbywania przez partię komunistyczną drogi do władzy w żywym ciele społeczeństwa polskiego Półchłopek zawarł taką oto refleksję:
"Najgroźniejsze było to, że banda „Ognia” miała oparcie w tamtejszym społeczeństwie."
Ano miała. Podobnie było na innych terenach aktywności podziemia antykomunistycznego. I jak Żołnierze Wyklęci cieszyli się szerokim poparciem ludności, tak komuniści byli go pozbawieni.
O prawdzie… refleksja na temat tekstu Adama Michnika o Żołnierzach Wyklętych – część 2/2>
Strona główna>