Refleksja w związku Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych – część 1/2

Grzegorz Wąsowski
[wybór zdjęć – autor strony]

KRÓTKA REFLEKSJA W ZWIĄZKU Z DNIEM PAMIĘCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH, CZYLI KILKA ZDAŃ O KINIE POLSKIM I NIESFILMOWANEJ  HISTORII WŁADKA, LUCJANA I ANTOSIA

 

"OBŁAWA", "POKŁOSIE" I "ORŁY"

Niedługo, bo już 4 marca br., poznamy tegorocznych laureatów nagród filmowych „Orły”, rodzimych odpowiedników amerykańskich „Oscarów”. Zanosi się na triumf kina z historią w tle. Największym zwycięzcą tej edycji „Orłów” mógłby być film opowiadający losy Władka, Lucjana i Antosia, które pokrótce przedstawię w dalszej części niniejszego szkicu (patrz śródtytuł: HISTORIA NIESFILMOWANA). Ale nie będzie… bo taki film nie powstał.

Może dlatego najwięcej nominacji do „Orłów”, aż dwanaście, w tym w kategorii najlepszy film, otrzymała „Obława” w reżyserii Marcina Krzyształowicza. Trzecie miejsce na liście produkcji filmowych nominowanych do „Orłów” zajęło „Pokłosie”, najnowsze dzieło Władysława Pasikowskiego, które uzyskało nominacje w dziesięciu kategoriach. Zapewne na oba te obrazy spadnie deszcz nagród, a „Obława” zostanie uznana najlepszym polskim filmem ubiegłego roku.

Ponieważ na temat „Obławy” i tła historycznego „Pokłosia” popełniłem opublikowane na portalu wPolityce krótkie refleksje (patrz wPolityce.pl: O demitologizacji nieistniejącego mitu, czyli krótka refleksja na marginesie filmu "Obława"; Krótka refleksja zainspirowana filmem „Pokłosie”, oparta na cytatach z materiałów pomocniczych do nauki o Polsce i świecie współczesnym), to wręcz z obowiązku starałem się śledzić inne głosy prasowo-portalowe poświęcone tym obrazom. Lektura tekstów, w których ich autorzy pochylili się nad „Obławą” wywołała u mnie sympatyczne poczucie wyalienowania. Pomijając będące udziałem publicystów „Gazety Wyborczej”, „Polityki” itd., i w tym kontekście zupełnie dla mnie zrozumiałe zachwyty nad tą produkcją filmową, dzieło Marcina Krzyształowicza zostało wysoko ocenione także przez red. Łukasza Adamskiego i red. Piotra Zarembę.

Zatem mogę chyba powiedzieć, że w swojej bardzo krytycznej ocenie „Obławy” pozostaję niczym biały żagiel z tytułu pewnej powieści bolszewickiej. Dodam jeszcze tylko, że obaj ww. redaktorzy poddali krytyce film „Pokłosie”, pośrednio przeciwstawiając te dwa obrazy filmowe. Tymczasem ja uważam filmy te za w pełni kompatybilne, za wzajemnie się uzupełniające. Jestem przy tym przekonany, że jeszcze tylko kilka lat, jeszcze kilkanaście filmów w podobny sposób przedstawiających trudną przeszłość z „czasów nadaremnych” i wyobraźnia zbiorowa młodych odbiorców rodzimej X Muzy zostanie ukształtowana w takim oderwaniu od rzeczywistości historycznej, a zatem i od prawdy życia, że rozbieżność pomiędzy tym, jak naprawdę było, a tym co wie na dany temat młoda widownia polskich filmów będzie bliska rozpiętości, jaka – przywołując myśl Józefa Mackiewicza – w czasach zniewolenia komunistycznego istniała zwykle między myślą a słowem.

TROCHĘ O SZTUCE I GROSZU PUBLICZNYM

Tak czy inaczej, jeden istotny argument amatorów „Obławy” uznaję za całkowite nieporozumienie. Otóż siłą tego filmu ma być to, że jest on bliski rzeczywistości wojennej, że pokazuje jej znacznie bardziej prawdziwe oblicze, niż czyni to np. cukierkowaty serial telewizyjny „Czas honoru”. W tle tego twierdzenia pojawia się  teza, że osoby mocno krytyczne wobec „Obławy” chcą, aby kino polskie pokazywało sielankowy, jednowymiarowy a zatem  nieprawdziwy obraz realiów wojennych, który ma obsługiwać zbiorową wyobraźnię w procesie budowy czy utrwalania mitu heroicznego. A to nie jest zadaniem sztuki. Całkiem słuszna to opinia. Dygresyjnie można do tego dodać, że sztuka powinna być nieskrępowana, nie musi niczemu służyć, niczego budować, co więcej – może atakować, prowokować, ośmieszać itd. Wolna wola artystów. Zwłaszcza jeżeli owoce ich wysiłku twórczego powstają niezależnie od grosza publicznego. Ponieważ kwestia finansowania obu ww. filmów nie jest tematem mojego tekstu, tylko nawiasowo zasygnalizuję, że produkcje te skorzystały z hojnego dofinansowania przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, który na podstawie obowiązujących przepisów ściąga pieniądze od nadawców telewizyjnych oraz operatorów kablowych i, jako podmiot będący  beneficjentem przymusowych danin od przedsiębiorców, dysponuje właśnie groszem publicznym.

Otwarte pozostaje zatem pytanie, czy PISF koniecznie musiał  dofinansować film, z którego nasz młody las może się dowiedzieć, że miejscem składania donosów do Gestapo był konfesjonał w kościele, zaś nasi partyzanci z czasów Drugiej Apokalipsy generalnie i przede wszystkim byli zainteresowani pozyskaniem studzącego popęd seksualny bromu, a będąca ich udziałem kondycja ideowa jeżeli predysponowała ich w ogóle do jakiejś akcji zaczepnej, to chyba jedynie na najbliższą aptekę w celu zdobycia owego specyfiku. Zwłaszcza, że polskie oddziały partyzanckie z tamtych dni mają jednak pewien, nieznany szerszemu gremium dorobek bojowy i może warto byłoby, angażując grosz publiczny w filmowy portret leśnych, kompletnie od tego dorobku nie abstrahować w imię opacznie realizowanego hasła demitologizacji, czy żeby to powiedzieć mądrzej i  ładniej: dla pokazania nagiej prawdy o człowieku w czasie tak bardzo ponurym, jak wojna.

Podobnie zasadnie zapytać można o powód dofinansowania przez PISF ekranizacji spaczonej kreacji rzekomych realiów współczesnej wsi podlaskiej i wplecionej w tę kreację, równie specyficznej wizji reżyserskiej stanowiącej luźne nawiązanie do tragicznych zdarzeń w Jedwabnem z lata 1941 roku. Próba odpowiedzi na te pytania nieuchronnie wpędziłaby mnie w obszar polityki, historycznej, ale jednak, a w tym szkicu chcę być od niej jak najdalej. Zatem pozostawmy je bez odpowiedzi i wróćmy do wątku głównego.

MYŚL MACKIEWICZA NA TEMAT PRAWDY A  X  MUZA

Otóż np. moja krytyczna krótka refleksja na temat filmu „Obława”, do lektury której bezczelnie zachęcam, bynajmniej nie oznacza specjalnego uznania dla takich obrazów, jak „Czas honoru”. Sądzę, a nawet więcej: jestem tego pewny, że pomiędzy dwoma przeciwstawnymi biegunami – z których, przyjmijmy, jeden wyznaczony jest przez „Obławę”, zaś drugi przez „Czas honoru” – pozostaje całkiem spora przestrzeń, która może i powinna zostać wypełniona interesującą i w miarę bliską prawdzie życia treścią. Józef Mackiewicz, autor dwóch moich zdaniem najwybitniejszych powieści wojennych w literaturze polskiej („Lewa wolna” i „Nie trzeba głośno mówić”), którego nie sposób zasadnie posądzić o jakąkolwiek cukierkowatość czy łatwe uproszczenia w opisach czynów ludzkich i splotów ludzkich  losów w czasach historycznie trudnych, swoje credo pisarskie sformułował w następujący sposób:

"Dlaczego powieść oparta być musi koniecznie na fikcji? Sądzę, że może być bardziej ciekawa, gdy oparta jest na prawdzie."

A uzupełnił je w następujący sposób:

"Jestem za ścisłością, gdyż jedynie prawda jest ciekawa. Ale jednocześnie prawda jest z reguły bardziej wielostronna i bogata, i bardziej barwna niż wykoncypowane jej przeróbki. (…) Prawda bywa też z reguły bardziej wstrząsająca, bardziej poruszająca czy bardziej podniecająca, bardziej sensacyjna i bardziej kryminalna od wymyślonych sensacyjnych i kryminalnych powieści. Zupełnie nie widzę powodu odbiegania w twórczości od prawdy historycznej, ażeby wywołać zamierzony efekt prawdy historycznej. (…) Dlaczego w takim razie – słyszałem – nie ograniczyć się do samego dokumentu? Po co stosować formę powieściową na przydatek? Mnie się zdaje, że po to, aby oddać właśnie tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale wyrazić sferę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń, która bywa nie tylko drugą połową prawdy dokumentalnej, ale czasem ważniejszą. Tego nie zastąpi najbardziej precyzyjny, ale suchy zestaw faktów (…) forma powieściowa jest, moim zdaniem, po to by uzupełniać, ale nigdy by zniekształcać prawdę."

Jak sądzę, tę znakomitą myśl wybitnego pisarza polskiego można z pełnym powodzeniem przenieść na grunt X Muzy, i odnieść ją zwłaszcza do filmów, których twórcy za tło fabuły wybierają historię.

TOŚMY DALEKO ZASZLI

Tak czy inaczej, uważam, że jeśli uznajemy „Obławę” za wyznacznik dobrych standardów opisu językiem filmu kondycji naszych zbrojnych przodków z „czasów nadaremnych”, to po pierwsze, zacznijmy od razu wszyscy prenumerować „Gazetę Wyborczą” i „Politykę”, ogłośmy wszem wobec, że łamy tych tytułów to krynica dogmatów o naszej historii najnowszej, zresztą o innych sprawach również, i dajmy sobie spokój z hasłami typu pamięć pokoleniowa, bo o czym tu pamiętać i jaki etos pielęgnować; raczej uznajmy, że „niepamięć to dar”.

Z tą darowaną niepamięcią to oczywiście przesadzam, wszak zawsze pozostanie nam, całe szczęście, historia i etos „dąbrowszczaków”, „czerwonego harcerstwa”, „komandosów” i autorów listów otwartych do partii komunistycznej. Po drugie, co równie istotne, zrezygnujmy z poważniejszych wymogów wobec rodzimej sztuki filmowej. Polskie kino z historią w tle niech obsługują, ku satysfakcji nas wszystkich, dzieła takie jak „Różyczka”, „Obława”, „Pokłosie”, za chwilę pewnie „Wałęsa” (kapitalną analizę scenariusza tego filmu popełnił Sławomir Cenckiewicz, patrz – wPolityce.pl: Naprawdę tak nie było. Sławomir Cenckiewicz o scenariuszu Janusza Głowackiego do filmu Wajdy o Lechu Wałęsie). Oklaskiwany wspólnie przez krytyków i widzów wysoki standard  polskiej komedii niech dalej wyznaczają filmy typu „Ryś”, zaś o współczesnym człowieku niech opowiadają, przy powszechnym aplauzie, takie obrazy jak „Sponsoring”.

I tak już niewielu tylko wie, czego smutnym przejawem jest dla mnie praktycznie jednogłośny zachwyt nad „Obławą”, że filmy o sprawach jednocześnie interesujących i trudnych, np. o postawach ludzkich w warunkach wojny, można i należy robić  zasadniczo inaczej i istotnie lepiej; znacznie bliżej prawdy życia, a tym samym  również o wiele ciekawiej.

W każdym razie, ubiegłoroczną galę wręczenia nagród „Orłów” prowadził Maciej Stuhr. Ponieważ w tym roku zanosi się na spektakularny sukces filmów dotykających naszej historii, mam gorący apel do organizatorów, żeby w żadnym wypadku nie oddali prowadzenia tegorocznej uroczystości wręczenia statuetek „Orłów” w inne ręce. Nikt nie jest bowiem bardziej godny, czego świetnym dowodem  są  ogłoszone niedawno przez tego aktora rewelacje faktograficzne, znakomicie i dogłębnie demitologizujące forsowaną dotychczas przez historyków wersję wydarzeń z pola bitwy pod Cedynią, dostąpienia zaszczytu prowadzenia tego uroczystego wieczoru. Gali, która potwierdzi wysoką pozycję rodzimego kina z historią w tle, z historią opowiedzianą na miarę aktualnych możliwości naszych twórców filmowych i w sposób zgodny  z dominującymi  obecnie trendami kulturowymi.

WSTĘP DO HISTORII NIESFILMOWANEJ

Niewielką część niedługiego już czasu oczekiwania na uroczyste wręczenie tegorocznych nagród „Orłów” mam zamiar, o czym już wspominałem, zająć Wam, szanowni czytelnicy, opowieścią tyczącą czasów wojennych, choć formalnie powojennych. Treścią tej opowieści będzie historia kilku ludzi postawionych wobec granicznie trudnych wyborów. Przedstawię ją z taką ścisłością, na jaką mnie stać, bez brązowienia czy „demitologizacji”. Mam nadzieję, że kiedyś historia ta stanie się podstawą ciekawie opowiedzianej fabuły filmu kinowego. A wtedy moje śmieszne zmagania z obrazami typu „Obława” może staną się bardziej zrozumiałe. I podkreślam, zwłaszcza wobec amatorów „Obławy” (bo we wzajemne zrozumienie z amatorami „Pokłosia” jakoś nie wierzę, i po prawdzie wcale go nie poszukuję), że w opowieści, którą chcę przedstawić, nie chodzi wcale o detal historyczny. Jak sądzę, ona po prostu dość dobrze pokazuje, a takich historii w naszym kraju życie napisało setki, że nie brom był w tym wszystkim najważniejszy, nie brom.

HISTORIA NIESFILMOWA
NA

Punktem wyjścia do tej opowieści niech będzie list z lutego 1948 roku:

M.P. 3 lutego 1948 r.


Kochany Witeczku,
Niezmiernie jestem Ci wdzięczny za troskę nad moją rodziną, która na pewno powiększyła i tak niechude twoje kłopoty. Lecz gdyby Ci niesprawiło to zbyt wielkich trudności to byłbym bardzo rad, a tobie bardzo wdzięczny, gdyby żona z Martą mogła nadal zamieszkać u Ciebie. (…) Witeczku, Ty sobie tego niewyobrażasz jak ja pragnąłbym, ażeby z tobą mieszkali moi chłopcy, choć to stanowczo za dużo byłoby na twoją skłopotaną głowę. Nie wiem czy z tym wszystkim dałbyś sobie radę, bo chłopcy to na pewno strasznie żulują, a przeważnie Jędrek. Ale miałbyś dodatkowe zajęcie bo musiałbyś wszystkich porozstawiać po kątach i przynajmniej 2 godziny dziennie wywijać pasem, bo i twój Wićka pewno niezły nicpoń.
Witeczku widzę z twojego listu, że zaczynasz się trochę denerwować, radzę Ci nie przejmuj się bo szkoda nerwów, a wszystkich polityków posłać pod cholerę, bo mówię Ci oni guzik wiedzą, a tylko przewidują, a każdy polityk przewiduje inaczej, bo każdy z innego punktu widzenia(…) Co u nas to jest trudne do opisania, bo potrzeba by było pewnie ze dwa dni, ażeby Ci dokładnie opisać. Zatrzymaj dłużej Antosia to Ci opowie dokładniej. Święta mieliśmy w podskokach. Nie przypuszczasz nawet ile rzucili na nas wojska (K.B.W), ale wierzę teraz mocno, że walczymy za dobrą sprawę, bo Pan Bóg Witeczku z nami i wyprowadza nas stale z najgorszych i krytycznych sytuacji. Ile wojska i sprzętu rzucili przeciwko nam to naprawdę nie do uwierzenia i co z tego? Uderzają stale w próżnię i mszczą się ze złości na bezbronnej ludności cywilnej w straszliwy sposób terroryzując ją. Jakie są aresztowania to opowie Ci Antoś. Ja wyciągnąłem z tego wszystkiego wniosek, że oddział zbrojny cieszący się zaufaniem u szerokich mas społeczeństwa jest nie do pokonania, gdyż będzie zdolny uniknąć większych ciosów. Ostatnio zabraliśmy im radiostację, szyfry i rozkazy i wiemy teraz z kim mamy do czynienia, ale oni za to wściekli się zupełnie w swej bezradności i niewiedzą co mają robić i ostatnio szukają kontaktów i proszą, ażeby im oddać to tylko co zabraliśmy i oni do nas nic nie mają. (…) Z ostatniego zajścia był jeden zabity oficer w stopniu ppor. i dwóch żołnierzy rannych. Rannych kazałem porządnie opatrzyć zakładając opatrunki i oświadczyłem im, że  nie na nich zrobiłem zasadzkę a na szpicla UB. Ranny który pozostał przy życiu (bo jeden zmarł) rozgadał to, że zaszła pomyłka, bo „Młot” do wojska nie strzela. (…)
Chciałbym bardzo ażebyś mógł przyjechać do nas choć na tydzień, a na pewno humor by Ci się poprawił. U nas zimy nie ma wcale, styczeń i do dziś to wiosna (…).
Jak Kukuś dobrze się czuje to niech przyjedzie z Antosiem, albo jak będziesz jechał to weź swojego Wićkę i Kukusia.(…). Pisz więcej co robi się w świecie i za dużo nie wiesz naszym politykom. Kończę i zasyłam serdeczne pozdrowienia Dance, Kukusiowi i małemu, a Tobie serdeczny żołnierski uścisk dłoni. Jednocześnie prześlij od nas wszystkich pozdrowienia żołnierskie panu Majorowi.

Czołem, Władek

List Władka do Lucjana z kwietnia 1948 roku.

WŁADEK, LUCJAN I ANTOŚ

Jak łatwo się domyśleć, autor tego listu nie wrzucił go do skrzynki w urzędzie pocztowym, i też nie listonosz dostarczył list adresatowi. Podpisany pod listem Władek, to kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”, od lutego 1946 r. zastępca, a od października 1946 r. dowódca odtworzonej na Podlasiu 6. Brygady Wileńskiej AK. Adresatem tego listu kpt. „Młota” był Lucjan Minkiewicz „Wiktor”, pierwszy dowódca ww. jednostki partyzanckiej (od chwili jej formalnego powstania w lutym 1946 r.).


Oddział Lucjana i Władka. Podlasie, kwiecień 1946 r. [kliknij w zdjęcie aby powiększyć]

Dalsza część tej opowieści przyjmie tonację mniej oficjalną, niech będzie, że ubiorę ją w formę bardzo wstępnego szkicu założeń scenariusza filmowego.

W początkach 1948 r. Władek na czele oddziału zmaga się z obławami komunistycznymi na Podlasiu, natomiast Lucjan mieszka we Wrocławiu. Ukrywa się tam, pod fałszywym nazwiskiem, wraz z ciężarną żoną Wandą (wcześniej sanitariuszką 5. a następnie 6. Brygady Wileńskiej AK, używającą pseudonimu "Danuta") i niespełna dwuletnim synkiem. Z oddziału w sposób formalny odszedł w październiku 1946 r., kiedy to z uwagi na zły stan zdrowia i skomplikowaną sytuację rodzinną otrzymał od wspomnianego w liście Władka do Lucjana „pana Majora” (chodzi oczywiście o mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” – przyp. GW.) bezterminowy urlop. Jednak nadal czuje się odpowiedzialny za zespół ludzki, którym dowodził, a który w powoli topniejącym składzie trwa nadal, pod komendą Władka, w oporze przeciwko terrorowi komunistycznemu, umykając kolejnym obławom przetaczającym się przez teren Podlasia. Ta odpowiedzialność, nie ukrywajmy, mocno mu ciąży. Wszak żyje prawie normalnie w podnoszącym się ze zniszczeń wojennym dużym mieście, którego ulicami jeżdżą samochody, a mieszkający w nim ludzie chodzą do kina, zaludniają kawiarnie itp. Widzi jak rośnie jego syn, z radością oczekuje na przyjście drugiego dziecka.

Ppor. Lucjan Minkiewicz "Wiktor" (1) z synem (2) i żoną Wandą (3).

A tu raz na jakiś czas w progu jego mieszkania, burząc spokój domowego ogniska, pojawia się, niczym przybysz z innej czasoprzestrzeni, wzmiankowany w liście Władka a zastępujący listonosza Antoś. Ppor. Antoni Wodyński „Odyniec”. Od 1945 r. w partyzantce antykomunistycznej, od czerwca 1946 r. w żandarmerii 6. Brygady Wileńskiej AK, od 1947 r. łącznik pomiędzy Władkiem a Lucjanem; jeden z najbardziej zaufanych podkomendnych Władka. Dostarcza Lucjanowi okresowe raporty i meldunki od Władka. Wraz z listem z lutego 1948 r. Antoś przywozi Lucjanowi, obok dokumentów sporządzonych przez Władka – mężnego żołnierza, także nieśmiałą prośbę Władka – troskliwego ojca o wsparcie dla jego żony w opiece nad dziećmi, zwłaszcza niesfornymi chłopcami (obu chłopców Władka mam zaszczyt znać, a z Jędrkiem łączą mnie relacje, które nieco uzurpatorsko określam mianem przyjacielskich – przyp. GW). Musicie wiedzieć, szanowni czytelnicy, że żona Władka, Jadwiga, w obawie przed zemstą komunistów za działalność męża, w trosce o bezpieczeństwo dzieci i własne wyjechała z rodzinnego Podlasia i przebywa we Wrocławiu. Utrzymuje kontakt z Lucjanem i Wandą, przez pewien czas nawet mieszka z  nimi wraz z córką Martą. Chłopcy Władka przebywają pod opieką dalszej rodziny. Stąd kierowana do  Lucjana prośba Władka o wsparcie Jadwigi w opiece nad dziećmi.

Lucjan z żoną Wandą "Danutą"

Może jestem w błędzie, ale mnie się zdaje, że już z tej, lekko tylko zarysowanej i krótkiej, sekwencji zdarzeń dotyczących Władka i Lucjana – ludzi znajdujących się w ekstremalnie trudnej sytuacji, ludzi, którzy jeszcze żyją, choć z wyroku historii są już martwi, da się wydobyć takie bogactwo napięcia i prawdziwych (niewydumanych) emocji i rozterek, że wystarczy ręka w miarę zdolnego scenarzysty a bardzo ciekawa i dramatyczna siatka faktograficzna tej historii zostanie uzupełniona równie interesującą, co w świetle prawdy życia prawdopodobną sferą duchową, sferą emocjonalną, o której pisał Józef Mackiewicz. I mamy świetny scenariusz filmowy. Jego podstawowe założenia odnośnie głównych postaci męskich, o których więcej za chwilę, widzę następująco: obaj  – Władek i Lucjan – to troskliwi ojcowie i kochający mężowie. Bardzo pragną zapewnić swoim pociechom i kobietom, to czego nie ze swej winy zapewnić im nie mogą: bezpieczeństwo. Wydaje się na pozór, że ich  aktualna sytuacja życiowa jest diametralnie różna, a w rzeczywistości jest ona przecież tożsama. Obaj są w matni. I trzeci z nich: Antoś – również, jak Władek i Lucjan, poszukiwany przez UB; dzielny partyzant i łącznik pomiędzy dwoma światami: światem trwającej jeszcze walki i światem pozornego spokoju, który zapowiada wyłącznie śmiertelną ciszę… Jeszcze tylko sprawna ręka reżysera, zainteresowanie producentów i… wróćmy na ziemię, do polskiej rzeczywistości.

Refleksja w związku Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych – część 2/2>
Strona główna>