Spory wokół „Ognia” są związane także z oskarżeniami jego osoby o mordowanie Żydów. Miałem już okazję o tym pisać (patrz: OD PUŁKOWNIKA UB DO JACKA KURONIA, CZYLI JAK NA PRZESTRZENI LAT HAŃBIONO PAMIĘĆ PEWNEGO DZIELNEGO GÓRALA. ROZWAŻANIA O PAMIĘCI). Przypomnę zatem tylko, że historykom znana jest sprawa dowódcy oddziału podziemia akowskiego i poakowskiego (pozostającego poza strukturą dowodzoną przez „Ognia” – przyp. GW), który po zakończeniu działalności partyzanckiej dopuścił się zabójstwa dwóch żydowskich kupców. Za ten czyn, popełniony na tle rabunkowym, otrzymał on od „Ognia” wyrok śmierci, i wyrok ten został przez podkomendnych „Ognia” wykonany. Jego wspólnicy w tej zbrodni w strachu przed partyzantami „Ognia” uciekli z terenu Podhala. Nawet po śmierci „Ognia” bali się tam wrócić. Ich lęk był uzasadniony – oni również zostali przez „Ognia” skazani na karę śmierci, a następca „Ognia”, Józef Świder "Mściciel", uznawał te wyroki za obowiązujące.
To raczej dziwne zachowanie – mam na myśli działania podjęte w tej sprawie przez „Ognia” – jak na człowieka mordującego Żydów. Nie było wypadku, żeby Żyd za samo pochodzenie został zlikwidowany – powiedział wiele lat po wojnie Bogusław Szokalski „Herkules”, adiutant „Ognia”. Według mnie miał rację. Na terenie objętym działalnością oddziałów „Ognia” przebywały wówczas setki Żydów. Mieszkali oni również w Nowym Targu, miasteczku leżącym u podnóża masywu Turbacza, czyli matecznika „Ognia”. Nowy Targ i inne okoliczne miejscowości, w których przebywali Żydzi, nie jeden raz były miejscem zbrojnych wystąpień partyzantów „Ognia”. Nigdy jednak nie doszło tam z polecenia „Ognia” do żadnej akcji, której celem, z powodu pochodzenia, byłby Żyd. Natomiast bez względu na ich pochodzenie ginęli z rozkazu „Ognia” funkcjonariusze UB, konfidenci, szczególnie szkodliwi lokalni aktywiści komunistyczni i złodzieje.
Wyroki
śmierci (m.in. dla zastrzelonego za znęcanie się nad więźniami Jana
Racławskiego – naczelnika więzienia UB w Nowym Targu) wydawane przez
Józefa Kurasia "Ognia".
Należy w tym miejscu wspomnieć dwa zdarzenia, które w kontekście oskarżeń „Ognia” o mordowanie Żydów przywoływane są najczęściej. 20 kwietnia 1946 r. kilkudziesięcioosobowy oddział zgrupowania „Ognia” miał zaatakować siedzibę PUBP w Nowym Targu. Na przedmieściach miasta partyzanci zatrzymywali przejeżdżające samochody. Kierowca jednego z nich nie zareagował na wezwanie do zatrzymania się, a z auta w kierunku partyzantów posypały się strzały. Ci odpowiedzieli ogniem. Doszło do nieplanowanej przez „ogniowców”, krótkiej walki. Wszyscy pasażerowie auta – sześć osób – zostali zabici. Byli pochodzenia żydowskiego, ale przecież nie z tego powodu zginęli.
Niespełna dwa tygodnie później, w nocy z 2 na 3 maja 1946 r., kilku podkomendnych „Ognia” przebywających wówczas w Krościenku otrzymało informację o ciężarówce wojskowej, która zatrzymała się pod miasteczkiem. Postanowili wyjaśnić skąd się tam wzięła. Na miejscu okazało się, że podróżuje nią dwudziestu pięciu Żydów i że czekają oni na przerzut przez zieloną granicę. Miał ich przez nią przeprowadzić wspominany już przeze mnie człowiek, który za obrabowanie i zabójstwo dwóch żydowskich kupców został później z wyroku „Ognia” zastrzelony. Wiadomo, że na wezwanie partyzantów osoby podróżujące ciężarówką zeszły z auta i wyszły na drogę, gdzie miały zostać wylegitymowane i skontrolowane czy nie mają broni. Podczas przeprowadzanego w ciemnościach przeszukania padły strzały. Ogień z broni długiej otworzyli dwaj partyzanci. Nie wiemy co nimi powodowało. Przeszukiwani nie byli uzbrojeni, w każdym razie nic na ten temat nie wiadomo. Zginęło wówczas jedenaście osób, siedem zostało rannych, siedmiu innym udało się uciec. Motyw rabunkowy należy wykluczyć – ani zabici, ani ranni nie zostali obrabowani. Czy zginęli dlatego, że byli Żydami? Wątpię. Jeżeli przyjąć, że zabito wtedy z tego powodu jedenaście osób, to dlaczego z tej samej przyczyny nie dobito rannych, lecz pozostawiono ich przy życiu? Przyjęcie antysemityzmu za motyw opisywanych zdarzeń nie daje przekonywującej odpowiedzi na to pytanie. Tak czy inaczej całkowitą odpowiedzialność za tę tragedię ponoszą ci dwaj partyzanci, którzy wówczas otworzyli ogień do nieuzbrojonych ludzi.
Wiadomo, że o wydarzeniach pod Krościenkiem „Ogień” dowiedział się post factum. Natomiast nie wiemy w jaki sposób zostało mu ono zrelacjonowane, a zwłaszcza jak przedstawiono mu moment, który zadecydował o użyciu broni. Możemy tylko domniemywać, że wersja, którą „Ogień” uznał za prawdopodobną czy odpowiadającą rzeczywistości nie uzasadniała rozstrzelania sprawców tej tragedii; warto pamiętać, że „Ogień” nie dysponował więzieniami, zatem tylko taka kara wchodziła w grę.
Pamiętajmy również o tym, że często przywoływany, rzekomy zapisek z dziennika „Ognia” mający dotyczyć tych wydarzeń – "Witaj majowa jutrzenko! W nocy samochód z Żydami. Mieli być przeprowadzeni przez granicę. Przed Krościenkiem do rowów. Salci krzyczy: Panie Ogień, taką nieładną demokrację Pan robi. Ucięto język" – jest wymysłem Władysława Machejka, komunisty parającego się pisarstwem, autora książki „Rano przeszedł huragan”, będącej ubranym w formę powieści paszkwilem na temat „Ognia”.
Rzekomy
"notatnik Ognia" z książki Władysława Machejka "Rano przeszedł huragan"
do dziś cytowany jest jako autentyczny dokument.
Powtórzmy na zakończenie tego wątku: nie ma podstaw, aby twierdzić, że kiedykolwiek z rozkazu „Ognia” doszło do akcji, której celem, z powodu pochodzenia, byłby Żyd. Z rąk podkomendnych „Ognia”, wskutek akcji wymierzonych przeciwko funkcjonariuszom UB, konfidentom i szczególnie szkodliwym lokalnym aktywistom komunistycznym, zginęło znacznie więcej Polaków niż Żydów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna jednak, że „Ognia” cechował antypolonizm czy, że dążył on do wygubienia narodu polskiego. Podobnie rzecz ma się z zaangażowanymi w system komunistyczny towarzyszami pochodzenia żydowskiego, którzy zginęli z rozkazu „Ognia”.
Kolejny katalog oskarżeń pod adresem „Ognia” zawiera się w słowie „Słowacy”. Z rąk podkomendnych „Ognia” zginęło kilka osób tej narodowości, a pododdziały zgrupowania niejednokrotnie dokonały rekwizycji żywności na słowackich wsiach. To wszystko prawda. Tyle że warto te informacje umieścić w szerszym kontekście historycznym. Podczas II Wojny Światowej Słowacja była w sojuszu z państwem Adolfa Hitlera.
Berlin, październik 1941 r. Powitanie Jozefa Tiso, w latach 1939-1945 prezydenta całkowicie zależnej od Niemiec Republiki Słowackiej. Od lewej Adolf Hitler i szef protokołu dyplomatycznego Alexander von Dörnberg.
Żołnierze słowaccy u boku swoich niemieckich towarzyszy broni o świcie 1 września 1939 r. zaatakowali Polskę. Chwilę później urządzili paradę zwycięstwa w Zakopanem. Część terenów polskiego Spisza i Orawy znalazła się pod okupacją słowacką.
Żołnierze słowaccy z Polowej Armii "Bernolak" dekorowani przez Ferdynanda Čatloša po kampanii wrześniowej 1939 r. w Polsce, w której uczestniczyli u boku armii niemieckiej.
Podjęto tam szereg działań wymierzonych w ludność polską. W 1945 r. konflikt graniczny ze Słowakami ponownie nabrał dynamiki. Paradoksalnie, nawet w piśmiennictwie komunistycznym dostrzegano, że bandy „Ognia” miały zasługi w przywróceniu przedwojennego przebiegu tego kawałka granicy. Nieuprawnione przy tym jest twierdzenie, że „Ogień” zabijał Słowaków za narodowość. Gdyby tak było, to mając na uwadze intensywność działań jego zgrupowania, skala ofiar po stronie słowackiej nie byłaby mierzona liczbą pojedynczą, lecz sięgnęłaby kilkuset osób. Oczywiście dla Słowaków „Ogień” nie jest i nie będzie postacią zasługującą na dobrą pamięć. I perspektywę tę także można zrozumieć, ale też niekoniecznie należy przyjmować ją za własną.
To jeszcze nie wszystko. Nie zapominajmy, że „Ogień” był ubekiem. W końcu przez trzy tygodnie – od 19 marca 1945 r. do 11 kwietnia 1945 r. – pełnił funkcję szefa PUBP w Nowym Targu. Ten epizod z jego życia jest często eksponowany, w celu wykazania jaka to z „Ognia” kontrowersyjna postać. – Karierę chciał za komuny zrobić, Panie, ubekiem został, ale poznali się na nim, to im uciekł w góry. Rzeczywiście ubekiem został, ale nie dla kariery tylko w ramach realizacji wytycznych Stronnictwa Ludowego, któremu jego oddział był podporządkowany. Koncepcja tej partii polegała wówczas na wprowadzaniu swoich ludzi w struktury organów władzy tworzonej przez komunistów na terenach opanowanych przez Sowietów. Z tego samego powodu wielu podkomendnych „Ognia” z okresu okupacji niemieckiej tworzyło na Podhalu struktury Milicji Obywatelskiej. Duża ich część zdezerterowała w kwietniu 1945 r., idąc wraz z „Ogniem” w góry i podejmując walkę z komunistami.
Osoby zainteresowane szczegółami tego epizodu w życiu „Ognia” ponownie odsyłam do pracy Macieja Korkucia „Józef Kuraś „Ogień” Podhalańska wojna 1939 – 1945”. Zgromadzone przez jej autora, opublikowane i przeanalizowane tam dokumenty w sposób nie budzący wątpliwości pokazują, że „Ogień” działał zgodnie z wytycznymi swoich konspiracyjnych przełożonych. Od siebie dodam, że próby wchodzenia w tworzone wówczas struktury władzy komunistycznej były podejmowane przez czynniki niepodległościowe w różnych regionach kraju. Zawsze z takim samym skutkiem – po krótkim czasie okazywało się jasne, że to jest droga donikąd. Dochodziło wówczas do dezercji całych obsad posterunków MO, których załogi odnajdywały się później w szeregach partyzantki antykomunistycznej. Przypadek „Ognia” i jego podkomendnych nie jest zatem odosobniony.
„Ogień”, jak wiadomo, zginął śmiercią samobójczą w Ostrowsku, we wsi bezpośrednio sąsiadującej z jego rodzinnym Waksmundem. Warto wspomnieć, że zdrada nie wyszła od osoby, która działalność „Ognia” uznawała za kontrowersyjną. Dwóch braci osoby, która miejsce postoju „Ognia” wskazała bezpiece siedziało wówczas w areszcie UB, a sam zdrajca był zagrożony aresztowaniem. Wydając „Ognia”, uratował i siebie przed więzieniem, i swoich braci – obaj zaraz po śmierci „Ognia” wyszli na wolność. W sumie i to postępowanie też można zrozumieć, jeśli tylko przyłożyć odpowiednią perspektywę. Tak czy inaczej partyzancka epopeja „Ognia” znalazła swój finał w lutym 1947 r.
Mjr Józef Kuraś "Ogień"
Istnieje źródło dzięki któremu wiemy jak ten nader kontrowersyjny partyzant zachował się w ostatnich chwilach swojego życia . Niektórzy mówią, że człowiek w obliczu śmierci przeważnie zachowuje się tak, jak wcześniej żył. Ten pogląd jest odzwierciedleniem raczej prostej prawdy, że trudno jest siebie przeskoczyć, a na moment przed „codą” jest to szczególnie ciężkie. Wspomnianym źródłem wiedzy na temat postawy „Ognia” w jego ostatnich chwilach jest relacja jednego z uczestników tamtej walki w Ostrowsku, wówczas adiutanta „Ognia”, Stanisława Ludzi „Harnasia”. Dane mu było, mimo odniesionej rany, wyrwać się wtedy z matni. Co istotne, swoją relację „Harnaś” złożył w warunkach, które raczej nie sprzyjały budowaniu pozytywnego wizerunku „Ognia”, bo w toku śledztwa na UB. Aresztowany został w lipcu 1949 r., był wówczas dowódcą ostatniego oddziału antykomunistycznego podziemia zbrojnego walczącego w rejonie Gorców, działającego pod nazwą „Wiarusy” (komuniści skazali go na karę śmierci i zamordowali w więzieniu na Montelupich 12 stycznia 1950 r. – przyp. GW).
Stanisław Ludzia ps. "Harnaś", dowódca postogniowego oddziału "Wiarusy",
walczącego na Podhalu do końca lat 40-tych. W wyniku prowokacji ujęty
przez UB i zamordowany 12 stycznia 1950 roku. Zdjęcie z aresztu WUBP w
Krakowie, wykonane w drugiej połowie 1949 r.
Podczas przesłuchania w sierpniu 1949 r. „Harnaś” zeznawał na temat ostatnich chwil tak bardzo kontrowersyjnego dzisiaj dowódcy partyzanckiego w sposób następujący:
[…] my w tym czasie zauważyli, że jesteśmy okrążeni przez wojsko. "Ogień" wtenczas powiedział do nas: chłopcy mamy zdradę ze swoich i ażeby mi się ani jeden nie poddał. Jak giniemy, to giniemy razem i jako bohaterzy w obronie Ojczyzny.
Józef Kuraś „Ogień”, nie widząc szans na przebicie się z okrążenia, strzelił sobie w głowę. Skonał, nie odzyskawszy przytomności, wkrótce po północy 22 lutego 1947 r. Swój wybór pójścia z systemami nieludzkimi „na udry, nie na pertraktacje”, opłacił życiem własnym, swojego ojca, żony, 2,5-rocznego synka a także jednego z braci. Zapłacił za niego również zmasowaną propagandą, przez dziesiątki lat szkalującą jego imię (patrz: OD PUŁKOWNIKA UB DO JACKA KURONIA, CZYLI JAK NA PRZESTRZENI LAT HAŃBIONO PAMIĘĆ PEWNEGO DZIELNEGO GÓRALA. ROZWAŻANIA O PAMIĘCI).
UB-owska
fotografia zwłok mjr „Ognia”. W raportach UB wprost stwierdzało, że aby
zapobiec manifestacyjnemu oddawaniu czci przy mogile Kurasia przez
ludność Podhala jego ciało od razu wywieziono do Krakowa.
Nie ma swojego grobu – miejsce, w którym komuniści pogrzebali jego ciało do dzisiaj pozostaje nieznane. I zapewne tak już pozostanie. W sprawie pogrzebania zwłok „Ognia” ówczesny kierownik Sekcji ds. Walki z Bandytyzmem w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu, Kazimierz Jaworski, wyraził się jasno: „Nie chcieliśmy pochować go na ziemi nowotarskiej, aby jego grób nie stał się miejscem manifestacji, składania kwiatów itp.”.
Zbigniew Herbert został kiedyś poproszony o ocenę walki jaką „Ogień” prowadził z komunistami. Powiedział wówczas, że jego zdaniem „Kuraś był patriotą i nie mógł pogodzić się z tym gniotem, który nadszedł”. Poeta miał rację – Kuraś był patriotą. Warto tę myśl rozwinąć.
"Są trzy rodzaje patriotyzmu. Patriotyzm narodowy, patriotyzm doktryny i patriotyzm pejzażu. Narodowy interesuje się tylko ludźmi zamieszkującymi dany pejzaż, ale nie pejzażem. Doktrynalny ani ludźmi, ani pejzażem, tylko zaszczepieniem doktryny. Dopiero patriotyzm pejzażu […] obejmuje całość, bo i powietrze, i lasy, i pola, i błota, i człowieka jako część składową pejzażu. [….]. A jak ty wszystkim wronom każesz krakać pod batutą, czy liście na drzewach przykroisz w jeden wzór, to co zostanie z pejzażu?"
Widok z okolic bacówki Kurasiów. Gorce, Polana Wachowa, okolice Bukowiny Waksmundzkiej (fot. Michał Kuraś).
To, moim zdaniem, wielka mądrość. Jedna z wielu jakie zapisane zostały na kartach twórczości Józefa Mackiewicza, w mojej ocenie najwybitniejszego pisarza polskiego XX wieku. Jak jednak myśl ta ma się do historii „Ognia”? Dla tych, którzy poznali piękno Gorców i posiadają elementarną wrażliwość historyczną, relacja wzajemna jest pewnie dość oczywista. Ci, którzy nie mieli dotąd okazji podziwiać rozpościerającego się z Bukowiny Waksmundzkiej, zapierającego dech w piersiach widoku na Podhale, zamkniętego u horyzontu majestatyczną koroną Tatr, zasługującego na miano symbolu swobody, przestrzeni i wolności, widoku, który na pewno był w „czasach nadaremnych” naturalnym wsparciem dla postaw oporowych wobec nieznośnie przecież dusznych i klaustrofobicznych systemów totalitarnych XX wieku, mających za cel sprowadzenie człowieka do roli śrubki w trybach ideologicznej machiny, mielącej ludzką godność i kręgosłupy, mogą zależności tej nie pojąć. Im to dopowiem, że Józef Kuraś „Ogień” i jego podkomendni byli po prostu patriotami pejzażu. Nie chcieli dać się „przykroić w jeden wzór”, tak znakomicie sprawdzający się zwłaszcza podczas wszelakich uroczystości z okazji 1 maja, 22 lipca i innych ważnych świąt władzy ludowej, hucznie i masowo obchodzonych, pod sympatyczną, choć czujną, batutą funkcyjnych towarzyszy, przez miliony naszych rodaków w okresie Polski Ludowej.
Patrioci pejzażu. Takimi Ich widzę.
Mam nadzieję, że ten skromny tekst pozwoli niektórym z Was, szanowni czytelnicy, lepiej zrozumieć źródła kontrowersji wokół postaci „Ognia” i tę głęboką niechęć jaką wywołała u niektórych wiadomość o postawieniu w masywie Turbacza pomnika mającego formę symbolicznej partyzanckiej mogiły, u której podnóża, w kamieniu, wykuto między innymi imię, nazwisko i pseudonim tego dzielnego człowieka. Człowieka, który dla sprawy wolności poświęcił dosłownie, nie w przenośni, wszystko co było mu drogie, a o którym przeciętny nasz rodak jeśli cokolwiek wie, to jedynie, że to jakaś bardzo kontrowersyjna postać.
adwokat, współkieruje pracami Fundacji "Pamiętamy", zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego
z lat 1944-1954.
PS. 12 sierpnia 2012 r., podczas uroczystości odsłonięcia pomnika w masywie Turbacza, Kazimierz Krajewski, wybitny znawca dziejów partyzantki antykomunistycznej, powiedział: „dziś „Ogień” powrócił w Gorce”. Długo przyszło na to czekać. Ponad sześćdziesiąt pięć lat.
Krótka refleksja na temat "Ognia"… – część 1/3>
Strona główna>