O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 1/4

Grzegorz Wąsowski
[wybór zdjęć i opisy do nich – autor strony]

ZDAŃ KILKA O ZAPAŚCI SEMANTYCZNEJ, WSPÓŁCZESNEJ NARRACJI HISTORYCZNEJ, STOSUNKACH POLSKO-ROSYJSKICH I POMNIKU, KTÓREGO NIE MA
Motto: […] Na ziemi pozostaje łgarstwo, fałsz, przeinaczane fakty, tendencyjna kronika wypadków, wrzaskliwe uogólnienia. Na nic  to wszystko. Wielkie doświadczenie, dokonane za cenę krwi i rozpaczy, przepada dla potomności. I po wielkim wybuchu, jak popiół z wulkanu opada i ściele się bezwartościowy osad pustych sloganów.
Józef Mackiewicz, „Sprawa pułkownika Miasojedowa”

Wydarzenia  w relacjach polsko–rosyjskich, będące bezpośrednim bądź pośrednim następstwem tragicznej śmierci Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu w wyprawie na obchody zbrodni katyńskiej osób, wyzwoliły po polskiej stronie szereg zachowań, których punktem odniesienia była historia a źródłem chęć poprawy aktualnej kondycji stosunków na linii Warszawa – Moskwa. Dodatkowym dla nich impulsem była kolejna, 65. już rocznica upadku nazistowskich Niemiec, którą hucznie – czyli jak zwykle – obchodzono w Moskwie. Pośród tych zachowań  trzeba wspomnieć apel kilkudziesięciu osobistości życia publicznego o zapalenie lampek 9 maja na grobach żołnierzy radzieckich. Jeden z sygnatariuszy owego posłania do narodu polskiego, Jego Ekscelencja arcybiskup Józef Życiński, uzasadnił  swój podpis pod tekstem apelu w następujący, zdaniem niżej podpisanego, oryginalny sposób… […] to nie są groby wrogów, ale ludzi, którzy  PRZYNIEŚLI NAM WOLNOŚĆ…. (podkr. G.W.; cytat za „Gazetą Wyborczą”). Chyba trudno o bardziej rozbieżną z  obiektywną wiedzą historyczną i doświadczeniem osobistym setek tysięcy ofiar tej „wolności” pośród naszych rodaków, wypowiedź dostojnika Kościoła na temat tego, co w latach 1944-1945 przynieśli do Polski żołnierze Armii Czerwonej, a co było bez wątpienia śmiertelnym wrogiem rzeczywistej wolności w każdym jej wymiarze. Pewnej, smutnej symboliki, w kontekście przywołanej wypowiedzi Jego Ekscelencji, można upatrywać w tym, że jednymi z ostatnich „beneficjentów” owej „wolności”, przyniesionej nam w latach 1944-1945 przez żołnierzy Armii Czerwonej, byli bracia Jego Ekscelencji ze stanu duchownego – księża: Popiełuszko, Niedzielak, Suchowolec i Zych. Na szczęście dla nas wszystkich „wolność”, o której mówił arcybiskup Życiński, skończyła się dwadzieścia lat temu i od tego czasu możemy cieszyć się  prawdziwą wolnością. Po tamtej „wolności” pozostało jednak wielkie spustoszenie w świadomości ludzi, a jednym z najistotniejszych przejawów tegoż spustoszenia jest, trwająca do dziś zapaść semantyczna, która nie oszczędziła nawet Jego Ekscelencji.

Uważam, i to jest smutna konstatacja, że tylko przy zrozumieniu, iż żyjemy w czasach ciężkiego pomieszania pojęć, w czasach, które w sferze semantycznej są prostą kontynuacją okresu panowania komunistów,  to znaczy okresu, w którym wielu ważnym słowom odebrano ich pierwotny sens i wypełniono je treścią znaczeniową  przeciwstawną pierwotnej [śpiewał  o tym  Jan Krzysztof  Kelus: bo ktoś splugawił słowa: czyn, walka i towarzysz], można starać się usprawiedliwić wspomniane słowa arcybiskupa Życińskiego. Wtedy również można podjąć wysiłek wytłumaczenia obecności Bronisława Komorowskiego, na dodatek w towarzystwie Wojciecha Jaruzelskiego – człowieka, który prawie całe swoje dorosłe życie poświęcił walce o zaprowadzenie, a następnie utrzymanie w Polsce władzy partii komunistycznej, będącej  śmiertelnym wrogiem  wolności i prawdy (w tym prawdy o zbrodni katyńskiej) – 9 maja 2010 r. w Moskwie na obchodach rocznicy Dnia Zwycięstwa. Można wreszcie podjąć trud zrozumienia niekłamanego zadowolenia niemałej części naszych rodaków, a być może nawet ich większości, że żołnierze Wojska Polskiego maszerowali na Placu Czerwonym zaraz po żołnierzach Armii Czerwonej, a przed żołnierzami innych państw koalicji antyniemieckiej, czyli że przyznano im wysoką pozycję w szyku maszerujących triumfatorów, oraz że Bronisław Komorowski otrzymał od gospodarzy znacznie lepszą miejscówkę na trybunie honorowej niż pięć lat wcześniej Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. Znaczy Rosjanie nas docenili. Dodajmy, dla dopełnienia obrazu, że gdyby nie tragiczna śmierć Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, to zapewne właśnie on, zamiast Bronisława Komorowskiego, wybrałby się 9 maja w podróż do Moskwy, gdzie zająłby miejsce na trybunie honorowej ustawionej  na Placu Czerwonym. Przypomnijmy także i to, że urzędnicy kancelarii Prezydenta RP poważnie rozważali wówczas, czy należy skierować do Wojciecha Jaruzelskiego zaproszenie na pokład prezydenckiego samolotu. Bronisław Komorowski wątpliwości w tej sprawie nie miał i takie zaproszenie pod adresem Jaruzelskiego sformułował. Na marginesie, obecność  Jaruzelskiego w Moskwie akurat nie dziwi, bo on miał tam co  świętować. W maju 1945 r. to  Jaruzelski,  żołnierz komunizmu, miał realne powody, by  czuć się zwycięzcą. Wprawdzie do pełni szczęścia brakowało jeszcze pokonania rodzimych band reakcyjnego podziemia i ich szerokiego zaplecza społecznego, ale z tym Jaruzelski i jego towarzysze, wykorzystując potęgę militarną Armii Czerwonej, poradzili sobie stosunkowo szybko.

Hrubieszów 1946 r. Oficerowie
sztabu 5 pp, biorący udział w pościgu za oddziałami podziemia
niepodległościowego po ich nocnym ataku na to miasto 27/28.V.1946 r. Pierwszy z lewej
stoi por. Wojciech Jaruzelski, już wtedy nabierający wprawy w strzelaniu do rodaków; od prawej stoją: por. Pietrykowski i kpt. Kotwicki.

Warto jednak pamiętać, ze zwykłej przyzwoitości ludzkiej, że komuniści
swoje zwycięstwo w tej odsłonie zmagań (w propagandzie komunistycznej
zwanej „okresem  utrwalania władzy ludowej”) z tą częścią społeczeństwa
polskiego, która nie pogodziła się z komunistyczną niewolą, zbudowali na
trupach  kilkudziesięciu tysięcy naszych rodaków  poległych w walce,
pomordowanych i zmarłych w komunistycznych kazamatach oraz przy
pozbawieniu wolności dalszych ok. dwustu tysięcy naszych
współplemieńców, uznanych przez partię komunistyczną za realnych bądź
potencjalnych przeciwników.

Tu i poniżej kilku z tysięcy „beneficjentów” przyniesionej Polakom przez Armię Czerwoną „wolności”. Partyzanci z oddziału st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”
(patrol „Pilota”) zabici przez UB 23 VI 1950 r.: Władysław Grudziński „Pilot”,
Kazimierz Chrzanowski „Wilk”, Czesław Wilski „Brzoza”,”Zryw”, Hieronim
Żbikowski „Gwiazda”.


Żołnierze patrolu NZW plut.
Eugeniusza Lipińskiego „Mrówki”, polegli w walce z KBW i UB. Leżą od
lewej: Stanisław Radomski „Kula”, Stanisław Garliński „Cichy”, Eugeniusz
Lipiński „Mrówka”, Alfred Gadomski „Kajdan” i Eugeniusz Kuligowski
„Ryś”.


6 październik 1951 r.
Dziedziniec PUBP we Włodawie.Leżą zabici: Kazimierz Torbicz „Kazik”(z
lewej) i Edward Taraszkiewicz „Żelazny” (z prawej). W środku siedzi
Stanisław Marciniak „Niewinny”, skazany na karę śmierci, zamordowany 12
stycznia 1953 r. w więzieniu na Zamku w Lublinie.

Nie ma wątpliwości – jeżeli przyjąć staromodnie, że rzeczywistość tworzą fakty, a nie bieżące zapotrzebowanie polityczne, czyli  przede wszystkim walka o poszerzenie elektoratu – że Polska przegrała II wojnę światową sromotnie, zapewne jak żaden z jej uczestników. W  wyniku tej klęski na ponad cztery dziesiątki lat została zniewolona przez komunizm z centralą w Moskwie, który jako narzędzia podboju używał właśnie Armii Czerwonej. Tymczasem to właśnie Armii Czerwonej  rzekomy wielki wkład w  przywrócenie wolności narodom Europy czczono 9 maja 2010 r. w Moskwie,  i  to jej żołnierzom, poległym na ziemiach polskich w marszu na Berlin, mieliśmy gromadnie palić lampki na grobach. Warto może w tym miejscu przypomnieć, choćby z przywiązania do elementarnego porządku logicznego, że  w okresie II wojny światowej Polska miała  dwóch śmiertelnych wrogów: Rosję Sowiecką i hitlerowskie Niemcy, oraz że klęski Niemców nie należy mylić z polskim zwycięstwem. W  konsekwencji wypada, tak sądzę, zgodzić się z twierdzeniem, że polityk polski, który bierze udział w reżyserowanej na potrzeby propagandowych interesów Kremla  defiladzie wojskowej z okazji rocznicy Dnia Zwycięstwa godzi się na fałszowanie rzeczywistości, stając się  tego  zafałszowania wspólnikiem. Taki polityk deformuje rzeczywistość po pierwsze dlatego, bo zalicza Polskę do obozu zwycięzców II wojny światowej, po drugie – bo akceptuje płynący z Kremla w świat przekaz o Armii Czerwonej jako sile, która przyniosła wolność Europie środkowowschodniej, w tym także Polsce.

Dawne więzienie NKWD–MBP w Lublinie – Zamek Lubelski. Jedno z tysięcy takich miejsc w Polsce, gdzie – po kilkuletniej walce z okupantem niemieckim  – „odpoczywali” żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego, „beneficjenci” przyniesionej nam ze wschodu „wolności”… w rozumieniu abp Życińskiego.
Poniżej dawny obóz NKWD na Majdanku (pole nr III), w którym po „wyzwoleniu”  niemieckich
strażników z SS zastąpili sowieccy oprawcy z NKWD… jednak więźniowie pozostali ci sami – Polacy.

To skłania mnie do postawienia kilku, moim zdaniem,  poważnych pytań: czy w obliczu takich zachowań osobistości polskiego życia publicznego, można odbudować prawdę o historii Polski po II wojnie światowej, prawdę o bohaterskiej walce polskiego antykomunistycznego podziemia z drugiej polowy lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, o tym czym był komunizm, o roli Jaruzelskiego w zwalczaniu niepodległościowych aspiracji Polaków, itd., itd.?
Jak przywrócić słowom ich pierwotne znaczenie? Wydaje się, że jest to niezwykle trudne, jeżeli w ogóle możliwe. Nie da się przecież, w obrębie jednego spójnego systemu myślowego, pogodzić afirmacji dla żołnierzy Armii Czerwonej, jako siły wyzwolicielskiej dla części Europy, ani twierdzenia, że w latach 1944-1945 przynieśli oni Polsce wolność z szacunkiem  dla  epopei żołnierzy np. 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” czy innych oddziałów antykomunistycznego podziemia i ze zwykłym  poszanowaniem dla faktów. Są to przeciwstawne,  całkowicie wykluczające się symboliki i wartości.

A może nie mam racji? Może jednak istnieje, używając modnego dziś sformułowania, narracja historyczna, która temu zaradzi? Odpowiedzi wydaje się dostarczać red. Skwieciński w swoim artykule pt. Na placu Czerwonym być trzeba („Rzeczpospolita” z 29 marca 2010 r.), pisząc,że rosyjska narracja historyczna jest jednoczącą, łączącą carów, Lenina, Denikina i Armię Czerwoną.
Istotnie, ekipa polityczna Władimira Putina, byłego oficera  sowieckiego KGB, aktualnego premiera Rosji, czerpie garściami z  wykluczających się, całkowicie przeciwstawnych tradycji, wykorzystując je instrumentalnie dla realizacji swych bieżących interesów politycznych.  Jak się wydaje, oceniając rzecz po  dominującej od długich już lat pozycji Putina na rosyjskiej scenie politycznej, taka narracja historyczna jest skuteczna, czyli politycznie opłacalna. To nic, że polega ona na zadeptywaniu prawdy; wszak z jej rozpoznaniem wśród mas raczej słabo i nie o nią tu przecież chodzi. Ważne, że elektorat może czuć się w swej znakomitej większości usatysfakcjonowany (dla każdego coś miłego), pomimo, że ostatnie sto lat na rosyjskiej ziemi to historia znacznie bardziej dramatycznych i krwawych podziałów od tych, które były udziałem naszych przodków. Ekipie z Kremla drobny kłopot sprawa właściwie tylko, bagatela, ok. sześćset tysięcy Rosjan (niektóre źródła podają, że było ich drugie tyle), którzy w II wojnie światowej, po dezercji z szeregów Armii Czerwonej bądź  przejściu przez niemieckie obozy jenieckie albo będąc emigrantami jeszcze z okresu wojny domowej w Rosji z lat 1918-1920, podjęli, u boku Niemców, walkę przeciwko Związkowi Radzieckiemu, przeciwko komunizmowi, czyli w praktyce przeciwko Armii Czerwonej. Dodam, że trwali oni w tej walce  do końca działań wojennych, a po ich zakończeniu, na mocy porozumień jałtańskich, zostali wydani przez  Amerykanów i Anglików, wówczas wiernych sojuszników Józefa Stalina, w ręce sowieckie (na marginesie: pewien drobny epizod tej haniebnej operacji, w ramach której alianci  wydali  na śmierć bądź wieloletni pobyt w łagrach, także tysiące kobiet i dzieci, nosił kryptonim Keelhaul, co  oznacza przeciąganie pod kilem. Trzeba przyznać, że autor tego kryptonimu przynajmniej nie udawał, że rzecz idzie o obronę cywilizacji).

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 2/4>
Strona główna>