rządząca Rosją oddaje hołd. Mają pecha – z punktu widzenia Kremla, tak
mocno inwestującego w drugowojenny etos Armii Czerwonej, ich
rehabilitacja jest, przynajmniej na ten moment, po prostu nieopłacalna.
Powie wielu: z punktu widzenia Rosji to przecież zdrajcy, absurdalne zatem jest oczekiwanie, że władze rosyjskie miałyby oddawać im honory.
Dobrze – odpowiem. Zdrajcy. Tylko kogo zdradzili? Związek Sowiecki?
Zgoda. Komunizm? Zgoda. Ale co to ma wspólnego ze zdradą Rosji? Nic, o
czym za chwilę. Zresztą i ze zdradą Związku Sowieckiego oraz komunizmu
sprawa nie jest zupełnie oczywista, bo takiego zarzutu nie da się
uzasadnić wobec tych Rosjan walczących u boku Niemców, którzy będąc
emigrantami z okresu wojny domowej w Rosji, nie byli nigdy obywatelami
sowieckimi. Byli natomiast od lat zaciekłymi wrogami komunizmu.
W tym miejscu, powodowany troską o właściwy odbiór niniejszego tekstu,
decyduję się poczynić deklarację, która jest, ze wstydem to przyznaję,
haraczem na rzecz poprawności politycznej. Otóż chcę zapewnić, że
wspominając co najmniej kilkusettysięczną rzeszę Rosjan, którzy w II
wojnie światowej byli sojusznikami Trzeciej Rzeszy, a przez to
oczywiście równocześnie byli wrogami polskiej sprawy (niektórzy z nich
dopuścili się zbrodni na Polakach, np. jednostki RONA użyte do
tłumienia Powstania Warszawskiego), nie miałem i nie mam zamiaru czynić
z nich pozytywnych bohaterów, czy choćby przekonywać do zrozumienia ich
decyzji. Sądzę, że żadna fraza niniejszego tekstu nie uzasadnia takiej
jego interpretacji. Stąd to uczucie wstydu przy powyższym wyznaniu,
które ma mnie ocalić przed świętym oburzeniem czynników patriotycznych.
Przywołałem tę rosyjską zbiorowość wyłącznie na potrzeby dalszych
rozważań nad problemem zapaści semantycznej i wynaturzania faktografii
na potrzeby polityki bieżącej.
Wydaje się rzeczą obiektywnie ciekawą, że w odrodzonej, powstałej po upadku komunizmu Rosji, ludzie ci nadal są objęci anatemą władz państwowych, pomimo że, ujmując rzecz ściśle, owa rzesza Rosjan, którzy zdecydowali się na walkę z komunizmem, chcąc nie chcąc po stronie Hitlera, to bez wątpienia żołnierze walczący o Rosję, o jej uwolnienie spod jarzma komunizmu i w tym znaczeniu, chyba najważniejszym dla każdego żołnierza, to żołnierze rosyjscy. W przeciwieństwie do żołnierzy radzieckich, czyli żołnierzy Armii Czerwonej, których walka nie miała nic wspólnego z Rosją, a wręcz przeciwnie – była prowadzona w interesie i pod rozkazami partii komunistycznej, której pierwszą i jednocześnie największą ofiarą padła właśnie Rosja – i których w żadnym porządku logicznym mianem żołnierzy rosyjskich określić się nie da.
Tak jak nie da się uznać, że na miano żołnierza polskiego, w tradycyjnym znaczeniu tego pojęcia, w którym mieszczą się całe idące przez wieki zastępy naszych zbrojnych przodków, broniących niepodległości i wolności lub bijących się o te święte wartości, zasługują osoby robiące po 1945 roku karierę w Ludowym Wojsku Polskim, z Wojciechem Jaruzelskim na czele. Zapewniam, że moim zamiarem nie jest obrażanie p. Jaruzelskiego, tak jak i wcześniej żołnierzy radzieckich, których, jak twierdzę, nie należy mylić z żołnierzami rosyjskimi. Po prostu jestem przekonany, że twierdzenie powyższe jest logicznie poprawne i obiektywnie ścisłe. Przypomnę, że p. Jaruzelski służył nie w Wojsku Polskim, lecz w Ludowym Wojsku Polskim. A to zasadnicza różnica, gdyż przymiotnik ludowe/ludowy, będący elementem rozwinięcia skrótu LWP, całkowicie niszczy znaczenie wszelkich słów, z jakimi się on łączy. To słowo-pasożyt, słowo-łasica. Tak jak rzekomo łasica jest w stanie opróżnić jajko bez pozostawienia widzialnego śladu, tak słowa takie jak ludowy, społeczny, potrafią pozbawić każdy termin znaczenia, z którym tworzą związek, pozornie pozostawiając je nienaruszone [za Friedrich August von Hayek, „Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu”]. Dla lepszego zobrazowania powyższej myśli warto wspomnieć takie pojęcia, znane w okresie PRL-u, jak „kraje demokracji ludowej”, czy „sprawiedliwość socjalistyczna”, która w myśl słusznej obserwacji z tamtych lat, miała tyle wspólnego ze sprawiedliwością, co krzesło elektryczne ma wspólnego ze zwykłym krzesłem z salonu. Tak też jest i z „Ludowym Wojskiem Polskim” – słowo „Ludowe” pozbawia jakiegokolwiek realnego znaczenia słowo „Polskie”, wysysa całą jego treść, znosi jego sens. Pozostaje zatem tylko słowo „Wojsko”. I teraz wszystko się zgadza. Bez wątpienia bowiem p. Jaruzelski żołnierzem był. Być może nawet dzielnym. Tyle że żołnierzem komunizmu z centralą w Moskwie.
Wojciech Jaruzelski i Leonid Breżniew na Krymie w sierpniu 1982 r.
Fidel Castro i Wojciech Jaruzelski.
Wszystkich, którzy w tym miejscu wzruszą ramionami lub obdarzą mnie nieprzyjaznym epitetem, uznając, że godzę w cześć żołnierzy LWP, proszę, by zwrócili uwagę na pewien znamienny fakt z historii szlaku bojowego tegoż wojska. Otóż, ilekroć po 9 maja 1945 roku LWP wyjeżdżało poza bramy koszar oraz tereny poligonów i używało broni z ostrą amunicją, zawsze, jeżeli nie liczyć akcji przeprowadzonych w latach 1945-1947 przeciwko obywatelom Rzeczpospolitej narodowości ukraińskiej [podstawowym celem działań LWP przeciwko mniejszości ukraińskiej, który zresztą osiągnięto, było wygnanie z domostw i przymusowe przesiedlenie kilkuset tysięcy ludzi, z których znakomitą większość przesiedlono na ziemie leżące na wschód od aktualnych granic Polski; warto też dodać, że największe okrucieństwa ze strony LWP zostały wówczas popełnione nie w roku 1947, podczas akcji „Wisła”, lecz jesienią roku 1945], strzelało do Polaków, walczących lub protestujących w sprawie wolności lub chleba. Za wyjątkiem oczywiście strzałów oddanych latem 1968 r. do naszych sąsiadów-Czechów, którzy bynajmniej nie chcieli wtedy pomścić aneksji Zaolzia z 1938 roku, tylko śnili swój sen o wolności.
Czy rzeczywiście pacyfikacje polskich wiosek z lata 1945 roku, walki u boku NKWD lub UB z polskim podziemiem niepodległościowym w tym samym czasie, strzały do rodaków w Poznaniu w 1956 r. i na Wybrzeżu w 1970 r., współudział w rozpędzeniu Praskiej Wiosny, ramię w ramię z bratnimi żołnierzami Armii Czerwonej i innych „krajów demokracji ludowej”, latem 1968 r., czy wreszcie blokowanie strajkujących w grudniu 1981 r. zakładów pracy, z KWK „Wujek” na czele – bo taki jest realny „szlak bojowy” LWP po zakończeniu II wojny światowej – mają być elementem historii polskiego oręża? Jeżeli przyjąć, że LWP było wojskiem polskim, to konsekwentnie musimy uznać, że właśnie tak. A wtedy czas najwyższy pomyśleć w jaki sposób nakłonić p. Jaruzelskiego, aby raczył przekazać do Muzeum Wojska Polskiego np. swój mundur, w którym 13 grudnia 1981 roku ogłosił narodowi wprowadzenie stanu wojennego. Pora, by ta zasłużona dla popularyzacji historii Wojska Polskiego placówka muzealna, wzbogaciła się o tak cenny eksponat. Intuicja podpowiada mi, że najskuteczniejszy dla osiągnięcia tego celu będzie sformułowany w tej sprawie, w formie listu otwartego, apel przedstawicieli elity intelektualnej i moralnej naszego społeczeństwa, niekwestionowanych autorytetów znaczy, do p. Jaruzelskiego. Liczę, że w tak ważnej dla ogółu kwestii nasze autorytety nie zawiodą. A poważnie, LWP powstało z inicjatywy komunistów i na potrzeby partii komunistycznej, pozostawało przez cały czas swojego istnienia pod jej pełną kontrolą i jako takie podejmowało działania zgodne z celami i interesami tejże partii, czyli przeciwko wolności narodu i jednostek. W tym nie różniło się ono niczym od Armii Czerwonej i innych wojsk „krajów demokracji ludowej”.
Na koniec tego wątku informacja osobista, która, mam nadzieję, wzmocni moje zapewnienie że nie chcę nikogo obrazić, a jedynie wskazać na kompletne pomieszanie pojęć w materii, którą niniejszy tekst podejmuje. Otóż ukochany brat mojej babci ze strony mamy zginął jako żołnierz LWP podczas walk o Wał Pomorski. Ale ten smutny dla mojej rodziny fakt nie zmienia przecież prawdy o LWP.
13 grudnia 1981 r. Wojciech Jaruzelski wypowiada wojnę własnemu narodowi…
…rzuca przeciwko społeczeństwu uzbrojone po zęby Ludowe Wojsko „Polskie”…
…za pomocą którego pacyfikuje niepokornych. 16 grudnia 19
81 roku czołgi LWP pod kopalnią „Wujek” w Katowicach. To był dzień, w którym zginęło 9 górników.
Wracając do naszych relacji z Rosją, uważam, że deformowanie prawdy na potrzeby doraźnych interesów czy wizji politycznych, czyli – ujmując rzecz w sposób przyjemny dla oczu czytającego ten tekst – narracja historyczna, która łączy, nie dzieli, ta sama narracja, która Putinowi pozwala czerpać z tradycji Denikina i Lenina jednocześnie, a Bronisława Komorowskiego zaprowadziła na obchody rocznicy Dnia Zwycięstwa i kazała mu stanąć na trybunie honorowej na Placu Czerwonym w Moskwie w fałszywej roli reprezentanta kraju z obozu zwycięzców II wojny światowej, a nie kraju będącego ofiarą partii komunistycznej z centralą w Moskwie i jej zbrojnego ramienia – Armii Czerwonej, co zresztą Bronisław Komorowski uczynił przy powszechnej akceptacji czołowych postaci polskiej sceny politycznej, ma przed sobą wspaniałą perspektywę. Jest bowiem łatwa i przyjemna dla oczu i uszu mas, a dla polityków ma walor bezproblemowości i skuteczności. Przyszłość stosunków postpeerelowsko – postsowieckich, przepraszam – powinno oczywiście być: polsko – rosyjskich jawi się zaiste różowo.
Narzekanie w rodzaju niniejszego tekstu zwykle atakowane jest z powodu braku propozycji rozwiązań konstruktywnych. Jakby zwrócenie uwagi na blagę nie było wartością samą w sobie. Nie chcąc jednak wywieszać białej flagi wobec oskarżenia o krytykanctwo, przy braku przekazu pozytywnego, chcę wydobyć z mroków zapomnienia pewien epizod, który mógłby posłużyć za tworzywo historyczne do zbliżenia polsko-rosyjskiego, bez konieczności dokonania brutalnego gwałtu na faktach. Nie wiadomo wprawdzie na ile pomysł, o którym za chwilę, przypadnie do gustu stronie rosyjskiej, ale skoro tamtejsza narracja historyczna mieści i Lenina i Denikina, to są szanse, że spotka się on z przychylnością władz rosyjskich. Zanim przejdę do rzeczy chcę podkreślić, co oczywiste dla tych niewielu, którzy mają pojęcie o historii naszego kraju, że zadanie znalezienia materiału dla pozytywnego, ale jednocześnie prawdziwego, przekazu historycznego na użytek procesu ocieplania stosunków polsko-rosyjskich nie jest łatwe do wykonania. Na przestrzeni dziejów żołnierz rosyjski, a następnie radziecki, pojawiający się na ziemiach polskich kojarzył się bowiem ze zniszczeniem, gwałtem, bezprawiem, agresją i zniewoleniem, zagrożeniem lub utratą niepodległości. Tak było od rzezi Pragi poczynając, a na przyniesieniu „wolności” w latach 1944-1945, żeby posłużyć się językiem Jego Ekscelencji arcybiskupa Życińskiego, kończąc.
Z pomocą w poszukiwaniach historycznej platformy nadającej się do poprawy relacji polsko-rosyjskich przyszła mi publikacja autorstwa Kazimierza Krajewskiego – wybitnego znawcy polskiego podziemia niepodległościowego z lat 1939–1954, podpory merytorycznej Fundacji „Pamiętamy”, której pracami mam zaszczyt współkierować. W artykule Pomnik, którego nie ma, opublikowanym ponad dziesięć lat temu w periodyku „Przeszłość i Pamięć” [wydawanym przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa; zeszyt nr 3 z 1998 roku], zwrócił on uwagę, że jest jednak w dziejach najnowszych moment, w którym żołnierz rosyjski walczył po stronie polskiej – w obronie wolności Polski, a zarazem za wolną Rosję.
O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 3/4>
Strona główna>