O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 3/4

Było tak w roku 1920, w wojnie polsko – bolszewickiej. Jeden z epizodów
tego wyjątkowego, jak na standard w dziejach polsko- rosyjskich,
braterstwa broni  został odmalowany przez  Izaaka Babla – komunistę,
komisarza I Armii Konnej Budionnego, uczestnika wojny 1920 r., a
jednocześnie znakomitego prozaika. W opowiadaniu Po bitwie (opowiadanie
opublikowane w zbiorze pt. „Armia Konna”) autor wspomina bój na
Zamojszczyźnie, w którym uczestniczył osobiście. Czytamy  tam:
Trzydziestego pierwszego [sierpnia 1920 r. – przyp. G.W.] przeszliśmy
do natarcia pod Cześnikami. Szwadrony zgromadziły się w lesie obok wsi i
o szóstej rano ruszyły na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel oczekiwał nas
na wzgórzu, do którego było trzy wiorsty jazdy. Przegalopowaliśmy trzy
wiorsty na znużonych do cna koniach i kiedyśmy wpadli na szczyt wzgórza,
zobaczyliśmy zamarły las czarnych mundurów i pobladłych twarzy. To byli
kozacy, którzy zdradzili nas na początku polskiej wojny i zostali
uformowani w brygadę pod dowództwem esauła Jakowlewa. Ustawiwszy
jeźdźców w czworobok, esauł czekał na nas z gołą szablą

[…]. Karabiny maszynowe przeciwnika szyły z dwudziestu kroków, ranni
zwalili się w naszych szeregach. Stratowały ich kopyta naszych koni i
zderzyliśmy się z nieprzyjacielem,
ale czworobok ani drgnął, więc rzuciliśmy się do ucieczki. W ten sposób
sawinkowcy osiągnęli nietrwałe zwycięstwo nad naszą dywizją. Osiągnęli
je dlatego, że atakowani nie odwrócili twarzy od ławy szturmujących
szwadronów. Tym razem esauł dotrzymał pola, a myśmy uciekli nie znacząc
szabel nędzną krwią zdrajców.


W sierpniu 1920 r. liczebność rosyjskich oddziałów walczących po stronie
polskiej przeciwko Armii Czerwonej wynosiła ok. czterech tysięcy
żołnierzy, wśród których znaczną część stanowili Kozacy.


Brygadzie kozackiej esauła
Jakowlewa
   nie poszło już tak dobrze w boju z wiodącą ku Zamościowi I
Armią Konną Budionnego pod Tyszowcami. Według różnych źródeł straciła
ona wtedy ponad stu ludzi i poniosła poważne straty w koniach i
uzbrojeniu. Nie miejsce tu na głębszy rys historyczny poświęcony
oddziałom rosyjskim walczącym po polskiej stronie z
bolszewikami w wojnie 1920 roku
. Warto jednak odnotować, że poczynając
od lipca 1920 roku rosyjskie antykomunistyczne czynniki polityczne i
wojskowe na terenie Polski uzyskały oficjalną reprezentację w postaci
Rosyjskiego Komitetu Politycznego, kierowanego przez Borysa Sawinkowa
[stąd w tekście Babla pojawia się termin Sawinkowcy, choć akurat brygada
Jakowlewa  nie podporządkowała się  komitetowi kierowanemu przez
Sawinkowa].

Boris Wiktorowicz Sawinkow

Sama historia życia Sawinkowa to materiał na kilka filmów sensacyjnych.
W czasach caratu kierował on pracą organizacji bojowej socjalistów –
rewolucjonistów (eserów), przygotowując szereg spektakularnych zamachów
na przedstawicieli władz carskich, w tym na ministra spraw wewnętrznych
Rosji Plehwego i wielkiego księcia Sergiusza. Aresztowany w 1906 r przez
władze carskie i skazany na śmierć, uniknął szubienicy uciekając z
więzienia. Przedostał się za granicę. Do Rosji powrócił po rewolucji
lutowej. Brał udział w pracach rządu Kiereńskiego. Po przewrocie
bolszewickim stanął na czele Związku Obrońców Ojczyzny i Wolności.
Organizacja ta wywołała kilka lokalnych powstań antybolszewickich,
krwawo stłumionych przez komunistów. Po  upadku akcji powstańczej
Sawinkow przedostał się do Paryża, gdzie przez krótki czas był
przedstawicielem admirała Kołczaka. W 1920 r. przebył do Polski.
Uznawał  niepodległość naszego kraju. Kierowany przez niego Rosyjski
Komitet Polityczny cieszył się polityczną akceptacją Naczelnika Państwa
Polskiego Józefa Piłsudskiego.

Ciekawą relację dotyczącą Sawinkowa zawarł w swoich, wydanych w 2007
roku przez Wydawnictwo ISKRY Pamiętnikach Karol Wędziagolski, który w
przełomowym dla wojny polsko – bolszewickiej z 1920 roku dniu 15
sierpnia towarzyszył Sawinkowowi podczas wizytacji frontu pod Wyszkowem.
Wędziagolski zanotował:
Źle się działo tego dnia bolszewikom pod
Wyszkowem,  źle się działo i w innych miejscach, i już się nie
poprawiło aż do końca kampanii. W czasie tej krótkiej wizytacji frontu

[…], uważnie obserwowałem spod oka mojego rosyjskiego przyjaciela.
Musiałem stwierdzić, że nie grał ani inteligenckiej tragedii, ani
dyplomatycznej komedii. Był szczerze i gorąco przejęty powodzeniem
sprawy, za którą opowiedziało się jego sumienie i rozumienie. Może
niejeden Polak mógłby się zawstydzić swojej powściągliwości w
entuzjazmie, obserwując ogień zwycięskiego triumfu w oczach tego
Rosjanina na widok pogromu jego braci. Wracaliśmy do Warszawy w
doskonałych humorach
[…].

W sierpniu 1920 r. liczebność rosyjskich oddziałów walczących po stronie polskiej przeciwko Armii Czerwonej wynosiła ok. czterech tysięcy żołnierzy i m.in. wskutek politycznej akcji Sawinkowa  i sytuacji na froncie rosła z każdym tygodniem. Prawdą jest, że część tych jednostek nie wyróżniła się niczym szczególnym podczas działań wojennych. Niemniej jednak niektóre z nich biły się momentami całkiem dzielnie. Dobrym na to przykładem jest powołany we wcześniejszej partii tekstu opis autorstwa Babla. Bez wątpienia do najbardziej bojowych, ale i najokrutniejszych zarazem należały oddziały gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza, wywodzące się z armii gen. Judenicza. Oto relacja por. Stanisława  Lis-Błońskiego, polskiego oficera łącznikowego pośród „Bałachowców” [w: „Rok 1920. Wojna Polski z Rosją bolszewicką.” Ośrodek KARTA, Warszawa 2005]:
Było około północy [zdarzenie miało miejsce 4 sierpnia 1920 r. – przyp. G.W.]. Otrzymuję meldunek od oddziałów straż przedniej, że w Krymnie miejscowy komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą […] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku ”kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar […], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata […] Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii” […]. Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.

Generał Stanisław Bułak-Bałachowicz [obejrzyj film dok. pt. „Generał nieskończonej wojny”>].


Gen. Stanisław Bułak-Bałachowicz (z lewej) z adiutantem. Sierpień 1919 r.

Niezależnie od wszystkich ujemnych cech tych jednostek, z których zdecydowana większość  skupiła się  pod politycznym szyldem komitetu kierowanego przez Sawinkowa, były to oddziały złożone z Rosjan, którzy za głównego wroga uznali bolszewizm i walczyli z nim ramię w ramię z Wojskim Polskim. Ci Rosjanie  bili się i przelali krew na polskiej ziemi, walcząc za wspólną sprawę – za wolność naszą i ich, za wolność od komunizmu, za prawo narodów i  pojedynczych ludzi do wolnego życia na ziemi.

Polskie zwycięstwo  w sierpniu 1920 roku pod Warszawą i kompletne załamanie się frontu wojsk bolszewickich w Polsce, które nastąpiło wkrótce potem, nie odmieniło losu Sawinkowa i innych rosyjskich antykomunistów walczących po polskiej stronie w wojnie 1920 roku. Byli oni chyba najbardziej przegranymi żołnierzami tamtej wojny. Porozumienie pokojowe polsko-bolszewickie z jesieni 1920 roku, potwierdzone traktatem ryskim z marca 1921 roku, sprawiło, że cały wysiłek organizacyjny komitetu Sawinkowa i ofiara podległych mu żołnierzy poszły na marne. Inni nasi sojusznicy w tej wojnie – ukraińscy żołnierze  atamana Semena Petlury, których polityczne marzenia także zostały pogrzebane postanowieniami traktatu ryskiego –  usłyszeli przynajmniej słynne „ja was Panowie bardzo przepraszam”, wypowiedziane przez Marszałka Piłsudskiego w obozie dla internowanych w Szczypiornie. Wobec naszych rosyjskich sojuszników zabrakło nawet takiego, drobnego w sumie  gestu. Bardzo szybko odeszli w zapomnienie. Nie pozostał żaden  materialny ślad po ich walce u boku żołnierza polskiego w obronie polskiej ziemi przed bolszewikami. Milczały i nadal milczą na ten temat strofy wierszy i karty powieści skreślonych piórami polskich poetów i pisarzy. Do chlubnych wyjątków należy znakomita powieść Józefa Mackiewicza „Lewa wolna”. Jednym z bohaterów tej świetnej książki, zdaniem niżej podpisanego jednej z najlepszych powieści wojennych w ogóle, jest walczący po polskiej stronie Rosjanin-antykomunista Paweł Zdybienko, którego postać autor kreśli z głęboką empatią. To właśnie Zdybienko wypowiada niezwykle ważne zdanie, wyjaśniające istotę zagrożenia  jakie niósł z sobą komunizm oraz pokazujące  ogólnoludzki, ponadnarodowy sens walki z komunistami:
Oni chcą od ciebie ciebie samego zabrać. Żeby nie było ciebie, a na to miejsce taka maź, taki wspólny rozczyn pod ciasto. To co oni tam krzyczą: Grab nagrabione! To tylko takie zachęty z jednej, a straszaki z drugiej strony. A naprawdę, to oni chcą zagrabić nie to, co było przez kogoś zagrabione, a to, co nigdy nie było nagrabione, tylko to, z czym każdy człowiek rodzi się do życia. To oni chcą zabrać. O i dlatego trzeba ich zniszczyć. Nie: W Imię Ojca i Syna…., a w imię ratowania samego siebie.

Każda kolejna rocznica polskiego zwycięstwa nad wojskami bolszewickimi w kampanii 1920  to dobry moment, by przypomnieć naszych rosyjskich towarzyszy broni z tamtej wojny. Ponieważ pamięć wymaga formy trwałej, warto też pomyśleć o materialnym dowodzie tej pamięci. Jak postuluje we wzmiankowanym wyżej artykule Kazimierz Krajewski, mógłby nim być pomnik lub przynajmniej obelisk postawiony ku pamięci wszystkich tych Rosjan, z Borysem Sawinkowem na czele (dodam, że został on zwabiony przez agentów GRU do ZSRR i w 1924 r., po procesie pokazowym, skazany na 10 lat więzienia, a rok później  najprawdopodobniej zamordowany w więzieniu na Łubiance; według oficjalnej wersji sowieckiej Sawinkow miał popełnić samobójstwo), którzy w 1920 roku za głównego wroga uznali komunizm i stanęli do walki z nim u boku żołnierza polskiego. Może powinien on stanąć w którejś z miejscowości Zamojszczyzny, tam gdzie Kozacy esauła Jakowlewa stanęli na  drodze maszerującej  ku Zamościowi  I Armii Konnej Budionnego?

Niezależnie od waloru dochowania zwykłej przyzwoitości, która wymaga pamięci elementarnej o tych, którzy bili się za naszą wolność, takie upamiętnienie miałoby szanse stać się, tak sądzę, dobrym, symbolicznym miejscem na ocieplanie, a z biegiem czasu, miejmy nadzieję, na umacnianie dobrych stosunków polsko-rosyjskich. Dodatkowo miałoby ono tę przewagę nad wznoszoną z okazji obchodów Dnia Zwycięstwa trybuną  na Placu Czerwonym w Moskwie – miejscem, w którym uprawiający zawód polityka nasi rodacy ze szczytów władzy kolejno wpisują się w nieprawdziwy, płynący z Kremla przekaz o historii –  że dla osób znających jako tako bądź lepiej faktografię dziejów najnowszych, obecność naszych polit
yków przy takim pomniku nie rodziłaby oskarżeń, w ocenie niżej podpisanego słusznych,   o co najmniej współudział w zakłamywaniu historii na potrzeby bieżących politycznych interesów. I nie deptałaby pamięci o tych   setkach tysięcy naszych rodaków, którzy walkę z „wolnością” przyniesioną Polsce w latach 1944-1945 przez żołnierzy Armii Czerwonej przypłacili życiem bądź więzieniem.

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 4/4>
Strona główna>