WARTO PRZECZYTAĆ… (20)


Grzegorz Motyka
Ukraińska partyzantka 1942–1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii

ISP PAN i Oficyna Wydawnicza Rytm 2006, ss. 728, oprawa twarda.

Pionierska próba całościowego przedstawienia działalności Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Autor omawia przyczyny i przebieg antypolskich akcji UPA przeprowadzanych w czasie II wojny światowej na Kresach i popełnione wówczas zbrodnie, aktywność ukraińskiej partyzantki przeciwko Niemcom, armii węgierskiej i partyzantce sowieckiej oraz jej stosunek do Żydów i Czechów. Opisuje długotrwałe walki partyzanckie z władzą sowiecką toczone od 1944 r. aż do 1960 r., tj. do czasu zlikwidowania ostatniej leśnej grupy na Ukrainie. Książka wszechstronnie prezentuje cele, taktykę i najważniejsze akcje zbrojne ukraińskiego podziemia, jak również sowieckie represje prowadzone w czasie operacji przeciwpartyzanckich przez NKWD i NKGB.

Książka do nabycia w Oficynie Wydawniczej Rytm lub innych księgarniach internetowych.


Marcin Wojciechowski, Co się wydaje – Ukraińscy żołnierze wyklęci.

Dlaczego dla sporej części Ukraińców żołnierze UPA są bohaterami, nam zaś kojarzą się głównie z antypolskimi akcjami na Wołyniu i w Galicji? Wyjaśnia to książka Grzegorza Motyki "Ukraińska partyzantka 1942-1960".

"Wśród poważnych problemów, na które w różny sposób patrzą dziś obywatele Ukrainy, tylko jeden ma charakter historyczny. To ocena Ukraińskiej Armii Powstańczej" – pisał kilka lat temu znany ukraiński historyk Wołodymyr Łytwyn, do niedawna przewodniczący Rady Najwyższej.
Łytwyn ma rację. 15 lat po odzyskaniu niepodległości Ukrainę dzieli język, wyznania, stosunek do Zachodu i Rosji, preferencje polityczne, ale wszystko to ma tylko luźny związek z historią. Spór o ocenę UPA mimo ponad 60 lat od zakończenia II wojny światowej wciąż budzi emocje. Gdy w Kijowie maszerują dawni żołnierze UPA, by parlament uznał ich za kombatantów, to dzień później setki weteranów Armii Czerwonej protestują przeciwko "próbom rehabilitacji faszyzmu". Obie strony zaciekle dyskutują, czy wyparcie hitlerowców z Ukrainy przez armię radziecką w 1944 r. było wyzwoleniem, czy początkiem kolejnej okupacji.

Od dwóch lat prezydent Juszczenko próbuje sprawić, by 9 maja stał się świętem wszystkich Ukraińców walczących w czasie II wojny, ale bez skutku. Weterani Armii Czerwonej odmawiają udziału w spotkaniach z "banderowcami" przy tradycyjnych frontowych stu gramach. Zresztą słowo to ma zupełnie inny wydźwięk na zachodniej Ukrainie, gdzie uważa się je za komplement i powód do dumy, na wschodzie kraju zaś "banderowiec" to bardzo mocna obelga. Na ulicach Lwowa czy Tarnopola nikogo nie dziwią nazwy ulic z nazwiskiem ideowego patrona UPA Stepana Bandery czy jej legendarnego komendanta Romana Szuchewycza, zamordowanego w 1950 r. przez radzieckie służby. W Kijowie takich nazw już nie ma, choć pewnie za jakiś czas się pojawią. W Doniecku czy na Krymie jeszcze długo będą nie do pomyślenia.

Pierwsza próba rehabilitacji UPA miała miejsce w 1992 r. w 50. rocznicę jej powstania. Zwolennicy i przeciwnicy takiego rozwiązania dosłownie zasypali wtedy listami ukraińską Radę Najwyższą. W końcu rok później przyjęto kompromisową ustawę, która przyznaje żołnierzom UPA prawa kombatanckie, jeśli udowodnią, że w latach 1941-44 walczyli z Niemcami i nie brali udziału w zbrodniach wojennych. Jednak ustawa nikogo nie zadowala. Heroiczny mit UPA dotyczy bowiem przede wszystkim lat powojennych, gdy organizacja ta próbowała stawiać opór władzy radzieckiej, brutalnie instalowanej na zachodniej Ukrainie. Ustawa zajmująca się weteranami UPA z tego czasu na długo utknęła jednak w parlamentarnych komisjach i nic nie wskazuje na to, by miała zostać szybko przyjęta.

By wypełnić tę lukę prawną, kilka lat temu samorządy wielu miast na Ukrainie zachodniej zaczęły na własną rękę uznawać weteranów UPA za kombatantów, co wywołało protesty na Ukrainie wschodniej i w Rosji, a także w Polsce. – To nie była rehabilitacja nacjonalistycznej ideologii stojącej u podstaw UPA – tłumaczył mi wtedy lwowski publicysta Taras Wozniak. – To był gest pomocy i solidarności z mocno starszymi już ludźmi, którzy przez lata byli wyklęci, poniżani, często po wiele lat siedzieli w łagrach, byli pozbawieni emerytur, ulg na lekarstwa i innych świadczeń, na które mogli liczyć ich rówieśnicy związani z władzą radziecką.

– Rozumiem dramaty pojedynczych ludzi walczących w szeregach UPA, ale nie zmienia to faktu, że organizację tę założyli ludzie o poglądach wręcz faszystowskich, współpracujących z Niemcami. Dlatego nie może być mowy o jej prawnej rehabilitacji – mówi filozof z Kijowa prof. Myrosław Popowycz. Oponuje mu lwowski historyk prof. Jarosław Hrycak: – Szeregowi członkowie UPA często nie mieli pojęcia o ideologii Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która stała u zarania partyzantki. Oni po prostu walczyli o Ukrainę. Hrycak zastrzega zarazem, że potępia wszelkie zbrodnie i akty terroru dokonane przez UPA, o których należy otwarcie mówić, bo są częścią jej historii tak samo jak wydarzenia heroiczne.

Najnowsza książka Grzegorza Motyki, specjalisty od stosunków polsko-ukraińskich w czasie II wojny, jest najpoważniejszą monografią UPA wydaną w naszym kraju. Przedstawia ona nie tylko szczegółową historię tej organizacji wraz z genezą powstania ruchu ukraińskich nacjonalistów, ale zbiera najważniejsze argumenty krytyków i apologetów UPA w Polsce i na Ukrainie. Motyka otwarcie opisuje zbrodnie UPA na polskiej ludności Wołynia i Galicji w latach 1943-44, kiedy zginęło ok. 60 tys. ludzi, głównie cywilów. Przychyla się do tezy, że była to zaplanowana akcja, której celem było oczyszczenie tamtych terenów z polskiej ludności, by przygotować grunt pod utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego. Ale pisze też o sytuacji ludności ukraińskiej na kresach przed II wojną, o fatalnej polityce narodowościowej II RP, o konflikcie, w którym sprawy narodowościowe i religijne nakładały się na nierówności społeczne. Motyka zbiera mnóstwo faktów, cytuje nieznane wcześniej dokumenty, do których dotarł w ukraińskich, a nawet rosyjskich archiwach. Praca jest wolna od emocji. Motyka nie przyznaje racji wyłącznie jednej stronie. Nazywa zbrodniarzy po imieniu, szczegółowo opisuje ich okrucieństwo, ale unika uogólnień.

Najciekawsze jednak i zupełnie pionierskie są końcowe rozdziały książki o powojennej działalności UPA, której ostatni zorganizowany oddział rozbito na Ukrainie dopiero w 1960 r. To już historia niemal szpiegowska. Opisy wyrafinowanych gier operacyjnych, które radzieckie służby podejmują z UPA, mogłyby być kanwą niejednego filmu a
kcji. Tak samo jak wędrówki przez całą podzieloną żelazną kurtyną Europę emisariuszy UPA, którzy starali się utrzymać łączność ze swym dowództwem na emigracji. Motyka pisze też o byłych żołnierzach UPA w łagrach, którzy w latach powojennych stanowili spory odsetek więźniów w ZSRR.

Książka nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o rolę UPA, ale daje doskonały materiał, by każdy wyrobił sobie zdanie sam. "Długoletnia walka o niepodległość z władzami komunistycznymi stała się częścią tożsamości zachodnioukraińskiej – konkluduje Motyka. – Nie zmienia to faktu, że zbrodnie popełnione przez UPA nie powinny być zapomniane. Zdają się to rozumieć ci historycy ukraińscy, którzy podejmują wysiłek, by tradycję UPA oswoić z liberalno-demokratycznymi wartościami, poprzez wyraźne oddzielenie jasnych kart tej organizacji od tych, których w żadnym wypadku usprawiedliwić się nie da".

To świetna książka, która Polakom pozwala zrozumieć racje Ukraińców w spojrzeniu na partyzantów UPA, a Ukraińcom racje Polaków.

WARTO PRZECZYTAĆ… (19) – Grzegorz Motyka, W kręgu "Łun w Bieszczadach". Szkice z najnowszej historii polskich Bieszczad>
Strona główna>