Wśród wielu tych, którzy związali się z „władzą ludową”, w szczególności zaś pośród członków PPR, pojawiły się elementy paniki, które natężały się w miarę, jak zaczęły przenikać wiadomości o napadach zidentyfikowanych lub niezidentyfikowanych grup podziemnych na funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, aktywistów partyjnych (PPR), donosicieli lub zbyt gorliwych urzędników władz administracyjnych.
„Krajobraz po pierwszej bitwie” w ciekawy sposób ujął Stanisław Męzik, funkcjonariusz UB, który wrócił z kursu w Łodzi w sierpniu 1945 roku. Napisał on m.in.:
„Ludzie przyjęli napad bardzo dobrze, gdyż nie lubili Urzędu Bezpieczeństwa i dlatego cieszyli się, że Urząd dostał po nosie. Z więzienia UB zostało wypuszczonych około 30 ludzi. Wśród nich był por. Aleksander Hausman. Innych nazwisk nie znam. Po napadzie było wiele aresztowań. Aresztowany został m.in. Włodzimierz Rakowski, z zawodu fryzjer oraz prof. Stanisław Anyszko. Oni nie należeli do podziemia. Aresztowania były na ślepo. […]. Po napadzie wielu aktywistów partyjnych uciekło z Mławy, gdyż się bali. Przede wszystkim wyjechała kolonia żydowska (chyba 200 osób). Żydzi mieszkali wówczas przy ul. Długiej…. Wiem, że uciekli: Rawa (Rosenberg) i jego siostra Rosenbergowa. Uciekła również Rokicka, szefowa Związku Walki Młodych w powiecie”.
OTWARTA WALKA
Stopniowo z mławskiego regionu uciekli także ludzie podziemia. Należeli do nich na ogół ci, którzy w okresie okupacji niemieckiej pełnili znaczące funkcje w miejscowej organizacji AK. Stosunkowo szybko opuścili region mławski Paweł Rachocki „Rymsza”, „Jurand”, „Lech” – komendant Obwodu AK, Bolesław Kościanowski „Otto” – szef Oddziału Wojskowego, Władysław Rabkiewicz „Sławicz”, „Felek”, „Janusz”, „Chłopak” – szef wywiadu, inż. Ryszard Bagiński – szef kontrwywiadu, Stefan Rudziński „Wiktor” dowódca oddziału partyzanckiego, Jan Nowakowski „Aryman” – szef Kedywu, Edward Szypulski – szef Wydziału Wojskowego w placówce miejscowej AK, Tadeusz Rybicki „Jola” – pracownik „dwójki”, Jan Bojarski pracownik „dwójki”, Mieczysław Szczepkowski „Beton” – żołnierz oddziału partyzanckiego, Janusz Piotrkowski żołnierz oddziału partyzanckiego „Wiktora”, Franciszek Brzozowski – nauczyciel, żołnierz AK, Stanisław Borzuchowski „Niedźwiedź” – żołnierz oddziału partyzanckiego oraz komendant placówki Szczepkowo, Jan Barański „Robak”, „Skowron”, „Bazik” – szef łączności Obwodu Mławskiego, Aleksander Koronowski „Alek” – szef Oddziału Organizacyjnego placówki Mława, Jan Przybysz „Tomek” – komendant placówki „Dębsk” (Szydłowo), Halina Szczepańska – Galińska – łączniczka Obwodu, Witold Mutrynowski – pracownik wywiadu i wielu, wielu innych.
Z wybitniejszych żołnierzy podziemia pozostali na Ziemi Mławskiej lub na jej obrzeżach Paweł Nowakowski „Łysy”, Wacław Grabowski „Puszczyk”, Izydor Bukowski „Burza” oraz Zacheusz Nowowiejski „Jeż”. Na ich decyzje miały wpływ uwarunkowania rodzinne, jak też chyba nadzieja, że „jakoś się rzeczy ułożą, może ta władza zmądrzeje, wszak nie działaliśmy przeciwko Polsce, walczyliśmy przecież przez kilka lat jej suwerenność”. (relacja Pawła Nowakowskiego).
Rok 1946. Północne Mazowsze. Żołnierze z oddziału Zacheusza Nowowiejskiego „Jeża”. Siedzą od lewej: Tadeusz Moszczyński „Feliks”, Zdzisław Sobierajski „Czesław”, Dominik Szempliński „Hipek”, Władysław Kopełowski „Chwast”; u góry: NN „Wiesiek”, Stefan Kosiński „Kruk”.
Ostatni z wymienionych – „Jeż”, jak wyżej podaliśmy, po zamelinowaniu swoich chłopców, biorących udział w rozbiciu mławskiego UB, zatrzymał się na pograniczu powiatu mławskiego i nidzickiego. Chciał spokojnie pracować. Jak napisał ks. Michał Grzybowski, autor jego szkicu biograficznego:
„Zacheusz Nowowiejski był przeciwnikiem walki, która przybierała coraz bardziej charakter bratobójczy. Unikał starć, aby nie narażać życia młodych Polaków tak z jednej, jak z drugiej strony. Po powstaniu i ukształtowaniu się Rządu Jedności Narodowej, który został uznany przez państwa zachodnie, ukrywający się AK-owcy i żołnierze innych ugrupowań byli przekonani, że znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Powstała nawet myśl o podjęciu próby przejścia całego oddziału na Zachód. Plan był trudny do zrealizowania ze względu na znaczne nasycenie terenu pracownikami UB i konfidentami, wkrótce z niego zrezygnowano”.
Potwierdzeniem takiej postawy „Jeża” jest m.in. „Kronika MO i SB” powiatu mławskiego, w której brak informacji mówiącej o jakichś atakach przemocy w powiecie mławskim ze strony Nowowiejskiego i podległych mu żołnierzy podziemia. Według dostępnych źródeł, jak już wyżej podano, „Jeż” nie chciał walczyć ani zabijać, chciał spokojnie żyć, na co nowa władza mu nie zezwoliła. Wieści o akcji żołnierzy podziemia niepodległościowego szybko rozchodziły się wśród mieszkańców Mazowsza. UB zrozumiał po raz kolejny, że ma do czynienia z dowódcą o nieprzeciętnych zdolnościach i umiejętnościach.
Warto przytoczyć w tym miejscu relację Janiny Grędzińskiej, która dobrze znała Nowowiejskiego i miała z nim kontakty zarówno w okresie okupacji niemieckiej, jak też po jej zakończeniu:
„Sytuacja okupacyjna nie dawała wyboru w metodach walki. Trzeba było zabić, aby umożliwić życie innym ludziom. Ciężkim przeżyciem dla Zacheusza Nowowiejskiego była śmierć kolegów w szeregach partyzanckich i śmierć ludności cywilnej, ale najciężej przeżywał śmierć Polaków, którzy ginęli od polskiej kuli. Dręczyło go pytanie, czy naprawdę musiał umrzeć. Bardzo dbał o życie ludzi i nigdy nie narażał życia kolegów. […] Zacheusz Nowowiejski marzył o normalnym życiu, o pracy, o szkolnictwie, był przecież nauczycielem i nauczanie było mu bliskie.[…] Ściganie b. partyzantów przez NKWD i UB i przez miejscowe władze: najazdy, rewizje, aresztowanie, deportacje, atmosfera zagrożenia spowodowały, że Zacheusz ponownie poszedł „do lasu” i zaczął konspirować, chwycił za broń. Zacheusz Nowowiejski wierzył, że nowo organizujący się w Polsce ustrój, jest ustrojem tymczasowym, przejściowym, że musi się skończyć”.
Autorka relacji zapytana, czy Nowowiejskiemu bliższe były poglądy romantyków, czy pozytywistów, napisała:
„Moim zdaniem bliższe mu były poglądy pozytywistów. Jego celem jako żołnierza podziemia nie było „paść na szczycie”, lecz ocalić życie swoje i innych. Nie był marzycielem, który dąży do sławy, lecz realistą, któremu przyświeca ideał utylitarny pracy dla społeczeństwa. Kochał ludzi bardziej niż nienawidził wrogów. Był realistą. […] Przytoczę dwie wypowiedzi Zacheusza Nowowiejskie
go, które moim zdaniem ilustrują pewne rysy jego charakteru. W rozmowie spytałam go: „dlaczego Pan nie oddali się stąd, nie zmieni swojego zamieszkania? Odpowiedział: a koledzy, co z nimi? Innym razem mówiliśmy o błędach, które popełniały ówczesne władze. Spytałam: gdyby Panu powierzono tekę ministra oświaty, co by Pan zmienił? Ku mojemu zdziwieniu odpowiedział: nie przyjąłbym, rządzić jest bardzo trudno”.
Przytoczone poglądy określały jego działania. Jego marzenia o spokojnej pracy były przerywane przez funkcjonariuszy UB. Z tych względów przestał pracować w Sławce Małej w powiecie nidzickim, gdzie przez pewien czas był kierownikiem gorzelni, potem krótko pracował jako nauczyciel w pobliżu Grudziądza, ale tam również został „namierzony” przez UB. Wrócił wtedy w strony ojczyste i pędził życie „kryjaka”. Często bywał w domu aby pomagać rodzicom. Wtedy, kiedy zjawiał się w domu, pilnowała go cała wieś, aby znienacka nie porwali go funkcjonariusze UB. Zacheusz Nowowiejski był szanowany i lubiany w swoim środowisku. Uważano go za bohatera.
W powiecie mławskim tylko nieliczni skorzystali z amnestii. Wśród nich nie było Zacheusza Nowowiejskiego. „Jeż” na krótki czas musiał zniknąć, na lewych papierach zaszył się w okolicach Nidzicy. W związku z zaistniałą sytuacją 2 IX 1945 roku Samoobrona Społeczna została włączona do powstałej organizacji Wolność i Niezawisłość [WiN]. 1 listopada 1945 roku został aresztowany w Przasnyszu Ryszard Żbikowski „Kalina”, „Klon”, komendant Ośrodka Samoobrony nr 3. Otrzymawszy wiadomość o aresztowaniu przyjaciela, „Jeż” powrócił w teren i przejął po nim dowództwo Ośrodka. Wrócił, by znowu dawać się we znaki „resorciakom”, jak miejscowa ludność nazywała funkcjonariuszy resortu bezpieczeństwa.
Informacja o jego powrocie dotarła do Powiatowego Urzędu BP w Przasnyszu, gdzie zapadła decyzja schwytania „Jeża” w jego mateczniku, tj. we wsi Zembrzus. Zanim wyruszyła do wsi ekspedycja funkcjonariuszy UB, „Jeż” otrzymał wiadomość o jej wyjeździe. Następstwem tej informacji było zorganizowanie przez niego zasadzki w okolicy leśniczówki Jarzynny Kierz. Kiedy samochód z ekspedycją karną znalazł się w polu rażenia broni maszynowej, partyzanci „Jeża” otworzyli ogień do kół samochodu, którym jechali funkcjonariusze. Przedziurawione opony uniemożliwiły im kontynuowanie misji. Wyszli wtedy z samochodu zaskoczeni, z rękami w geście poddania. Następnie na wezwanie „Jeża” złożyli broń. „Jeż” w takich wypadkach wygłaszał krótkie przemówienia. Uczynił tak i tym razem. Oświadczył, że nie chce bratobójczych walk, skonfiskował broń i puścił wolno UB-owców, chociaż niektórzy jego żołnierze byli temu przeciwni.
Żołnierze por. Zacheusza Nowowiejskiego „Jeża”. Od lewej stoją: Stanisław Borzuchowski „Niedźwiedź”, Tadeusz Piotrowski „Zbyszek”, Mieczysław Szczepkowski „Beton”, Zacheusz Nowowiejski „Jeż”, klęczy Mirosław Krajewski „Wiesiek”.
W grudniu 1945 roku na rozkaz „Jeża” pododdział dowodzony przez Edmunda Morawskiego ps. „Lipa” uwolnił z aresztu milicyjnego w Chorzelach 14 aresztowanych, bez strat własnych. Wiosną 1946 roku „Jeż” ponownie zorganizował zasadzkę na grupę operacyjną PUBP i MO z Przasnysza. Zasadzkę poprzedził telefon informujący, że posterunek MO w Chorzelach jest oblegany przez bandytów z podziemia. Podstęp się udał, gdyż grupa operacyjna wyjechała z odsieczą w kierunku Chorzel. Kiedy samochody funkcjonariuszy znalazły się w lesie rembielińskim na wysokości stanowisk partyzantów, otrzymały jak w czasie zasadzki w Jarzynnym Krzu, silny ogień po oponach, który unieruchomił samochody karnej ekspedycji. Funkcjonariusze na rozkaz „Jeża” oddali broń. Następnie wprowadzono ich do lasu i rozebrano do bielizny i tak „pohańbionych” uwolniono, z tym, że jeńcy musieli wysłuchać przemówienia dowódcy oddziału partyzanckiego, który mówił im, że służą Rosji Sowieckiej, a nie wolnej Polsce.
W kwietniu 1946 roku „Jeż” ponownie w pobliżu leśniczówki Jarzynny Kierz dokonał kolejnej zasadzki i uwolnił z rąk funkcjonariuszy UB kilku aresztowanych z okolic Janowa, którzy byli transportowani do Przasnysza.
W maju 1946 roku zlecił Henrykowi Humięckiemu ps. „Ordynans”, żołnierzowi swojego oddziału, mieszkającemu w Krzynowłodze Małej, odbicie z więzienia Edmunda Morawskiego ps. „Lipa”, „Jarzębina” (dowódcy akcji na areszt MO w Chorzelach), który przebywał w więzieniu UB w Przasnyszu i był torturowany. W związku z tym, że poparzono mu i pokaleczono nogi, przywieziono go do miejscowego szpitala. „Jeż” uznał, że jest to właściwy moment do odbicia „Jarzębiny”, pomimo, że był on pod strażą dwóch funkcjonariuszy UB. Organizując akcję, nawiązał kontakt z siostrą szarytką, która pracowała w miejscowym szpitalu. Do zadań jej należało pozostawienie otwartego okna w łazience i doprowadzenie tam Morawskiego.
W akcji tej, która zakończyła się sukcesem, oprócz dowódcy – por. „Jeża”, poza Henrykiem Humięckim brali udział: Józef Olkowski „Puk”, Henryk Krajewski „Szary” oraz Wacław Masalski „Śmiały”, byli żołnierze AK. Późniejsze losy Krajewskiego i Masalskiego są kolejnym przykładem, jak ówczesne władze szanowały swoje przyrzeczenia dotyczące amnestii. Zarówno Masalski, jak i Krajewski po ujawnieniu się zostali aresztowani, torturowani oraz otrzymali długoletnie kary więzienia.