AK-owcy z obu okręgów …
AK-owcy z obu okręgów znaleźli się w Puszczy Ruskiej w okolicach Dubicz. Mieli tam zaplecze wielkich lasów bersztańskich i matecznika Horiaczy Bór, a jednocześnie dobry wgląd w ruch na szosie Wilno-Grodno. Kadra oddziałów wileńskich i nowogródzkich AK prawie miesiąc trwała w puszczy na tyłach wojsk sowieckich, jednak obroża powoli się zaciskała.
Na manewrach, 1938 r. Łazik 1 baonu saperów: z przodu kpt. Bieńkowski (przy kierownicy) i kpt. Maciej Kalenkiewicz, z tyłu kpt. S. Buzdygan i kpt. Matrybiński.
U progu tego okresu mjr „Kotwicz” miał poniżej dwustu żołnierzy pod bronią. Liczba ta topniała ciągle – nie wskutek dezercji, ale zwykłych ludzkich i rodzinnych powikłań. Dowódcy nie robili trudności przy zwalnianiu, bo zmniejszone stany ułatwiały aprowizację i zaopatrzenie. A w razie potrzeby można było przecież skrzyknąć pospolite ruszenie.
Akcji zaczepnych nie prowadzono. Zdarzały się starcia, ale raczej przypadkowe niż zaplanowane. Kotwicz powtarzał: Nie zaczepiajcie sowietów, zwłaszcza większych oddziałów. Nie chcę sam zginąć i nie chcę, żeby zginął którykolwiek z was. Chcę, żebyście wrócili do swoich i jeszcze mieli po sześcioro dzieci.
Wskazaniu „Nie zaczepiać” towarzyszyła druga instrukcja: „Ale bronić się w razie zaczepki”.
Na tak wąskiej dróżce manewrowanie jest trudne. Prędzej lub później (ale zważywszy rozmach, z jakim władze sowieckie wzięły się do tępienia AK – raczej prędzej) musiała nastąpić konfrontacja. Dowódcy Smierszu odpowiadali swym stanowiskiem – a zapewne i głową – za zlikwidowanie „obcych wojsk” na zapleczu frontu.
Mimo niewiarygodnej zdrady, jakiej dopuścili się Rosjanie, „Kotwicz” nie zwątpił w sens walki. 10 sierpnia w Stajach pod Dubiczami doszło do zaimprowizowanej odprawy oficerów z ocalałych jednostek AK. Prócz Kalenkiewicza był mjr Czesław Dębicki ,,Jarema”, kpt. Edmund Banasikowski „Jeż”, por. Adam Boryczka „Tońko”, dowódca resztek VI Brygady, dwaj cichociemni: kpt. Franciszek Cieplik „Hatrak” i rtm. Jan Skorochowski „Ostroga”, kpt. Bolesław Wasilewski „Bustromiak”, i inni.
Oto jak kpt. „Jeż” zapamiętał tamtą odprawę:
„Wpatrywałem się z uwagą w zmizerowaną twarz Kalenkiewicza. Oficer – inwalida o jednej ręce, który nie ugiął się pod ciężarem przeżywanej tragedii i trudnych warunków życia w puszczy, otwierał przed nami swe myśli i serce. Czy istnieją podstawy do patrzenia w przyszłość z optymizmem i nadzieją? – Sądzę, że tak – mówił mjr Kalenkiewicz. – Najważniejszą podstawą tych nadziei jest naród polski, który tyle razy w swych dziejach okazał wolę walki, przeżycia niewoli i prześladowań. Drugim elementem nadziei jest wkład żołnierza polskiego w walkę u boku aliantów. W układzie sojuszu państw walczących ze wspólnym wrogiem obowiązuje zasada nienaruszalności prawa międzynarodowego, głoszącego tezę – „nic o nas bez nas”. Rozbrojenie i niszczenie oddziałów AK jest aktem wojskowej agresji przeciwko nam – sojusznikom wielkich aliantów. Nie ma żadnej podstawy prawnej, która by zezwalała Rosji Sowieckiej prowadzić niszczycielską akcję przeciwko Polsce, która jest państwem suwerennym. Okazaliśmy im czynem, krwią przelaną na Ziemi Wileńskiej, gotowość do walki ze wspólnym wrogiem. Terror i niszczenie polskości były zapłatą za bohaterstwo naszego żołnierza. Sądzę, że rządy państw alianckich o tym nie wiedzą. Trzeba jak najszybciej i za wszelką ceną powiadomić o zbrodniczej akcji Kremla.”
Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. Zdjęcie z czasów okupacji niemieckiej.
Zebrani byli przekonani, że alianci nie wiedzą ani o akcji „Burza”, ani o podstępnej likwidacji AK na Wileńszczyźnie. Wierzono, że przy sztabie Frontu Białoruskiego znajduje się grupa alianckich oficerów łącznikowych, że wystarczy przekazać im informacje…
Przy sztabie sowieckim nie było oficerów alianckich, ale alianci, o czym „Kotwicz” nie wiedział, dokładnie byli o wszystkim poinformowani. Tyle że woleli nabrać wody w usta. Wiadomości o przebiegu „Burzy” przysyłano do Komendy Głównej via Londyn i do Wodza Naczelnego w Londynie. Polacy na bieżąco informowali Anglików. Otrzymanie wiadomości z Londynu o aresztowaniu sztabów Wieleńskiego i Nowogródzkiego Okręgu AK potwierdził „Bór” Komorowski w telegramie wysłanym (też poprzez Londyn) już 20 lipca. Dodatkowy meldunek na temat rozbrojenia oddziałów przesłał „Bór” do Naczelnego Wodza 22 lipca. Niemożliwością jest, by Anglicy nie otrzymali tych informacji, zwłaszcza że… na wszelki wypadek szpiegowali Polaków. Jeśli więc sprawę postanowiono przemilczeć, to zakaz mówienia o „Burzy” na Wileńszczyźnie musiał pochodzić z najwyższego szczebla, najprawdopodobniej od Churchilla. Dla dobra stosunków z Sowietami uznano, że nie było wyzwalania Wilna ani rozbrajania AK, ani – tym bardziej – mordowania ludności polskiej.
Trudno powiedzieć, kiedy „Kotwicz” utracił swój optymizm i swoją nadzieję. Być może nie miał ich nigdy, a jedynie podtrzymywał na duchu swoich żołnierzy i – z conradowską wiernością – wykonywał do końca obowiązki.
Po nominacji na komendanta Podokręgu Nowogródek „Kotwicz” przystąpił do reorganizacji ocalałych oddziałów. Planował utworzenie takiej bazy partyzanckiej, która zapewniłaby obronę ludności polskiej i dawałaby szansę przetrwania Armii Krajowej – przynajmniej do zakończenia wojny.
„Baza – jak zanotował „Jeż” – miała składać się z dwóch zgrupowań: północnego, dowodzonego przez por. „Krysię” – Jana Borysewicza, i południowego, pod dowództwem kpt. „Licho” – Stanisława Szabuni”.
W pewnym momencie „Kotwicz” brał pod uwagę także możliwość powstania – wysłał z taką sugestią dwa meldunki do Komendy Głównej. Rozumiał to powstanie jako krótką masową demonstrację, jako krzyk, który musi zwrócić uwagę świata. W nadanej 21 sierpnia 1944 roku depeszy Kalenkiewicz pisał:
„Nów do KG
Podtrzymuję tezę, że bolszewicy pod pretekstem poboru chcieli usunąć wrogą im ludność kresową. Po nieudaniu się tej próby zastosowali taktykę stokroć groźniejszą. Stałe aresztowania po całym terenie po kilka-kilkanaście najaktywniejszych osób i częste wypadki rozstrzeliwania.
Kazałem wzmóc opór […] Niszczyć rozpoznanych agentów sow. i szpiegów. Melduję raz jeszcze, że jesteśmy zdolni do masowego krótkotrwałego porywu. Śmiercią jednak jest dla nas dłuższe pozostawanie pod okupacją bolszewicką, w izolacji od świata wobec sowieckich metod stopniowego wyniszczania. Konieczna pilna interwencja międzynarodowa. Czy jest możliwe stworzenie w Wilnie, Lidzie, itp. amerykańskich baz lotniczych i choć częściowo je wyzyskać do omówionych celów?
Kotwicz„
Na walkę i powstanie KG AK zgody nie wyraziła. W swojej depeszy z 18 sierpnia 1944 r. KG mianowała Kalenkiewicza podpułkowniki
em i komendantem Podokręgu Nowogródek. Depesza ta jednak nigdy nie trafiła do adresata.
SURKONTY – 21 VIII 1944 r.
Kotwicz od czasu narady w Stajach nie robił dłuższych wypadów – lub mówiąc ostrożniej: nie ma wiadomości, by między 10 a 21 sierpnia oddalał się od swoich melin w Skirejkach i Surkontach, znajdujących się 18-20 km na wschód od Dubicz. Oczywiście, partyzantka wymaga stałego ruchu, ciągłych zmian miejsca postoju, ale z niewiadomych względów (może choroba, gorączka i osłabienie?) „Kotwicz” taktyki tej zaniechał, przyczaił się i czekał. Zresztą obie wioski – ściślej mówiąc: zaścianki, albo jak mówią miejscowi „okolice” – doskonale nadawały się na schronienie: były zamieszkałe przez Polaków, luźno zabudowane i przylegały do lasów.
Rok 1938. Kpt. Maciej Kalenkiewicz na klaczy arabskiej Extra.
Wraz z litewską wsią Pielasa („Kotwicz” omijał ją z daleka i poruszał się tylko nocą) osiedla te tkwią w wielkim worku, którego zachodnią granicę stanowią bagna Kamienny Most, wschodnią – niemal równie błotnista dolina Dzitwy, a u wierzchołka znajduje się miasteczko Raduń.
Niecka Kamiennego Mostu ma około 10 km długości i stanowi skuteczną barierę komunikacyjną. Przecina ją tylko jedna droga – na Wawiórkę. Dobre to przy obronie, ale czasem może sprawić kłopot. Żeby zapewnić sobie inne drogi odwrotu, VII baon 77 pp zbudował tam 4 konspiracyjne przejścia. Z Kamiennego Mostu bierze początek rzeczka Przewoża wpadająca do dużego jeziora Pielasa, nad którym góruje kościół w Dubiczach. Ta sama rzeczka po wykąpaniu się w jeziorze przybiera nazwę Kotry, przecina całą Puszczę Ruską i ginie w Niemnie. Nad jej górnym biegiem rozciąga się „Święte Błoto”, na którym w 1863 roku walczył i zginął Ludwik Narbutt.
Od wschodniej strony wór zamykają rozlewiska Dzitwy, rzeki leniwej i krętej. Dróg tu niewiele, tylko ścieżki, kładki przez strumyki i wąskie przejścia przez moczary, które zablokować potrafi jeden rkm. Więcej tu pól i łąk, więcej też zaścianków szlacheckich, małych, pracowitych i patriotycznych: Dowgieliszki, Raczkiewicze, Butrymy, Kierbedzie, Hancewicze, Wilbiki, Giesztowty, Janowicze, Bieńkowicze, itd. W jednej z tych wiosek – Zaleskie – ukrywała się radiostacja Okręgu Nowogródzkiego Wanda 20, obsługująca również Wilno (wpadła w ręce sowieckie 8 września 1944 r.).
Po wyzdrowieniu Kotwicz zaplanował dwie odprawy. Pierwszą – w niedzielę 20 sierpnia – przeznaczał na analizę operacji „Ostra Brama”, a nazajutrz miała się odbyć odprawa poświęcona zagadnieniom intendenckim – zimowego zaopatrzenia i leż. Obie w Skirejkach.
Ale nieprzyjaciel też miał plany i dobry wywiad. Najwidoczniej przedłużający się pobyt oddziałów AK na „Świętym Błocie” zwrócił uwagę agentów.
W sobotę 19 sierpnia oddział „Jaremy” został zaatakowany w kolonii Borowe (3 km od Dubicz). Tkwiły tam skromne resztki dawnego zgrupowania, bo por. Adama Boryczko ps. „Tońko” udał się z dwoma plutonami „Solczy” do Puszczy Rudnickiej, żeby ściągnąć stamtąd błąkających się AK-owców. Pozostałym wojskiem „Jaremy” – trzy plutony, około stu żołnierzy – dowodził jego zastępca, kpt. Edmund Banasikowski ps. „Jeż”, który tak wspominał tamten dzień:
„Sowieciarze zaatakowali nas o brzasku. Gęsta mgła utrudniała widoczność. Zaskoczenie było zupełne. Ani ludność, ani nasze patrole nie sygnalizowały obecności wojsk sowieckich w puszczy; prawdopodobnie zostały one przetransportowane w nasz rejon w ciągu nocy.
Walka była krótka. Z miejsca zorientowałem się, że uratować nas może tylko wyjście z pierścienia. Uderzyliśmy na tyralierę idącą z północnego kierunku. Nasz silny ogień i błyskawiczne uderzenie spowodowały popłoch wśród bolszewików. Przebiliśmy się.
Jedną drużynę rzuciłem na osłonę mjr. „Jaremy”, który po uciążliwych marszach w puszczy leżał poobcierany (stopy i pachwiny) opodal w chutorze. „Jarema” wydostał się z matni, ale potem, jadąc w przebraniu chłopskim furmanką do Wilna, został aresztowany. Kierując się instynktem, starałem się wejść jak najgłębiej w las. Nie miałem ani kompasu, ani mapy. Mapnik straciłem, gdy dostałem serię z pepeszy na podwórku chałupy, w której nocowałem. W odległości kilku kilometrów od Borowego natrafiliśmy na nie dozorowane tabory sowieckie, co wskazywało, że była to jedna z ich podstaw wyjściowych. Patrole sowieckie wkrótce zgubiły nasz ślad i strzelały na ślepo. Po 2-3 godzinach znaleźliśmy się nad rzeką Naczą. Policzyliśmy się: miałem dwóch rannych (lekko) i kilku zaginionych. Nie wiem, co się z nimi stało: polegli, dostali się do niewoli czy zawieruszyli w lesie. Po całodziennym marszu przez chaszcze i błota, przenocowaliśmy w małej wiosce przy drodze Koleśniki – Ejszyszki. Tam postanowiłem na własną rękę rozwiązać oddział, bo zdawałem sobie sprawę z beznadziejności naszej sytuacji i wiedziałem, że wojsko sowieckie przeczesuje lasy.”
Tego samego ranka oddziały NKWD zaatakowały oddział AK kpt. Bolesława Wasilewskiego „Bustromiaka”, liczący około 80 żołnierzy. Jego straty wyniosły 7 zabitych i 4 rannych, których unieśli z sobą koledzy. Oddział ten znajdował się w lesie w okolicy Poddubicz, a więc o kilka kilometrów od „Jaremy”, ale oba nie znały położenia i umiejscowienia sąsiada. Wydaje się to nieprawdopodobne, wydaje się, że komendant okręgu powinien być poinformowany o obecności i ruchach wileńskiego oddziału na swoim terenie, ale w tych czasach nic nie było proste i oczywiste.
„Nie mieliśmy przecież – wspomina „Jeż”- ani nadajników radiowych, ani telefonów. Łączność była piesza lub konna. Rozkazy przychodziły z Wilna, punktem kontaktowym była plebania w Dubiczach. Proszę również mieć na uwadze, że od aresztowania „Wilka” do bitwy pod Borowem upłynął zaledwie miesiąc.”
Maciej Kalenkiewicz w okresie londyńskim (1940 – 1941).
A minęły dwa tygodnie lub niewiele dłużej od czasu objęcia komendy nowogródzkiej przez „Kotwicza”. Po Boguszach i Miednikach z siatki organizacyjnej zostały strzępy, zabrakło kluczowych osób i ogniw, kontakty trzeba było odbudować, chodów na nowo uczyć, a każde działanie opóźniała konspiracyjna ostrożność i obawa przed zdradą.
Tak więc 19 sierpnia 1944 dwa oddziały AK stoczyły dwie oddzielne walki z obławą sowiecką. Natarcie na oddział kpt. „Bustromiaka” nastąpiło też o świcie. W walce uczestniczyli m.in. kpt. Franciszek Cieplik „Hatrak” i rtm. cc Jan Kanty Skrochowski „Ostroga”, przy czym ten ostatni odznaczył się „wybitną odwagą” (cytat z rozkazu). Dzięki lepszej znajomości terenu „Bustromiak” oderwał się od nieprzyjaciela i wycofał się w kierunku Surkont, kwatery majora „Kotwicza”.