„Bezrukij Major” – część 5

Jan Erdman w książce …

Jan Erdman w książce „Droga do Ostrej Bramy” pisał, że do 1982 r. depesze te stanowiły jedyne dostępne źródło informacji o bitwie pod Surkontami i wobec tego przytoczone zostały przez oba podstawowe dzieła z zakresu historii AK, a mianowicie: tom poświęcony AK w cyklu Polskie Sity Zbrojne w drugiej wojnie światowej oraz AK w dokumentach, tom IV.
Nie wdając się w roztrząsanie opinii Warty, zajmę się od razu nowym faktem, którym uzupełnia swój pierwotny raport. Myślę o 2-godzinnej przerwie, jaka – zdaniem „Warty” – nastąpiła po pierwszej fazie bitwy. Wszyscy świadkowie zgadzają się, że przerwa była, ogień ucichł i napór ustał. Ale na temat długości przerwy zdania są podzielone.
Bustromiak powiedział w 1975 roku: „To była jedna bitwa, przerwa była krótka. A dowództwo radzieckie żadnych dodatkowych wojsk nie ściągało, bo i tak miało przygniatającą przewagę”.
Świadek II tak (w 1980 roku) przypominał sobie bitwę: „Nie mieliśmy żadnej dłuższej przerwy. Nasilenie ognia czasami słabło, czasem ustawało. Może sowieci robili jakieś przegrupowania albo łapali drugi oddech?”.

Zbigniew, w owym czasie szef nowogródzkiego BIP-u, był z dala od placu boju, ale dochodziły go odgłosy walki. Jego zdaniem strzelanina ustała na 15-20 minut.
Już po ukończeniu rękopisu – w 1981 roku – Jan Erdman otrzymał jeszcze jedną ocenę tej pauzy od mieszkańca Surkont, który nie był w oddziale AK i nie brał udziału w walce, ale znajdował się w zagrodzie zajętej przez sztab „Kotwicza”. Jego zdaniem, po 2-godzinnej walce nastąpiła przerwa, której długości nie podejmuje się określić z dokładnością zegarową, ale pamięta, co się wówczas zdarzyło. Kiedy ustała palba, Holeniewski (gospodarz obejścia) zwrócił się do „Kotwicza” o pozwolenie zwiezienia snopków zboża z pola. Major się zgodził, zboże zwieziono. Pracowano w pośpiechu, tak że świadek nie przypomina sobie nawet, czy zdążono zrzucić snopki do stodoły, która wkrótce spłonęła. Najwidoczniej więc istniało wtedy domniemanie, że nieprzyjaciel się wycofał albo zrezygnował z natarcia.
Ze względu na podniecenie bitewne wszystkich obecnych, ustalenie dokładnej chronologii jest zadaniem nieosiągalnym. Wnioskować jednak można, że czas potrzebny na uformowanie przekonania, że natarcie ustało i na zwiezienie snopków z pola musiał być dłuższy niż kwadrans. A z drugiej strony — musiał być chyba krótszy niż 2 godziny, skoro w pamięci uczestników obie fazy walki zlały się w całość.

Czy decyzja „Kotwicza” trwania w Surkontach była trafna? Przeciw pozostaniu przemawiała partyzancka zasada unikania walki w miejscu i czasie narzuconym przez wroga. Do pozostania skłaniała obecność rannych, dla których wpadnięcie w ręce Rosjan oznaczało niechybną śmierć. Poczucie koleżeństwa i odpowiedzialności za rannych zwyciężyło. Pozostaje kwestią otwartą, czy było to zwycięstwo rozsądku.
Natomiast do bajek zaliczyć wypada maksymę, przypisywaną „Kotwiczowi” przez osoby, których w Surkontach nie było, że „żołnierz polski nie cofa się po zwycięstwie”. „Bustromiak” stwierdza, że Kotwicz postanowił się wycofać, ale z rannymi pod osłoną nocy.

Wróćmy na pobojowisko. „Czarna Magda” i „Zbigniew” krzątali się dokoła oddania poległym ostatniej posługi. Ciała ich pogrzebali miejscowi chłopi, zaznaczając miejsce pochówku resztkami płyt z grobów powstańców 1863 roku. Podczas Powstania Styczniowego nieopodal tego pola bitwy Rosjanie rozbili oddział Ignacego Narbutta.

Pole bitwy i zbiorowa mogiła żołnierzy Armii Krajowej w Surkontach były przez lata kołchozowym pastwiskiem. Zdjęcie z 1980 r.; z prawej strony widoczne fragmenty płyt z grobów Powstańców 1863 r.

„Zbigniew” opowiada:
We środę o świcie przyjechaliśmy do Surkont. Wieźliśmy dwie trumny. „Czarna Magda” wystarała się o 2 mundury i 2 koszule. Ten sam człowiek, który zrobił trumny, pomógł nam wydobyć zwłoki, obmyć, włożyć do trumny i zasypać bose stopy kwiatami. Tylko „Kotwicz” i „Orwid” pochowani zostali w trumnach.
Zwróciłem się do miejscowego księdza z prośbą o pogrzeb i pozwolenie  pochowania wszystkich na parafialnym cmentarzu przy kościele. Napotkałem opory – chyba zresztą zrozumiałe: on tu zostawał i nie mógł narażać się władzom. Był to zresztą ksiądz Litwin, co go jeszcze bardziej usprawiedliwiało. Wobec tego prosiłem go tylko o ostatni akt pogrzebu: pokropienie trumien i zwłok oraz odmówienie modlitwy za zmarłych. Grób postanowiliśmy wykopać przy leśnym cmentarzyku powstańców z 1863 roku. Okoliczna ludność chętnie – powiedziałbym nawet: zdumiewająco chętnie – wzięła udział w tym smutnym obrządku. To oni wykopali głęboką mogiłę, dość długą, by pomieścić 36 ciał.
Zwoziliśmy poległych z różnych miejsc, ponieważ oddział był rozrzucony. Miejscowi prowadzili nas, bo sami nie moglibyśmy do nich trafić. Kładliśmy zwłoki na wóz i przewoziliśmy kolejno do wspólnej mogiły.
Ostatnie zwłoki przywieźliśmy już wtedy, gdy ksiądz stał nad mogiłą i odprawiał egzekwie. Zaraz też przystąpiliśmy do zasypywania grobu.

Działo się to bardzo dawno: 23 sierpnia 1944. Od tego czasu wiele się w Surkontach zmieniło. Rodziny Geni Myszkówny i jeszcze jednego żołnierza ekshumowały szczątki swych bliskich i przeniosły na cmentarz rodzinny. Władze sowieckie interesowały się trumnami: odkopały je w 1945 roku, oglądały ciała, ale potem pozwoliły je zakopać.
Nie ma w Pielasie księdza i nie ma już kościoła. Władze przerobiły go na magazyn zboża, a dzwonnicę rozebrały. Utrudnia to odnalezienie wspólnej mogiły, bo wieża była dobrym punktem orientacyjnym.
Mogiła AK znajduje się po południowo-wschodniej stronie polnej drogi, łączącej Pielasę z Surkontami. Skraj mogiły oddalony jest o 30 m od drogi, jej oś idzie prostopadle do drogi. Linie graniczne czworoboku długości około 15 m są ledwo dostrzegalne, a powierzchnia niczym się nie odróżnia od otaczającego ją ugoru, zwanego tu z litewska „dyrwanem”. Trumny „Kotwicza” i „Orwida” umieszczone są najbliżej drogi. We wrześniu 1980 roku na kopczyku o wymiarach 2 x 2 m leżały dwa kamienie, wykazujące ślady pomnikowej obróbki.

„PANIE, KIEDY TU WRÓCICIE?”

Na początku lat dziewięćdziesiątych życie, a właściwie Cezary Chlebowski, autor legendarnej już dzisiaj książki, poświęconej mjr. Janowi Piwnikowi „Ponuremu”, pt. „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie” i główny sprawca sprowadzenia z Kresów do Krypty w Opactwie O.O. Cystersów w Wąchocku jego prochów, postanowili wraz z grupą ludzi z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dopisać epilog tej pierwszej bitwy Antysowieckiego Powstania. Przeczytajcie jak opowiadał o tej ostatniej bitwie, tym razem nie pod… ale o Surkonty:

Ta sprawa nie dawała mi spokoju prawie przez pół wieku. Jeszcze za czasów PRL dzięki pomocy „Przeglądu Katolickiego” udało mi się rozszerzyć rozszyfrowaną listę oficerów i żołnierzy z 11 do 24. I tak pozostało do dzisiaj. Ale los zbezczes
zczonych szczątków tych ludzi prześladował mnie aż do końca lat osiemdziesiątych. Jesienią 1989 r., gdy skończyła się PRL, znalazłem się w dwuosobowej grupie, której powierzono dokonanie weryfikacji składu personalnego dotychczasowej  Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przy Urzędzie Premiera RP. W jakiś czas później premier powołał mnie na stanowisko wiceprzewodniczącego nowej Rady. W czerwcu 1990 r. wyjechałem do Grodna na zjazd organizacyjny Związku Polaków na Białorusi. Właściwie był to pretekst, by znaleźć się w Surkontach i zbadać możliwości pchnięcia tamtej sprawy w Mińsku.

Przygotowywałem się do tego wyjazdu dość gruntownie. Po drodze z Grodna do Mińska razem z konsulem Henrykiem Kalinowskim odszukaliśmy Surkonty. Jak tam jest, wiedziałem – teoretycznie – już rok wcześniej od zafascynowanego tą sprawą pracownika naukowego Uniwersytetu Warszawskiego Marka Gołkowskiego, który wraz ze swoją rodziną całą tę okolicę objechał, obfotografował, nagrał na taśmy magnetofonowe rozmowy ze świadkami dramatu i zebrany materiał pieczołowicie mi przekazał. Ale co innego obejrzeć zdjęcia, a co innego znaleźć się samemu na pięknej olbrzymiej polanie i zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Na ledwo dostrzegalnym wzniesieniu stała olbrzymia blaszana obora, z której dochodziło porykiwanie kilkuset krów. Od jej wrót do odległych o pół kilometra pastwisk prowadził wydeptany trakt, pokryty zeschłą skorupą krowiego łajna. Pod tą skorupą leżeli ONI. „Kotwicz” i 35 żołnierzy jego pocztu. Zabici lub ciężko ranni i dobici długimi, wąskimi, czterograniastymi bagnetami. Zakopano ich płytko, niektórych tylko na pół metra. Tu i ówdzie wystawała kość. Właśnie owe kości oraz dwa głazy odwalone na bok z zatartą inskrypcją z 1863 r. wskazywały niezbicie, gdzie był ongiś powstańczy cmentarzyk, do którego w osiemdziesiąt lat później dołożono kotwiczowców. A następnie stale wyrównywano to wszystko racicami 800 krów przepędzanych tędy dwa razy dziennie. I tak trwało to przez prawie pół wieku. Trochę dalej bielała dzwonnica nowego kościółka i od niego aż na skłon wzgórza, po litewską granicę, ciągnęły się zabudowania owej dużej i wrogiej wsi Pielasy.

Że też nikt przed tym nie ostrzegł „Kotwicza”. W zasadzie ziemia raduńska była bardzo dobrym wyborem na operacyjny teren antysowieckiej konspiracji. Na okolicznych cmentarzach widziałem jeszcze w owym 1990 r. tylko katolickie krzyże, a na nagrobkach cyrylicy nie dostrzegłem. 86% ludności tego powiatu jeszcze długo po wojnie, mimo panującego stalinizmu, domagało się wpisywania im w „paszporty” narodowości polskiej. Tylko sam kraniec raduńszczyzny, ten wokół chutoru Surkonty – właśnie Pielasa i pozostałych sześć wsi nad okupacyjną i obecną granicą z Litwą – był wyjątkowo nieprzychylny Polakom, a szczególnie AK.
W trzy lata później dotrę w Mińsku do materiałów NKWD. I – jak się okaże – nie był to jedyny z tego źródła donos wymierzony przeciwko AK. Zresztą nawet w 1990 r. miejscowy ksiądz kościółka w Pielasie wolał rozmawiać po rosyjsku lub litewsku niż po polsku, choć język ten podobno zna. W Raduniu na rynku minęliśmy wysoki betonowy pylon z czerwoną gwiazdą na czubku, pod którym w zadbanej mogile leżą ci, którzy padli w boju z „polskimi legionierami”. Szokujące zestawienie obu pochówków – ofiar i katów.

Do Mińska formalnie jechałem jako gość polskiego konsula generalnego celem wygłoszenia dla białoruskich historyków referatu o organizacji „Wachlarz”, ale miałem też cel drugi – ważniejszy.
Przed kilkoma miesiącami, jeszcze w grudniu 1989 r., nasza Rada poprosiła konsula generalnego w Mińsku o pisemne zapytanie Ministerstwa Spraw Zagranicznych Białoruskiej jeszcze wtedy SSR, jakie są możliwości szybkiego nadania właściwej formy zbiorowej mogile w Surkontach. Na to pismo przez pół roku ministerstwo nie odpowiadało.
Na telefoniczną propozycję konsula generalnego pana Myślika Białorusini zgodzili się, aczkolwiek niechętnie, na moją wizytę u nich. Wyznaczono nam godz. 15:00. W upalne popołudnie jednak o godz. 14:10, kiedy wraz z konsulem Kalinowskim wsiadaliśmy do samochodu, na dziedziniec konsulatu wjechał motocyklista w czarnej skórzanej kurtce.
–  Oho, zaczynają się schody. Kurier z MID-u – poinformował mnie zaniepokojony Kalinowski.
Odebrał i pokwitował pismo, przeczytał i stwierdził:
– To pismo czyni wizytę naszej delegacji w MID-zie bezprzedmiotową.
Zamarłem, ale tylko na chwilę. Postanowiłem zagrać va banque:
– Szkoda, że otrzymaliśmy to pismo tak późno. Nasza delegacja przecież już jest w drodze do MID-u.

Kalinowski okazał najpierw bezgraniczne zdumienie, a następnie dostrzegłem w jego oku błysk kpiarstwa. Zwrócił się do kuriera:
– K’sożaleniu, wy nie uspieli. Naszi ludi uże ujechali k wam. [Niestety, nie zdążył pan. Nasi ludzie już do was pojechali].

Kurier obojętnie kiwnął głową my zaś udaliśmy się w stronę konsulatu. Ale gdy tylko odjechał, popędziliśmy na sygnale (dyplomatyczne numery) do MID-u. Po drodze jeszcze raz przestudiowaliśmy otrzymane pismo. Była to odpowiedź na notę konsulatu sprzed pół roku. Wyrażała zdziwienie, że Polska nadal chce upamiętniać miejsce pochówku takich elementów, o których do dzisiaj okoliczni mieszkańcy mówią jako o okrutnikach i gwałcicielach. Miejscowa ludność nie zgadza się na żadne specjalne upamiętnianie, może być tylko mowa o ogrodzeniu tego kawałka ziemi i umieszczeniu tam tablicy z napisem: „Polskim Żołnierzom Armii Krajowej, poległym w 1944 roku”. Była to wyjątkowo podła propozycja, nie uwzględniająca umieszczenia na owej tablicy dokładnej daty boju, co oczywiście sugerowało działania Niemców.

„Bezrukij Major” – część 6>
Strona główna>