Gdzie pochowano "Ognia"? – część 10

Historia w pamięci

Czy archiwa Zakładu Anatomii Collegium Medicum UJ mogą rzucić światło na mroczną tajemnicę?

Co mają do powiedzenia ludzie – jest ich coraz więcej – którzy pod koniec lat 40. i na początku 50. przewijali się przez gmach Zakładu Anatomii Collegium Medicum UJ? Ich opowieści układają się w logiczny ciąg zdarzeń, które mogły poprzedzić sam akt (pochówku?, unicestwienia?) zwłok majora Józefa Kurasia.

Halina Jeżewska, stomatolog z zawodu, jest osobą znaną nie tylko w środowisku kombatantów z Małopolski. Nazwisko pani Haliny oraz jej ojca zapisało się złotymi zgłoskami w historii Wielkiej Brytanii. W krakowskim Muzeum Armii Krajowej są dokumenty poświadczające, iż ojciec i córka .w czasie wojny uchronili od niechybnej śmierci, a na pewno od jenieckiego obozu, brytyjskiego oficera, ukrywając go w swoim domu przed gestapowcami.
Halina Jeżewska przyznaje, że jej ojciec, wywodzący się z rodziny o patriotycznych korzeniach, nigdy nie zaaprobował sowieckich porządków po wojnie. Halina, studiując w latach 1950-54 medycynę w Collegium Medicum UJ, miała więc już ukształtowany kręgosłup ideowy. Jej poglądy różniły się jednak od tych, jakie prezentowali niektórzy koledzy. Przyznaje, że wtedy, gdy była studentką, nie wiedziała jeszcze, kto to był major Józef Kuraś „Ogień” i w jaki sposób walczył z nową władzą. Sylwetkę i losy partyzanta z Podhala poznała dużo później. Jednak dopiero – niedawno, po publikacjach na temat „Ognia” w „Dzienniku Polskim”, przypomniała sobie pewne szczegóły swojej studenckiej edukacji.
– To było bodaj w 1950 lub 1951 roku. Na ten dzień zaplanowany został wykład o mięśniach człowieka. Gdy weszłam na salę wykładową w Zakładzie Anatomii, byłam zszokowana. Podobnie, zresztą jak reszta koleżanek i kolegów. Bo oto na stojącym pod ścianą stelażu zobaczyliśmy rozpięte, jak płótno na blejtramie, ludzkie zwłoki od tyłu. Pamiętam dokładnie, że były odarte ze skóry; tak, aby było widać wszystkie mięśnie. Żuchwę tego nieszczęśnika przytrzymywała opaska. Nie było jednak widać twarzy.

Halina Jeżewska pamięta, że szef katedry – prof. Tadeusz Rogalski, wyjaśniał studentom, że to zwłoki wyjątkowego przestępcy – Niemca, który wiele złego wyrządził Polsce i Polakom. – Swoją mowę profesor zakończył mniej więcej w ten sposób, iż ten człowiek w pełni zasłużył sobie na karę, jaka go spotkała i że przynajmniej po śmierci przysłuży się państwu polskiemu jako eksponat, na którym będą się uczyć studenci – wspomina Halina Jeżewska.
Przypominając sobie tamten wykład, potrafi odtworzyć wiele szczegółów. M.in. ten, że nieboszczyk był ogromnej postury, miał wyjątkowo duże dłonie i stopy. Twierdzi, że nigdy wcześniej nie zastanawiała się, czy prof. Rogalski mówił prawdę.
– Dzisiaj, gdy staram się posklejać te wspomnienia w jedną całość, dochodzę do wniosku, że zwłoki mogły należeć do majora Kurasia „Ognia” – dzieli się swoimi przemyśleniami Halina Jeżewska. – Co prawda, ów wykład wypadł trzy lata po jego śmierci, ale to nie był wielki problem, aby przetrzymać ciało w chłodni lub w formalinie – sugeruje Halina Jeżewska.

Prof. Janina Sokołowska-Pituchowa, która od 1947 roku pracowała i przez ćwierć wieku kierowała Zakładem Anatomii, słuchając wspomnień Haliny Jeżewskiej, kręci głową z niedowierzaniem. Nie przypomina sobie zwłok żadnego Niemca, które mogłyby służyć jako eksponat.
– Owszem, w tamtych latach przywożono do prosektorium osoby z niemieckim obywatelstwem, ale to były kobiety, SS-manki – mówi stanowczo.

Halina Jeżewska upiera się przy swoich wspomnieniach: – Nie tylko dlatego, że mam trochę mniej lat niż pani profesor, ale również z tego powodu, że dokładnie pamiętam, kto z moich ówczesnych kolegów ze studenckiej ławy był na tym wykładzie ze mną. Postaram się odtworzyć nazwiska z pamięci. Jest tylko jeden szkopuł. Jeśli te osoby żyją, mogą mieszkać daleko od Krakowa. Poza tym nie wiem, czy będą chciały się ujawnić lub mówić cokolwiek na temat, który może się wiązać z „Ogniem”. W moich studenckich czasach mieliśmy na roku sporo ludzi związanych z UB i ówczesnym reżimem.Pamiętam takie zdarzenie z 1981 roku. Podczas jakiegoś mityngu, organizowanego przez NSZZ „Solidarność”, spotkałam moją koleżankę ze studiów. Paradowała ze znaczkiem „Solidarności” w kłapie. Uściskałyśmy się serdecznie. I gdy tak plotkowałyśmy, jakaś kobieta, która przyglądała się nam od dłuższego czasu, podeszła do nas i zwracając się w moją stronę powiedziała: – Pani mi wygląda na porządną osobę. Dlatego zastanawiam się, co panią łączy z tą ubecką zdzirą?
Do kogo należały zwłoki rzekomego Niemca, na których Halina Jeżewska uczyła się, jak wygląda układ mięśniowy człowieka? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Być może do Józefa Kurasia „Ognia”.

Ujawnia się coraz więcej osób, które albo same widziały ciało tego partyzanta w prosektorium, albo ktoś im mówił, że właśnie tam trafiło.
Ojciec Jana Czarskiego tuż po wojnie pracował w jednym z krakowskich przedsiębiorstw, jako ślusarz. Gdyby żył, zostałby zapewne wezwany w charakterze świadka w procesie o zbezczeszczenie zwłok „Ognia”.
– Tato opowiadał mi, że kilka lat po wojnie widział w prosektorium pokawałkowane zwłoki majora Józefa Kurasia. Z opowieści ojca wynikało, że leżały w kamiennym cebrzyku czy też wannie, zalane białawym płynem – opowiada Jan Czarski.
Ta rozmowa odbyła się w latach 60. Pan Jan nie pamięta, skąd jego ojciec wiedział, że to zwłoki „Ognia” i co spowodowało, iż akurat w tamtym momencie wspominał pierwsze, powojenne lata.
– Być może wtedy ukazała się jakaś tendencyjnie napisana książka na temat  partyzantów z Podhala – dywaguje Jan Czarski. Do tej pory nigdy nikomu nie przytaczał słów ojca. Dziś ujawnia swoją z nim rozmowę, bo uważa, że hipoteza o przekazaniu ciała majora Kurasia do ćwiczeń studentom jest wielce prawdopodobna.

Gdzie szukać dowodów na poparcie tej tezy przedstawionej przez całkiem już spore grono świadków?
Dr Krzysztof Szwagrzyk z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej sugeruje, że warto poszperać w archiwach Zakładu Anatomii. Sam opisał i udokumentował przypadek ppor. Antoniego Wołyńskiego „Odyńca”, żołnierza VI Wileńskiej Brygady AK, przekazanego przez UB po śmierci w 1948 roku do Zakładu Anatomii Prawidłowej uniwersytetu we Wrocławiu. Zwłoki „Odyńca” przeleżały pól roku w uczelnianej chłodni jako osoba NN (o nieustalonychych personaliach). Później trafiły na stół do prosektorium i służyły studentom do ćwiczeń. Skąpe dane na ten temat zachowały się do dziś w aktach wrocławskiego Zakładu Anatomii. Dr Szwagrzyk opowiada, że wpadł na ten trop przypadkowo w archiwum WUBP we Wrocławiu.
– Szukałem dokumentacji związanej z działalnością oddziału „Odyńca”. Znalazłem opis, jak przygotowywano zasadzkę na niego. Był tam m.in. protokół z przesłuchania „Odyńca”. Następna strona akt zawierała pokwitowanie odbioru zwłok
mężczyzny NN w takim wieku i o takich cechach jak „Odyniec”, podpisane przez jednego z pracowników Zakładu Anatomii. W przypadkowy więc sposób odkryłem, co się stało z jego ciałem. Jestem pewien, że ta karta została celowo tam umieszczona. Szkoda, że nie wiem, przez kogo. Ale dzięki takim anonimowym osobom można rozwikłać wiele zagadek najnowszej historii. Być może w podobny sposób uda się ustalić, co UB zrobił ze zwłokami „Ognia”?

Prof. Janina Sokołowska-Pituchowa rozwiewa te nadzieje. Twierdzi, że odnalezienie pokwitowania odebrania zwłok czy innego śladu w postaci dokumentu z tamtych lat w Zakładzie Anatomii Collegium Medicum UJ jest praktycznie niemożliwe. Podobno w 1981 lub 1982 roku – dokładnie nie pamięta – w budynku, gdzie mieścił się ten zakład, wybuchł pożar. Spaliły się wówczas m.in. dwie duże szafy, w których znajdowała się cała dokumentacja: karty zgonu, przyjęcia i wydania zwłok itp., itd.
– To było ewidentne podpalenie. Prowadzono śledztwo w tej sprawie, ale do dzisiaj nie udało się wykryć sprawcy i ustalić motywów tego czynu – stwierdza prof. Sokołowska-Pituchowa.

Tajemniczy i bardzo wnikliwy Czytelnik naszych publikacji z cyklu „Gdzie pochowano »Ognia«?” (z odręcznego podpisu pod listem trudno wywnioskować, kim jest; przy okazji bardzo proszę o ujawnienie się!) proponuje, aby zbadać dokumentację innych zakładów, gdzie w okresie tużpowojennym trafiały zwłoki rozstrzelanych na podstawie wyroków sądowych. Np. Zakładu Medycyny Sądowej i Anatomii Patologicznej. A także… Miejskich Zakładów Sanitarnych.
Nasz Czytelnik przypomina, że ciało skazanego na śmierć i rozstrzelanego 1 sierpnia 1947 roku Stanisława Lubicz-Wróblewskiego, oskarżonego o zabicie ówczesnego prokuratora Romana Martiniego, przewieziono następnego dnia po wykonaniu wyroku właśnie do Miejskich Zakładów Sanitarnych przy ul. Prądnickiej w Krakowie. Dziś w tym miejscu znajduje się Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II. Czytelnik, który sądząc po fachowych określeniach, jakich używa, może mieć coś wspólnego z medycyną, analizuje wypowiedzi osób, które tuż po wojnie studiowały na Wydziale Lekarskim UJ, porównując ich wspomnienia z tamtego okresu z własnymi doświadczeniami. Wspomina przy tym luźną, towarzyską rozmowę z jednym z uczestników kursu szkoleniowego w Klinice Ginekologiczno-położniczej w Krakowie w 1963 roku. Ten człowiek opowiadał naszemu Czytelnikowi, że w czasie studiów w latach powojennych na Wydziale Lekarskim UJ podczas ćwiczeń prosektoryjnych w Zakładzie Anatomii widział zwłoki SS-manki z Oświęcimia.

Ta historia dowodzi, że występujący w reportażu pt. „Świadkowie” Franciszek Hapek ma dobrą pamięć. I można mu wierzyć, gdy wspomina, że jako student rok po śmierci „Ognia” widział w prosektorium Zakładu Anatomii zwłoki postawnego mężczyzny, o którym jeden z laborantów mówił, że to jest Józef Kuraś, a na drugim stole ciało kobiety – twierdzi anonimowy Czytelnik.
W opinii Czytelnika warto się rozejrzeć, czy wśród eksponatów Muzeum Anatomicznego Collegium Medium UJ nie ma wycinka ludzkiego ciała z tatuażem w formie pszczółki, zdobiącym, jak utrzymuje inny świadek, dr Roman Kozłowski, zwłoki mężczyzny, o którym nieżyjący już dzisiaj Stanisław Kohman, wówczas asystent w Zakładzie Anatomii, mówił, że to Józef Kuraś „Ogień”.
Czytelnik widział kolekcję tatuaży pochodzących z sekcjonowanych zwłok. Znajduje się ona w Zakładzie Anatomii Akademii Medycznej w Gdańsku.
– Być może podobna jest w Krakowie. To byłaby sensacja i namacalny dowód, że ciało „Ognia” istotnie trafiło na prosektoryjny stół – kończy swój wywód anonimowy Czytelnik.

Jacek Schrott, geodeta z zawodu, od 11 lat mieszkaniec Detroit, proponuje podjąć próbę odszukania miejsca pochówku „Ognia” korzystając z pomocy osób poruszających się w świecie magii i ezoteryki. W jego opinii można wykorzystać nadprzyrodzone zdolności niektórych z nich. Np. kobiety mieszkającej w pobliżu tego amerykańskiego miasta, która będąc w transie, odpowiada na pytania ludzi poszukujących swoich bliskich, zaginionych w tajemniczych okolicznościach.
Podejmuje się również innych zadań. Podczas jednego z seansów grupa obecnych na spotkaniu z medium Polonusów zapytała jasnowidzącą, czy mogłaby powiedzieć, kto przyczynił się do wypadku samolotu, którym leciał gen. Władysław Sikorski. Wiadomo, że wypadek zakończył się śmiercią generała i załogi. Kobieta miała odpowiedzieć, że samolot został uszkodzony przez  byłego adiutanta gen. Sikorskiego z zemsty za odsunięcie go na boczny tor przez tego dowódcę.
Jacek Schrott, Czytelnik „Dziennika Polskiego” z Detroit, zaofiarował się zapytać medium na jednym z najbliższych spotkań, czy potrafiłaby wskazać miejsce pochówku mjr. Józefa Kurasia „Ognia”. Warto wspomnieć, że do pomocy jasnowidzów ucieka się nawet policja. O dwóch spektakularnych przypadkach odnalezienia przez jasnowidza Jackowskiego zwłok, których  bezskutecznie od lat poszukiwano, rozpisywały się kilka lat temu wszystkie gazety.

Dr Krzysztof Szwagrzyk z IPN w Wrocławiu nie ma nic przeciwko temu, aby wykorzystać nadprzyrodzone zdolności niektórych ludzi do poszukiwań miejsca pochówku „Ognia”. Uważa, że warto podejmować jak najszersze działania, aby uzyskać pożądany efekt; wykorzystać każdy trop, również zaproponowany przez jasnowidza. Jednakże w opinii dr. Szwagrzyka, jeśli nie ma innej możliwości uzyskania potrzebnych informacji, jeśli nie istnieją materiały  archiwalne na ten temat, jeśli żyjący do dziś funkcjonariusze UB nie chcą mówić, najskuteczniejszą metodą są apele prasowe do ludzi, którzy żyli w tamtych latach, a którym historia własnego narodu nie była i nie jest obojętna.

Podobnego zdania jest wspomniany anonimowy Czytelnik, który swoje obszerne i ciekawe wynurzenia kończy taką oto konstatacją: To jut ostatni moment, kiedy można ocalić tamte lata od zapomnienia. Dobrze, ze odzywają się ludzie, którzy cokolwiek wiedzą czy pamiętają, bo z ich, czasem drobnych informacji, nanizanych jak paciorki na nitkę, powstaje pewien ciąg wiadomości wchodzących do zbiorowej pamięci społeczeństwa. To był powód, dla którego i ja się odezwałem.

GRAŻYNA STARZAK, gstarzak@dziennik.krakow.pl , tel: 606-28-58-79
Dziennik Polski, Nr 124 (18220), 28.05.2004

Gdzie pochowano „Ognia”? – 9 < część > 11 (1/2)
Gdzie pochowano "Ognia"? – część 1>

Strona główna>