„Cziort w oczkach” – część 3

Jesienią 1943 r. …

Jesienią 1943 r. kompania „Zająca” (NN) z oddziału „Ragnera” zaatakowała nad rzeką Gawją oddział rabunkowy sowietów odrzucając nieprzyjaciela za rzekę.
Do kolejnego starcia z sowietami doszło 16 grudnia 1943 r. w rejonie wsi Mociewicze. Straty są nieznane.
Następne starcia oddziału „Ragnera” to 2, 4 i 5 stycznia 1944 r. we wsi Borki, gdzie oddział ″Iskra″ zaatakował pododdziały polskiej partyzantki. Zginęło kilku „Ragnerowców”.
10 lutego 1944 r. połączone siły Brygad im. Kirowa i Czapajewa zaatakowały oddział z batalionu „Ragnera” stacjonujący we wsiach Dokudowo-Filonowce. Według danych sowieckich Polacy stracili 15 zabitych, 13 rannych i 1 żołnierz AK trafił do niewoli. Źródła polskie podają, iż w trakcie obrony Filonowców straty oddziału polskiego wynosiły 2 zabitych, a sowietów 8 lub 9 poległych.
W nocy z 2 na 3 marca 1944 r. w czasie potyczki we wsi Dziemjanowice przez pododdział z batalionu „Ragnera” został zabity 1 partyzant sowiecki ze Zgrupowania Szczuczyńskiego.
10 i 12 maja 1944 r. żołnierze „Ragnera” stoczyli walkę z sowietami w
Żurawielnikach i na chutorze Tatary. Poległo kilku partyzantów polskich
i 1 sowiecki.

Sowieccy partyzanci z oddziału „Iskra” Brygady im. Kirowa.

Stosunki z partyzantką radziecką zaostrzały się coraz bardziej. W końcu listopada Rosjanie donieśli dowództwu Zgrupowania Stołpeckiego AK o zbrojnej utarczce w miejscowości Dubniki, a następnie uparcie (i bezskutecznie) żądali wydania w ich ręce dowodzącego wówczas polskim oddziałem chor. Zdzisława Nurkiewicza ps. „Noc”. Kolejną akcją strony radzieckiej było doniesienie Polakom o planowanej przez Niemców akcji na Puszczę Nalibocką. 1 grudnia 1943 r., podczas odprawy, na której miano ustalić zasady współdziałania wobec wspólnego zagrożenia, Rosjanie aresztowali oficerów polskiej delegacji: dowódcę zgrupowania Wacława Pełkę ps. „Wacław”, ppor. Walentego Parchimowicza ps. „Waldan”, por. Ezechiela Łosia ps. „Ikwa”, ppor. Juliusza Borowickiego ps. „Klin” – odpowiedzialnego za propagandę, por. Kaspra Miłaszewskiego ps. „Lewald”, ks. kapelana Mieczysława Suwałę ps. „Oro”. Następnie rozbroili część oddziału stacjonującą w Drywieźnie (ok. 400 ludzi). Stawiających opór zastrzelono, pięciu oficerów przewieziono samolotem do Moskwy.

Chor. Zdzisław Nurkiewicz ps. „Noc”, dowódca 27 p.uł. AK. Fot. z okresu pobytu w więzieniu PRL.

Akcja ta, jak wykazał dokument znaleziony kilka dni później przy zwłokach jednego z radzieckich komisarzy, nie była przypadkowa. 22 czerwca 1943 r. obradujący w Moskwie, Centralny Komitet KP(b) Białorusi podjął decyzję o przystąpieniu do zwalczania Armii Krajowej. Nakazano swoim oddziałom partyzanckim, dowodzonym z Moskwy,  wyeliminowanie polskich konspiracyjnych organizacji wolnościowych wszelkimi możliwymi metodami.
O bezwzględności działań sowieckich mogą świadczyć fragmenty rozkazu likwidacji Polskiego Oddziału Partyzanckiego (Zgrupowanie Stołpeckie):
„[…] Jeżeli podczas rozbrajania legioniści będą stawiać opór, należy użyć siły aż do rozstrzelania. W przypadku użycia broni przez polskich legionistów „partyzantów” – rozstrzeliwać na miejscu […].”
Natomiast w liście gen. Czernyszowa „Płatona” do towarzysza Grigorija Sidoruka „Dubowa”, dowódcy brygady partyzanckiej im. Stalina w Puszczy Nalibockiej, która wykonywała 1.12.1943 rozkaz rozbrojenia oddziału, można przeczytać:
„Tow. „Dubow”. Operację przeprowadziliście doskonale. To bardzo dobrze. […] Wziąć Polaków i trzymać ich grupami (na razie bez broni) […] Część należy zwerbować i puścić do domu. Łajdaków, szczególnie policjantów, ziemian, osadników, [roz]strzelać, ale po cichu, żeby nikt nie wiedział […].”

Ocalały oddziały znajdujące się w terenie, m.in. ppor. Adolfa Pilcha ps. „Góra” i chor. Zdzisława Nurkiewicza ps. „Noc”. Do nich zwróciła się za pośrednictwem sołtysa żandarmeria z Rakowa, proponując pakt o nieagresji oraz dostawę broni i amunicji. Ppor. Adolf Pilch, nowy dowódca Zgrupowania Stołpeckiego AK, stojąc przed zadaniem odbudowania oddziału i zagrożony przez partyzantów radzieckich, wyraził zgodę. KG AK, która dowiedziała się o tej sprawie na przełomie grudnia i stycznia, nakazała natychmiastowe przerwanie współpracy. Prawdopodobnie pakt o nieagresji z Niemcami istniał nadal, bo do końca czerwca 1944 r. Zgrupowanie nie stoczyło ani jednej potyczki z Niemcami. Zgodnie z rozkazami nie podejmowało działań zaczepnych w stosunku do partyzantki radzieckiej, wielokrotnie jednak walczyło w obronie własnej lub w obronie ludności cywilnej.

Ppor. Adolf Pilch ps. „Góra”, dowódca Zgrupowania Stołpeckiego AK.

Jesienią 1943 roku w podobnie ciężkiej sytuacji znalazł się Batalion Zaniemeński AK ppor. „Ragnera”. Przed dowództwem oddziału stanął problem przetrwania zimy 1943/1944 roku w bezleśnym terenie, gdyż próba opanowania, przynajmniej części Puszczy Lipiczańskiej nie udała się.
Warto tutaj przytoczyć opinię Kazimierza Krajewskiego, który napisał, że gdyby Batalion Zaniemeński pozostał na prawym, bezleśnym brzegu Niemna, gdzie ludność popierała powszechnie AK, każda większa niemiecka operacja przeciwpartyzancka przyniosłaby tragedię. Kilka batalionów wojska i policji zepchnęłoby oddziały AK za Niemen, gdzie czekałaby ich nieunikniona walka z bolszewikami. Patriotyczny region nadniemeński zostałby spacyfikowany, zaś ludność polska podzieliłaby los mieszkańców wiosek z rejonu Puszczy Nalibockiej. Oczywiście oddziały AK stoczyłyby w jej obronie serię walk, lecz ich przebieg był z góry wiadomy. Początkowe przejściowe sukcesy musiałyby nieuchronnie zakończyć się klęską. Brak było amunicji, każda akcja powodowała jej zużycie, a żadna pomoc materiałowa ze strony organizacji nie nadchodziła.

Do rozmów z niemieckimi władzami okupacyjnymi doszło po kilkakrotnie podejmowanych próbach ułożenia się z dowództwem partyzantów sowieckich i po wydarzeniach 1 grudnia 1943 roku w Puszczy Nalibockiej, kiedy nie było już żadnej wątpliwości, iż sowieci dążą do likwidacji AK. Pisząc o zawartym 4 stycznia 1944 roku w Lidzie porozumieniu, Kazimierz Krajewski podkreśla, że sami Niemcy określali, iż chodziło o zawarcie „miejscowego” (lokalnego) zawieszenia broni. Nie ma tam mowy o wspólnych operacjach przeciw bolszewikom czy podporządkowaniu w jakikolwiek sposób oddziałów polskich stronie niemieckiej. A nawet to zawieszenie broni miało charakter warunkowy. „Ragner” zobowiązał się do powstrzymania się od atakowania Niemców, ale tylko wtedy, gdy i oni nie będą atakowali. „Ragner” traktował przyjęte ustalenia czysto taktycznie, na przetrwanie zimy, gdyż niejednokrotnie podległe mu oddziały, kamuflując się jako partyzantka sowiecka, przeprowadzały akcje na Niemców i oddziały kolaboranckie na obszarach nie objętych zawieszeniem broni. Zawarty rozejm umożliwił oddziałom znad Niemna przetrwanie zimy 1943/44 oraz znaczną rozbudowę, zaś ludność cywilną uchronił od niemieckich represji. Rozwój sytuacji nad Niemnem przyczynił się do tego, że Gebietskommisar nie zdecydował się na ogłoszenie w Gebietskommisariacie Lida mobilizacji do Białoruskiej Krajowej Obrony, co uchroniło tysiące ludzi przed służbą w kolaboranckiej formacji.

Niemcy zdawali sobie sprawę z nietrwałości i prowizoryczności zawartych umów z Polakami. W raporcie wywiadu niemieckiego z 26 kwietnia 1944 roku dotyczącym polskiego podziemia, czytamy:
„Nie bacząc na zawarte porozumienie pomiędzy dowództwem Policji Bezpieczeństwa i SD oraz obiema polskimi bandami «Ragner» i «Góra», ilość napadów i grabieży ze strony pozostałych band ciągle wzrasta, szczególnie w okolicach Wilna. Za okres od 5 marca do 21 kwietnia [1944 r.] ilość napadów na placówki wyniosła 32 (…). Obie polskie bandy narodowe «Ragner» i «Góra», które zawarły w chwili obecnej porozumienie z SD i są względem nas lojalne, lecz bezkompromisowo występują przeciwko bandom sowieckim, są albo zdrajcami sprawy polskiej, albo świadomym ogniwem pośrednim pomiędzy nami a polskimi bandami narodowymi potrzebującymi broni, amunicji i sprzętu z naszych rąk, a także możliwości spokojnego prowadzenia na własnym terenie szkolenia wojskowego i mobilizacji rekrutów. (…)
Te zdyscyplinowane i dobrze wyszkolone bandy o stosunkowo dużym duchu
moralnym stanowią poważne zagrożenie, ponieważ korzystają z pomocy miejscowej ludności, a także posiadają fanatyczną wolę i temperament połączone z fachowością. Rozpoczną walkę z nami z zupełnie innym rozmachem niż to mogły zrobić bandy sowieckie na tym terenie [sic!]. Porozumienia z poszczególnymi polskimi bandami w celu zapewnienia ochrony linii komunikacyjnych na tyłach stanowią szczególne zagrożenie (…).
Po dokładnej analizie tej sytuacji nasuwa się wniosek, że zawarcie porozumienia z polskimi bandami przyniesie Wehrmachtowi więcej szkody niż tymczasowego pożytku (…).”

Do tego należy dodać, iż oddziały „Góry” i „Ragnera” nie zaniechały antyniemieckiej akcji propagandowej, wywiadowczej i kontrwywiadowczej. Zawieszenie broni dotyczyło tylko Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego i Nadniemeńskiego. Pozostałe jednostki partyzanckie Armii Krajowej na swych terenach operacyjnych toczyły walkę zbrojną z okupantem niemieckim.
Rozejm z Niemcami zawarty przez AK na Nowogródczyźnie należy traktować tylko jako czasowe ograniczenie antyniemieckiej akcji zbrojnej na niektórych terenach okręgu. Zawieszenie broni objęło jednostki AK szczególnie narażone na ataki przeważających sił partyzantki sowieckiej.

Negatywnie ocenił porozumienie ppor. „Góry” i ppor. „Ragnera” z Niemcami Roman Korab-Żebryk. W swej książce o operacji wileńskiej AK pisze on, iż A. Pilch i Cz. Zajączkowski wyłamali się z dyscypliny organizacyjnej i wyrządzili szkodę społeczeństwu polskiemu, ponieważ „po wypędzeniu Niemców władze sowieckie uzasadniały rozbrajanie resztek AK zdradą [sic!] oddziałów «Góry» i «Ragnera».” Ta ocena została sformułowana, nim zostały otwarte archiwa posowieckie. Podjęcie czasowej współpracy z Niemcami dwóch zgrupowań AK na Nowogródczyźnie było dramatyczną próbą odwrócenia biegu wydarzeń zapoczątkowanych sowiecką zdradą 17 września 1939 roku. To sowieci podjęli decyzję o likwidacji AK, która przecież była siłą zbrojną państwa koalicji antyhitlerowskiej, i to nie „Ragner” i „Góra” ponoszą odpowiedzialność za rozbrojenie AK na Nowogródczyźnie po 15 lipca 1944 roku. Oddziały Armii Krajowej Okręgów Wileńskiego i Nowogródzkiego zostałyby rozbrojone przez Armię Czerwoną niezależnie od tego, czy podporucznicy Pilch i Zajączkowski utrzymywali kontakty z Niemcami czy nie. Sprawę „Ragnera” i „Góry”, należałoby raczej rozpatrywać w kategoriach fortelu wojennego. O podjętych decyzjach zameldowali Komendzie Okręgu, która zaaprobowała ich działania i nie wyciągnęła wobec obu oficerów żadnych konsekwencji. Można zatem przypuszczać, iż nie przekroczyli w kontaktach z Niemcami otrzymanych wytycznych.

Rtm. Józef Świda ps. „Lech”, Hubalczyk, dowódca Zgrupowania Nadniemeńskiego AK.

Inaczej stało się z rtm. Józefem Świdą „Lechem” który kontaktował się z Niemcami osobiście i zawarł z nimi 8 lutego 1944 roku pisemną umowę. Do zbadania i rozwiązania kwestii kontaktów oddziałów nowogródzkich z Niemcami, Komenda Główna AK wysłała z Warszawy w lutym 1944 roku mjr. dypl. Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza”. Na początku pierwszej dekady marca „Lech” został postawiony przed sądem polowym i skazany na śmierć. Major „Kotwicz”, korzystając z posiadanych uprawnień, zawiesił wyrok sądu do zakończenia wojny, z prawem rehabilitacji na polu walki w terenie wyznaczonym przez Komendę Główną.
Przybycie na Nowogródczyznę mjr. Macieja Kalenkiewicza i objęcie przez niego stanowiska dowódcy Zgrupowania Nadniemeńskiego nie spowodowało radykalnej zmiany istniejącego układu w stosunkach z Niemcami i z sowietami.

„Cziort w oczkach” – część 4>
Strona główna>