Kapitan Romuald Rajs „Bury” – dyskusji o wojnie partyzanckiej ciąg dalszy

Dr Kazimierz Krajewski, Grzegorz Wąsowski

Kapitan Romuald Rajs „Bury” – dyskusji o wojnie partyzanckiej ciąg dalszy.


Romuald Rajs „Bury”, dowódca 1 Kompanii Szturmowej 3 Brygady Wileńskiej AK wychodzi z oddziałem z kościoła. Turgiele, Wielkanoc 1944 r.

Jako autorzy tekstu „Bury” a Białorusini – fakty i mity (dostępnego aktualnie w Internecie na stronie: podziemiezbrojne.blox.pl), stanowiącego próbę rekonstrukcji działań dowodzonej przez kpt. Romualda Rajsa „Burego” 3 Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (dalej: 3 Brygada NZW) z przełomu stycznia i lutego 1946 r., w których  śmierć poniosło kilkudziesięciu obywateli polskich narodowości białoruskiej, z  zainteresowaniem śledziliśmy wymianę korespondencji pomiędzy Arkadiuszem Rajsem, wnukiem kpt. „Burego”, a red. Piotrem Zychowiczem.

Na list otwarty Arkadiusza Rajsa, który ukazał się na portalu niezależna.pl, red. Zychowicz zareagował odpowiedzią w formie listu zamieszczonego na portalu dorzeczy.pl. W swym tekście red. Zychowicz uznał nasz artykuł za rodzaj mowy obrończej kpt. „Burego”, niebywale życzliwy wobec „Burego”, w którym wszystkie poddane w nim analizie wydarzenia zinterpretowaliśmy, jego zdaniem, na korzyść tego partyzanckiego dowódcy, robiąc wszystko co w naszej mocy żeby przedstawić go w jak najkorzystniejszym świetle.
W rzeczywistości jednak istotą naszego tekstu było przedstawienie zasadniczych dla sprawy faktów i właściwa, naszym zdaniem, ich interpretacja. Red. Zychowicz, powołując się na tradycję rodzinną, zadeklarował umiłowanie do oręża polskiego. W jego liście czytamy dalej:

Wpojono mi przy tym jedną żelazną i nie podlegającą żadnej dyskusji zasadę. Zasadę, od której nie może być nawet najmniejszego odstępstwa. Zasada ta brzmi: wojnę prowadzi się przeciwko dorosłym, uzbrojonym mężczyznom. A nie przeciwko jeńcom wojennym, kobietom i dzieciom. […]. Jak Pan doskonale wie, kapitan Romuald Rajs „Bury” – przy całych swoich olbrzymich zasługach dla sprawy polskiej – niestety nie zawsze trzymał się tej zasady.

To, rzecz jasna, bardzo słuszna i piękna zasada, która jednak w XX wieku tyle się miała do rzeczywistości, ile historyjki z opowiadań Antoniego Gawińskiego do prawdziwej wojny. Trafnie zjawisko to – rozdźwięku między wyobrażeniami o wojnie a jej prawdziwym obliczem –  oddał mistrz red. Zychowicza, Józef Mackiewicz. W jednym ze swych tekstów publicystycznych napisał:

Z tym samym Władziem przeczytaliśmy chyba wszystkie powieści Walerego Przyborowskiego, w których stary wachmistrz, gdy się rozsierdził na dobre, dopieroż to klął: „Do stu par tysięcy kartaczy!”. I z Władziem z tej samej szóstej, poszliśmy do autentycznych ułanów, gdzie wachmistrz, nawet w doskonałym humorze, nie mówił inaczej niż: „Ach bracia, k…. wasza mać!”.

Tak czy inaczej hołdowanie powyżej zasadzie i pielęgnowanie  jej oczywiście zasługuje na poklask. Jednak przywoływanie tej zasady w kontekście działań partyzanckich wydaje się być świadectwem niezrozumienia przez red. Zychowicza, jakie są podstawowe cele i zadania oddziałów leśnych, a także jaki jest praktyczny wymiar prowadzonej przez nie walki (dalsze nasze wywody oczywiście nie odnoszą się do dzieci – podkr. KK i GW). Tak się bowiem składa, że realiami partyzantki są działania skierowane nader często przeciwko osobom nieuzbrojonym, czasami także kobietom, a nie tylko spektakularne wystąpienia zbrojne przeciwko okupantowi. Zadaniem oddziałów leśnych nie jest bowiem wygranie zmagań wojennych, gdyż oddziały te nie mają do tego wystarczających sił ani środków. Natomiast w sytuacji, gdy władza zostaje przejęta przez siły okupacyjne, a legalne czynniki państwowe schodzą do konspiracji lub pozostają poza granicami kraju, co skutkuje m.in. tym, że aparat przymusu – konieczny w każdym normalnym państwie – przestaje służyć ochronie praw jednostki i dobru wspólnemu, a staje się w rękach okupanta narzędziem terroru, partyzantka pełni doniosłą funkcję strażnika reguł koniecznych dla ocalenia więzów wspólnotowych. Rola ta sprowadza się do obrony i egzekwowania fundamentalnych norm postępowania w relacjach międzyludzkich i podstawowej lojalności członków okupowanej wspólnoty wobec prawowitych władz. Realizacja tego niewdzięcznego, ale jakże ważnego w czasach zaniku normalnej państwowości zadania sprowadza się w praktyce do karania, w tym przede wszystkim likwidacji – najczęściej nieuzbrojonych – konfidentów i szkodliwych kolaborantów, także jeśli są nimi kobiety, oraz przestępców pospolitych stanowiących zagrożenie dla społeczeństwa. Podziemie antykomunistyczne dlatego cieszyło się poparciem ludności i mogło przez długie lata utrzymać się w terenie, bowiem funkcje te wykonywało w sposób efektywny.

Kpt. Romuald Rajs „Bury” – dowódca 3 Wileńskiej Brygady NZW.

Warto podkreślić, że z punktu widzenia podtrzymania morale ludności akcje likwidacyjne wymierzone w konfidentów, kolaborantów czy bandytów z danego terenu, były dla społeczności lokalnej ważniejsze niż starcie partyzantów z taką czy inną grupą operacyjną. Wie o tym doskonale każdy, kto na poważnie zajmuje się problematyką zbrojnego podziemia antykomunistycznego i miał możliwość prowadzenia poważnych rozmów z partyzantami, członkami siatki terenowej czy wreszcie ze zwykłymi mieszkańcami terenów objętych aktywnością podziemia, pamiętającymi czasy „leśnych”. Wie również o tym, że w dobrze prowadzonych oddziałach zadania te, bardzo nieprzyjemne dla każdego człowieka o normalnej uczuciowości, wykonywali partyzanci starsi wiekiem, z najdłuższym stażem, zahartowani w walce i o silnych osobowościach. Ludzie, co których nie zachodziło ryzyko, a w każdym razie było ono stosunkowo małe, że ulegną deprawacji.

Nie jest też wiedzą tajemną znawców przedmiotu, że tak jak repertuar kar, do których „leśni” mogli sięgnąć, podejmując działania represyjne, był stosunkowo skąpy, tak status jeńca w warunkach walki prowadzonej przez partyzantkę antykomunistyczną po prostu nie istniał. Z prostego powodu – więzieniami ani obozami jenieckimi partyzanci nie dysponowali. Dlatego w realiach walki prowadzonej przez Żołnierzy Wyklętych osoby najbardziej szkodliwe dla sprawy wolności Polski, tj. funkcjonariusze NKWD i UB, politrucy, oficerowie KBW, konfidenci, milicjanci biorący udział w walkach z podziemiem – jeżeli dostały się w ręce „leśnych”, z reguły musiały pożegnać się z życiem. Taka była cena aktywnego opowiedzenia się po stronie reżimu komunistycznego, który był największym i najgroźniejszym zinstytucjonalizowanym wrogiem wolności w całych dotychczasowych dziejach. Zazwyczaj zabijano też bandytów, rabusiów i notorycznych złodziei (choć tu karę śmi
erci zamieniano czasem na chłostę lub nakaz wyjazdu z miejsca zamieszkania). Z kolei szeregowi żołnierze „ludowego” wojska czy KBW, zwykli czerwonoarmiści czy milicjanci byli z reguły puszczani przez „leśnych” wolno, najczęściej po stosownym pouczeniu. Właśnie taka sytuacja miała miejsce 28 kwietnia 1946 r. po walce pod wsią Brzozowo – Antonie stoczonej przez 3 Brygadę NZW i 6 Brygadę Wileńską AK z grupą operacyjną UB-MO-KBW przeprowadzającą aresztowania w terenie. Po rozbiciu sił komunistycznych przez partyzantów, zgodnie z decyzją  „Burego” oddzielono wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB i milicjantów od żołnierzy KBW. Tych ostatnich na rozkaz „Burego” rozbrojono, rozmundurowano i po pouczeniu puszczono wolno, zaś tych pierwszych, a było ich kilkunastu, rozstrzelano.

Wzięci do niewoli członkowie grupy operacyjnej MO, KBW i UB, rozbitej przez 3 Brygadę Wileńską NZW kpt. Romualda Rajsa „Burego” i 6 Brygadę Wileńską AK ppor. Lucjana Minkiewicza „Wiktora”, 28 kwietnia 1946 r. w rejonie wsi Brzozowo-Antonie na Podlasiu.

Red. Zychowicz zwraca się do wnuka kapitana „Burego”:

Przejdźmy jednak do rzeczy. W swoim liście stara się Pan usprawiedliwić pacyfikacje białoruskich wsi dokonane przez kapitana Rajsa faktem, że zamieszkała w nich ludność była skomunizowana, najeżona agentami bezpieki i „wrogami Ojczyzny”. Uważam ten argument za niedopuszczalną aprobatę dla stosowania odpowiedzialności zbiorowej.

Red. Zychowicz nie chce dostrzec, że ani my, ani wnuk kpt. „Burego” nie usprawiedliwiamy śmierci kobiet i dzieci. Staramy się natomiast wyjaśnić kontekst, w jakim do tej sytuacji doszło, zrekonstruować przebieg wydarzeń, w tym odtworzyć decyzje podejmowane przez „Burego” w stosunku do mieszkańców ukaranych wiosek. Wyjaśnijmy też, co w tym przypadku oznacza określenie „wioski skomunizowane”? Z meldunków polskiego podziemia, zarówno poakowskiego, jak i narodowego, wyłania się obraz zbiorowości nastawionej wybitnie antypolsko, negującej istnienie polskiej państwowości, popierającej reżim komunistyczny. W części owych wiosek zorganizowane były zbrojne komunistyczne bojówki, określane niekiedy jako „samoobrona białoruska” (Szpaki, Zanie, Wólka Wygonowska). Niektórzy mężczyźni zamieszkali w tych wsiach z bronią w ręku występowali po stronie władz komunistycznych, kontrolując osoby przechodzące lub przejeżdżające drogami i ostrzeliwując pojawiające się grupy polskiego podziemia. Informowali też NKWD i UB o sytuacji w terenie i osobach zaangażowanych po stronie polskiego ruchu niepodległościowego.
Z naszych ustaleń wyłania się obraz niepasujący do retoryki red. Zychowicza. Uważamy, że zgodnie z rozkazem kpt. „Burego” w Zaleszanach, Wólce Wygonowskiej, Zaniach i Szpakach mieli zginąć jedynie ludzie zaangażowani czynnie po stronie reżimu komunistycznego. Rozkaz ten nie został jednak wykonany w sposób ścisły.

Zychowicz pisze:

Przypomnę Panu, że 29 stycznia 1946 roku w puszczonej z dymem na rozkaz kapitana „Burego” wsi Zaleszany żywcem spłonęło kilkanaście osób. W tym dwie kobiety z kilkorgiem małych dzieci. Nawet dr Kazimierz Krajewski, na którego się Pan powołuje, uznał, że <<„Bury” powinien przewidzieć, że w podpalanych zabudowaniach Zaleszan mogli ukryć się ludzie>>.

Wyjaśnijmy, w Zaleszanach oprócz kilku ludzi (prawdopodobnie dwóch, na pewno nie więcej niż pięciu) rozpoznanych przez partyzantów 3 Brygady NZW jako aktywiści komunistyczni, zabitych zanim na rozkaz „Burego” rozpoczęto podpalanie wsi, miał nikt więcej nie zginąć! „Bury” uznał natomiast, że mieszkańcy Zaleszan powinni zostać ukarani materialnie, przez spalenie ich zabudowań, za jawnie wrogi stosunek do polskiego munduru; decyzją tego partyzanckiego dowódcy mieli oni zająć się odbudowywaniem swojego dobytku, a nie komunizowaniem. Do tragedii doszło, gdyż część mieszkańców nie posłuchała rozkazu opuszczenia budynków, które wkrótce zostały podpalone. Wtedy właśnie zginęli ludzie schowani w zakamarkach własnych zabudowań, w tym dwie kobiety z kilkorgiem małych dzieci. Nie było to jednak intencją „Burego”, przecież nie kazał ich zabijać! Zatem przywoływanie tego zdarzenia w kontekście zasady, o której pisze red. Zychowicz – jest istotnym nadużyciem. Należy przy tym dodać, że istnieją poważne przesłanki, że w czasie podpalania przez partyzantów zabudowań Zaleszan „Burego” nie było już we wsi, gdyż od razu po przemowie, którą wygłosił do mieszkańców w domu Dymitra Sacharczuka (zakomunikował wówczas zgromadzonym, że zabudowania wsi zostaną spalone), pojechał z częścią  3 Brygady NZW  do Wólki Wygonowskiej (patrz np.: zeznania Teodora Roszczenki, który 29 stycznia 1946 r. był w Zaleszanach jako jeden z białoruskich furmanów wiozących żołnierzy „Burego”- protokół przesłuchania z 26 lipca 1949 r., Wojskowy Sąd Rejonowy w Białymstoku, sygn. akt 769/49; opuszczenie Zaleszan przez istotną część sił  3 Brygady NZW jeszcze przed podpaleniem zabudowań wsi potwierdza sporządzony  w dniu 31 stycznia 1946 r., a zatem dwa dni po wydarzeniach w Zaleszanach, oparty na relacjach mieszkańców tej wsi protokół Nadzwyczajnej Komisji Powiatowej Rady Narodowej w Bielsku Podlaskim). Wykonawcami tego rozkazu „Burego” byli partyzanci z plutonu Jana Boguszewskiego „Bitnego”. Niewykluczone, że paląc zabudowania wsi, podkomendni „Bitnego” strzelali do mężczyzn chcących gasić płonący dobytek, co spowodowało śmierć dalszych kilku osób.

Por.
Jan Boguszewski „Bitny” (zdjęcie przedwojenne). Marynarz flotylli
pińskiej, żołnierz kampanii wrześniowej, a następnie konspiracji
niepodległościowej. Od sierpnia 1945 r. dowódca oddziału PAS NZW, działającego
na terenie pow. Bielsk Podlaski. W styczniu 1946 r. dowódca 2. plutonu w składzie 3
Brygady Wileńskiej NZW, dowodzonej przez kpt. Romualda Rajsa „Burego”.
Zginął 16 lutego 1946 pod Gajrowskimi w bitwie z grupą operacyjną UB-NKWD.

Kolejna kwestia poruszona przez Zychowicza:

Jeszcze większa tragedia rozegrała się we wsi Zanie. Tam partyzanci wysłani przez „Burego” zastrzelili 20-30 osób. Wśród ofiar byli białoruscy kolaboranci, ale również kobiety i kilkoro dzieci. Czy naprawdę uważa Pan, że białoruskie dzieci, które straciły życie w tych pacyfikacjach współpracowały z komunistyczną bezpieką? Że były „wrogami Ojczyzny”? Czy uważa Pan, że powinny były ponieść taką straszliwą „karę” za grzechy swoich dorosłych współplemieńców?

Okoliczności tragedii do jakiej doszło w Zaniach przedstawiliśmy w artykule przywołanym na początku tego tekstu . W tym przypadku także nie usprawiedliwiamy śmierci kobiet i dzieci faktem, iż miejscowi uzbrojeni komunistyczni bojówkarze otworzyli ogień do partyzantów. Jednoznacznie wskazujemy natomiast, co red. Zychowicz w swych rozważaniach zupełnie pomija, że doszło tam do przekroczenia rozkazu wydanego przez  „Burego”. Likwidację czerwonych bojówkarzy przeprowadzał w Zaniach pluton Jana Boguszewskiego „Bitnego” (ten sam, który palił zabudowania Zaleszan). Należy podkreślić, że  „Bury” nie miał czasu, by poznać zalety czy też raczej wady tego przedwojennego podoficera (awansowanego w szeregach NZW do stopnia podporucznika) ani jego podkomendnych. „Bitny” dowodził wcześniej oddziałem Pogotowia Akcji Specjalnej Komendy Powiatu NZW Bielsk Podlaski. Cieszył się dobrą opinią przełożonych z NZW. Do 3 Brygady NZW dołączył ze swymi żołnierzami w końcu listopada 1945 r. Trzeba przy tym pamiętać, że „Bury” od 8 grudnia 1945 do 16 stycznia 1946 r. przebywał poza oddziałem; przez kilka dni brał udział w pracach Komendy Okręgu NZW Białystok, a następnie wykorzystał przyznany mu urlop. Do czasu powrotu „Burego” do oddziału „Bitny” dał się poznać jako dobry szkoleniowiec, a 3 Brygada NZW nie cierpiała na nadmiar kadry. „Bury” nie miał zatem podstaw, by sądzić, że „Bitny” nie poradzi sobie z zadaniem, jakim było zlikwidowanie komunistycznych bojówkarzy (członków samoobrony) w Zaniach, albo że potraktuje je jako pretekst do krwawej rozprawy z Bogu ducha winną częścią mieszkańców wsi. Nie bez znaczenia jest również to, że powierzając plutonowi „Bitnego” spalenie zabudowań wsi Zaleszany, a później przeprowadzenie akcji w Zaniach, „Bury” realizował rozkaz komendanta Okręgu NZW Białystok majora Floriana Lewickiego „Kotwicza” z 20 września 1945 r., w myśl którego działania wymierzone w skomunizowaną ludność białoruską miały być przeprowadzone przez „Burego” właśnie wspólnie z oddziałem „Bitnego”. Oddział ten, w chwili wydania przywołanego rozkazu, był oddziałem Pogotowia Akcji Specjalnej Komendy Powiatu NZW Bielsk Podlaski (kryptonim „Burza”), a w czasie działań w Zaleszanach i Zaniach stanowił już część 3 Brygady NZW, jako jej 2 pluton.

W kontekście naszego twierdzenia, że w Zaniach doszło do przekroczenia rozkazu „Burego”, należy mocno podkreślić, że tam, gdzie ten dowódca był osobiście podczas wykonywania operacji karnej skierowanej przeciwko skomunizowanej ludności białoruskiej, jego rozkazy wykonywano w sposób ścisły. W Wólce Wygonowskiej i Szpakach, wioskach w których zorganizowane były zbrojne bojówki komunistyczne, a w których „Bury” był obecny podczas działań żołnierzy 3 Brygady NZW (w Wólce Wygonowskiej kierował przebiegiem akcji represyjnej), zginęli wytypowani wcześniej  do likwidacji mężczyźni. W Końcowiźnie nikt nie został zabity, spalono część zabudowań. Dodajmy, że w Szpakach być może doszło do gwałtu na dziewczynie i zabójstwa innej, broniącej się przed gwałtem. Jeżeli tak było, oba te przestępstwa obciążają wyłącznie ich sprawcę czy sprawców. Wymykają się one bowiem z jakichkolwiek rozkazów, a każdy, kto ma niejakie pojęcie o wymogach dyscypliny, jakie „Bury” stawiał swym podkomendnych, nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że winni tych czynów, gdyby „Bury” dowiedział się o nich, zostaliby natychmiast z jego rozkazu rozstrzelani.

W dalszej części odpowiedzi na list wnuka kpt. „Burego” red. Zychowicz porusza sprawę śmierci grupy tzw. furmanów, którzy przez kilka dni towarzyszyli żołnierzom NZW jako woźnice:

Teraz kwestia około 30 białoruskich furmanów rozstrzelanych z rozkazu „Burego” 31 stycznia 1946 roku w lesie pod Puchałami Starymi. Wbrew temu co Pan pisze, kapitan Rajs służąc w Ochronie Lasów Państwowych nie miał dostępu do „list osób, które zajmowały się wywózką Polaków w 39. i 40. roku”. Takie listy w Ochronie Lasów Państwowych bowiem nigdy nie zostały sporządzone. Nie ma również cienia dowodu na to, że zamordowani furmani mieli coś wspólnego z deportacjami Polaków „za pierwszego Sowieta”.
Istnieje natomiast hipoteza, że zgładzeni furmani sprzyjali władzy komunistycznej w roku 1946. Zgodnie z nią mieli o tym poinformować partyzantów „Burego” biorąc ich za żołnierzy KBW lub LWP. Hipoteza ta jest jednak mocno dyskusyjna. Zresztą nawet gdyby białoruscy furmani byli aż takimi idiotami i poszli na podobne zwierzenia – nie usprawiedliwia to rozstrzelania 30 cywilów.

„Bury”, służąc w jednostce ochrony lasów państwowych, nie miał dostępu do list ludzi zajmujących się wywózką Polaków w latach 1939-1941; w tym wątku, naszym zdaniem, Arkadiusz Rajs nie ma racji. Ale pełniąc tę funkcję „Bury” jeździł, czasem nawet z UB i MO, po okolicznych wioskach. Białoruscy wieśniacy, przekonani że mają do czynienia z funkcjonariuszem aparatu komunistycznego, opowiadali o swych „zasługach” z lat pierwszej okupacji sowieckiej, a także o stosunku do polskiego ruchu niepodległościowego. To, że sprzyjali komunie i czynnie wspierali ją także w 1946 r., nie jest żadną hipotezą, ale faktem. Żołnierze „Burego” podczas rajdu przez wschodnią część powiatu bielskiego występowali jako komunistyczna grupa operacyjna. Mieli zadanie prowadzenia rozmów z furmanami pod kątem stosunku tych ostatnich do polskiego ruchu niepodległościowego itp. Ci spośród furmanów, którzy wykazali wówczas postawę wrogą, antypolską – wygadali sobie swój los (patrz: artykuł przywołany na początku tego tekstu). Białoruskie pochodzenie narodowe lub wyznawana wiara prawosławna nie były kryteriami branymi pod uwagę przy podjęciu decyzji o egzekucji. Kryterium tym był wyłącznie stosunek do Polski i polskiego ruchu niepodległościowego. Potwierdza to „wyreklamowanie” jednego z prawosławnych furmanów z Krasnej Wsi przez polskich sąsiadów z innej wioski (zagwarantowali, że to „porządny człowiek”, w efekcie czego został on puszczony wolno). Wypada też powtórzyć, że nie ma  mocnych dowodów na to, że pośród co najmniej 40 furmanów będących przy oddziale „Burego” w dniu 31 stycznia 1946 r., kiedy to rozstrzygał się ich los, byli  Polacy lub osoby narodowości białoruskiej, ale wiary katolickiej. Prawdopodobnie wszyscy byli Białorusinami i prawosławnymi. Co najmniej dziesięciu z nich puszczono w
olno. Przypomnijmy także, że podczas procesu kpt. „Bury” stwierdził, że furmani zostali zastrzeleni za wrogie ustosunkowanie do nielegalnych organizacji [sic – organizacji niepodległościowych].

Red. Zychowicz podsumowuje swe wywody:

Proszę jednak nie wymagać ode mnie żebym pochwalał lub przemilczał zabijanie niewinnych cywilów – bezbronnych mężczyzn, kobiet i dzieci.

Cóż, „Bury” nie zabijał niewinnych – twierdzenie, że było inaczej jest całkowicie bezpodstawne. Z jego rozkazu mieli stracić życie jedynie dorośli mężczyźni, zaangażowani w popieranie reżimu komunistycznego. Śmierć kobiet i dzieci w ogóle nie leżała w zamierzeniach „Burego”. Twierdzenie odmienne jest w naszej ocenie nieuprawnione.

Kpt. Romuald Rajs „Bury”, dowódca 3 Wileńskiej Brygady NZW.

Redaktor Zychowicz zwraca się na zakończenie do wnuka kapitana „Burego”:

Pisze Pan, że nie wie jaki cel mi przyświeca. Chętnie wyjaśnię. Chodzi mi tylko i wyłącznie o prawdę. Jako ideowy antykomunista jestem bowiem wierny przesłaniu mojego mistrza Józefa Mackiewicza, który pisał, że „tylko prawda jest ciekawa”. Nawet jeżeli jest ona bolesna i niewygodna.

Tak, rzeczywiście, tylko prawda jest ciekawa. Zadaniem historyka (a także publicysty) jest jej poznanie i opisanie. Powinien on także posiadać umiejętność interpretowania zdarzeń, które udało mu się ustalić. Cóż, łatwo jest wypisywać oderwane od  życia, ale ładnie brzmiące komunały o rycerskiej walce, znacznie trudniej dokonać wysiłku, by zebrać wszystkie elementy dające w ostatecznym efekcie obraz zbliżający nas do prawdy.

Ponieważ bardzo cenimy sobie twórczość Józefa Mackiewicza, pozwolimy sobie zakończyć tę naszą wypowiedź cytatem z powieści Sprawa pułkownika Miasojedowa. Zawiera on myśl, której trafność z upływem lat dostrzegamy coraz bardziej:

Na nic to wszystko. Wielkie doświadczenie, dokonane za cenę krwi i rozpaczy, przepada dla potomności. I po wielkim wybuchu, jak popiół z wulkanu opada i ściele się bezwartościowy osad pustych sloganów.

Dr Kazimierz Krajewski
historyk, badacz dziejów polskiego podziemia niepodległościowego,
kierownik Referatu Badań Naukowych OBEP IPN w Warszawie,
prezes Nowogródzkiego Okręgu Światowego Związku Żołnierzy AK
Grzegorz Wąsowski
adwokat, współkieruje pracami Fundacji „Pamiętamy”, zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego
z lat 1944-1954

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w „Gazecie Polskiej”, nr 13(1233) z dn. 29.03.2017 r. pod tytułem Między sloganami a dramatem prawdy. Dyskusji o wojnie partyzanckiej ciąg dalszy.

Kpt. Romuald Rajs „Bury” a Białorusini – fakty i mity>
Strona główna>
Prawa autorskie>