Bitwa pod Świerszczowem – część 2


Od lewej: kpt. "Uskok" i Stanisław Kuchcewicz "Wiktor"

A tak wspominał tę walkę kpt. „Uskok”:

„Przez dzień przekwaterowaliśmy w paru domach położonych między laskami opodal szosy włodawskiej. Wywiad z okolicy i Chełma nie przynosił specjalnie ważnych wiadomości, panował spokój. Wyruszyliśmy tuż przed zmrokiem i kropimy szosą włodawską do szosy Lublin-Chełm. Na szosie prawie pustki, mijamy tylko samochód komunikacyjny. Dojeżdżamy w okolice Świerszczowa. Zapada zmrok, jedziemy jednak bez świateł. Naraz przed nami, na szosie od strony Lublina, wyłaniają się światła: jedno, drugie…, piąte… Światła samochodowe. A w takiej ilości, o tej porze i w tym kierunku może jechać tylko UB. Przygotowani byliśmy na każdą ewentualność, a więc i na tę. Zeskakujemy z samochodów, które cofają się do tyłu, i w paru chwilach jesteśmy na stanowiskach, tworząc podkowę wydaną końcami do przodu, ze środkiem przy szosie. Teren był płaski, widoczność w półmroku jeszcze niezła. Pierwszy samochód puszczamy tak blisko, że zaczął lizać światłami nasze pozycje przy szosie. Następne szły w oddaleniu kilkadziesiąt metrów jeden za drugim. Niemal połowa znalazła się w dobrym zasięgu naszego ostrzału, a wszystkich maszyn było jedenaście. Samochody wypełnione były wojskiem, a w tyle, w dwóch taksówkach, jechało „naczalstwo” (jak zwykle). Od nas przy szosie przerzucono białą rakietę. Pierwszy samochód stanął, a za nim poczęły przystawać inne. „Jastrząb”, posiadający doniosły głos, zapytał: „Kto jedzie?!” Odpowiedzi nie było, natomiast żołnierze poczęli wyskakiwać z samochodów na stanowiska bojowe. Nie było już żadnych wątpliwości! To było „bezpieczeństwo”, wojsko by się w ten sposób nie zachowywało! A więc ognia!
Hasłem do rozpoczęcia ognia u nas była czerwona rakieta przy szosie. Po czerwonej wystrzeliły białe rakiety z naszych skrzydeł, by oświetlić nieprzyjaciela i… zagrały „suki”, erkaemy, automaty i kbk! Nieprzyjaciel był całkowicie zaskoczony. Nasze zdradzenie się pierwszą rakietą (dla rozpoznania) nie dawało im wyobrażenia o naszej sile i rozmieszczeniu. Ubejcy, uciekając od samochodów w pole, wszędzie trafiali na ogień, nawet rowy przy szosie były przez nas wzdłuż ostrzeliwane. Wszystko poczęło uciekać w tył, zostawiając zabitych i rannych. Poczęliśmy się posuwać do przodu, tak że środek naszej „podkowy” znalazł się na wysokości pierwszego samochodu. Z tej pozycji musieliśmy się jednak cofnąć, bo 300 metrów dalej, przy zakręcie szosy, znajdowały się glinianki, które nieprzyjaciel wykorzystał jako stanowiska i raził z broni maszynowej wzdłuż szosy. Pozostało nacieranie skrzydłami i do tego przystąpiliśmy.
Ściemniało już całkowicie, ale ciemności były często przerywane rakietami tak jednej, jak i drugiej strony. Lewe nasze skrzydło trafiło na silniejszy opór przy samotnych budynkach, w których zgrupowało się kilkunastu ubejców. Budynki były liche, a domownicy zaraz z początku gdzieś uciekli, przechodząc przez naszą linię. Gdy od zapalających pocisków powstał pożar, ubejcy wyfrunęli, zostawiając paru zabitych. Pożar ten oświetlił silnie pole nacierania lewego skrzydła i dał silne atuty w rękę nieprzyjaciela tkwiącego w gliniankach i w rowach za zakrętem szosy. Nasi na oświetlonej płaszczyźnie byliby zbyt narażeni na celność strzałów nieprzyjaciela. Prawe skrzydło miało lepsze warunki (bardziej nierówny teren i ciemność) i zbliżyliśmy się do nieprzyjaciela na odległość nie dalszą jak 100 do 150 metrów, dalsze jednak zbliżanie się nie miało sensu. Do rażenia pociskami dochodziło rażenie granatów rzucanych z dołów i rowów.
Te glinianki stały się dla nas solą w oku! Właściwie dużo ubejców tam być nie mogło, bo większość wywiała dalej w tył i słychać, jak się zwołują bezładnie, ale ci, którzy siedzą, mają kolosalną przewagę stanowiska nad nami. Wykurzyć ich można tylko granatami, a na odległość rzutu granatem bez ofiar nie podejdziemy i tej myśli nawet nie poddawaliśmy, ale chciał tego dokonać „Lenin” z oddziału „Jastrzębia”. Wysunął się za daleko i zginął bez słowa. Byłem wtedy blisko niego i śmierć jego stwierdziłem, gdy nie odpowiedział na moje wezwanie do powrotu. Ciało ściągnięto i odniesiono w tył.
Mieliśmy okropną ochotę zlikwidować glinianki, bo wówczas popędziłoby się brudasów tak, że oparliby się w Chełmie lub Lublinie. I może zdobyłoby się coś z broni i amunicji. Aby tego dokonać, pozostawało tylko pozostawić glinianki i uderzyć na tamtych w tyle, [dopóki] nie zdążą się zorganizować. Po rozpędzeniu tamtych, co wydawało się jeszcze możliwe, ci w gliniankach albo sami w międzyczasie zrejterują, albo, zdemoralizowani całkowitym otoczeniem, będą łatwiejsi do wyparcia. Dwa silne argumenty przemawiały jednak za zaniechaniem tego planu: czas i brak amunicji. Walka już trwa półtorej godziny i może się przeciągnąć na parę godzin. Z amunicją u nas jest krucho, a zdobycie nowej niegwarantowane. Możemy więc wyjść z tego interesu przemęczeni i bez amunicji, a może z ofiarami w ludziach. A kto wie, co jutro kryje przed nami? I postanowiliśmy się wycofać. Z głośnymi okrzykami: „Przerwać ogień! Pozostać na stanowiskach! Trzeci batalion oskrzydlać od Świerszczowa! Bić skurczybyków stalinowskich wnuków! Moździerze na stanowiska!” poczęliśmy po cichu ściągać się do odejścia.
Mieliśmy jednego zabitego, rannych nie było. Zdobyto kilka sztuk broni. Już ładowaliśmy się na samochody, by choć kilka kilometrów odjechać, a dalej pójść pieszo dla zmylenia śladów, gdy parę kilometrów od nas, w kierunku Włodawy, padło kilka rakiet. To ciągnęła włodawska załoga UB. Nie było rady. Samochody pozostały, a my poszliśmy pieszo.
Nasze magazyny amunicyjne tym razem się nie wypełniły, ale „zamagazynowaliśmy” osiemnastu „bezpieczniakow”. Tylu było zabitych i ponoć sporo rannych. Była to „bezpieka” lubelska, która otrzymawszy meldunek o awanturach z samochodami i parczewskim „Społem”, jechała do Włodawy, by wspólnie z Włodawą, Chełmem i Lubartowem „przeczesać” teren. Czesanie się opóźniło i nam nie zaszkodziło.
Samochodami przez noc nie ruszono, a ubejcy tkwili na stanowiskach. Rano dopiero robiono porządek z zabitymi i rannymi. Włodawskie UB rzeczywiście wyjechało, ale nie dojechało na miejsce walki. A szkoda, bo może by się między sobą trochę postrzelali.”

Wycinek mapy [WIG 1938] terenu, na którym rozegrała się bitwa pod Świerszczowem. Niebieskimi strzałkami zaznaczono trasę poruszania się oddziałów partyzanckich, strzałki czerwone oznaczają konwój UB-KBW.< /span> [kliknij w miniaturkę mapy].

Według źródeł aparatu bezpieczeństwa straty grupy operacyjnej KBW wynosiły tylko 1 rannego żołnierza KBW, jednak liczbę kilkunastu zabitych podawanych przez kpt. „Uskoka”, potwierdza również w swoim pamiętniku Edward Taraszkiewicz „Żelazny”.
Szef włodawskiego PUBP kpt. Mikołaj Oleksa (nieobecny w czasie walki pod Świerszczowem) tak w raporcie specjalnym przedstawiał okoliczności starcia:

RAPORT SPECJALNY
od dnia 25.XI.1946 r. do 30.XI.1946 r.

Dnia 27.XI. grupa operacyjna propagandowa z W.B.W. – Bydgoszcz, jadąc do Włodawy, na szosie w miejscowości Świerszczów natknęła się na bandę „Jastrzębia”, która była na trzech samochodach. O godz. 15.30 z wozu pierwszego, na którym było działo szturmowe, zauważono grupę ludzi w mundurach wojskowych, którzy zaczęli się rozsypywać po obu stronach szosy i zajmować stanowiska obronne. Było to około 70 m. od oddziału wojsk W.B.W.
Por. z W.B.W. zapytał: „Stój! Kto idzie?” Tamten odpowiedział: „Żelazny”. Porucznik w jego stronę puścił serię z automatu i wycofał się – bandyci zaczęli się zwoływać i zaświecili reflektory w swych maszynach kilka razy i znów zaczęli podchodzić w stronę wojska. Gdy por. krzyknął: „Stać! Kto idzie?”, bandyci odpowiedzieli: „Bezpieczeństwo z Chełma!” Na co por. odpowiedział: „A my jesteśmy wojsko, nie widzicie, że jedziemy pancerką i 12 samochodów za nami?” Mówiąc im dalej, domówmy się, byśmy się zrozumieli, my zapalimy wszystkie reflektory od samochodu, byście zrozumieli, że nie jesteśmy bandą.
Po dłuższej pertraktacji z bandą, która siebie wykazała kto ona jest, banda wycofała się z samochodami. Okazuje się, że wojsko jest słabo zdyscyplinowane, oraz dowództwo W.B.W. nieaktywne, gdyż w tym miejscu można było rozbić bandę „Jastrzębia”.
Podczas boju zostało zabitych dwóch żołnierzy z W.B.W. oraz utracili jeden RKM i zabity jeden bandyta, których przywieziono do Włodawy. Natomiast jeden oficer lekko ranny w rękę, który został odwieziony do Lublina. […].

Szef P.U.B.P. we Włodawie
Oleksa M. kpt.

Można zaryzykować stwierdzenie, że jedna dziewczyna, 16-letnia siostra „Jastrzębia” stała się niezawinioną sprawczynią krachu całej wyprawy, rozpoczętej z takim rozmachem, a zakończonej starciem w okolicach Świerszczowa. UB i KBW i tym razem mylnie przewidywali kierunek ataku „Jastrzębia”, choć wiele wskazywało na to, że odbicie siostry jest jego głównym celem, więc nauczeni niedawnym doświadczeniem, po spektakularnym ataku na Włodawę i tamtejszy PUBP, woleli „dmuchać na zimne”. Na skutek tego splotu przypadków, Chełm nie stał się areną brawurowego ataku partyzantów na silnie obsadzony garnizon KOP.

Stoją od prawej: Józef Strug "Ordon", Ludwik Szmydke "Czarny Jurek", Jan Belcarz "Dżym". Kwiecień/maj 1947 r.

Jaki byłby rezultat tego ataku? Jaki scenariusz walki przyjąłby „Jastrząb” z „Uskokiem”? Z pewnością miało to być pełne zaskoczenie, błyskawiczne opanowanie składu broni i amunicji po śmiałym, niczym nie maskowanym zbliżeniu się obydwu samochodów w bezpośrednie sąsiedztwo magazynów – ulubiony i wypróbowany fortel „Jastrzębia”, jeden z tych, które w ciągu zaledwie półtora roku jego życia i walki uczyniły z niego legendę i wzór dowódcy partyzanckiego.

Próba ataku na Chełm wkrótce po aresztowaniu siostry "Jastrzębia" i "Żelaznego" miała logiczne, psychologiczne i taktyczne uzasadnienie. Por. „Jastrząb” z pewnością wkalkulował – wraz z doświadczonym kpt. „Uskokiem” – mylne przewidywania „resortu”, co do zamierzonego kierunku uderzenia – włodawski areszt PUBP, celem odbicia siostry. Wydarzenia biegły w takim właśnie kierunku aż do momentu dość przypadkowego zderzenia obydwu grup w okolicy Świerszczowa. Niczego nie spodziewająca się załoga jednostki pograniczników i ochrona magazynów stałyby się łatwiejszym łupem, a silna odsiecz UB i KBW w tym czasie błąkałaby się bezczynnie we Włodawie czy jej okolicach w oczekiwaniu na atak.

Rzut oka na mapę i miejsce zderzenia z konwojem KBW pozwala mówić o rozstrzygającej roli przypadku, bo wystarczyłoby zaledwie kilkanaście minut, aby obie grupy straciły ostatecznie możliwość zetknięcia się ze sobą, gdyż grupa partyzantów po pokonaniu niewielkiego odcinka szosy między Świerszczowem a Cycowem, musiałaby właśnie w Cycowie skręcić z szosy lubelskiej w lewo, aby przez Ludwinów, Busówno, Wierzbicę i Ochożę dotrzeć do Chełma.
Ten niefortunny zbieg okoliczności sprawił jednak, że nieudana wyprawa na chełmski magazyn broni, zamieniła się w 1,5 godzinną bitwę, jedną z większych jakie zostały stoczone z komunistami przez oddziały niepodległościowego podziemia w Polsce po 1944 r.

Opracowano na podstawie:
Broński Zdzisław "Uskok", Pamiętnik (1941 – maj 1949), wstęp, red. naukowa i opracowanie dokumentów Sławomir Poleszak, Warszawa 2004.
Caban Ireneusz, Michocki Edward, Za władzę ludu, Lublin 1975,
Kopiński Jarosław, Konspiracja akowska i poakowska na terenie Inspektoratu Rejonowego „Radzyń Podlaski” w latach 1944 – 1956, Biała Podlaska 1998,
Pająk Henryk, „Jastrząb” kontra UB, Lublin 1993,
Pająk Henryk, „Żelazny” kontra UB, Lublin 1993,
Pająk Henryk, Oni się nigdy nie poddali, Lublin 1997,
Taraszkiewicz-Otta Rozalia, Dwie prawdy. Na drodze życia. Wspomnienia, oprac. Sławomir Poleszak, [w:] Pamięć i Sprawiedliwość nr 1 (11)/2007, s. 383 – 419,
Wnuk Rafał, Lubelski Okręg AK, DSZ i WiN 1944 -1947, Warszawa 2000.

Bitwa pod Świerszczowem – część 1>
Atak na PUBP Włodawa – część 1>
Strona główna>