Rozbicie grupy Adama Kusza "Garbatego" – część 4

A tak Andrzej Pityński …

A tak Andrzej Pityński wspomina swoją rodzinę i młodość:

"Moi rodzice Aleksander Pityński „Kula” i mama Stefania Krupa „Perełka” razem byli ranni na polu walki w największej zwycięskiej bitwie polskich partyzantów z Armią Czerwoną i NKWD – 7 maja 1945 roku pod Kuryłówką k/Leżajska.
Po bitwie partyzanci ułożyli rannych partyzantów: mamę i tatę na jednej furmance i odwieźli do szpitala w Jarosławiu. I tak sie zaczęła ich partyzancka miłość, czego efektem jestem Ja.

Aleksander Pityński "Kula", "Olek" – ojciec Andrzeja Pityńskiego, żołnierz oddziału Józefa Zadzierskiego "Wołyniaka" i Stefania Krupa-Pityńska "Perełka" – matka Andrzeja Pityńskiego, sanitariuszka w oddziale "Wołyniaka".

Mój Ojciec ujawnił się miesiąc po moim urodzeniu, w kwietniu 1947 roku i w cztery miesiące po samobójczej śmierci swojego dowódcy „Wołyniaka”. „Wołyniak” (kpt. Józef Zadzierski), ranny w rękę w potyczce z UB, schorowany, nieuleczalna gangrena prawej ręki, w ciągłych potyczkach z NKWD, UB, KBW, nie chcąc narażać oddziału na klęskę swoim ciężkim stanem zdrowia , opóźnionymi marszami, popełnił samobójstwo.
28 Grudnia 1946 roku, w Szegdach, małej osadzie ukrytej w głębokich lasach, […] po ostatniej wieczerzy ze swoimi partyzantami, wyszedł samotnie w las, w głęboki śnieg i strzałem w otwarte usta ze swojego polskiego Vis-a, którego tak lubił (bo był niezawodny), odebrał sobie życie. Godzinę potem KBW i UB będące na ich tropie tyralierą przeczesywało już Szegdy.

Grób Wołyniaka przez 50 lat był okryty tajemnicą. Michał Krupa pochował Go obok nieoznakowanego grobu swojego ojca, w Tarnawcu koło Kuryłówki. W 1998 roku ufundowałem pomnik „Wołyniaka”, który stoi wyniośle w centrum cmentarza w Tarnawcu. Pomnik uroczyście odsłoniła siostra „Wołyniaka”, żołnierz AK-NOW, Powstaniec Warszawski: Alina Glińska z Warszawy, w obecności kilkutysięcznej grupy weteranów z AK, NOW, NSZ, NZW, którzy zjechali w tym celu z całej Polski i zza granicy.

Mój Ojciec Aleksander Pityński-”Kula” […] ujawnił się w kwietniu 1947 roku. W tydzień po ujawnieniu został aresztowany, był torturowany przez UB w Nisku, osobiście pastwił sie nad Nim porucznik UB, Roman Krawczyński. Potem był wielokrotnie więziony na Zamku w Rzeszowie. Będąc ich dzieckiem – dzieckiem bandytów z NOW-AK, wyrzuconych za margines „komunistycznej cywilizacji”, przechodziłem wraz z Nimi gehennę tych, którzy walczyli z czerwoną zarazą.
Rewizje były częste i brutalne, rwali podłogi, rozbijali wszystko, nawet piec kaflowy rozbili. Jednak jedna zimowa noc tuż po Bożym Narodzeniu utkwiła mi na zawsze w pamięci. W nocy o 4 godzinie nad ranem wyłamali drzwi, wpadli do mieszkania z pepeszami wymierzonymi w nas, wywlekli nas w piżamach na boso, na zaśnieżone podwórko. Cały dom był obstawiony przez UB, MO, ORMO, uzbrojeni w pepesze.
Stałem z dziadziem boso w śniegu na środku podwórka, mama z cicha szlochała, po dziadzia milczącej twarzy płynęły łzy, a ja z bólu płakać nie mogłem jak zobaczyłem mojego ojca, tylko w kalesonach, półnagi, bosy ze skutymi do tylu rękoma, z zaciśniętymi pięściami, bity przez sześciu UB-owskich zbirów, palkami, kolbami pepesz, po głowie po całym ciele, krew bryzgała na wszystkie strony, białe kalesony były czerwone, i śnieg był już nie biały ale czerwony.

Księżyc był w pełni i widno było jak w dzień. Na koniec wrzucili sponiewieranego, całego we krwi Tatę do milicyjnej suki i długo Go nie widziałem. Potem rano zbierałem z Dziadziem zakrzepłą krew mojego Ojca ze śniegu do słoika i wtedy po raz ostatni w moim życiu płakałem. Przez całe moje dzieciństwo było prześladowanie, rewizje, podsłuchy, ciągłe prowokacje i zastraszenie.

Aleksander Pityński w czasie Stanu Wojennego był internowany w Załężu. Rok przed śmiercią został awansowany do stopnia porucznika Wojska Polskiego. Otrzymał Krzyż Partyzancki, Krzyż AK, Odznakę Burza. Wiele lat wcześniej był odznaczony przez Polski Rząd w Londynie, Krzyżem AK, Medalem Wojska Polskiego (trzykrotnie). Przez dowódcę Okręgu Rzeszów NOW-AK, majora "Żmudę" (Kazimierz Mirecki), awansowany do stopnia kapitana z Krzyżem Walecznych za bitwę z Armią Czerwoną pod Kuryłówką, w której był ranny.

Michał Krupa ps. "Wierzba", "Pułkownik". Zdjęcie wykonane przez UB po aresztowaniu.

Michał Krupa „Wierzba”, „Pułkownik” był najstarszym bratem mojej mamy, żołnierzem oddziałów „Ojca Jana”, „Wołyniaka” i Adam Kusza „Garbatego”, walczył z komuną do 1959 roku.
Michał odsiedział w Strzelcach Opolskich 10 lat. Po wyjściu z więzienia niedługo zmarł. Michał został zdradzony, zdrajca został zlikwidowany. Michał Krupa – „Pułkownik” jest pochowany na cmentarzu w Ulanowie, blisko pomnika Powstańców Styczniowych.

Ujęcie Michała Krupy "Wierzby" 11 lutego 1959 r. w Kulnie.

Ujęcie Michała Krupy "Wierzby" 11 lutego 1959 r. w Kulnie.

Będąc chłopcem odwiedzałem Go w jego leśnych bunkrach. Mając jedenaście lat widziałem go wolnym Partyzantem, była to zima 1958, razem z ojcem konno w siodłach, przez skutą lodem Tanew dostarczyliśmy Michałowi zaopatrzenie, lekarstwa, odprowadził nas z dwoma partyzantami konno.
Jadąc razem strzemię przy strzemieniu wzdłuż srebrzysto – białego koryta Tanwi, słońce rzucało długie nasze cienie na tafle lodu rzeki. Godzinami wpatrywałem się w tą poruszającą masę końskich nóg, szyi, głów, sylwetek w siodłach z erkaemami sterczących luf zawieszonymi na ramionach, z granatami przy pasach, z bagnetami w cholewach kawaleryjskich butów, wydłużone przez słońce sylwetki cieni jeźdźców, partyzantów, ostatnich polskich bohaterów.
I wtedy poczułem się jednym z nich. Obraz ten zapadł mi głęboko w sercu, i dał ideę na monumentalna rzeźbę „Partyzanci”.”


Ujęcie Michała Krupy "Wierzby" 11 lutego 1959 r. w Kulnie. Zdjęcia wykonane przez UB.

Na zakończenie, jako epilog tej smutnej historii, oddajmy głos jednemu z żołnierzy oddziału Adama Kusza „Garbatego”, Andrzejowi Kiszce ps. „Leszczyna”, „Dąb”, żołnierzowi NSZ, samoobrony AK-WiN i NZW. Dopiero w 1961 udało się funkcjonariuszom SB i MO osaczyć go w bunkrze. Skazany na dożywocie jako zwykły bandyta, wyszedł na wolność w 1971. Władze sądowe III Rzeczypospolitej odmówiły mu prawa do rehabilitacji… na którą czeka do dziś.
Rozmowę przeprowadził Piotr Niemiec z Tygodnika Nadwiślańskiego, nr 31 (1316).

Ujęcie Andrzeja Kiszki "Dęba" 30 grudnia 1961 r. w lasach niedaleko Huty Krzeszowskiej.

„Chronił mnie tylko las”
Rozmowa z ANDRZEJEM KISZKĄ, żołnierzem AK-NOW, więźniem politycznym, który wciąż walczy o pełną rehabilitację.

Kiedy i w jakich okolicznościach wstąpił Pan do największego w naszym regionie oddziału AK-NOW Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”?

– Do konspiracji wstąpiłem w 1941 r. Początkowo byłem w BCh, później (od października 1942 r.) w AK-NOW. Moim komendantem na placówce w Maziarni był Bednarski, u niego złożyłem przysięgę na krzyż i flagę biało-czerwoną. Wtedy postanowiłem, że będę jej wierny aż do śmierci. Tak nakazywała mi moja wiara i miłość do ojczyzny.
Początkowo wraz z kolegami z NOW odkopywaliśmy broń z 1939 r. i przekazywaliśmy ją do oddziału „Ojca Jana”. Po pacyfikacjach niemieckich w 1943 r. przeszedłem do oddziału Przysiężniaka i tam uczestniczyłem we wszystkich akcjach, aż do przyjścia sowietów w lipcu 1944 r.

Później wstąpił Pan w szeregi Milicji Obywatelskiej…

– Po wejściu sowietów powróciłem na swoją placówkę i zameldowałem się u komendanta Bednarskiego, od którego otrzymałem rozkaz wstąpienia do milicji. Miałem przekazywać mu wszystkie otrzymywane meldunki z Komendy Powiatowej MO.
W listopadzie 1944 r. przyszedł rozkaz z Biłgoraja, że mają być przygotowane listy wysyłki na Sybir, bo przyjeżdża kompania NKWD celem wspólnego z MO dokonania aresztowań. Była to tajemnica, ale jeden z milicjantów (z PPR) mi ją ujawnił. Powiedziałem komendantowi posterunku, że odchodzę wraz z dwoma kolegami z oddziału „Ojca Jana”. I całe szczęście, bo, jak się okazało, byliśmy pierwszymi na liście do wysyłki na Sybir. Zabrałem swój rkm i natychmiast złożyłem meldunek Bednarskiemu.

Później byl w Pan w Oddziale Leśnym NZW Józefa Zadzierskiego ps. Wołyniak. Po jego tragicznej śmierci w grudniu 1946 r. nie złożył Pan broni i walczył dalej w grupie Adama Kusza ps. „Garbaty”.

– Akcja NKWD się nie udała. Aresztowano ludzi, którzy nie byli w żadnej organizacji, wywieziono ich na Sybir. Wielu z nich tam zmarło, a ci, którzy powrócili, długo nie żyli. Zamordowano też kilku niewinnych chłopów. Postanowiłem wtedy wstąpić do oddziału NZW „Wołyniaka”. Jego zastępcą był mój kolega od „Ojca Jana”, Adam Kusz ps. „Garbaty”. W oddziale brałem udział we wszystkich akcjach, w tym w 10-godzinnej bitwie z NKWD i UB o Kuryłówkę.
Po śmierci „Wołyniaka” zostało nas kilku. Byliśmy u Kusza „Garbatego”, który polecił mi w 1947 r. ujawnić się, co też uczyniłem. Gdyby amnestia była faktyczna, to miała się ujawnić reszta oddziału. Jednak okazało się, że to jest akcja polegająca na tym, by najaktywniejszych żołnierzy podziemia aresztować. Powróciłem do oddziału Adama Kusza, gdzie przebywałem do jego likwidacji, czyli do 19 sierpnia 1950 r.

Rozbicie grupy Adama Kusza "Garbatego" – część 5>