St. sierż. Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój" (1925 – 1951) – część 5

27 kwietnia Władysław …

27 kwietnia Władysław Grudziński „Pilot” i N.N. „Ketling” zrobili wypad do Pokrzywnicy (pow. ciechanowski). Podczas starcia z patrolem MO zastrzelili funkcjonariusza, wskazanego przez siatkę terenową do likwidacji. Zdobyto przy tym kbk. Po śmierci „Pilota”, UB przejęło jego pamiętnik, w którym zachował się obszerny fragment, opisujący ze szczegółami wydarzenia z 27 kwietnia 1950 r.:

[…] Na kwaterę zaszliśmy o godzinie 1. Do dnia spaliśmy, natomiast rano, kiedy zjedliśmy śniadanie, oczyszczono pistolety i amunicję. Chociaż broń mamy zawsze czystą, ale dzisiaj musimy bardziej liczyć na nią, gdyż jesteśmy obaj tylko z pistoletami i nie możemy się zawieść w razie potrzeby. Od samego rana pochmurnie i przelotny deszcz. Po południu o godzinie 5 pożyczyliśmy od gospodarza 2 cywilne czapki, ponieważ byliśmy z gołymi głowami, a tu deszczowo, po czym posililiśmy się, a po posiłku pożegnano domowych i odmaszerowaliśmy, udając się na spotkanie z jednym naszym człowiekiem. Maszerowaliśmy dzisiaj nie tak jak zawsze, bo w dzień, i nie polami, a drogą. […] dopiero po zachodzie słońca niebo zaczęło się przecierać. Od czasu do czasu wyłonił się zza chmur księżyc blady, otaczała go moc również bladych gwiazd, ciemnym mrokiem nocna cisza, którą zagłuszało rechotanie żab i zerwanie się z łąk stada kaczek i czajek, wrzeszczących tuż-tuż nad naszymi głowami. Maszerowaliśmy do godziny 10. Domowników zastaliśmy już w łóżkach. Po wejściu do mieszkania ów mężczyzna, do którego przyszliśmy, ubrał się i zaczął z nami prowadzić rozmowę na temat kilku komunistów znajdujących się w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Każde zdanie pilnie wysłuchano i rozważono, żeby nie popełnić coś niepożądanego, co by przyniosło hańbę dla nas. Mamy podanych 3 komunistów, dla których można kuli nie żałować. Mamy już opis ich zewnętrzny, jak i duchowy. Dwóch to cywile, a jeden to milicjant. Jutro ma być spęd inwentarza żywego w Pokrzywnicy, więc można ich będzie zrobić, gdyż na pewno będą tam obecni. Po rozmowie położyliśmy się spać.
Nazajutrz rano nie możemy się doczekać wymarszu do Pokrzywnicy po tych gadów, jeszcze jesteśmy bardziej zadowoleni, ponieważ robotę będziemy odstawiać w dzień. Przed południem tego dnia, tj. 27 kwietnia, wysłaliśmy tegoż mężczyznę do Pokrzywnicy w celu zbadania sytuacji przedstawiającej się z tymi komunistami. W krótkim czasie powrócił, nie dając dokładnych wiadomości. […] Przed odejściem tłumaczę swojemu koledze, jak ma się zachować podczas potyczki – śmiało i zdecydowanie. O godzinie 1 robimy wymarsz. Po to wcześniej, aby przepatrzeć Pokrzywnicę [i] oczyścić ją z chwastów, tych najgorszych, naszego społeczeństwa. Idziemy sobie powoli. Słońce z południa przechyla się ku zachodowi, niebo w południe czyste, zaczyna się od strony zachodniej chmurzyć. W drodze westchnąłem do Boga o szczęśliwe przeprowadzenie roboty i szczęśliwe pomyślne wycofanie się. Kto z Bogiem, Bóg z nim, o tym powinien wiedzieć każdy wierzący. Jesteśmy w Pokrzywnicy. Ruch tam jak w małym miasteczku, idziemy drogą do Domosławia w kierunku kościoła. Ja – „Pilot”, dla mniejszego podejrzenia trzymam mały pakunek pod pachą, a jest nim lornetka owinięta w gazetę. Natomiast kolega „Ketling” idzie obok mnie, trzymając prawą rękę w kieszeni, gdzie był pistolet. Miejscowości tej nie znaliśmy dokładnie, a tylko z mapy jej położenie. Na 300 m przed sobą zauważyliśmy auto, ale nie zbaczając ani w prawo, ani w lewo, zbliżamy się ku niemu. Byliśmy jeszcze spory kawałek, [gdy] auto ruszyło i pomknęło w kierunku Pułtuska. Nad nim unosił się tuman kurzu. Na pewno samochód ten zabiera zakupione świnie i bydło. Dochodzimy do krzyżówek i wykręcamy na prawo, w kierunku do kościoła. Chaty tam małe, ponieważ okolica cała i ta miejscowość dostała doszczętnie zniszczona przez działania wojenne, a szczególnie podczas marszu wojsk czerwonych za Niemcami. Na lewo jest kilka baraków, w których mieści się Spółdzielnia i Kasa Stefczyka. Idąc drogą, a doszedłszy naprzeciw owych baraków Spółdzielni, zauważyliśmy w oknie dwóch milicjantów i kilku cywili, gdzie kręciły się również i kobiety. Chcąc zbadać, czy nie ma większej siły komunistów, dalej wolnym krokiem pomijamy baraki. Policja, jak też kilku cywili zwróciło na nas oczy, ale na razie nas [się] nie czepiano. Idziemy prosto do szkoły, po obu stronach drogi łąki rozmokłe, przez które przebiega kręty strumyk, a po obu stronach tegoż strumyka rośnie gęstwina krzewiny i kilkanaście starych olch. Uszliśmy może 150 metrów od baraków – wtem słyszymy: „Halo, halo!", oglądamy się, a milicjant, maszerując do nas, mówi: „Pozwólcie no" – tak ja natychmiast mrugnąłem na kolegę, co mamy robić. Wolnym krokiem zbliżamy się do milicjanta a on do nas. Zatrzymaliśmy się, natomiast milicjant zbliżył się na trzy kroki, stanął i pyta się: „Co wyście za jedni?” Odpowiadam: „A tu, z trzeciej wioski, zaraz, zaraz pokażę dokumenty”. Wtem kolega „Ketling” wyrwał parabellum z kieszeni i chciał wystrzelić w pierś komunisty, a tu masz diable kaftan, w komorze nabojowej był niewypał, tak ja – „Pilot”, natychmiast uchwyciłem niezawodną TT-etkę i wypaliłem dwie sztuki w klatkę piersiową gliny, lecz on natychmiast zrobił w tył zwrot, jeszcze w plecy i głowę otrzymał kilka kul. Karabin rosyjski, który miał ze sobą, zabrano. Przed strzałami zwrócono się o podniesienie rąk do góry, lecz on usiłował chwytać za karabin.
W tym momencie, gdy strzelano do atakującego nas [milicjanta], puszczono dwa strzały do jego kolegi trzymającego w rękach automat, gdy kule gwizdnęły mu przy uszach, skrył się za grube drzewo. Atakować nie mieliśmy szansy, gdyż on miał automat PPSz-a, a my obaj tylko z krótką bronią, a w zabranym karabinie zaledwie 4 naboje. Teraz zaczęliśmy się wycofywać, aby jak najszybciej oderwać się od miejsca wypadku. Do wieczora kawał, dopiero druga godzina. Było tu obecnie zgromadzenie ludzi cywilnych, lecz podczas akcji nikt nie został nawet tknięty. […].
Wycelowaliśmy sobie prosto w las, zagajnik, ciepło się robi, włosy mokre, ale nadzieja jest, że się ochłodzi, gdyż od zachodu strony powiewa mały wiaterek i napływa coraz większe zachmurzenie, na pewno będzie padał deszcz, którego dałby Bóg jak najszybciej. Gdy oddaliliśmy się do trzech km od Pokrzywnicy, siedliśmy na rowie i wylano wodę z butów, po czym dalej w drogę, co było znacznie lepiej maszerować. Ludzie jadący na pole i będący w zagrodach zwracali baczną uwagę na nas, bo my tu popoceni zdobyty karabin dźwigamy. W ogóle cywile nie wiedzą, co się stało. Na razie nie widać pogoni za nami, więc niewiele zwolniliśmy kroku. Teraz nieco pewniej się czujemy, bo już kilka km bliżej lasu, a do tego mamy jedną sztukę broni długiej, tylko niewiele amunicji. Dotarliśmy przez pola do wsi Mieszki Leśniki i stąd wzięliśmy podwodę, i stąd dojechaliśmy do łąk Zabłockich. Już od 10 minut pada drobny deszcz. Na łąkach zwolniliśmy podwodę, ponieważ był tam głęboki rów, przez który nie można było wozem przejechać. Gospodarzowi podziękowano i oświadczono, jeśli będziemy pociągani do odpowiedzialności przez komunistów, to niech oświadczy, że odwiózł jakichś pod Serock. Do widzenia – z Bogiem. Przez wodą napełniony rów przeprawiliśmy się i prosto miedzą kierujemy się na las, po którego skraju biegnie szosa. Zza krzaka czerni lornetowałem, czy nie ma wojska, w lnie i na szosie uważaliśmy, że jeszcze ni
e zdążyli zaskoczyć nam drogi. Nie widać nic, jak tylko jadącą furmankę w jednego konia, a za nią jakiś cywil jechał na rowerze. Idziemy śmiało do lasu, karabin trzymaliśmy pomiędzy sobą, ażeby cywilni ludzie nie zauważyli go. Dochodząc do samej szosy, pilnie obserwujemy, czy nie widać jakiejś łazęgi. Przez szosę nieznacznie przerwaliśmy się do lasu. Teraz poczuliśmy się panami sytuacji. Słońca nie widać, ale uważamy, że już niskawo. Deszcz zaczął padać ulewniej. W lesie po raz drugi polaliśmy podeszwy naftą. Idziemy teraz lasem wolniutko, odpoczywając należycie. Jak w butach, tak na kolanach i plecach mokro. Przesiąkliśmy od deszczu, że suchej nitki nie znalazłby. Doszliśmy do brzegu lasu od strony zachodniej i zatrzymaliśmy się pod rozgałęzioną sosną i z godzinę czasu czekając, jakie będą rezultaty naszej roboty. Nic się nie dało zauważyć prócz szumu drzew i deszczu, grzmotów i błyskawic nic nie widać ani słychać. Cisza panuje, już się zimno zaczyna robić pod tą sosną, bo i z niej leci za kołnierz. Ruszamy stąd do Helenki, ponieważ musimy oddać marynarki wypożyczone, pomimo że deszcz leje w dzień aż piszczy, więc nikt nas nic zobaczy. Bardzo ostrożnie i nieznacznie dotarliśmy do zagrody dziewczyny, podchodząc, ona zauważyła nas oknem i wyskoczyła na podwórko, potem za stodołę, pytamy, co słychać, nic, na razie cisza. Weszliśmy do stodoły i zmieniliśmy bieliznę. Jeden z domowników obserwował naszą drogę, którą wędrowaliśmy do ich budynków. Dziewczę natychmiast przyniosło gorącej herbaty i trochę posiłku. Potem oglądała zdobyty karabin. Deszcz folgował i przestał [padać] zupełnie. Chmury zaczęły niknąć i za chwilę ukazało się na niebie słońce, ale tuż nad samą ziemią. Za godzinę ukryje się zupełnie i będzie ciemno. Domownikom opowiadano cały przebieg zajścia w Pokrzywnicy. Brat tegoż zabitego milicjanta na Matkę Boską wyrażał się bluźnierczymi słowami, a również i ten zabity był nie lepszy. Gdy zrobiła się szarówka na dworze, pożegnaliśmy domowników i przykazano im, jak i sąsiadom, zniszczyć lub dobrze ukryć marynarki, w których byliśmy na robocie. Odeszliśmy z myślą, że będzie noc ciemnawa. Nieprawda, niebo stało się bezchmurne, a księżyc […] świecił sobie jak pan król w nocy na niebiosach, a towarzyszyły mu na niebie małe gwiazdeczki. Wędrujemy teraz do kolegi „Twardowskiego” i „Zrywa”, bo oni naszego powrotu czekają i niecierpliwią się. Tam jest odpowiednia skrytka w słomie, to odpoczniemy na fest. W godzinę czasu spotkaliśmy się z kolegami, którzy ciekawie słuchali opowiadań o przebiegu roboty w Pokrzywnicy. Słomy jeszcze sporo, więc nic nam komuniści nie zrobią. A zresztą słoma niczym, Bóg z wami, będzie nas bronił”.

Apogeum w działalności „Roja” stanowiło planowanie efektownej akcji wzięcia do niewoli gen. Piotra Jaroszewicza, za którego chciał zażądać zwolnienia więźniów politycznych z powiatu ciechanowskiego. Celowi temu służyć miał wypad „Roja” za Wisłę do powiatu garwolińskiego wiosną 1950 r. Materiały archiwalne UBP potwierdzają, że gen. Jaroszewicz w towarzystwie dwóch pułkowników WP na przełomie kwietnia i maja 1950 r. przebywał u krewnych w powiecie garwolińskim. Zasadzka zorganizowana przez „Roja” zakończyła się niepowodzeniem, bowiem gen. Jaroszewicz odjechał wcześniej do Warszawy.

Następny miesiąc przyniósł kolejną tragedię. 23 czerwca 1950 roku PUBP w Pułtusku otrzymał informację, że we wsi Popowo Borowe (pow. pułtuski) przebywa patrol z oddziału „Roja”, pod dowództwem Wacława Grudzińskiego „Pilota”. Zorganizowano obławę, w której wzięło udział około 2 tysięcy żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB. W akcji użyto samochody pancerne i samoloty, które koordynowały ruch pododdziałów (m.in. 3. batalion 10. pułku KBW dowodzony przez kpt. K. Kanię). Okrążono wieś, przypuszczając, że oddział ukrywa się w zabudowaniach Kazimierza Chrzanowskiego „Wilka”. „Pilot” w pierwszej chwili pojawienia się wojska sądził, że jest to niewielki pododdział. Postanowił dobrać trzech miejscowych, zaufanych ludzi i uzbroić ich, aby przebić się do lasu. Gdy wszedł na drzewo z lornetką, zorientował się, że wojska jest znacznie więcej niż początkowo sądził. Uzbrojonym cywilom rozkazał wracać do domu, aby niepotrzebnie ich nie narażać. „Pilot” rozkazał swoim żołnierzom kierować się do lasu, a sam osłaniał ich z broni maszynowej. Przebiegając przez drogę został ranny w nogi, lecz czołgając się zdołał dotrzeć do swoich kolegów. Z samolotu podawano wojsku przez radiostację dokładne miejsca pobytu partyzantów, na których nacierano samochodem pancernym. Walka trwała prawdopodobnie do wyczerpania się amunicji partyzantów, którzy wcześniej spalili swoje dokumenty. Około południa, 23 czerwca 1950 roku KBW i UB zlikwidowało patrol plut. Władysława Grudzińskiego „Pilota”, w składzie: st. strz. Czesław Wilski „Brzoza”,"Zryw", st. strz. Hieronim Żbikowski „Gwiazda”, st. strz. Kazimierz Chrzanowski „Wilk”. Naoczni świadkowie przypuszczają, że partyzanci zastrzelili się sami, ponieważ wszyscy mieli rany postrzałowe w skroniach. „Rój” chciał pomścić straconych kolegów, lecz było to niemożliwe, ponieważ budynki zdrajcy były strzeżone kilka miesięcy przez KBW , prawdopodobnie aż do śmierci „Roja”.

Partyzanci z oddziału Mieczysława Dziemieszkiewicza "Roja" (patrol "Pilota") polegli 23 VI 1950 r.: Władysław Grudziński "Pilot", Kazimierz Chrzanowski "Wilk", Czesław Wilski "Brzoza","Zryw", Hieronim Żbikowski "Gwiazda".

Władysław Grudziński "Pilot" – zdjęcie pośmiertne wykonane przez UB.

Hieronim Żbikowski "Gwiazda", poległy partyzant z patrolu "Pilota".

Pozostali przy życiu partyzanci nadal prowadzili działania bojowe przeciwko resortowi MBP, urządzano zasadzki, wykonano dziewięć akcji rozbrojeniowych, w 10 przypadkach wykonano kary śmierci na komunistach, bandytach i rabusiach.
27 lipca w Niedarowie grupa „Roja” zlikwidowała członka Komitetu Powiatowego PZPR w Ciechanowie Alfonsa O. Wracał on motocyklem z zebrania, na którym próbował założyć spółdzielnię produkcyjną. Akcję upozorowano jako wypadek drogowy.
14 sierpnia w Kołakach Małych (gm. Grudusk) zlikwidowano poborcę podatków Kazimierza K., członka PZPR. Zdobyto pepeszę (zlikwidowany miał być funkcjonariuszem MO).

Tablica pamiątkowa w miejscu śmierci "Pilota" i żołnierzy z jego patrolu w Popowie Borowym, 23 VI 1950 r.

Niektóre akcje „Roja” były prawdziwym wstrząsem dla władz komunistycznych, np. wypad 28 sierpnia 1950 r. na stację kolejową w Pomiechówku (pow. nowodworski). Czterech partyzantów pod dowództwem st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja” rozbroiło posterunek Służby Ochrony Kolei i zastrzelili dwóch funkcjonariuszy tej formacji. Następnie zatrzymano pociąg i przeprowadzono kontrolę pasażerów. Zlikwidowano dwóch milicjantów z Modlina – Henryka Antosiaka i Wacława Dąbrowskiego, zabrano ich broń. Rozbrojono też dwóch oficerów WP. Dowódca wygłosił antykomunistyczne przemówienie do pasażerów pociągu, po czym oddział wycofał się bez strat.
Do końca
1950 r. wykonano jeszcze kilka akcji zaopatrzeniowych i likwidacyjnych, m.in. 13 listopada zastrzelono milicjanta z Gołymina (pow. ciechanowski) Jana Grynszpanowicza, członka PZPR, na którym zdobyto pepeszę i raportówkę, a 10 grudnia w Ciechanowie zlikwidowano poborcę podatkowego Franciszka B., członka Komitetu Powiatowego PZPR.

St. sierż. Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój" – część 6>
Strona główna>