Był jednym z najodważniejszych
żołnierzy polskiego podziemia. Doceniany przez przełożonych i
szanowany przez podkomendnych. Nie lubił przegrywać. Jest po dziś
dzień wielką legendą południowej Lubelszczyzny i Zasania, pomimo
starannego oczerniania przez komunistycznych "historyków",
tworzących propagandową antyhistorię Polski. Fałszerzom i kłamcom
nie udało się jednak zoperować pamięci narodu. Legenda AK, NSZ i
WiN obroniła się jako element polskiego patriotyzmu. Jednym z tych,
którzy tę legendę budowali i którzy swoje życie
złożyli na ołtarzu walki o Polskę Wolną, Narodową i Katolicką
był kpt. Józef Zadzierski.
kpt. Józef Zadzierski "Wołyniak"
Urodził się we wrześniu 1923 r.
w Kostopolu na Wołyniu jako najmłodsze z czworga dzieci państwa
Zadzierskich. Jego ojciec Władysław, urzędnik, zginął w czasie
okupacji w niewyjaśnionych okolicznościach. Matka Stanisława z d.
Korczyc – Brochwicz zginęła w Powstaniu warszawskim. Obie siostry
i brat byli starsi o 7-11 lat, zatem Józio miał wielkie
szanse, by zostać rozpieszczonym beniaminkiem. Do takiej roli nie
predysponował go jednak charakter, który ujawnił się już w
dzieciństwie: samodzielny, odważny, uparty, czasami nawet
zawadiacki (by nie użyć łatwiej od nazwiska asocjacji). Trudno go
było czymkolwiek zastraszyć albo zaskoczyć, zawsze miał pod ręką
optymalne wyjście z sytuacji.
Lubił konie. Miał może pięć
lat, kiedy pierwszy raz posadzono go "na próbę" na
wierzchowca. Spodziewano się przy tym, że parę kroków
spaceru z asekuracją ojca usatysfakcjonuje malca, tymczasem on
uczepiwszy się grzywy ruszył z kopyta galopem. Wielka trwoga
ogarnęła domowników, którzy śledząc wzrokiem
oddalającego się ułana, oniemieli z wrażenia oczekując
niechybnej tragedii. Józio tymczasem zatoczywszy wielki krąg,
jakby nigdy nic wrócił niebawem na miejsce startu z
rozwichrzoną czupryną i wymalowanym na buzi zadowoleniem.
A
włosy wtedy (z woli mamy) nosił długie, "pod polkę",
prawie jak dziewczynki. Były one powodem ciągłego buntowania się:
– Nie chcę być babą! Jego protesty były jednak lekceważone,
dlatego pewnego dnia wymknął się z domu i poszedł na dworzec
kolejowy. Nosił tam bagaże, a za zarobione grosze udał się
natychmiast do fryzjera. By nie pozostawiać nikomu wątpliwości co
do swojej płci, kazał się ostrzyc dokładnie "na zero"!
Taki
był mały Józio Zadzierski. Na co dzień ułożony, uczynny,
chętny do pomocy, ale – kiedy chciał – zawsze postawił na swoim.
Lubił zabawy i gry wojenne. Nieustannie wznosił przeróżne
"fortece", które – zapewniał – są "nie do
zdobycia". Uczył się dobrze i nigdy sobie nie pozwolił, by mu
pomagano w odrabianiu lekcji. Taki mały, inteligentny
indywidualista.
Tymczasem mijały lata. Ojciec, dotychczas szef
firmy "Nobel", zmienił pracę i został kierownikiem Banku
Handlowo – Kupieckiego w Równem.
W 1937 r. rodzina Zadzierskich
przeprowadziła sie do Warszawy. Józef otrzymał patriotyczne
wychowanie w duchu narodowym, uczył sie w szkole kadetów,
skąd zabrał go ojciec, obawiając się wpływu piłsudczyków
na syna.
Najstarszy syn Edmund (rocznik 1912),
absolwent Liceum Krzemienieckiego, wyjechał do Włodzimierza
Wołyńskiego do Szkoły Podchorążych Artylerii, a potem do
Warszawy na studia matematyczne i do Poznania na ekonomię. Siostry
Maria i Alina po zdaniu matury w rówieńskim gimnazjum,
podjęły naukę w stolicy, odpowiednio w Szkole Dziennikarstwa i na
wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
W przededniu wybuchu wojny, zniknął
z domu Józek. Zostawił kartkę, na której prosił o
wybaczenie, ale jego powołaniem jest bić się o wolną Polskę.
Nikt nie wie, jakich argumentów użył, ale faktem jest, że
16-latka przyjęto do regularnego wojska! Jako zwiadowca (oczywiście
na koniu!) walczył w armii gen. Franciszka Kleeberga, a po
kapitulacji pod Kockiem zwolniono go – jako małoletniego – do
domu.
Jego brat Edmund nie był – jako rezerwista – zmobilizowany,
ale zgłosił się do wojska na ochotnika. Wzięty do niewoli
sowieckiej, zginął w Starobielsku.
Józek tymczasem rwał
się do walki. Rodzice jednak postawili twardy warunek, że najpierw
musi zdobyć jakiekolwiek wykształcenie. Dokonał tego na tajnych
kompletach, a zaraz potem udał się do majątku Dańków w
powiecie grójecko-wareckim, gdzie ukończył podchorążówkę.
Jednocześnie nawiązał kontakt z lokalnymi oddziałami
dywersyjno-bojowymi. Nosił wówczas pseudonim "Zawisza"
i zaprzysiężony został przez prof. Władysława Kapelczyńskiego
„Wertusa”.
W 1943 roku został zdekonspirowany
przez Niemców. W obławie zginął jego kolega "Longinus",
natomiast "Zawiszy" udało się zbiec. Wtedy z pomocą
przyjaciół przedostał się do Kazimierza Mireckiego,
komendanta NOW na okręg COP (Rzeszowskie). Stąd trafił do
oddziału leśnego por. Franciszka Przysiężniaka "Ojca
Jana".
Józef Zadzierski "Wołyniak"
Tymczasem Zadzierski – senior od 1940 r. usiłował
nawiązać kontakt z konspiracyjnymi działaczami na Kresach
Wschodnich. Z pierwszej, bardzo ciężkiej wyprawy na Wołyń wrócił,
z następnej już nie. Był to straszny cios dla rodziny, a zwłaszcza
dla Józka, który był bardzo przywiązany do ojca.
Niestety, był to cios nie ostatni – wkrótce w Powstaniu
Warszawskim zginie matka, a rodzeństwo znajdzie się w ciężkich
tarapatach. Musieli często zmieniać mieszkanie, potracili wszelkie
zasoby materialne, a nawet dokumenty i rodzinne pamiątki. Ich życie
nabierało niezwykłego tempa i biegło od wypadku do wypadku. Mimo
rozsypki, utrzymywali ze sobą sporadyczne kontakty. Józek
często przyjeżdżał do matki (dopóki żyła), nie zraził
się nawet tym, że za kolejnym razem wpadł w "kocioł"
urządzony w jego mieszkaniu. Prowadzony przez dwóch
gestapowców zdołał wyrwać się i zbiec.
Część 2 >
Strona główna – wprowadzenie >