Szlakiem "Młota" i "Łupaszki" – część 11

CZĘŚĆ XI

W 1948 r. prawie w całej Polsce przestawało istnieć zbrojne podziemie. Powojenny, socjalistyczny ustrój umacniał się coraz bardziej. Przerzedziły się szeregi partyzantów. Ginęli dowódcy i całe oddziały. A ci, którzy pozostali, walczyli w małych grupkach na własnym terenie, nie podejmując już żadnych większych akcji zaczepnych. Osaczeni przez wojsko i ubeków, bronili się zaciekle. Często nie mogąc się wyrwać z zastawionej na nich pułapki, sami odbierali sobie życie.

Pomimo niekorzystnych dla podziemia zmian, oddział "Młota" istniał. Już w 1947 r. przeciwko temu oddziałowi została utworzona specjalna grupa operacyjna KBW. Jej celem było jego rozbicie. Grupa ta została podzielona na kilka, a nawet kilkanaście osobno operujących plutonów, przeczesujących teren po obu stronach Bugu. Podobnie postępowało wojsko w 1948 r., lecz "Młot" nadal był nieuchwytny. Jego oddział zmalał do 12-15 osób. A jednak nie poddawali się, trwali nadal. Obserwowali rozwój sytuacji na świecie i wierzyli, że wkrótce rozpocznie się trzecia wojna światowa. Wtedy oni zmobilizują swych sympatyków. Staną po stronie Zachodu, a po zwycięskiej wojnie będą bohaterami. (Gdyby wybuchła wojna "Młot" mógł liczyć na mobilizację z obu stron Bugu do trzech tysięcy osób). Jednak rzeczywistość była inna. Ani USA, ani ZSRR nie chciały podjąć tego ryzyka.

Czas płynął, zachodziły niekorzystne dla podziemia zmiany. Wielu schwytanym, jak i tym, którzy się ujawnili, władze urządzały pokazowe procesy. Urządzano je na rynkach, w remizach, na stadionach. W ciągu godziny zapadały wyroki śmierci lub długoletniego więzienia. (Widziałem osobiście taki proces na stadionie w Sokołowie. Starszy mężczyzna otrzymał 17 lat więzienia za posiadanie złamanej dubeltówki, którą ubecy specjalnie podrzucili podczas wizji w jego gospodarstwie, aby mieć podstawę do wydania takiego wyroku).

W maju 1948 r. oddział "Młota" został otoczony w lesie pod Ogrodnikami (między Drohiczynem a Siemiatyczami). W czasie prawie godzinnej walki zginęło dwóch partyzantów. "Młotowi" i kilkunastu innym udało się wymknąć z zastawionej obławy. Niedługo "Młot" przeprawił się ze swym oddziałem na drugą stronę Bugu. Mówiono, że było ich czternastu. Zatrzymali się w okolicy Sarnak. Nie kwaterowali już we wsi. Obozowali na skraju dużego kompleksu leśnego. Kiedy zamierzali opuścić to miejsce, ktoś doniósł grupie operacyjnej KBW, że w lesie znajdują się jacyś ludzie – prawdopodobnie partyzanci. Wojsko natychmiast otoczyło las. Doszło do wymiany ognia. Partyzanci posiadali trzy erkaemy. Żołnierze zorientowali się, że w bezpośredniej walce poniosą duże straty. Otoczono więc szczelnym pierścieniem część lasu. Postanowiono "Młota" i jego partyzantów wziąć żywych. To okrążenie trwało dwie doby. Partyzanci jednak nie poddawali się. Wieść o tym wydarzeniu dotarła do Sokołowa. Pamiętam, jak w mieście ormowcy i ubecy głośno mówili:

– "Młot" już dwa dni jest okrążony w lesie. Żywi się grzybami – powtarzali. Wojsko nie atakuje, bo nie chce tracić żołnierzy – chcą go wziąć żywcem?.

Lecz i tym razem "Młot" wymknął się z zastawionej pułapki. W nocy, w czasie zmiany wojskowych posterunków, jeden z oficerów postawił patrol w innym miejscu. Utworzyła się luka. Tą właśnie luką prześliznął się "Młot". Mówiono później, że oficer KBW zrobił to specjalnie, chcąc dać "Młotowi" możliwość ucieczki. Prawdopodobnie tego oficera postawiono przed sądem polowym. Za umożliwienie ucieczki "Młotowi" groziła mu kara śmierci. Były to tylko plotki rozsiewane przez ubeków. Jak było naprawdę, trudno dziś na to pytanie znaleźć odpowiedź.

Po tym wydarzeniu "Młot" ponownie przeprawił się na drugą stronę Bugu, udając się w kierunku Brańska. Po drodze nie podejmowali żadnych akcji zaczepnych. Jeszcze na początku tego roku, jego oddział kilkakrotnie atakował przemieszczające się samochodami oddziały KBW. Rozbijał posterunki milicji i ormowców, likwidował ubeków. Dalsza taka działalność stała się niemożliwa, ze względu na olbrzymie zagęszczenie na tym terenie oddziałów KBW, tj. około 50 samodzielnie działających plutonów, przeczesujących nieustannie okolice powiatów: siedleckiego, sokołowskiego i węgrowskiego z lewej strony Bugu i olbrzymiego wówczas powiatu Bielska Podlaskiego, ciągnącego się od Mielnika aż za Ciechanowiec i Brańsk, pod Suraż położony nad górną Narwią.

Już w końcu 1947 r. działalność oddziału "Młota" i wszelkie nieudane próby jego likwidacji zaniepokoiły najwyższe władze Polski. Sprawa schwytania tego "groźnego bandyty" stała się sprawą ogólnopaństwową, chociaż o tym głośno nie mówiono. W całym kraju zostały rozbite tzw. reakcyjne bandy, a "Młot" i jego banda nadal była groźna.

Zimą, na przełomie 1948/1949 r., "Młot" z kilkoma partyzantami przebywał między Brańskiem a Ciechanowcem, w okolicach takich miejscowości jak: Czaje, Radziszewo, Łempice, Pobikry i inne, zmieniając prawie codziennie miejsce pobytu. Tak dotrwał do 27 czerwca 1949 r. W tym dniu obchodził swoje imieniny – Władysława. "Młot" przebywał wtedy na kolonii wsi Czaje – Wólki. Było przy nim trzech partyzantów, w tym dwóch braci Dybowskich. We wsi młodzież urządziła zabawę. Kilka godzin wcześniej, jeden z braci Dybowskich dostał od "Młota" polecenie, by wykonał wyrok śmierci na milicjancie, który zbyt gorliwie prześladował byłych członków AK i sympatyków podziemia. Gdy Dybowski wrócił, "Młot" zapytał:

Zastrzeliłeś tego drania?

– Nie – odparł Dybowski. Kiedy wszedłem do mieszkania i skierowałem pistolet w stronę milicjanta, mówiąc mu, za co zginie, żona i dzieci zaczęły mnie gorąco prosić, abym nie zabijał ich ojca i męża. Szkoda mi było tych dzieci, dlatego darowałem mu życie.

Wtedy "Młot" mu odpowiedział: – Nie wykonałeś rozkazu. On się nie litował nad ludźmi i ich dziećmi. Nie zabiłeś drania, ja zabiję ciebie – mówiąc to, szybkim ruchem wyciągnął pistolet i strzelił do Dybowskiego. Ten padł martwy. "Młot" schował pistolet, a brat zabitego, Czesław, szybko wyjął pistolet i strzelił do niego. Kula okazała się śmiertelna. Po kilku dniach zgłosił to władzom bezpieczeństwa. Taka była oficjalna wersja śmierci "Młota" (1) opisana bezpiece przez Czesława Dybowskiego. A czy naprawdę tak było?

Tak zginął ten, który prawie przez pięć lat, po tzw. wyzwoleniu, z bronią w ręku bronił honoru tych, którzy walczyli z okupantem niemieckim, za co następnie byli wywożeni na Sybir i zabijani bez sądu.

W ciągu ostatnich lat nazywano ulice, stawiano tablice i pomniki tym, którzy nawet nie dorastali "Młotowi" do pięt. Imieniem tego wielkiego bojownika i patrioty nie zostało nazwane nic. Nie wiem, czy gdziekolwiek jest ulica Władysława Łukasiuka, czy poświecona jest mu jakaś tablica lub wystawiono pomnik. A powinien on wreszcie stanąć. Może w Drohiczynie, może w Ciechanowcu, w Korczewie – gminie, z której pochodził i która przez blisko sto lat należała do powiatu sokołowskiego. A może w Sokołowie jedna z ulic zostanie nazwana imieniem Władysława Łukasiuka, zamiast nadawać ulicom nazwy z dziecięcych bajek. Mam nadzieję, iż nadejdzie cza
s, kiedy tak się stanie.

(1) Symboliczny grób "Młota" znajduje się na skraju lasu rudzkiego, niedaleko miejsca, gdzie zginął.
c.d.n.