Kąkolewnica – podlaski Katyń / część 1

Tajemnica kąkolewnickich lasów

Uroczysko "Baran" w Kąkolewnicy koło Radzynia Podlaskiego zwane jest przez okoliczną ludność Małym Katyniem. W lesie tym w czasie stacjonowania w okolicy II Armii Wojska Polskiego od jesieni 1944 do przełomu stycznia i lutego 1945 roku rozstrzeliwano żołnierzy AK, ale także WiN i BCh, prawdziwych i urojonych dezerterów oraz innych, którzy nie spodobali się nowej władzy. Dotychczas nie jest znana liczba osób tam rozstrzelanych. Najostrożniejsze szacunki mówią o kilkuset ofiarach, ale padają też liczby 1300-1800.
Wschodnie tereny Polski między Bugiem a Wisłą zostały opuszczone przez niemieckiego okupanta w drugiej połowie lipca 1944 roku. W tym czasie działały tu dobrze zorganizowane i liczne oddziały zbrojne AK. W nowej dla siebie sytuacji oczekiwały na rozwój wydarzeń.

Wbrew prawu
Oddziały AK miały nadzieję na porozumienie między rządem emigracyjnym w Londynie a rządem radzieckim i nowopowstałymi władzami w kraju, skupionymi wokół KRN i PKWN. Nie podejmowały więc żadnych akcji przeciwko Armii Radzieckiej czy Armii Polskiej. W omawianym okresie celem AK była walka z okupantem hitlerowskim. Dopiero później niektóre oddziały zaczęły przekształcać się w ugrupowania podejmujące akcje przeciwko władzy państwowej. Była to reakcja na miesiące represji, aresztowań i eksterminacji. Niejednokrotnie chodziło tylko o fizyczne przetrwanie, bowiem po ustaleniu się frontu na wysokości Wisły, nadejściu oddziałów i służb NKWD oraz po zorganizowaniu na wyzwolonych od Niemców terenach administracji PKWN i organów bezpieczeństwa, rozpoczęły się masowe prześladowania i represje w stosunku do członków AK, a także innych osób, których postawa nie podobała się nowym władzom. Oddziały AK otaczano, rozbrajano, a ich dowódców aresztowano. Część z nich zsyłano w głąb ZSRR, innych mordowano na miejscu bez sądu. Tych nielicznych, których sądzono, skazywano pod zarzutem, że są "wrogami ustroju demokratycznego".

Aby tej masowej działalności represyjnej nadać pozory prawa, 30 października 1944 r. PKWN wydał Dekret o ochronie państwa podpisany przez przewodniczącego KRN Bolesława Bieruta, przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego, kierownika Resortu Obrony Narodowej gen. broni Michała Rolę-Żymierskiego i kierownika Resortu Bezpieczeństwa Publicznego Stanisława Radkiewicza. Dekret ten wszedł w życie z dniem ogłoszenia (3 listopada 1944 r.) z mocą obowiązującą od… 15 sierpnia 1944 roku. Tak więc wbrew wszelkim zasadom i tradycjom prawnym wprowadził odpowiedzialność wsteczną za wszelką działalność przeciwko "ustrojowi demokratycznemu". Dokument ten postawił Armię Krajową poza prawem, wprowadził pod karą śmierci obowiązek denuncjacji.

Aresztowania za "dezercję"
Jesienią 1944 roku sztab II Armii Wojska Polskiego, Sąd Wojskowy i Informacja Wojskowa II Armii WP ulokowały się w częściowo wysiedlonej wsi Kąkolewnica między Radzyniem Podlaskim a Międzyrzecem Podlaskim. Stacjonowały tu do przełomu stycznia i lutego 1945 roku, czyli do ruszenia frontu na Wiśle. W pobliżu znajdowały się też dwa obozy NKWD, w których przetrzymywano Polaków podejrzanych o "działalność kontrrewolucyjną". Funkcjonowały tam także agendy GRU (sowieckiego wywiadu wojskowego). Do Kąkolewnicy zwożono żołnierzy AK zatrzymanych w okolicy (np. 30 młodych mężczyzn aresztowanych w kościele w Trzebieszowie), żołnierzy oddziałów zza Buga, m.in. 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty, ale również członków oddziałów BCh.
Systematycznie i kolejno aresztowani byli także oficerowie i żołnierze, którzy wstąpili w szeregi Wojska Polskiego. Jednostki II Armii WP były formowane w trudnych warunkach, przy brakach w umundurowaniu i wyżywieniu. Ponadto oficerowie byli w znacznej części niepolskiego pochodzenia, dlatego w szeregach II Armii panowała atmosfera podejrzeń i inwigilacji. Te czynniki powodowały liczne dezercje. O próby ucieczki posądzani byli nawet żołnierze oddalający się z szeregów do pobliskich domów po żywność.

"Basiu, proś Bozię o twojego tatka"
Na więzienia przeznaczono część zabudowań gospodarczych, strychy, piwnice oraz wykopane ziemianki. Ustalono, że od września 1944 r. do listopada 1945 r. w Kąkolewnicy przebywało 2500-3000 więźniów. Na otynkowanej ścianie strychu domu Zofii Mazur do dziś zachowały się liczne napisy wydrapane w wapiennej zaprawie z datami od 19 października 1944 do 16 stycznia 1945 r. Można tam zobaczyć nazwiska przetrzymywanych więźniów (m.in. kpt. Gutowski, kpt. Kryszak), a także znaki Polski Walczącej i napis: "Basiu, proś Bozię o twojego tatka".
Aresztowani przetrzymywani byli w nieludzkich warunkach: w przepełnionych pomieszczeniach, ziemiankach zalanych wodą. Systematycznie ich głodzono.
Przesłuchania w toku śledztwa odbywały się w języku rosyjskim. Trwały one zazwyczaj wiele godzin, prowadzone były zwykle w nocy, ze stosowaniem przymusu psychicznego i fizycznego.
– Bicie było na porządku dziennym. Przetrzymywano nas w ziemiankach po kolana w zimnej wodzie – wspomina Antoni Stolcman, kapral podchorąży ps. "Mewa", dowódca 2. plutonu I Batalionu 35. pułku 9. Podlaskiej Dywizji AK. Został on skazany na 5 lat więzienia przez sąd II Armii WP. Wraz z nim skazano 16 osób, w tym 8 na karę śmierci. Ułaskawiono tylko Jana Motykę, gdyż był kuzynem komunistycznego aparatczyka Lucjana Motyki. – Po ułaskawieniu Motyka siedział przez 2 dni w naszej celi. Nie był w stanie nic powiedzieć, cały czas tylko się modlił – mówi A. Stolcman.

Skatowany i zastraszony
Wyobrażenie o tym, jak traktowani byli więźniowie, daje świadectwo mieszkańca pobliskiej Żakowoli – Czesława Pękały (ur. 1927). Podczas okupacji był on łącznikiem oddziału partyzanckiego AK, w którym służył jego starszy brat. Po jego aresztowaniu przez NKWD w grudniu 1944 roku i uwięzieniu w Radzyniu Podlaskim grupa członków AK (w której był również Czesław Pękała) zorganizowała brawurową ucieczkę 17 uwięzionych. Jego brat pod przybranym nazwiskiem wstąpił w Lublinie do Wojska Polskiego.
Dnia 3 listopada NKWD aresztowało Czesława Pękałę. Miał on wówczas 18 lat. Przez 3 tygodnie przebywał w piwnicy bez łóżka czy nawet stołka do siedzenia. Cementowa podłoga zalana była kilkucentymetrową warstwą wody. Już podczas pierwszego przesłuchania przetrącono mu szczękę, a brutalne kopanie w tył głowy spowodowało wstrząs mózgu. Nieprzytomnego wrzucono na zalaną zimną wodą podłogę, gdzie przez 4 dni leżał bez zmysłów. Na kolejnych przesłuchaniach czuł tylko pierwszy cios, potem tracił przytomność – słyszał jedynie głuche odgłosy kopania i bicia. Budził się w celi z porozbijanymi paznokciami, z powbijanymi za nie drzazgami.
Dzięki interwencji brata wojsko przysłało prokuratora w celu zbadania sprawy Czesława Pękały. Zwolniono go z więzienia 15 stycznia. W ciągu 2 miesięcy schudł z 68 do 36 kg, przez cztery miesiące nie mógł chodzić.
Przed zwolnieniem zaciągnięto go na dyżurkę, gdzie został zmuszony do podpisania oświadczenia, że zachowa tajemnicę więzienną. "Jeśli piśniesz słowo, wrócisz tu, ale wtedy już stąd nie wyjdziesz" – zapowiedziano. Nie pisnął ani słowa. Był tak przerażony, że na widok milicjanta trząsł się ze strachu. Dopiero w 1998 roku opowiedział o swych doświadczeniach. Wstąpił też do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, a z warszawskiego oddziału IPN ot
rzymał zaświadczenie o swym uwięzieniu.