Pani Janina studiowała …
Pani Janina studiowała medycynę z doktorem Kozłowskim. Mieszka nieopodal Tarnowa. Jest emerytowanym pediatrą. Nie bierze udziału w koleżeńskich zjazdach swojego rocznika, bo z powodu choroby od lat nie wychodzi z domu. Prosi, aby nie wymieniać jej z nazwiska, bo nie chce rozgłosu. Mówi, że zaintrygowała ją sprawa tajemniczego zniknięcia ciała „Ognia”, o której przeczytała na łamach „Dziennika”.
– Nigdy przedtem nie interesowałam się tą postacią, chociaż moi dwaj kuzyni byli w AK i za to spędzili po kilka lat w komunistycznych więzieniach – oznajmia na wstępie naszej rozmowy. Zaraz potem dodaje, że chociaż nazwiska Józefa Kurasia „Ognia” nigdy nie wymieniano ani w jej domu, ani w domach jej kuzynów, to sama postać nie tylko nie jest jej obca, ale czasem nawet śni się jej po nocach!
– To był zimny, lutowy dzień 1947 roku – opowiada zdarzenia sprzed prawie 60 lat. – Mieliśmy mieć zajęcia z anatomii opisowej. To był mój trzeci pobyt w prosektorium. Za każdym razem przeżywałam katusze. Być może dlatego wybrałam jako specjalizację pediatrię. W dniu, który doskonale zapamiętałam, zjawiłam się na zajęciach grubo przed wyznaczonym terminem. Postanowiłam podjąć próbę przezwyciężenia strachu i opanowania mdłości na widok nieboszczyków, których już przed zajęciami układano na stole sekcyjnym. Gdy uchyliłam drzwi, zobaczyłam leżącego tam zwalistego mężczyznę. Miał krótką bródkę. Nie pamiętam, jakiego koloru. Ciało było całkiem dobrze zachowane. Bez jakichkolwiek oznak rozkładu. Ośmielona tym, podeszłam bliżej. Zlustrowałam całą postać: od głowy do stóp poprzez genitalia. Prócz bródki zauważyłam inny, rzucający się w oczy szczegół. Ten mężczyzna miał w intymnym miejscu tatuaż, przedstawiający pszczółkę. Trzeba przyznać, że rysunek owada był wykonany z artyzmem. Później, już po zajęciach, od jednego z kolegów dowiedziałam się, że na nasz wydział trafiły zwłoki jakiegoś partyzanta, który nosi pseudonim „Ogień”.
Nikomu nie mówiłam dotąd o tym, że odważyłam się wejść do prosektorium, gdzie leżało ciało mężczyzny, odpowiadające opisowi podanemu przez kolegę. Wspomnienie o tym wydarzeniu dość szybko zatarło się w mojej pamięci. Dopiero bodaj w latach 80. w tygodniku „Kultura” natknęłam się na materiał publicystyczny o „Ogniu”. Autor tej publikacji sugerował, że ciało partyzanta trafiło właśnie na Wydział Lekarski do Zakładu Anatomii. Skojarzyłam te wszystkie fakty i doszłam do wniosku, że mężczyzna, którego widziałam na stole sekcyjnym, mógł być „Ogniem”. Gdyby znalazł się ktoś – żona lub bliscy przyjaciele tego człowieka, którzy potwierdzą, iż Józef Kuraś miał tatuaż w postaci pszczółki, byłby, to niezbity dowód, że „Ogień” trafił do prosektorium – kończy swój wywód pani Janina.
Jest jeszcze jeden świadek, który w roku akademickim 1947/48 był studentem Wydziału Lekarskiego UJ. Na studium wychowania fizycznego tego wydziału spędził w sumie trzy semestry. Franciszek Hapek, emerytowany pracownik naukowy AWF w Krakowie, obecnie pełniący funkcję zastępcy przewodniczącego Zarządu Głównego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, twierdzi, że w lutym 1947 roku był przez dwie godziny w prosektorium w Zakładzie Anatomii razem ze swoimi kolegami. Tam widział dwa ciała: wysokiego mężczyzny, bardzo dobrze umięśnionego i kobiety z wyciętymi narządami rodnymi. Nie potrafi powiedzieć, czy ów mężczyzna miał tatuaż na ciele. O tym, że to jest „Ogień”, powiedział mu dr Stanisław Koman, który wówczas miał z nimi zajęcia. O kobiecie mówiono, że to jakaś łączniczka. Z relacji Franciszka Hapka wynika, że dr Koman został potem przeniesiony służbowo do pracy w Akademii Medycznej w Rokitnicy na Śląsku. Mój rozmówca nic wie, czy to było przeniesienie karne czy też prosił o to sam dr Koman. Słowa Franciszka Hapka potwierdza jego przyjaciel ze szkolnej ławy. Stanisław Gargasz nie pamięta szczegółów ich wspólnej wizyty w prosektorium, ale jest pewien, że dr Koman oraz dwaj jego asystenci mówili im w zaufaniu, iż na stole sekcyjnym leży „Ogień”.
Informacje i domysły w artykułach z cyklu „Gdzie pochowano »Ognia«”, przywołują wspomnienia dotyczące nie tylko tej postaci. Pani Anna Rauch, obecnie mieszkanka Wadowic, a w dzieciństwie Krakowa, ma wątpliwości co do ewentualnego miejsca pochówku „Ognia”, a także osób, które zginęły z rąk funkcjonariuszy UB i których ciał do dzisiaj nie znaleziono. Uważa ona, że jest bardziej prawdopodobne, że utrzymywanych w tajemnicy pochówków na cmentarzu Rakowickim UB dokonywało nie od strony ulicy Prandoty, lecz od strony ul. 29 Listopada.
– Pamiętam z dzieciństwa spędzonego w Krakowie, że zaraz po wojnie przy ulicy Prandoty, gdzie dopiero powstawał nowy cmentarz, była otwarta przestrzeń. Natomiast od strony ul. 29 Listopada Rakowice otoczone były wysokim, litym murem. Wydaje mi się, że ta strona cmentarza, zarośnięta dzikimi krzewami, ciemna i mało uczęszczana, w sam raz nadawała się na pochówki osób, które zginęły w tajemniczych okolicznościach z rąk nieznanych sprawców – twierdzi Anna Rauch.
Pani Anna dowodzi, że takich tajemniczych i intrygujących spraw, jak związana ze zniknięciem ciała „Ognia”, jest więcej. Z lat 1945-47 spędzonych w Makowie Podhalańskim, gdzie chodziła do gimnazjum, pamięta, że pewnego dnia jej koledzy przynieśli z miasta niesamowitą wiadomość, jakoby na makowskim cmentarzu w tzw. trupiarni, czyli jak byśmy dzisiaj powiedzieli Domu Przedpogrzebowym. miały leżeć tajemnicze, rozkładające się zwłoki jakiegoś partyzanta. Nikt nie wiedział, kto to był i z jakiej przyczyny leżał tam przez pewien czas. Czy mógł to być słynny „Ogień”? Pani Anna uważa, że to raczej, mało prawdopodobne, aby nikomu nieznany partyzant z Makowa miał coś wspólnego z „Ogniem”, chociaż również na tym terenie działali podkomendni Józefa Kurasia.
Niemniej ten człowiek też miał krewnych; bliższą i dalszą rodzinę. Być może do dzisiaj nie wiedzą, gdzie i kiedy zginął. Może warto byłoby sięgnąć do ksiąg kościelnych z tamtego okresu? Może byłaby szansa na ekshumację jego grobu? – zastanawia się pani Anna.
Zasady ekshumacji są zapisane w artykule 210 kodeksu postępowanie karnego. Zgodnie z tym artykułem prokurator lub sędzia może zarządzić wyjęcie zwłok z grobu w celu dokonania oględzin lub sekcji. Jednak ekshumacja jest możliwa wyłącznie jako element prowadzonego postępowania karnego w danej sprawie. Ekshumacje są przeprowadzane najczęściej przez prokuratorów z Instytutu Pamięci Narodowej. Koszt jednej wraz z koniecznymi badaniami i opiniami biegłych wynosi ok. 3,5 tys. złotych. Decyzję podejmuje prowadzący sprawę prokurator, ale po konsultacjach ze swoimi szefami. Gdy ekshumacja ma na celu zbadanie, kto leży w danym grobie, specjaliści muszą mieć tzw. materiał genetyczny, służący do porównania kodu genetycznego znalezionych szczątków z kodem osoby spokrewnionej. W przypadku. Józefa Kurasia materiału genetycznego (próbka śliny) może dostarczyć jego syn Zbigniew.
Pozostaje tylko rozstrzygnąć, która wersja dotycząca miejsca pochówku „Ognia” jest najbardziej prawdopodobna. Wydaje się, że przedstawiona przez dr. Andrzeja Ślęzaka, dyrektora Szpitala im. S. Żeromskiego w Nowej Hucie. Wyniki prowadzonego przez niego prywatnego śledztwa, wskazujące, iż szczątki „Ognia” mogą leżeć w jednej z kwater na cmentarzu Rakowicki
m, są bardzo przekonujące. Zarówno dr Ślęzak, jak również inni bohaterowie moich publikacji są gotowi stawić się na wezwanie prokuratorów z IPN. Od tych ostatnich zależy bowiem, czy i kiedy będzie można przekopać grób, w którym przed prawie 60 laty zakopano tajemniczą skrzynię ze szczątkami osób, wśród których mógł się znaleźć legendarny partyzant z Podhala.
C.D.N.
GRAŻYNA STARZAK, gstarzak@dziennik.krakow.pl , tel: 606-28-58-79
Dziennik Polski, Nr 96 (18192), 23.04.2004
Gdzie pochowano „Ognia”? – 5 (1/2) < część > 7
Gdzie pochowano "Ognia"? – część 1>