Ppor. Franciszek Stankiewicz „Alinta”, szef II/77 pp AK.
Po walkach w Puszczy Rudnickiej oddział „Komara” w mocno uszczuplonym składzie przedostał się na teren północnej części powiatu lidzkiego, gdzie okresowo został zamelinowany na placówkach konspiracyjnych Zgrupowania „Północ”. W połowie stycznia 1945 r. „Komar” ponownie zmobilizował swoich ludzi i przeszedł z nimi do Puszczy Rudnickiej, likwidując po drodze kilka napotkanych sowieckich patroli i posterunków, należących do sił blokujących Puszczę (zastrzelono m.in. 3 żołnierzy sowieckich z konnego patrolu, który wjechał na oddział AK w czasie przemarszu). Z baz w Puszczy Rudnickiej oddział „Komara” wznowił działania w ramach samoobrony, likwidując sowieckich agentów oraz niszcząc urzędy administracyjne. Już 15.01.1945 r. zlikwidowano priedsiedatiela z Kalitańców, zaś w końcu miesiąca rozstrzelano schwytanego współpracownika władz sowieckich. W końcu stycznia 1945 r. (prawdopodobnie 25.01.) oddział „Komara” stoczył półgodzinną walkę z sowiecką grupą operacyjną koło zaścianka Niewoniańce. Zabito 8 żołnierzy sowieckich przy stratach własnych 5 ludzi.
Droga do wsi Kowalki
Jeszcze jesienią, prawdopodobnie na przełomie września i października ’44 Komendant spotkał się ostatni raz z bratem Michałem. Na spotkanie umówione na placówce niedaleko Wasiliszek przybył sam. Przebieg tego spotkania znany jest z relacji brata „Krysi”:
„Rozmawialiśmy krótko. Jaś, wiedząc już, że jadę „na lewo” do Polski centralnej, powiedział, że niebawem – może wiosną [1945 r.] spotkamy się. Uścisnął mnie serdecznie. Mieliśmy spotkać się w Białostockiem. To był ostatni raz gdy widziałem brata ”.
II batalion 77 pp AK – imieniny por. Jana Borysewicza „Krysi” (siedzi czwarty od lewej) w czerwcu 1944 r.
Nie wiadomo czy Komendant już wówczas, tj. jesienią ‘44 czuł, czy raczej wiedział z doświadczenia żołnierskiego, że nie ma możliwości utrzymania się na Kresach i uratowania od zagłady żołnierzy i konspiratorów. A nadchodził jeszcze jeden nieprzyjaciel. „Pierwszy śnieg” – stwierdził Krysia po rozmowie z „Rączym”. Będzie więcej walk, będzie ciężko – takie było znaczenie jego słów.
Eksterminacja sowiecka była coraz silniejsza. Mimo ponoszonych strat siły konspiracyjne i partyzanckie Zgrupowania „Północ” trwały w terenie i kąsały okupanta. Niemniej za każdą udaną operacją AK szły represje wobec ludności miejscowej i przede wszystkim wobec rodzin żołnierzy Komendanta i osób na palcówkach – wspierających, karmiących, oddanych bezwzględnie i do końca chłopakom z orzełkami na rogatywkach. „Krysia” dbający o żołnierza, a przede wszystkim o lud kresowy, musiał strasznie cierpieć. Komendant – nazywany Tatą czy Ojcem, po dziś dzień w okolicach Ejszyszek wspominany z nabożną czcią, nie przypadkowo jest Legendą.
Żołnierze 4 komp. II/77 pp AK. Siedzą od prawej: kpr. Tadeusz Bieńkowicz „Rączy”, Regina Gieysztor „Hajduczek”, Julian zdanowicz „Hucuł”, ks. Ignacy Kryński „Poważny”, por. Jan Borysewicz „Krysia”, adiutant d-cy batalionu plut. Franciszek Załuski „Socha”, Kazimierz Kiedyk „Klin”, NN „Zygmunt”, Kazimierz Kamieński „Kamień”, plut. Stanisław Smielewicz „Matrosow”, Czesław Judycki „Korzeń”. Nacza, wiosna 1944 r.
Jak już wspomniano, w dniu 5 grudnia 1945 patrol „Pająka” został zaatakowany przez sowieciarzy. Była „zastawa” – jak mówią miejscowi – czyli obława pod Skirejkami. Dowódca patrolu Romuald Bardzyński „Pająk” zastał ranny. Odwieziono go do konspiracyjnego szpitala na plebanii w Dubiczach. Na plebanii – u dzielnego proboszcza Leona Chrystowskiego mieścił się nie tylko szpitalik, ale funkcjonowała również placówka AK. Prowadzono tam nasłuch radiowy. Był też powielacz na którym odbito ostatni numer partyzanckiego pisma „Szlakiem Narbutta”. Podczas gdy „Pająk” leczył się z ran, Komendant „chodził” ze swą drużyną dyspozycyjną. Oddział „Krysi” liczył wówczas 9 ludzi i 2 łączniczki. Skład oddziału wyglądał następująco: „Bąk” – Stanisław Ochwat, „Bradziaga” – Józef Wilbik, „Laluś” – Władysław Janczewski (obejmie dowództwo drużyny po śmierci „Krysi”), „Klin” – Kazimierz Kiedyk, „Komar” – Jan Grzywacz, „Korzeń” – Czesław Judycki, „Młot” – Stanisław Krukowski, „Pająk” – Romuald Bardzyński, „Szary” – Michał Żuchowski (adiutant Komendanta), „Wyga” – Tadeusz Hrynkiewicz, „Cyganka” Janina Judycka i „Wanda” NN. Dnia 20 stycznia 1945 roku, do oddziału dołączył „Pająk” i „Bradziaga”. Było ich więc już jedenastu.
Nocą z 20 na 21 stycznia oddział kwaterował w Puszczy Nackiej. „Krysia” czekał na przybycie łącznika. Ten w końcu pojawił się. Nie znamy treści rozmowy Komendanta z łącznikiem, wiemy natomiast, że natychmiast po tym, „Krysia” poderwał oddział. Ruszyli marszem ubezpieczonym w stronę Kowalek. Był wysoki śnieg. Poruszanie utrudniały zaspy. Około północy tzw. szperacze – „Bąk” i „Klin” zbliżyli się do płotów wioskowych zabudowań. Żołnierze „Krysi” otrzymują ogień z zza kamiennych płotów i zabudowań. We wsi są Sowieci. Zasadzka…
Wieś jakich wiele na Nowogródczyźnie. Zdjęcie z okresu międzywojennego.
Kowalki
Przebieg bitwy w Kowalkach oraz zapis ostatnich chwil życia Komendanta, znamy dzięki relacjom żołnierzy, którzy przeżyli walkę. Wśród nich kapitalnym wręcz jest wspomnienie wymienianego już Romualda Bardzyńskiego „Pająka”. Oddajmy mu głos:
„Byliśmy w białych płaszczach ochronnych, co skutecznie nas maskowało. Zaskoczenie nie spowodowało popłochu w oddziale. Nie było żadnych strat. Odpowiedzieliśmy ogniem. Padły krótkie i donośne rozkazy Komendanta. Rkm ognia! Prawe skrzydło zawijać! Rkm na prawe skrzydło!… Sowieci rakietami oświetlają teren i kładą nawałę ognia z broni maszynowej i ręcznej. Czołgając się i skokami w szczerym polu, tyraliera nasza zbliża się do nieprzyjaciela. Nasz ogień – silny – jakby nie robił wrażenia na nieprzyjacielu. Walka trwała ponad godzinę. Już niewiele brakowało do zaatakowania [ich] granatami. Po kolejnym skoku dostałem postrzał w lewe udo i zaryłem w śnieg… Komendant był około 20 metrów ode mnie. Pada komenda – „Bradziaga” wycofać rannego „Pająka”. Z lewe strony podczołgał się „Bradziaga” i zaczęliśmy się wycofywać. Na kilka chwil ogień nieprzyjaciela zamarł. Z prawej strony, w świetle nowej serii wypuszczonych rakiet widzę sylwetkę komendanta w skoku i słyszę gwałtowny ogień. Nadchodzą zapytania po linii z obu skrzydeł naszej tyraliery. „Jakie rozkazy?” Cisza, Komendant poległ. Do zabitego podczołgał się jego adiutant „Szary”.”
Inni z żołnierzy cofając się, starają się zabrać ciało Komendanta. Sowieci nie przerywają ognia. Ciała komendanta nie można zabrać. Zostaje ukryte w śniegu. Bez dalszych strat drużyna wycofuje się, licząc, że uda się później wrócić i zabrać zwłoki dowódcy. Niestety bolszewicy byli szybsi. Ranny „Pająk” po opatrzeniu zostaje saniami odtransportowany do plebanii w Dubiczach. Ledwie zostaje ukryty w schronie pod podłogą, gdy do domu wpadają bolszewicy. „Gdzie ranny bandyta”! Ksiądz Leon spokojnie odpowiada, że nie ma tu żadnego rannego. Szukali, nie znaleźli. Na szczęście byli bez psów.
Wycinek mapy terenu [WIG 1927], gdzie 21 stycznia 1945 r. stoczył swoją ostatnią walkę por. Jan Borysewicz „Krysia”, „Mściciel”. Na czerwono oznaczono rejon wsi Kowalki, gdzie rozegrał się ostatni akt dramatu dowódcy Zgrupowania „Północ”. [kliknij w miniaturę mapy].
Tymczasem na pole pod Kowalkami przyjeżdża wozem miejscowy gospodarz o nazwisku Tamulewicz. Chciał zabrać ciało Komendanta. Został jednak aresztowany przez bolszewików. Jego dalsze losy są nieznane. Prawdopodobnie był to konspirator z miejscowej placówki AK i najprawdopodobniej został zastrzelony. Według raportów sowieckich, w wyniku operacji przeprowadzonej siłami 105 pułku NKWD, w nocy 21 stycznia 1945 roku zastrzelono – oprócz „Krysi” – jeszcze trzech żołnierzy AK. Byli to ludzie z placówek, z konspir
acji. Był wśród nich Józef Kwiecień ps. „Mucha”, prawdopodobnie wymieniony Tamulewicz i ktoś, kogo określa się w statystykach historycznych jako NN.
Wieść o śmierci Komendanta dociera do Wilna. Przywozi ją łączniczka „Nowina”. Dowódca kompanii „Solcza” w Zgrupowaniu „Krysi”, ppor. Stanisław Szabunia ps. „Licho” zapytał: „Nowina, czy to prawda”? Tak – odpowiedziała łączniczka. „Licho” zastygł w milczeniu. Usiadł i przez wiele godzin milczał. Nie był w stanie wstać z miejsca.
Pełniący obowiązki Komendanta Okręgu Nowogródzkiego „Grzyb”, rtm. Jan Skorb ps. „Boryna” wydał rozkaz nr 41. Czytamy w nim: „21 I 1945 r. w potyczce z bolszewikami, pod wsią Kowalki poległ dowódca Zgrupowania Północ obywatel „Krysia” […] Nauczył swoim przykładem setki i tysiące synów ziemi kresowej kochać swe strony ojczyste, swój lud, prawdę życia i sprawiedliwość. Nie umiał służyć ojczyźnie, w celu uzyskania tylko pochlebstw, wpływów i stanowiska. Każdemu był najszczerszym przyjacielem, kto również jak On ukochał ideały w życiu. W najcięższych chwilach nigdzie nie poszedł szukać lepszej doli. Został tu, by oddać swe młode życie, na zawsze zranić serce rodziców by chwałą okryć żołnierza polskiego i dać świadectwo swym postępowaniem wszystkim tym, którzy razem z Nim i spod strzechy wieśniaczej ziemi kresowej wyszli i wszystkim tym, którzy z dalszych dzielnic Polski przybywali, jak Ojczyznę kochać należy i świętej sprawie służyć […]”.
Znaleźli go… Zwłoki por. „Krysi” były tryumfalnie obwożone przez grupę operacyjną NKWD po wioskach północnej części powiatu lidzkiego.
„Ciało komendanta tylko w kalesonach z worka, włożonych na urągowisko, wozili ze śpiewem po wszystkich jarmarkach i miasteczkach. Chodzili po domach, wypędzali ludzi, aby poznawali, czy to naprawdę „Krysia”. Naigrywali się mówiąc „Wasz Bóg, wasz „Krysia”, całujcie jego ręce i nogi” – wspominała W. Lisowska „Grażyna”.
Pośmiertną Golgotę Jana Borysewicza wyznaczają Nacza, Koleśniki, Raduń, Ejszyszki i Majak. W Raduniu widział komendanta doprowadzony z celi Witold Krupowicz „Ryś”:
„Komendant leżał na środku w obszernym pomieszczeniu głową w kierunku ściany, koszula i kalesony były czyste – nie było śladów krwi”.
Skatowani żołnierze Armii Krajowej tuż przed egzekucją byli często nie do rozpoznania. W przypadku „Krysi” sowieci nie mogli sobie na to pozwolić, wszyscy musieli być pewni, że widzą Komendanta, by nikt – nieuchwytny jak on – nie porwał za sobą do boju Krysiaków. Może zbezczeszczone po stokroć ciało komendanta obmyli po sekcji zwłok, może jedynie ze względów pragmatycznych, by Jan Borysewicz był jak najdłużej rozpoznawalny. Nie mogli sobie jednak pozwolić na to, by miejsce pochówku komendanta stało się zarzewiem legendy, spoiwem wzmacniającym polskość, skutecznie przez nich zwalczaną od sześciu lat drogą masowych mordów, wywózek, branki, egzekucji i permanentnej inwigilacji realizowanych tak przez oficjalne władze państwowe jak i oddziały sowieckie z lasów.