Opiekunowie zwłok
Wśród eksponatów Muzeum Anatomicznego UJ nigdy nie było szczątków Józefa Kurasia. Na jednej z półek stał natomiast, odpowiednio zabezpieczony, mózg marszałka Piłsudskiego – twierdzi prof. Janina Sokołowska – Pituchowa.
– W 1947 roku do prosektorium przywożono niemal wyłącznie ciała młodych, dobrze zbudowanych mężczyzn. Zwłokami opiekowali się dwaj laboranci. Po ćwiczeniach zbierali szczątki do wiadra i składali do drewnianej paki. Tylko oni oraz dr Kohmann mogli rozpoznać „Ognia”. Domyślaliśmy się, że wiele z tych zwłok to osoby zamordowane przez UB, ale nikt z nas nie odważyłby się pytać o personalia nieboszczyków. Taka dociekliwość mogła kosztować życie…
Dr Andrzej Miszke, były wieloletni ordynator oddziału laryngologii Szpitala im. G. Narutowicza w Krakowie, dobrze pamięta opiekunów zwłok. W 1947 roku był studentem II roku Wydziału Lekarskiego UJ. Jeszcze dziś potrafi dokładnie opisać, jak wyglądał Stanisław Kohmann, w owych czasach asystent w Zakładzie Anatomii Opisowej. Pod jego okiem po raz pierwszy w życiu przeprowadzał sekcję ludzkiego ciała. Ma również przed oczami sylwetki laborantów, nazywanych woźnymi, którzy po ćwiczeniach zbierali ludzkie szczątki. To od nich pewnego dnia usłyszał, że potężnie zbudowany mężczyzna, którego zwłoki przywieziono do prosektorium, nazywa się Józef Kuraś „Ogień”.
– Wiedziałem, że to słynny partyzant z Podhala. Tym bardziej byłem ciekaw, jak wygląda. Ani ja, ani nikt z moich ówczesnych kolegów nie zetknął się z ciałem „Ognia” na zajęciach. Ale nie wykluczyłbym tego, że niektóre jego narządy trafiły w formie preparatów do Muzeum Zakładu Anatomii. Być może leżą do dziś na półkach jednej z szaf. Kto mógłby to potwierdzić lub temu zaprzeczyć? Zapewne jedną z takich osób byłby Stanisław Kohmann – sugeruje dr Andrzej Miszke.
Stanisław Kohmann, przed wojną asystent w Katedrze Anatomii Opisowej UJ, którego nazwisko wymienia wielu bohaterów publikacji z cyklu „Gdzie pochowano »Ognia«?”, był jedynym pracownikiem tej katedry, który pozostał w Krakowie w czasie wojny. Szef katedry – prof. Zygmunt Szantroch w 1939 roku został powołany do służby wojskowej. Kolejny z profesorów – Tadeusz Rogalski dostał się wraz z wojskiem do Rumunii, a potem na Wyspy Brytyjskie. Emerytowany cztery lata wcześniej prof. Kazimierz Kostanecki, uczony o międzynarodowej sławie, uważał natomiast za swój obowiązek zgłosić się na zwołane przez niemieckiego okupanta zebranie profesorów 6 listopada 1939 roku. Został wówczas aresztowany i wywieziony wraz z innymi pracownikami krakowskich uczelni do Sachsenhausen. Zmarł w obozie kilka miesięcy później. W takiej sytuacji profesor histologii Stanisław Madziarski z Wydziału Lekarskiego UJ, organizując w 1942 roku tajne studia medyczne, miał spore trudności w znalezieniu wykładowcy anatomii – podstawowego przedmiotu 1 roku. Nie było profesorów, specjalizujących się w tej dziedzinie medycyny; nie było nawet starszych asystentów. Z przedwojennego składu osobowego zakładu pozostał tylko Stanisław Kohmann, zajmujący wówczas stanowisko asystenta. To właśnie jemu powierzono prowadzenie wykładów z anatomii.
Nie miał łatwego zadania, bo w okresie wojennym nie było dostępu do prosektorium. Część studentów odbywała zajęcia w Zakładzie Anatomii Patologicznej, gdzie przywożono zwłoki zmarłych w szpitalach. Jednakże po pewnym czasie nawet tam nie można było prowadzić ćwiczeń. Gestapo aresztowało szefową zakładu – doc. Janinę Kowalczykową, którą wywieziono do Oświęcimia.
Budynek Zakładu Anatomii Collegium Medium UJ przy ul. Kopernika 12. Czy tutaj w lutym 1947 r. przywieziono zwłoki "Ognia"?
Nieliczni, żyjący do dziś studenci tajnych kompletów opowiadają, że Stanisław Kohmann podczas zajęć korzystał z preparatów muzealnych. Wynosił je wraz z żoną ukradkiem, jak sam pisze we wspomnieniach, ukryte w dużej puszce po marmoladzie owocowej. Książki i ryciny w zwyczajnej teczce. Komplety studentów 1 roku były początkowo nieliczne – brało w nich udział około 20 osób. Potem zgłaszało się coraz więcej chętnych do tajnego nauczania. Trwało ono do 1944 roku. Po wyzwoleniu Krakowa tajne komplety zostały rozwiązane, a studenci oficjalnie przyjęci na poszczególne lata studiów. Stanisław Kohmann urządził wówczas prowizoryczne prosektorium w sali wykładowej Zakładu Anatomii, która była najmniej zniszczona.
Powybijane szyby zastąpiono dyktą lub tekturą. W tej właśnie sali ustawiono trzy stoły prosektoryjne. Przy nich Stanisław Kohmann rozpoczął systematyczne lekcje anatomii. Do 1946 roku pełnił również obowiązki szefa Katedry Anatomii. Później to stanowisko objął prof. Tadeusz Rogalski, który powrócił z Anglii.
Pod koniec lutego 1947 roku – czyli w okresie, gdy Józef Kuraś „Ogień” mógł trafić do prosektorium UJ, nadzór nad zwłokami miał nadal Stanisław Kohmann. Szef katedry – prof. T. Rogalski zajmował się wówczas głównie sprawami związanymi z rozbudową katedry i pisaniem podręcznika dla studentów. Jak twierdzą moi rozmówcy, jest raczej mało prawdopodobne, żeby prof. Rogalski mógł mieć jakiekolwiek wiadomości na temat danych personalnych osób, które trafiały na prosektoryjne stoły. Pierwszą osobą w kręgu wtajemniczonych był na pewno Stanisław Kohmann. Dwaj ówcześni studenci medycyny, których wspomnienia przytoczyliśmy w poprzednich odcinkach, utrzymują, że wiadomość, iż do prosektorium przywieziono zwłoki „Ognia”, przekazana im przez woźnych, wyszła od Stanisława Kohmanna. Ówczesny szef prosektorium nie może tego potwierdzić. Zmarł kilka lat temu będąc emerytowanym profesorem Akademii Medycznej w Rokitnicy.
Prof. Janina Sokołowska – Pituchowa jest jedyną, żyjącą do dziś osobą, która w 1947 roku współpracowała ze Stanisławem Kohmannem. Ma 90 lat, ale wciąż jest aktywna zawodowo (pisze i wygłasza referaty, książki, wspomnienia). Studia odbyła na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie. Tam w 1939 roku uzyskała dyplom lekarza, w czasie wojny pracowała w Katedrze Anatomii we Lwowie. W 1945 roku przeniosła się do Krakowa. Tu zaczęła pracę jako starszy asystent w Katedrze Anatomii UJ. Począwszy od 1960 roku – przez 25 lat była jej kierownikiem. Zna każdy kąt budynku, w którym znajduje się ta placówka. Na potwierdzenie swoich słów wymienia wszystkie znaczące eksponaty Muzeum Anatomicznego. Wśród nich ma być (na jednej z półek w środkowej szafie w drugiej sali muzealnej) odpowiednio zabezpieczony mózg marszałka Józefa Piłsudskiego. Czy stoi tam nadał?
– Trudno mi powiedzieć. Trzeba zapytać o to kierownika tej placówki. Natomiast, z całą pewnością w Muzeum Anatomicznym nigdy nie było spreparowanych szczątków Józefa Kurasia – stwierdza autorytatywnie. – A to dlatego, że w 1947 roku muzeum jeszcze się tym nie zajmowało. W tym okresie najwyżej uzupełniano formalinę w stojących tu od lat słojach – dodaje po chwili.
Prof. Janina Sokołowska – Pituchowa nie wyklucza, że zwłoki „Ognia” mogły trafić na stół sekcyjny prosektorium, którym kierował Stanisław Kohmann:
– Do mnie nie dotarła taka informacja. Trudno się zresztą dziwić. Byłam tam obca. Przyjechałam przecież ze Lwowa. A nawet gdybym usłyszała
coś na ten temat, informacja ta pewnie umknęłaby mej pamięci, bo nie znałam wówczas historii tego dowódcy i jego oddziału. Domyślam się, że byłaby to bardzo pilnie strzeżona tajemnica, którą mógł znać tylko Stanisław Kohmann oraz dwaj laboranci, opiekujący się zwłokami. Wszyscy trzej, niestety, nie żyją.
Rok 1969. Spotkanie władz UJ i Katedry Anatomii. Drugi z prawej prof. Stanisław Kohmann. Obok niego prof. Janina Sokołowska – Pituchowa.
Prof. Janina Sokolowska – Pituchowa która wykonała samodzielnie i wraz ze studentami ponad 200 sekcji zwłok, doskonale pamięta, jak tuż po wojnie zorganizowane były zajęcia z anatomii. Z jej opowieści wynika, że jedynymi osobami, które miały do czynienia ze zwłokami od momentu dostarczenia ich do prosektorium aż do pochówku, byli laboranci. To oni kwitowali odbiór nieboszczyków i sprawdzali karty zgonu. Każde zwłoki musiały mieć taką kartę – obojętnie, czy przywiozła je konkretna osoba, czy też znaleziono je na ulicy, inna sprawa, że w owej karcie często widniały tylko dwie literki NN, co oznaczało, że to ciało osoby o nieustalonych personaliach. Zwłoki trafiały najpierw do ogromnych, wypełnionych formaliną betonowo-kamiennych basenów, znajdujących się w piwnicach Zakładu Anatomii. Stamtąd woźni przewozili je na wózkach do prosektorium.
– W tych czasach zwłok nigdy nie brakowało – wspomina prof. Sokołowska – Pituchowa. – Pomimo tego że już w 1948 roku, po uruchomieniu regularnych studiów medycznych, na Wydziale Lekarskim kształciło się kilkuset młodych ludzi; że na I, a potem i na II roku mieli oni tygodniowo po 18 godzin zajęć prosektoryjnych, zwykle jedne zwłoki preparowało 12 osób. Gdy studenci przychodzili na zajęcia, na każdym stole (było ich 10) leżały jakieś zwłoki. W 1947 roku do prosektorium przywożono niemal wyłącznie ciała młodych, dobrze zbudowanych mężczyzn. Po ćwiczeniach laboranci zbierali szczątki do wiader i składali do drewnianej paki. Domyślaliśmy się, że wiele z tych zwłok to osoby zamordowane przez UB, ale nikt nie odważyłby się interesować personaliami nieboszczyków. Taka dociekliwość mogła kosztować życie – konstatuje prof. Sokołowska – Pituchowa.
Moja rozmówczyni może z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że laboranci czynili swoją powinność w taki sposób, aby nie naruszyć zasad etyki.
– Co się później działo z zebranymi przez nich szczątkami? Składano je do drewnianych skrzyń, czyli pak, jak mówiliśmy między sobą, i wywożono na cmentarz Rakowicki. Do każdej paki dołączano jeden lub dwa akty zgonu. Pochówki odbywały się oczywiście bez rozgłosu – kończy ten wątek prof.
Sokołowska – Pituchowa.
Jan L. ma dziś prawie osiemdziesiąt lat. Porusza się na wózku inwalidzkim, ale umysł ma sprawny, nie mówiąc o doskonalej pamięci. W 1948 roku pan Jan, będąc młodzieńcem, który musiał utrzymać matkę i siostrę (los ojca pana Jana był nieznany: później okazało się, że zginął w Starobielsku), handlował papierosami. Kupował je od sąsiadów, pracowników tworzącej się państwowej administracji. Dostawali je z przydziału, chociaż byli ludźmi niepalącymi.
Jednym z klientów pana Jana był grabarz pracujący na Rakowicach. Czasem, przy okazji kolejnej transakcji, obaj wypili trochę samogonu. Wtedy, jak mówi pan Jan, grabarzowi rozwiązywał się język. Opowiadał mu o świeżych, nieoznaczonych i nieopisanych mogiłach na obrzeżach starej części cmentarza. W jednym z takich miejsc urządzono później kompostownik. W innym powstał śmietnik. Jan L. twierdzi, że numer konkretnej alejki i kwatery można odnaleźć w dokumentacji cmentarza (oczywiście, bez danych personalnych).
Nieżyjący dziś grabarz, znajomy Jana L., opowiadał mu również, że miejsca te były pilnowane przez bliżej nieokreślonych stróżów, którzy nie dopuszczali tam osób postronnych. Podobno owi „faceci w kapeluszach z rondem” kręcili się tam jeszcze w połowie lat 60.
Wśród osób, które zgłaszają się po kolejnych publikacjach z cyklu „Gdzie pochowano »Ognia«?”, nie brakuje takich, które uważają, że zwłoki Józefa Kurasia, jeśli w ogóle wywieziono je z Nowego Targu, zakopano nie na cmentarzu, ale w całkowicie przypadkowym miejscu.
Dr Krzysztof Szwagrzyk z wrocławskiego oddziału IPN, który jest autorem opracowania na temat tajnych miejsc pochówku z czasów stalinowskich, wymienia obok niektórych cmentarzy np. teren wokół byłych siedzib UB. Podczas prac remontowych tych budynków wcale nierzadko natrafiano na szczątki ludzkie. Tak było m.in. w Bielsku Podlaskim, Bochni, Bydgoszczy, Krakowie, Nidzicy, Poznaniu. Ciała grzebano również w lasach i na poligonach wojskowych (np. w lesie kolo Ciągowa Małopolskiego), w szczerym polu lub pod najbliższym płotem.
Prawdopodobnie z tego mrocznego okresu naszych dziejów pochodziły szczątki, znalezione dziesięć lat temu podczas rozbudowy cmentarza w Libiążu. – Kopaliśmy ziemię pod fundamenty ogrodzenia – opowiada Andrzej Klimas, ówczesny kościelny. – W pewnym momencie zobaczyliśmy kość. Wyglądała na ludzką. Delikatnie manewrując łopatami odkopaliśmy inne kości szkieletu. Leżały około pół metra pod ziemią. Nigdy nie zapomnę widoku długiej, piszczelowej kości, która tkwiła w… gumowym, nieco tylko zetlałym bucie.
Andrzej Klimas twierdzi, że wszystkich obecnych przy tej przypadkowej ekshumacji zdziwiło to, że buty miały wyjątkowo duży rozmiar. – Dlatego, gdy przeczytałem, iż „Ogień” był bardzo wysokim mężczyzną i miał duże stopy, zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie on – mówi lekko podekscytowany.
Niestety. Ta historia nie będzie miała – jak na razie – zakończenia. Analiza zdjęcia Józefa Kurasia na noszach (publikowaliśmy tę unikalną fotografię na łamach „Dziennika”) wskazuje, że majorowi Kurasiowi po pojmaniu go przez funkcjonariuszy UB i MO zdjęto buty. Mimo srogiego mrozu do szpitala w Nowym Targu wieziono rannego „Ognia” tylko w skarpetkach.
GRAŻYNA STARZAK, gstarzak@dziennik.krakow.pl , tel: 606-28-58-79
Dziennik Polski, Nr 112 (18208), 14.05.2004
Gdzie pochowano „Ognia”? – 7 < część > 9
Gdzie pochowano "Ognia"? – część 1>