Krótka opowieść o rękach katów…

Grzegorz Wąsowski
[wybór zdjęć – autor strony]

O RĘKACH KATÓW I DYGRESYJNIE O FOTOGRAFII HISTORYCZNEJ

Dowódca organizacji warszawskich Sztyletników walczył do końca. 17 lutego 1865 roku pod szubienicą ustawioną na stokach warszawskiej Cytadeli stanął Emanuel Szafarczyk. Liczył sobie wtedy 30 wiosen. Używał pseudonimu Kamiński.

Był ostatnim dowódcą warszawskiej organizacji Sztyletników, która działała w latach 1862-1864. Historycy oceniają, że przez jej szeregi przewinęło się łącznie około dwustu członków, przy czym w skład grupy wykonującej wyroki śmierci wchodziło jednocześnie nie więcej niż trzydzieści pięć osób. Celem  podejmowanych przez nich akcji likwidacyjnych byli carscy urzędnicy i szpicle, a poczynając od 1863 r. także zdrajcy sprawy Powstania Styczniowego.

Ignacy Chmieleński, twórca Oddziału V Żandarmerii Narodowej tzw. sztyletników. Od 19 września 1863 r. Szef Rządu Narodowego i naczelnik wojskowy miasta stołecznego Warszawy.

Po raz pierwszy warszawscy sztyletnicy zaatakowali w listopadzie 1862 r. Ich ofiarą padł wówczas Paweł Felkner, pełniący funkcję szefa kancelarii tajnej w zarządzie oberpolicmajstra Warszawy. W okresie Powstania Styczniowego organizacja kierowana przez Szafarczyka przeprowadziła nie mniej niż 25 likwidacji, ponadto w jej akcjach rany odniosło kilku wysokich rangą rosyjskich urzędników i wojskowych w tym generał Fiodor Trepow – policmajster Królestwa Polskiego w latach 1863-1866 i major Wasyl von Rothkirch – wicedyrektor Kancelarii Specjalnej do spraw Stanu Wojennego.

Szafarczyk sam nie wykonywał wyroków. Nie mógł, miał niesprawną prawą rękę. Był jednak organizatorem większości akcji swych podkomendnych, a także mózgiem i sercem organizacji. Wpadł w ręce carskiej policji dopiero we wrześniu 1864 r., już po upadku Powstania Styczniowego. Został zdradzony przez swego kolegę przekupionego koncesją na prowadzenie szynku. W chwili aresztowania Szafarczyka nie żył już ostatni przywódca powstańczego zrywu ze stycznia 1863 r., Romuald Traugutt, stracony w publicznej egzekucji na stokach Cytadeli 5 sierpnia 1864 r. Wraz z Trauguttem powieszono czterech innych członków podziemnego Rządu Narodowego. Egzekucja Traugutta i towarzyszy zgromadziła około 30-tysięczny tłum mieszkańców Warszawy, manifestujący w tej tragicznej chwili współczucie dla traconych i przywiązanie do sprawy wolności. Ludzie klęczeli, modlili się, śpiewano hymn Święty Boże, Święty mocny. Gdy dopełniał się los Szafarczyka, tłumów wokół nie było. Obok niego stał Aleksander Waszkowski, ostatni naczelnik Warszawy z okresu Powstania Styczniowego. Ten sam, który kilka miesięcy wcześniej, nazajutrz po straceniu Traugutta i towarzyszy, wydał odezwę, rozkolportowaną w nakładzie kilkuset egzemplarzy po Warszawie, w której napisał:

Zostali zamordowani za to, że (…) ukochali nad życie Ojczyznę. Pośród niezliczonych niebezpieczeństw (…) walczyli oni niezmordowanie o wolność (…) ojczystej ziemi, poświęcali dla niej wszystko i w końcu dali życie na świadectwo świętości sprawy Narodu.

Na niego także czekała szubienica.


Aleksander Waszkowski, w grudniu 1863 r. mianowany przez R. Traugutta powstańczym naczelnikiem Warszawy. Po aresztowaniu Traugutta faktycznie dowodził niedobitkami powstańczymi, aresztowany w grudniu 1864 r. i stracony 17 lutego 1865 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej.

Nie wiem pośród ilu współczujących świadków przyszło Szafarczykowi i Waszkowskiemu dawać życie na świadectwo świętości sprawy Narodu, ale nie było ich wielu. Na miejscu kaźni na pewno towarzyszył im niezawodny w takich sytuacjach kat i carscy żołnierze – rutyniarze w organizacji rytuału śmierci przez powieszenie, zapewne nieco nim znudzeni i w żadnym razie nie przejęci losem skazanych. Była również prasa, o czym za chwilę.

Ponury, także przez swoją przewidywalność, ceremoniał egzekucji został w pewnej chwili zakłócony przez Szafarczyka. Dowódca warszawskich Sztyletników walczył do końca. Gdy zakładano mu sznur na szyję, ugryzł kata w rękę. Jedna z gazet odnotowała to zdarzenie, malując  przy tej okazji obraz  Szafarczyka jako potwora, który kąsał do ostatnich chwil życia. Poza tym  wszystko odbyło się  planowo i w myśl procedury. Skazani zawiśli na szubienicy, następnie ich zwłoki zostały pogrzebane w nieznanym do dzisiaj miejscu.

Egzekucja Szafarczyka i Waszkowskiego była ostatnią publiczną egzekucją wykonaną  w Warszawie na powstańcach styczniowych. Ich śmierć nie stała się tematem żadnej podziemnej odezwy. Po prostu wtedy nie było już nikogo, kto mógłby takową wydać. Szafarczyk i Waszkowski odeszli jako jedni z ostatnich aktywnych, na tamtym etapie dziejów Ojczyzny, żołnierzy sprawy wolności. Wolności, którą w myśl ich planów, miał przynieść powstańczy zryw ze stycznia 1863 r., a która przyszła, niestety na krótko, dopiero kilkadziesiąt lat później, w listopadzie 1918 r., wraz z pierwszowojenną klęską trzech państw zaborczych.

  • Kamiński o Kamińskim, Elzenberg o przegranych w bitwie, Mackiewicz o walce

Historię Emanuela Szafarczyka Kamińskiego opowiedział mi  kilka lat temu Mariusz Kamiński, autor pracy magisterskiej o sztyletnikach w Powstaniu Styczniowym. Zapamiętałem ją z uwagi na epizod spod szubienicy, kiedy Szafarczyk wbija swoje zęby w rękę kata. O ile w kontekście porażki powstańców styczniowych warta przywołania wydaje się myśl Henryka Elzenberga, który napisał, mniej więcej, że nie można mieć pretensji do t
ych, którzy przegrali bitwę, gdyż trzeba mieć w sobie dużo odwagi, aby znaleźć się w miejscu, w którym przegrywa się bitwę
, to  zachowanie Szafarczyka na chwilę przed egzekucją nakazuje zastanowić się, jak wielką  trzeba mieć w sobie determinację, aby nawet w obliczu ostateczności nie zrezygnować i kąsać wroga, dosłownie i w przenośni, aż do samego końca, po kres, bez chwili kapitulacji przed losem i pokory przed niesioną przezeń, będącą bliżej niż na wyciągnięcie ręki śmiercią. Poruszając ten problem w tekście "Zbrodnia w dolinie rzeki Drawy" Józef Mackiewicz napisał, że najtrudniej jest walczyć bez nadziei!
Jak się zdaje obaj –  Elzenberg i Mackiewicz – dotknęli istoty sprawy.

  • "Vis", brat "Wiarusa"

Przesuńmy teraz wskazówki zegara historii do roku 1951. To czas, do którego dobrze pasuje fragment tekstu Józefa Mackiewicza, który został opublikowany cztery lata wcześniej, w 1947 r., w londyńskich "Wiadomościach":

Społeczeństwo, które strzela nigdy nie da się zbolszewizować. Bolszewizacja zapanowuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami (…).

Wtedy trwały jeszcze w oporze ostatnie grupy Żołnierzy Wyklętych. Pośród nich walczył w powiecie łomżyńskim oddział Stanisława Grabowskiego "Wiarusa". Przez szeregi tej grupy, działającej od czerwca 1947 r. do grudnia 1952 r., przewinęło się łącznie ponad trzydziestu partyzantów. Jednym z żołnierzy oddziału był brat dowódcy, Józef Grabowski "Vis".

Sierż./ppor. Stanisław Grabowski "Wiarus", do 1952 r. szef PAS w Komendzie Powiatu NZW "Mazur" Wysokie Mazowieckie.

Do najbardziej znanych akcji tej grupy należy zaliczyć opanowanie 29 września 1948 r. Jedwabnego, zakończone wygłoszeniem przez "Wiarusa" przemówienia do zgromadzonych na rynku mieszkańców, w którym partyzancki dowódca wezwał słuchaczy do przeciwstawiania się komunistom. Ci zaś już w lutym 1948 r. uznawali "Wiarusa" za niebezpiecznego przeciwnika – rozesłali za nim listy gończe i wyznaczyli nagrodę za jego głowę.

List gończy za Stanisławem Grabowskim ps. "Wiarus".

Pomimo tego jeszcze przez długie cztery lata "Wiarus" pozostał dla nich nieuchwytny. Zginął dopiero 22 marca 1952 r. Wcześniej, w październiku 1951 r. dopełnił się los jego brata. "Vis" został zdradzony przez informatora UB (TW "Wiatrak"), który był narzeczonym siostry jednego z żołnierzy grupy "Wiarusa". Zginął w zasadzce zorganizowanej przez UB i KBW w zabudowaniach pomagającego mu gospodarza, gdy przyszedł po odbiór swetra na zimę.

Dlaczego o tym wspominam? Co łączy ze sobą śmierć Emanuela Szafarczyka Kamińskiego i  Józefa Grabowskiego "Visa"? Otóż jest jeden wspólny akcent obu tych zdarzeń. Symboliczny, ale przecież bardzo silny. Jaki?

Odpowiedź na to pytanie przynosi lektura raportu z przebiegu operacji, w której zastrzelono "Visa". Dokument sporządził, na gorąco, naczelnik Wydziału III WUBP w Białymstoku, Henryk Więckowski. Wtedy jeszcze komuniści byli przekonani, że udało się im zlikwidować "Wiarusa" ("Vis" był do niego łudząco podobny), stąd w  przywołanym dokumencie jest mowa właśnie o nim. Czytamy tam:

W dniu 23 X 1951 r. pod dom Dobrzyckiego Aleksandra przyszedł bandyta "Wiarus" (w rzeczywistości, jak już wspomniałem, był to brat "Wiarusa" i żołnierz jego oddziału Józef Grabowski "Vis" – przyp. G.W.), który zaczął się dobijać do drzwi, a następnie do okna. W tym czasie część żołnierzy przebywała w stodole mieszczącej się obok domu Dobrzyckiego Aleksandra, natomiast w mieszkaniu przebywali por. Czepiel i (…) ppor. Ambrożewicz. Zapytany przez Czepiela i Ambrożewicza gospodarz Dobrzycki Aleksander, kto się dobija do mieszkania, odpowiedział, że "przyszedł po sweter". Po otrzymaniu tej odpowiedzi por. Czepiel przysunął się do okna i oddał serię z automatu w kierunku "Wiarusa", na skutek czego "Wiarus" począł uciekać, natomiast (…) Ambrożewicz otwarł drzwi mieszkania i w kierunku uciekającego Wiarusa oddał serię z automatu. Na odgłos strzałów wybiegli ze stodoły przebywający tam żołnierze, otwierając ogień w kierunku uciekającego bandyty. Wiarus po przebiegnięciu 150 m upadł na skutek otrzymanych postrzałów. Por. Czepiel, który zbliżył się wraz z żołnierzami do Wiarusa celem udzielenia mu pierwszej pomocy (sic!), został przez niego ugryziony w rękę. Na skutek odniesionych ran "Wiarus" zmarł po upływie kilku minut.

Był śmiertelnie ranny, nie  był już  w stanie się podnieść, ale jeszcze, zupełnym ostatkiem sił, ugryzł swego oprawcę w rękę. Józef Grabowski "Vis".

Stał pod przeznaczoną dla niego szubienicą, całkowicie bezbronny, bez władzy w jednej ręce, ale jeszcze, w ostatnim akcie oporu, ugryzł kata w rękę. Emanuel Szafarczyk Kamiński.

Żyli w różnych wiekach, zgaśli w chwilach oddalonych od siebie przedziałem czasu wynoszącym blisko dziewięćdziesiąt lat. A jednak mieli w sobie Coś, co  pozwala chyba uznać, że byli sobie bardzo bliscy. To niezwykłe Coś, rozpoznawane przez coraz mniej licznych i nazywane niekiedy niepokornym duchem narodu polskiego, zmaterializowane w losach Kamińskiego i "Visa" śladami zębów na rękach  katów.

Patrol NZW sierż./ppor. Stanisława Grabowskiego "Wiarusa" (pierwszy z lewej), ok. 1950 r. Drugi od lewej – NN "Jastrząb", trzeci – Józef Grabowski "Vis" – brat "Wiarusa".

  • Dygresyjny przyczynek do dziejów  fotografii historycznej

Niniejsza partia tekstu nie powstałaby, gdyby nie poniższe zdjęcie…
Zapewne dla wielu z państwa, szanowni czytelnicy, ta pochodząca z archiwum IPN fotografia jest nieco szokująca. Wyjaśniam, że  zwłoki Józefa Grabowskiego "Visa" z
ostały, zaraz po jego śmierci, sfotografowane przez komunistów. To było wtedy rutynowe działanie humanistów spod znaku sierpa i młota. Obowiązywała bowiem zasada, że ostatnim śladem istnienia reakcyjnego bandyty, zanim jego martwe już ciało trafi do dołu z wapnem lub w podobnie godne pochówku człowieka miejsce, ma być zdjęcie pośmiertne. Taka fotografia pełniła po pierwsze, rolę trofeum na potrzeby ubeckiego, tajnego sztambucha działań operacyjnych, po drugie, służyła ostatecznemu upokorzeniu już niegroźnego bandziora – kontrrewolucjonisty.

Pośmiertna fotografia Józefa Grabowskiego "Visa" wykonana przez funkcjonariuszy UB, 23 X 1951 r.

Zabiegi te podejmowano z wielką pieczołowitością, wedle rachuby, że jeżeli kiedykolwiek owe zdjęcia ujrzą światło dzienne, to mają być na nich uwiecznione właśnie trupy odarte z mundurów, często prawie zupełnie nagie i w każdym przypadku koniecznie bez butów; że na tych fotografiach mają widnieć martwe łachmany ludzkie, nijak nie kojarzące się z wolnymi do końca, dumnymi ludźmi, którzy mieli w sobie tę wielką odwagę i siłę, aby stanąć przeciw komunistom do heroicznej walki o zachowanie prawa człowieka do wolnego życia na ziemi.

Ta zasada dotyczyła nie tylko żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego. Z tym samym, pedantycznym okrucieństwem stosowano ją wobec partyzantów estońskich, litewskich, łotewskich czy ukraińskich poległych w walce z sowiecką okupacją. Po prostu standard wyznaczony przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR, czyli NKWD, obowiązywał również w działaniach odpowiedników tej sowieckiej agendy państwowej w innych krajach znajdujących się pod komunistycznym jarzmem. Jednym z jego przejawów były właśnie wzmiankowane zdjęcia.

Anykščiai, Litwa, 26 IV 1952 r. Zwłoki zabitych przez NKWD litewskich partyzantów (od lewej: Bronius Morkūnas "Diemedis", Bronius Mozūra "Kunotas" and Vytautas Guobužas "Viesulas"). Zdjęcie wykonane przez funkcjonariuszy NKWD.

Można by sądzić, że wraz z upadkiem komunizmu ten rodzaj fotografii przeminął. A jednak nie. Przekonałem się o tym, gdy w marcu 2005 r. świat obiegły zdjęcia zabitego dowódcy polowego partyzantki czeczeńskiej i jednocześnie prezydenta tego kraju Asłana Maschadowa. Leżał odarty z munduru  i oczywiście bez butów. Tak oto Rosja Putina obwieszczała wszem wobec swój sukces.

Pokazane przez rosyjskie media zwłoki Asłana Maschadowa, który zginął on 8 marca 2005 r. podczas operacji specjalnej wojsk rosyjskich. Jego ciało zostało bestialsko zmasakrowane (m.in. wyłupiono mu oczy). Rosjanie odmówili wydania ciała rodzinie zgodnie z obowiązującym w Rosji ustawodawstwem nakazującym potajemny pochówek zabitych bojowników czeczeńskich.

Cóż, świat się zmienia, ale niektórzy nadal trwają przy wypracowanych przed laty, właściwych sobie standardach. Jaka władza, taka też kultura korporacyjna państwowych agend przymusu.
Tyle można tylko o tym uczciwie powiedzieć.

PS. Przytoczony w tekście fragment odezwy autorstwa Aleksandra Waszkowskiego powtórzyłem za książką Joanny Rusin "Człowiek świętego imienia"; raport UB z operacji, w której zastrzelono Józefa Grabowskiego "Visa" został opublikowany przez Jerzego Kułaka w artykule Działania operacyjne Wojewódzkiego Urzędu  Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku na przykładzie likwidacji grupy NZW Stanisława Grabowskiego "Wiarusa"; fotografia zwłok Józefa Grabowskiego "Visa" pochodzi z Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, została opublikowana w "Zeszytach Naukowych Muzeum Wojska" w Białymstoku przy artykule autorstwa Piotra Łapińskiego, Ppor. Stanisław Grabowski "Wiarus" (1921-1952). Zarys biografii; ostatnie zdanie tekstu zapożyczyłem z wiersza Zbigniewa Herberta "Góra naprzeciw pałacu".

Grzegorz Wąsowski
adwokat, współkieruje pracami Fundacji "Pamiętamy", zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego
z lat 1944-1954.


Strona główna>