Atak „Jastrzębia” na Parczew w 1946 r. – część 1/2

Zajęcie Parczewa przez oddział por.  Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, 5 lutego 1946 r. Obsesje „pogromców antysemityzmu” kontra prawda historyczna.

Ppor. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb”, „Zawieja” (1925-1947)

Wiele brawurowych akcji przeprowadzonych przez oddział partyzancki włodawskiego Obwodu WiN por. Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, walczący z komunistycznym zniewoleniem w pierwszych latach powojennych, miało charakter samoobrony i chroniło społeczeństwo ziemi włodawskiej przed bezprawiem nowej władzy. Jednym z przykładów takich działań było rozbicie 22 października 1946 r. Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie i uwolnienie ok. 70 więźniów. Nie mniej spektakularne działania tego typu oddział przeprowadził kilka miesięcy wcześniej, kiedy to 5 lutego 1946 r. na kilka godzin opanował Parczew, zamieszkały wówczas w przeważającej części przez społeczność żydowską.

Propaganda komunistyczna zrobiła z tej akcji wręcz wzorcowy przykład na antysemityzm oddziałów niepodległościowego podziemia, a kłamstwo to do tego stopnia wrosło w świadomość społeczną, że do dzisiaj jeszcze powielane jest przez znaczną część społeczeństwa. Fakt ten przestaje aż tak bardzo dziwić, gdy przypomnimy, że wątpliwy zaszczyt – w kontekście tej akcji – spotkał braci Taraszkiewiczów również ze strony byłego aparatczyka PZPR (później SLD, a obecnie SDPL) Marka Borowskiego, który w marcu 2001 roku z trybuny sejmowej* bez skrępowania rzucał stare oszczerstwa, które miały być kontrargumentem w dyskusji o uznaniu żołnierzy WiN bohaterami walczącymi o niepodległy byt Państwa Polskiego.

* Przeczytaj wystąpienie M. Borowskiego w Sejmie 14.03.2001 r. – [Stenogram z posiedzenia Sejmu – PDF] oraz artykuł K. Krajewskiego i T. Łabuszewskiego, w którym autorzy m.in. dają odpór jego argumentacji – [„Z orłem w koronie”].


Styczeń 1946 r. Część oddziału por. Leona Taraszkiewicza Jastrzębia”. Dowódca siedzi przy RKM-ie; czwarty od lewej: Ryszard Jakubowski ps. „Kruk”.

Niestety, tę z gruntu nieprawdziwą opinię nadal lansują w swoich publikacjach również niektórzy z autorów. Koronnym przykładem jest tutaj książka Jana Tomasza Grossa Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści (Kraków 2008), w której autor, dopasowując fakty do z góry założonej tezy, korzystając jedynie z publikacji pod redakcją  Aliny Całej i Heleny Datner-Śpiewak Dzieje Żydów w Polsce 1944-1968. Teksty źródłowe (Warszawa 1997), wydanej przez Żydowski Instytut Historyczny, wyrwał z kontekstu kilka zdań pochodzących z kroniki oddziału pisanej przez Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, opatrzył je odpowiednim komentarzem i w ten sposób stworzył wypaczony obraz parczewskich wydarzeń z 5 lutego 1946 r.

Jednak o ile jeszcze można próbować zrozumieć postępowanie autora Strachu…, który niejako programowo zajmuje się szkalowaniem Polski i Polaków, i który – jak stwierdził w jednym z wywiadów prof. Norman Finkelstein, autor głośnej książki „Przedsiębiorstwo holokaust”w pewnym momencie zrozumiał – tak jak wiele innych osób – że podejmowanie tematu antysemityzmu jest intratnym zajęciem, o tyle dziwi brak rzetelności i dobór argumentów służących opisaniu celu podjęcia tej samej akcji, przedstawiony przez historyka, kierownika Działu Naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku, Dariusza Libionkę w swoim koreferacie Polskie podziemie niepodległościowe a mniejszości narodowe, zamieszczonym w publikacji IPN Polskie podziemie niepodległościowe na tle konspiracji antykomunistycznych w Europie środkowo – wschodniej w latach 1944 – 1956 (Warszawa-Lublin 2008).

Tekst ten był odpowiedzią na referat Piotra Łapińskiego, w którym to autor zwrócił uwagę, że niektóre działania represyjne polskiego podziemia w stosunku do społeczności żydowskiej są wyraźnie przejaskrawione, jak np. atak oddziału „Jastrzębia” na Parczew, który wręcz przedstawiany jest jako „pogrom Żydów”. Dariusz Libionka napisał, że nie wie na czym to przejaskrawienie miałoby polegać, jak też dziwi się zakwalifikowaniu tego incydentu do działań represyjnych.
Przytacza też, podobnie jak  J.T. Gross, odpowiednio wyselekcjonowane fragmenty dwóch zdań z kroniki „Żelaznego”:

[…] rozgromienie zamieszkałych tam Żydów […], którzy złapali w swoje ręce całkowity handel nie dając życia innym drobnym kupcom i handlarzom polskim […] Przy okazji tej można się było dobrze podreperować na żydowskich sklepach […]

które mają udowodnić, że atak miał podłoże jedynie ideologiczne i praktyczne (zaopatrzeniowe). Co więcej, Pan Libionka nadinterpretuje owe fragmenty pisząc, że nie ma więc mowy o walce z agenturą, poplecznikami systemu czy jego przedstawicielami (choć przy okazji zastrzelono czterech uzbrojonych członków samoobrony żydowskiej, to nie o nich tu chodziło). Celem akcji w Parczewie było sterroryzowanie Żydów i  zagarnięcie ich mienia.[…].

Jakby tego było mało, w kolejnych zdaniach swojego koreferatu autor orzekł:

[…] Incydent ten zaważył fatalnie na obrazie podziemia niepodległościowego, lecz cel swój spełnił – ocaleni z Zagłady Żydzi wkrótce opuścili Parczew, a wielu z nich Polskę. Odniesienia do tego wydarzenia pojawiają się w każdym tekście dotyczącym Żydów w powojennej Polsce.

Jako że Pan Libionka jest sędzią we własnej sprawie, więc być może brakuje mu obiektywizmu, by dostrzec, że to nie sam „incydent” zaważył fatalnie na obrazie podziemia, ale sposób jego przedstawiania, najpierw przez komunistów, a po 1989 r. przez – wydawałoby się – niezależnych historyków, którzy, nie wiedzieć czemu, powielają te stereotypy do dziś. Jednak nawet komuniści nie posunęli się do stawiania tak karkołomnej tezy, jaką w dalszej części cytowanego zdania postawił autor, który nawet gdyby wnikliwie zapoznał się z całością pamiętników „Żelaznego” (a nie z dwoma jego zdaniami), nie znalazł by tam jednego słowa, pozwalającego mu na tak kuriozalne stwierdzenie, że jakoby celem ataku partyzantów na Parczew było zmuszenie zamieszkujących tam Żydów do opuszczenia miasta. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie w każdym tekście dotyczącym Żydów w powojennej Polsce, obraz wydarzeń z lutego 1946 r. w Parczewie, jest odmalowany w podobny sposób.

W ostatnim akapicie Dariusz Libionka napisał coś, co może zakrawać na ponury żart:

[…] Rozbieżności w ocenach są normalne dla naukowej aktywności. Można zbliżać stanowiska i niwelować krańcowe nawet  interpretacje tych samych wydarzeń. Warunkiem koniecznym jest jednak nie tylko poważne traktowanie źródeł, ale i partnerów w dyskusji.

Nie jest moim zamiarem deprecjonowanie dorobku naukowego Pana Libionki, trudno bowiem przeceniać jego wkład w upamiętnianie martyrologii narodu żydowskiego podczas II wojny światowej, jednak doprawdy zaczyna brakować słów, gdy ktoś, kto na podstawie dwóch zdań wyrwanych z kilkustronicowego źródłowego opisu zdarzenia oszkalował ludzi walczących i ginących za niepodległość Polski, domaga się „poważnego traktowania źródeł”. Być może nadmiar obowiązków nie pozwala autorowi z należytą atencją pochylić się nad ogromną ilością materiału źródłowego do dziejów antykomunistycznego podziemia w Polsce, niemniej może w myśl własnego apelu warto byłoby bardziej zadbać o poważne traktowanie partnerów w dyskusji (bo coś kiepsko z tym:  Biuletyn IPN 6/2006 [str. 98-109 PDF]), miast  obcesowo nawoływać do przestrzegania zasad, które samemu ma się w niewielkim poważaniu.

Wnioski zawarte w wyżej przytaczanych publikacjach przestają zbytnio dziwić, gdy przyjrzymy się sposobowi wykorzystania źródła, jakim są pamiętniki Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, przez Alinę Całą, na której opracowanie powołują się wspomniani wyżej autorzy. Pani Cała opublikowała artykuł pt. Kształtowanie się polskiej i żydowskiej wizji martyrologicznej po II wojnie światowej, gdzie w rozdziale Żydzi jako „winni” przywołała fragmenty pamiętnika „Żelaznego”, które miały – według niej – uzasadniać tezę o antysemityzmie niepodległościowego podziemia. Z bardzo obszernego opisu akcji w Parczewie, sporządzonego przez tego dowódcę, autorka dobrała odpowiednio wyselekcjonowane zdania i zestawiła je w taki sposób, by mogły potwierdzić jej obsesje. Szczególnie żenującym jawi się jednak zabieg, w którym by podeprzeć swój wywód, iż podziemie jak napisała – w garstce ocalonych widziało zagrożenie, którym usprawiedliwiało wrogość oraz akty przemocy, zarówno te z pobudek politycznych, jak i na tle rabunkowym, Pani Cała usunęła z cytowanego zdania –  które w oryginale brzmi: rozgromienie zamieszkałych tam Żydów w ilości około 500 osób [podkr. autora] – fragment mówiący o tym, że nie o taką wcale „garstkę ocalonych” chodziło w Parczewie. Przytaczam poniżej fragment z pamiętnika „Żelaznego” już  po manipulacjach Pani Całej, by czytelnicy sami mogli porównać go z obszerniejszymi fragmentami zapisków tego dowódcy, które zamieszczam w dalszej części tekstu: 

„Jastrząb” […] i ja proponowaliśmy „Orlisowi” uderzenie na miasto Parczew i rozgromienie zamieszkałych tam Żydów […], którzy złapali w swoje ręce całkowity handel nie dając życia innym drobnym kupcom i handlarzom polskim […] Przy okazji tej można się było dobrze podreperować na żydowskich sklepach, a przeważnie na obuwiu, które nam było bardzo potrzebne […] Plan akcji był następujący: grupa „Dąbka” z około 10 ludźmi miała opanować most […] Koło tego mostu stała zwykle warta złożona z żydowskich ormowców, którzy pilnowali kompleks[u] budynków zamieszkałych przez Żydów […] „Dąbkowi” udało się pięknie podejść i bez strzału rozbroić wartę koło mostu, złożoną z dwóch Żydków z automatami i pistoletami. Jednym z nich był sierżant z UB nazywany popularnie „Bocian”, a było to dość podłe Żydzisko w stosunku obejścia z Polakami […] Młodzież parczewska, przeważnie uczniowie z gimnazjum miejscowego, brawurowo pomaga nam w szukaniu Żydów, ładowaniu samochodów itp.

Myślę również, że w tych okolicznościach nie warto rozwodzić się zbytnio nad takim „drobiazgiem”, iż rękopisy pamiętników „Żelaznego”, złożone w Archiwum Państwowym w Lublinie – a właśnie z nich korzystała  Alina Cała w swoich pracach – znajdują się w tym samym zespole akt co cytowany niżej fragment sprawozdania komendanta rejonu WiN Włodawa Jana Mazurka „Wrzosa”, a dotyczący zatrzymania  przez oddział „Jastrzębia” Abrama Rotenberga. Czyż może jeszcze kogoś dziwić, że Pani Cała „nie odnalazła” tego dokumentu…

Warto więc może w tym miejscu przypomnieć kilka faktów, które być może „umknęły” wspomnianym autorom.  W drugiej połowie stycznia 1946 r. z-ca komendanta Obwodu WiN Włodawa por. Klemens Panasiuk ps. „Orlis” wydał rozkaz, by część oddziału, w sile 8-10 ludzi pod dowództwem „Jastrzębia”, udała się w rejon podległy Czesławowi Kuszykowi ps. „Biały”, czyli do gm. Uścimów i Ostrowa Lubelskiego, z zadaniem poskromienia działających tam silnych grup złodziejskich oraz nałożenia kontrybucji i wymierzenia kary chłosty niektórym mieszkańcom Ostrowa Lub., którzy wbrew ogłoszeniu władz konspiracyjnych bezprawnie wchodzili w posiadanie majątków ludności żydowskiej. Wprawdzie zadania tego nie udało się wykonać, ponieważ – jak napisał  w pamiętniku „Żelazny” – gdy wkroczyliśmy do Ostrowa, wszyscy podani na liście zwieli, najwidoczniej już to oni dobrze wiedzieli o naszym przyjeździe, jednak już sama próba ukarania winnych tego procederu jest jednym z wielu faktów, które przeczą utrwalanemu przez lata komunistycznemu kłamstwu o rzekomym antysemityzmie polskiego podziemia.

Innym przykładem obalającym wspomniane zarzuty niech będzie zdarzenie z 23 maja 1946 r., kiedy to  oddziały „Jastrzębia”  i Stefana Brzuszka „Boruty” z NSZ wjechały na stację kolejową w Stulnie [pow. Włodawa], gdzie zatrzymano pociąg relacji Włodawa – Chełm. Rozbrojono tam 25 żołnierzy WP, przejęto teczkę z bardzo ważnymi dokumentami UB, którą wiózł funkcjonariusz PUBP we Włodawie Jan Pieszakowski, którego jednak nie udało się odnaleźć w tłumie pasażerów. Partyzanci odjechali w kierunku wsi Kosyń zabierając ze sobą włodawskiego Żyda Abrama Rotenberga i kolejarza Władysława Przygalińskiego, członka Egzekutywy Komitetu Powiatowego PPR w Chełmie, a przed wojną członka KPP. Po przesłuchaniu, w okolicy wsi Kołacze Abram Rotenberg został puszczony wolno, a kolejarz rozstrzelany.

W sprawozdaniu dla Komendy Obwodu WiN Włodawa, komendant rejonu obejmującego miasto Włodawa Jan Mazurek „Wrzos”, wyjaśniając powody likwidacji napisał:

[…] zabrany pod Stulnem kolejarz był ławnikiem sądu specjalnego w Chełmie z ramienia PPR i zawsze dawał głos za skazaniem.

W dalszej części tego samego sprawozdania „Wrzos” napisał, że:

[…] zabrany z pociągu pod Stulnem Żyd wrócił i opowiada [zapewne w odpowiedzi na pytania, czy nie obawiał się, że nie wróci] „co ja miał nie wrócić jak tam z Włodawy było trzech chłopaków, [i] to oni kazali sołtysowi coby mnie nakarmił i odwiózł z furmanką do miasta”.
(APL, WiN, syg. 91, Sprawozdanie Komendy Obwodu Włodawa z 28 V 1946 r., k. 1)

By rozwiać wątpliwości i wskazać jak nieprawdziwe są wszystkie powyższe oskarżenia dotyczące akcji represyjnej w Parczewie, na początku należy przede wszystkim przedstawić czytelnikom obszerniejsze fragmenty kronik „Żelaznego”, a także posłużyć się większą ilością źródeł, w tym relacjami świadków.

Wybór Parczewa na cel ataku nie był przypadkowy. Już od pierwszych miesięcy po tzw. „wyzwoleniu”  zwykli jego mieszkańcy byli terroryzowani przez przedstawicieli nowej władzy, której szeregi (Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, Milicja Obywatelska, administracja partyjno-państwowa) licznie zasiliła zwłaszcza ludność żydowska, częściowo ocalona z holocaustu (i obciążona traumatycznymi przeżyciami), a częściowo – już odpowiednio uformowana – przybyła z ZSRR wraz z Armią Czerwoną i NKWD. Polityczny monopol wkrótce przyczynił się do opanowania przez nich wszystkich istotnych sfer życia społeczno – gospodarczego w mieście i powzięcia przekonania o własnej bezkarności.

Widok fragmentu Parczewa w 1939 r. [fot. www.szukamypolski.com]

Jak pisze prof. Marek Jan Chodakiewicz w książce Po zagładzie. Stosunki polsko – żydowskie 1944-1947 (Warszawa 2008), nie ukazała się jak dotąd żadna praca na temat powojennych stosunków między komunistami a Żydami w Parczewie, jednak o faworyzowaniu społeczności żydowskiej przez „władzę ludową” mówi m.in. Raport sytuacyjny Komendy Okręgu AKO-WiN Białystok za październik 1945, w którym możemy przeczytać, że w B[iałym]stoku wszyscy Żydzi handlujący zostali zwolnieni z podatków magistrackich.

O tym, że zamieszkujący Parczew Polacy nie pałali specjalną sympatią do przedstawicieli miejscowej społeczności żydowskiej możemy dowiedzieć się m.in. z protokołu przesłuchania Szmula Kupersztejna (żydowski mieszkaniec Parczewa), sporządzonego 11 lutego 1946 r., tuż po ataku na miasto. Na pytanie funkcjonariusza UB, kogo podejrzewa z mieszkańców Parczewa, że wspólnie z partyzantami brał udział w akcji, odpowiadał on:

Specjalnie to podejrzewać nie podejrzewam nikogo, ale wiem o tym, że tak każdy jeden jest zły na nas [Żydów] i mógł brać udział w tym napadzie.

Niestety zeznający nie zechciał sprecyzować (a funkcjonariusz UB zapytać), za co „każdy jeden” z mieszkańców Parczewa miał być zły na Żydów, jednak sporo światła na kwestię stosunków polsko – żydowskich w powiecie włodawskim rzuca dokument  z 10 września 1945 r. zawierający Stanowisko Starostwa [Powiatowego] we Włodawie na rozporządzenie wojewody lubelskiego w kwestii powojennego antagonizmu polsko – żydowskiego, w którym Starosta Powiatowy w piśmie skierowanym do Wydziału Społeczno – Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie informował:

W związku z powołanym wyżej zarządzeniem, które w odpisie otrzymałem przy piśmie z dnia 4 bm. SP.II/1266/45, donoszę, że aktów zorganizowanej akcji antysemickiej nie było dotąd na terenie powiatu. Spostrzega się jednak w społeczeństwie szeroką niechęć do żydów, a źródło takiego nastawienia wypływa stąd, że żydzi w pierwszych miesiącach niepodległości byli zbyt agresywni do pozostałej ludności, nie potrafią z nią współżyć, a już jeżeli chodzi o pozostających na stanowisku w Milicji, czy w Urzędzie Bezpieczeństwa, to stosunek ich do innej nacji był wręcz wrogi. Na terenie miasta [Włodawa] przed kilku miesiącami zginęło 2-ch aryjczyków z rąk milicjanta żyda, a fakty takie nie wytwarzają harmonijnego współżycia w duchu demokratycznym.Pocieszającym jest objaw zmniejszenia na miejscowym terenie obywateli narodowości żydowskiej w kadrach Milicji Obywatelskiej i więcej pozytywny stosunek pozostałych do ogółu obywateli.

(APL, Urząd Wojewódzki Lubelski 1944-1950, Wydział Społeczno-Polityczny, sygn. 50, k. 29)

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie dziwi fakt, że do Komendy Obwodu WiN Włodawa wkrótce zaczęły docierać meldunki i skargi parczewian na zaistniałą sytuację, co w efekcie doprowadziło do podjęcia środków zaradczych.
„Żelazny” tak opisywał powody podjęcia akcji represyjnej:

„Jastrząb” jak również „Ryś” [Zdzisław Kogut], „Tygrys” [Piotr Popielewicz]  i ja proponowaliśmy „Orlisowi” [Klemens Panasiuk, z-ca Komendanta Obwodu WiN Włodawa] uderzenie na miasto Parczew i rozgromienie zamieszkałych tam Żydów w ilości około 500 osób, którzy złapali w swoje ręce całkowity handel nie dając życia innym drobnym kupcom i handlarzom polskim. Milicja i UB składało się tam z około 25 ludzi, których w nocy można było łatwo zaszachować przy pomocy 2-3 erkaemów. Przy okazji tej można się było dobrze podreperować na żydowskich sklepach, a przeważnie na obuwiu, które nam było bardzo potrzebne, gdyż staliśmy pod tym względem źle. […] Parczew był miastem dość dużym, a Żydkowie też posiadali broń, i to prawie że każdy. […].

Już przytoczenie tylko powyższego fragmentu wskazuje na to, że głównym celem partyzantów miało być przede wszystkim przywrócenie porządku i ukrócenie samowoli uzbrojonych żydowskich mieszkańców Parczewa i funkcjonariuszy aparatu przemocy, a cele zaopatrzeniowe miały być realizowane niejako „przy okazji”. Potwierdzenie tego faktu znajdziemy również bez trudu w dalszej części zapisków z-cy dowódcy, gdzie zwraca uwagę opis przydzielonych poszczególnym grupom zadań oraz rozwój wydarzeń podczas działań w Parczewie:

Plan był następujący: grupa „Dąbka” [Piotr Kwiatkowski] z około 10 ludźmi miała opanować most na drodze od rynku w kierunku stacji. Koło tego mostu stała zwykle straż złożona z żydowskich ormowców, którzy pilnowali kompleksu budynków zamieszkanych przez Żydów. Następnie grupa „Dąbka” miała udać się z przewodnikiem na rynek w pobliżu post. MO, gdzie w tym czasie będzie już prawdopodobnie ze swą grupą sam „Jastrząb”, który udał się inną drogą celem zaatakowania posterunku z dobranemi w tym celu chłopakami. Trzecia [druga] grupa złożona z 4 ludzi, w której był „Wacek” [Karol Mielniczuk], miała zadanie opanować pocztę wraz z centralą telefoniczną. Czwarta [trzecia] grupa złożona z trzech ludzi […] miała zadanie wpaść do prywatnego mieszkania kom. UB z Parczewa.
Czwartą grupą w sile 5-ciu ludzi kierowałem ja, miałem za zadanie ubezpieczać ze swoją „suką” [niemiecki ręczny karabin maszynowy, w tym przypadku – MG 13 lub MG 42 (oddział posiadał  oba modele)], jako najpewniejszą bronią, szosę z kierunku Włodawy, celem powstrzymania ewentualnej pomocy stamtąd, gdyż akcja była obliczona na parę godzin. […]


Luty 1946 r. Pierwszy od lewej: dowódca oddziału por. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb”, pierwszy od prawej: Piotr Kwiatkowski „Dąbek”.

Atak „Jastrzębia” na Parczew w 1946 r. – część 2/2>
Strona główna>