Gdzie pochowano "Ognia"? – część 13

Czucie i wiara

Wizja na cmentarzu Rakowickim w Krakowie z udziałem księdza jasnowidza.

Proboszcz jednej z małopolskich parafii, obdarzony przez naturę niezwykłymi zdolnościami, podczas wizji lokalnej na cmentarzu Rakowickim wskazał prawdopodobne miejsce pochówku Józefa Kurasia „Ognia”. Jego opinia jest potwierdzeniem tego, co ustaliliśmy, prowadząc od dwóch miesięcy dziennikarskie śledztwo na ten temat. Ów proboszcz pomógł historykom odnaleźć prawdziwy grób Ottona Schimka, żołnierza Wehrmachtu, którego skazano na karę śmierci za to, że odmówił wykonania rozkazu strzelania do Polaków.

O istnieniu księdza, którego biopole jest 900 razy silniejsze od większości z nas, dowiedziałam się od jednego z parafian z miejscowości K. Nasz czytelnik wyrażał się o księdzu – nazwijmy go Jacek, bo ksiądz nie chce ujawniać swojego nazwiska – w samych superlatywach.
– To niezwykle ujmujący i skromny człowiek. Jego życiowym celem jest praca duszpasterska i dbałość o zabytkowy kościół, którego jest opiekunem i gospodarzem – opisywał księdza Jacka nasz czytelnik. Ponieważ z zainteresowaniem, jak twierdzi, czytał publikacje na temat „Ognia”, a sam pochodzi z rodziny o patriotycznych tradycjach, postanowił podsunąć nam pomysł, aby poszukując szczątków majora Kurasia skorzystać z pomocy, księdza, mającego  niezwykłe zdolności. Ksiądz Jacek, według naszego informatora, potrafi określić, który organ niedomaga u danego człowieka, a także wskazać, gdzie może się znajdować poszukiwana osoba.
Od innego parafianina z K. uzyskaliśmy informację, iż ksiądz cieszy się uznaniem nawet w kręgach profesorów medycyny. Podobno jeden że znanych krakowskich lekarzy w trudnych przypadkach konsultuje się z nim. Nasz informator opowiadał, że gdy ks. Jacek przebywał ostatnio w szpitalu, osoby leżące z nim na jednej sali odczuły wyraźną poprawę stanu zdrowia.

O księdzu Jacku dowiedzieliśmy się też, że z dziennikarzami rozmawia wyłącznie na temat wiary i spraw związanych z restauracją wiekowego kościoła, którego jest gospodarzem. Mimo to, reporterka „Dziennika Polskiego” postanowiła spróbować namówić księdza do udziału w wizji lokalnej na cmentarzu Rakowickim. Wymawiał się brakiem czasu, ale w końcu zgodził się, zaznaczając, aby zbyt wiele sobie nie obiecywać. Spotkanie z księdzem Jackiem odbyło się w ostatni poniedziałek czerwca. Przyjechał skodą, model sprzed lat. Parafianie mieli rację. To skromny i ujmujący swoim zachowaniem człowiek. Najchętniej rozmawiał o swojej parafii i zabytkowym kościele, zafascynowany historią tego zakątka, w którym obecnie pełni posługę.
 
Ks. Jacek zna historię oddziału „Ognia” dość pobieżnie. Przyznał, że raz lub dwa trafił na publikacje, w których przedstawialiśmy hipotezy, dotyczące tego, co UB zrobiło z jego zwłokami. Nigdy jednak nie zastanawiał się, która z tych hipotez jest prawdziwa. Pokazałam mu unikatowe zdjęcie „Ognia” na noszach, które przyniosłam ze sobą na to niezwykłe, jak się później okazało, spotkanie. Twierdził, że zdjęcie nie jest potrzebne ale obejrzał je dokładnie. W jego opinii podpis – Ranny „Ogień" na noszach – jest fałszywy. – Ten człowiek już wówczas nie żył – zawyrokował po chwili zastanowienia.

Razem z księdzem i dwoma pracownikami Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Krakowie poszliśmy w kierunku opisanych w poprzednich odcinkach kwater, w których, jak wynika z dokumentacji cmentarnej, zakopano szczątki czterech żołnierzy „Ognia” poległych w Łasku, koło Nowego Targu.
Wiele wskazuje, że w jednej z dwóch zakopanych tam skrzyń umieszczono również szczątki majora Kurasia. Taką hipotezę postawił dr Andrzej Ślęzak, dyrektor Szpitala im. S. Żeromskiego w Krakowie, którego pasją jest najnowsza historia Polski i dokumentowanie działań „ogniowców”.

Dzień był pogodny, ale idąc alejkami cmentarza Rakowickiego i słuchając księdza Jacka, dostaliśmy gęsiej skórki – ja i dwóch towarzyszących mi pracowników Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Krakowie. Ksiądz opowiadał o tym, jak próbował zlokalizować prawdziwe miejsce złożenia szczątków Ottona Schimka, grenadiera z Wiednia, żołnierza Wehrmachtu, który odmówił wykonania rozkazu strzelania do Polaków w niemieckiej niewoli.
– To długa historia – ostrzega ks. Jacek. Jej początek bierze się stąd, że jeden z historyków austriackich chciał pisać rozprawę naukową na temat Ottona Schimka. Przy aprobacie austriackich dyplomatów postanowił odszukać jego szczątki. Do tamtej pory znano tylko hipotetyczne miejsce pochówku. Gdy przekopano je, odnaleziono, owszem, szkielet, ale młodej dziewczyny, nie Ottona Schimka. Do księdza Jacka trafiono poprzez austriackich przyjaciół proboszcza. Wzbraniał się, ale przekonano go do udziału w eksperymencie, używając argumentu, iż dzięki niemu będzie można zweryfikować istotne dla historyków hipotezy.
– Zacząłem od tego, że długo myślami krążyłem wokół domu, obok którego, według historyków i świadków, rozstrzelano tego austriackiego żołnierza. Moja sugestia była taka, że on zginął nie we wskazanym miejscu, ale po przeciwnej stronie drogi. Tam prawdopodobnie dostał ciosy kolbą albo łopatą. Od tych ciosów zmarł. Proszę wierzyć albo nie, ale ja, siedząc na swojej plebanii, wiele kilometrów od tego miejsca, przymknąwszy oczy, widziałem w wyobraźni miejsce tego zdarzenia – tak, jak wyglądało 60 lat temu. Pagórkowata, otwarta przestrzeń i zagajnik młodych jeszcze drzew, sięgających na wysokość 3 metrów. Widziałem żołnierzy z ciałem na wozie, którzy zastanawiali się, gdzie je pochować. W tym miejscu przebiegała granica frontu. Miałem poczucie dużej przestrzeni. Widziałem drogę, która jest pochylona w lewo. Z tym, że w jednym miejscu minimalnie w prawo, ale później znów był dominujący spadek w lewo. Czułem, że ci żołnierze skręcili w prawo, wioząc ciało. Tam musiało rosnąć drzewo, pod którym pogrzebali nieszczęśnika – taką wizję przedstawił historykom ksiądz Jacek.

Proboszcz pamięta, iż szczątków Ottona Schimka szukano w sobotę, chociaż nie pomni dokładnej daty. – W poniedziałek przekopano to miejsce – opowiada dalsze szczegóły. – Niestety, nic nie znaleziono. Chociaż ci, co kopali, zauważyli, że ziemia pod wskazanym przeze mnie drzewem była naruszona na szerokości ok. 2 metrów. Zrezygnowałem z dalszego udziału w tym eksperymencie, dochodząc do wniosku, że nie mam racji, że wskazałem złe miejsce. Później dowiedziałem się, że historycy ustalili, iż pierwotna decyzja dowódcy plutonu egzekucyjnego, że Otto Schimek ma być pochowany jak pies, została jednak zmieniona. Okazało się, iż tego żołnierza istotnie pochowano jak psa, pod drzewem, ale po dwóch dniach przyszedł rozkaz, żeby zwłoki ekshumować i złożyć na pobliskim cmentarzu. Doszedłem do wniosku, że moja wizja była prawdziwa. 

Ksiądz Jacek   pojechał w okolice Machowej, gdzie zginął Otton Schimek, z Austriakiem, który zamierzał pisać rozprawę naukową o grenadierze z Wiednia. Poszli razem na miejscowy cmentarz.
– Chodzimy sobie po tym cmentarzu, na szczęście
nie był zbyt rozległy, i w pewnym momencie w wąskim przejściu pomiędzy grobami czuję, że to jest właśnie miejsce, którego szukamy
– kontynuuje swoją opowieść ksiądz Jacek.
– Mówię temu Austriakowi, gdzie może być głowa, gdzie nogi, że ciało w chwili grzebania było lekko zwinięte. Miałem rację, Znaleziono tam szkielet człowieka – żołnierza. Jak mi później mówiono, przy szkielecie były nitki sukna, z którego uszyty był mundur i guziki żołnierskie, jakich używali żołnierze Wehrmachtu.

Czy to był Otton Schimek? Ksiądz Jacek mówi, że wiele na to wskazywało. Specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie wykonali stosowne badania, ustalając, że szkielet należał do człowieka, który w chwili śmierci mógł mieć od 18 do 24 lat. Otton Schimek miał niespełna 18. Na szkielecie stwierdzono niewielkie zmiany kostne, które mogły wynikać z ciężkiej pracy w dzieciństwie. Schimek pochodził z biednej rodziny, więc to kolejny dowód, że szkielet może należeć do niego.
Specjalistów zastanowił dobry stan uzębienia człowieka, do którego należały szczątki. Wątpliwości, czy rodzinę Schimka byłoby stać na to, aby zadbali o zęby dzieci rozwiał jeden z profesorów, interesujących się tą sprawą. Przypomniał on, że Schimek był w Wehrmachcie, a dowództwo tego wojska bardzo dbało o uzębienie żołnierzy. Słuchając fascynującej historii poszukiwań grobu Ottona Schimka, zadaję sobie w myśli pytanie, czy uda  się nam przy pomocy księdza Jacka  zlokalizować szczątki majora  Józefa Kurasia „Ognia”?
– Proszę sobie wiele nie obiecywać. Nie zawsze się udaje – powiedział w tym momencie ksiądz, jakby czytając w moich myślach.

W nowej części cmentarza Rakowickiego pracownicy Zarządu Cmentarzy Komunalnych pomagają nam odnaleźć konkretną kwaterę. Piotr Walczak, informatyk w ZCK, wyjmuje zapiski, jakie poczynił przeglądając archiwa z lat 40. i 50. Przypomnijmy, iż odnalazł tam dokumentację, dzięki której mogliśmy oznaczyć miejsce, w którym zakopano dwie skrzynie z ludzkimi szczątkami,  dostarczone na cmentarz Rakowicki z Zakładu Medycyny Opisowej w styczniu 1948 r.
W pierwszej były szkielety czterech osób, wśród nich żołnierza „Ognia” o pseudonimie „Zemsta”. Ustaliliśmy, że był to Stanisław Bochniak. W drugiej złożono kości trzech innych „ogniowców” (pisaliśmy o nich w poprzednim odcinku), a także nikomu nieznanego mężczyzny, figurującego w akcie zgonu pod nazwiskiem Kryszczała. Innych danych na jego temat brak. Tylko przy tej jednej skrzyni jest adnotacja: „Nie ekshumować”. To jedna z przesłanek ku temu aby wnioskować, że do wspomnianej skrzyni złożono również szczątki majora Kurasia „Ognia”, ukrywając je pod fikcyjnym nazwiskiem.

Wizja lokalna z udziałem księdza Jacka na cmentarzu Rakowickim miała podobny cel, jak ta w Machowej, gdzie przy pomocy księdza odnaleziono szczątki żołnierza Wehrmachtu.
Ksiądz Jacek najpierw w skupieniu obchodził kilka razy wskazany przez nas grób, który został w 1970 r. przekopany. Dokonano tam nowego pochówku. Wraz z pracownikami ZCK zastanawiamy się, czy jeszcze żyje grabarz lub grabarze, którzy byli przy tym zatrudnieni. W cmentarnym archiwum me ma adnotacji, kto to był i czy natrafił na ludzkie szczątki, dokonując przekopu.
W tym momencie ksiądz Jacek, zwracając się do nas, zakreśla ręką okrąg, że czuje zmianę pola magnetycznego.
– Tu jest to miejsce – wskazuje przestrzeń pomiędzy dwoma grobami, w których zakopano opisane przez nas skrzynie. Upewniam się, że ksiądz Jacek myśli wyłącznie o jednej osobie – o majorze Kurasiu „Ogniu”.
– Tak, myślę wyłącznie o tym człowieku z fotografii – odpowiada ksiądz. – Tutaj, od strony krzyża, zmiany pola są jakby troszkę mocniejsze, poniżej jest drugi taki punki i dalej trzeci. Jest  to wyczuwalne w prostokącie ziemi o wymiarach 90 cm na 40 cm – relacjonuje ksiądz. – Spróbujmy jeszcze raz – mówi sam do siebie.
– O, tu jest wyraźne  wybrzuszenie i jeszcze tu. Tak, jakby w tych dwóch miejscach było więcej biologicznego materiału. Wciąż mam na myśli tylko jednego człowieka. Innych eliminuję – zwraca się tym razem do nas.
– Te trzy punkty mogą wskazywać na ułożenie szczątków. Czy jest możliwe, aby te skrzynie miały podane przeze mnie wymiary?                   
Piotr Walczak z ZCK kiwa głową potakująco. Widać po nim, że tak samo jak ja jest poruszony przebiegiem wizji lokalnej. Jednak to nie koniec dywagacji księdza Jacka. Zastanawia się na głos, na jakiej głębokości mogą leżeć szczątki.
– Nie wiem, czy się nie pomylę, ale to może być ok. 1 m 90 cm pod ziemią. W jednym miejscu niżej, nawet do 2 metrów lub 2 metry 20 cm. W innym wyżej.  Wygląda na to, że szkielet złożono do skrzyni w kawałkach. Cały czas myślę o tej konkretnej osobie. Mam to zakodowane. Proszę jednak pamiętać, że to tylko moje odczucie – uśmiecha się do nas ksiądz Jacek.

Gdzieś pośród tych grobów na Cmentarzu Rakowickim może znajdować się miejsce pochówku "Ognia".

Piotr Walczak sugeruje, aby korzystając z obecności księdza Jacka na cmentarzu Rakowickim, zaprowadzić go w jeszcze jedno miejsce, gdzie zgodnie z dokumentacją, zakopano w czerwcu 1947 r. skrzynię przywiezioną na Rakowice z więzienia przy ul. Montelupich. W cmentarnym archiwum są nazwiska sześciu więźniów z tego transportu. Ta skrzynia, w przeciwieństwie do pozostałych, została zakopana w starej części cmentarza. Piotr Walczak twierdzi, że – teoretycznie – ubecy mogli podrzucić szczątki „Ognia” do więzienia i pogrzebać je w jednej skrzyni z ciałami zmarłych lub zastrzelonych więźniów. 
Miejsce, gdzie się udaliśmy, również zostało przekopane w latach 70. Pracownicy ZCK wyjaśniają,  że to normalna praktyka, iż zaniedbane mogiły po 20 latach przeznacza się pod nowe pochówki.
Ksiądz Jacek zatrzymuje się tu na krótko. Przeprasza, ale zaczęła go boleć głowa. Twierdzi, że to miejsce nie ma nic wspólnego z „Ogniem”. Natomiast czuje bardzo silną zmianę pola magnetycznego. Przypuszcza, że z powodu żył wodnych.
Żegnając się z nami, uprzedza, że może się mylić. Twierdzi, że nie zawsze udaje mu się odnaleźć poszukiwanego człowieka. – Nie jestem jasnowidzem – zastrzega się.

Historycy z Instytutu Pamięci Narodowej, z którymi rozmawiałam, m.in.  dr Krzysztof Szwagrzyk z Wrocławia, całkiem poważnie przyjęli moją relację z wizji lokalnej na cmentarzu Rakowickim.
– W takiej sprawie jak poszukiwanie szczątków „Ognia” nie wahałbym się skorzystać nawet z pomocy jasnowidza – mówi dr Szwagrzyk. 
Inny pracownik IPN, który chciał pozostać anonimowy, opowiadał mi, że na własne oczy widział, jak podczas poszukiwania szczątków byłych żołnierzy AK w małej miejscowości w południowo – wschodniej Polsce jeden z zatrudnionych w tej akcji specjalistów z Zakładu Medycyny Sądowej wskazał zbiorowy grób za pomocą… wahadełka.

GRAŻYNA STARZAK, gstarzak@dziennik.krakow.pl , tel: 606-28-58-79
Dziennik Polski, Nr 165 (18281), 16.07.2004

Gdzie pochowano „Ognia”? – 12 < część > 1 (z 13)

Strona główna>