Gdzie pochowano "Ognia"? – część 12

Wzruszeni i poruszeni

Usiłowali się dowiedzieć, gdzie mogły trafić zwłoki. Dotarło do nich jedno zdanie, wypowiedziane przez funkcjonariusza UB, że „takich bandziorów ziemia nie przyjmie”.

Są ludźmi w podeszłym wieku. Niełatwo znaleźć klucz do ich pamięci. Gdy pada imię bliskiej osoby, partyzancki pseudonim, oczy zachodzą im mgłą. Przepraszają, ale najpierw w samotności muszą odtworzyć wydarzenia sprzed prawie 60 lat. Silne wzruszenie nie jest w ich wieku wskazane. Sięgają po środki uspokajające. Musi upłynąć trochę czasu, aby ochłonęli i zdecydowali się mówić.

Jedna z sióstr Adama Półtoraka ps. „Wicher” przyznaje, że o mały włos nie dostała kolejnego zawału serca, gdy dowiedziała się, że odnaleźliśmy miejsce, gdzie prawie 60 lat temu pogrzebano szczątki jej brata oraz kilku innych „ogniowców”, m.in. Teofila Papierza ps. „Huragan”. Siostry tego ostatniego nie wierzą. Już dawno straciły nadzieję, że kiedykolwiek staną nad mogiłą bliskiej im osoby. Wanda Dziechciowska, kuzynka „Wichra” i koleżanka z lat młodości „Huragana” mówi, że w wielu rabczańskich domach panuje poruszenie.   
„Huragan” i „Wicher”, żołnierze „Ognia”, którzy po śmierci dowódcy nazwali swój oddział „Wiarusami”, zginęli siedem miesięcy po pojmaniu majora Józefa Kurasia. Potyczkę między milicjantami a partyzantami, w nocy z 31 października na 1 listopada na stacji Lasek koło Nowego Targu do dziś wspomina się w tych stronach jako krwawą jatkę.
Zaskoczeni we śnie i osaczeni przez „Wiarusów” milicjanci zaczęli strzelać na oślep. Ofiar tej akcji było 9 lub 10. Co do tego historycy nie mają pewności. Szczegóły akcji w Lasku nie są dokładnie znane ani tym bardziej opisane. Życie straciło wówczas czterech partyzantów (w materiałach UB mówi się o pięciu), trzech milicjantów i dwóch cywilów.
Funkcjonariuszy MO pochowano z wielką pompą i honorami. Pogrzeby dwójki cywilów były ciche i skromne. Rodziny czterech partyzantów, których postrzelono na stacji w Lasku, nigdy nie zostały oficjalnie poinformowane o śmierci swoich bliskich. Przez wiele lat nadaremnie próbowały dowiedzieć się, jakie były okoliczności tego zdarzenia i co się stało ze zwłokami ofiar.

Przed miesiącem pisaliśmy, że partyzanci, którzy stracili życie w 1947 roku w wyniku akcji na stacji Lasek, prawdopodobnie trafili do prosektorium Zakładu Medycyny Opisowej ówczesnego Wydziału Lekarskiego UJ. Dzisiaj jesteśmy pewni, że tak było.
Na zwłokach „Wiarusów” studenci Wydziału Lekarskiego uczyli się anatomii. Wiele wskazuje, że w identyczny sposób postąpiono z „Ogniem”.
Mieczysław Loch, były akowiec, który jako przedstawiciel Delegatury WiN (Wolność i Niezawisłość) miał za zadanie m.in. nawiązać łączność z „Wiarusami”, jest kolejną osobą, która utrzymuje, iż zwłoki „Ognia” UB przekazało do prosektorium.

81-letni dziś Mieczysław Loch jest kopalnią wiadomości dla historyków, zajmujących się i historią Polski tuż po II wojnie światowej. Podejmując wątek działalności „ogniowców”, opowiada m.in., że członkowie WiN starali się dociec, dlaczego Józef Kuraś tytułuje siebie majorem.
– Pytali go poprzez swoich wysłanników, jaką skończył podchorążówkę? – wspomina pan Mieczysław. –  A on im na to, że podchorążówkę ma w lesie. Z początku chcieli mu zakazać używania tego stopnia. „Ogień” pewnie i tak by się tym nie przejął. Nie zrobili tego, bo doszli do wniosku, że wszyscy mamy jeden, wspólny cel. Przyjęliśmy do wiadomości, że „Ogień" wraz ze swoimi ludźmi tworzy wolną grupę i nie musi się nikomu podporządkowywać – mówi Mieczysław Loch.

Partyzanci 3 kompanii por. Henryka Głowińskiego "Groźnego" ze zgrupowania mjr. Józefa Kurasia "Ognia". W środku wsparty na dwóch leżących partyzantach (oznaczony cyfrą 1) klęczy Antoni Wąsowicz "Roch". Dowódca oddziału, "Groźny", stoi trzeci z lewej.

W ubeckich więzieniach, głównie w Rawiczu, przesiedział prawie 9 lat. W 1946 roku był przetrzymywany w Krakowie, na Montelupich.
– Pewnego dnia między klawiszami rozeszła się wieść, że złapano majora Kurasia – opowiada pan Mieczysław. – Jeden z nich wyraził się tak: Mamy drania, złoczyńcę. To było 22 lub 23 lutego. W więzieniu co prawda dzień jest podobny do dnia, ale my mieliśmy swoje sposoby obliczania czasu. Dlatego potrafię podać w miarę dokładną datę. Później dowiedziałem się od kompetentnej osoby, której nazwiska nie chciałbym tu wymieniać, że ciało „Ognia” przez kilka dni leżało na podwórku budynku, w którym mieściła się krakowska siedziba Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ta sama osoba poinformowała mnie, że jego zwłoki trafiły w końcu do prosektorium – utrzymuje Mieczysław Loch.
 
Józef Kuraś został rozpoznany na prosektoryjnym stole przez kilka osób, które w 1947 roku były studentami medycyny w Krakowie. Nasi rozmówcy wspominali również o innych, nieznanych im zwłokach płci męskiej, wyróżniających się muskulaturą, na których uczyli się anatomii. Dziś wiemy na pewno, że co najmniej cztery ciała należały do żołnierzy „Ognia” (później „Mściciela”), którzy zginęli w akcji Lasek.
Studenci medycyny z lat 50. odbywali lekcje anatomii, wykorzystując również zwłoki osób, które zmarły w sposób naturalny w krakowskich szpitalach i po które nikt się nie zgłosi. Po lekcjach woźni zbierali ludzkie szczątki do wiader. Części miękkie palili. Kości wkładali do drewnianych skrzyń i wywozili na cmentarz Rakowicki. Jeśli w Zakładzie Anatomii Opisowej UJ była jakakolwiek dokumentacja na ten temat, to uległa zniszczeniu w czasie pożaru, jaki wybuchł w budynku tego zakładu w latach 80. Stwierdzono podpalenie, ale sprawców nie udało się ustalić.
Osoby, którym zależało na tym, aby zniszczyć dokumentację, zawierającą m.in. pokwitowania odbioru zwłok i zapisy na temat dalszych losów ludzkich szczątków, nie przewidziały, że adnotacje na ten temat mogą się również, znajdować, w archiwum cmentarza Rakowickiego. Przeszukał je Piotr Walczak, informatyk z Zarządu Cmentarzy Komunalnych. Ustalił daty dotarcia transportów skrzyń z ludzkimi szczątkami na Rakowice, a także to, do kogo należały kości, które pogrzebano.
Według Piotra Walczaka pierwsza skrzynia z Zakładu Anatomii Opisowej odnotowana w dokumentach archiwum Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Krakowie trafiła na cmentarz Rakowicki w listopadzie 1947 roku. Złożono w niej szczątki pięciu osób. W archiwum ZCK są ich dane – nazwiska, daty zgonu (zmarły pomiędzy marcem a majem 1947 roku), a nawet zawód. Przy jednym z mężczyzn napisano, że był rolnikiem. Przy nazwiskach dwóch kobiet jest adnotacja: służąca.
 
– W 1976 roku przekopano ten grób. Obecnie jest tam pochowana inna osoba. Dziwię się, że wówczas nie starano się odszukać rodzin ludzi, których szczątki znajdowały się we wspomnianej skrzyni – dzieli się swoimi
wątpliwościami Piotr Walczak.
Mój rozmówca twierdzi, że teoretycznie jest możliwe, iż szczątki „Ognia” włożono do tej właśnie skrzyni, oczywiście bez odnotowania tego w dokumentach. Mogło się też zdarzyć, że zwłoki majora Kurasia ubecy podłożyli do skrzyni, którą przywieziono na Rakowice w czerwcu 1947 roku z więzienia przy ul. Montelupich. W ten sposób pozbywano się ciał osób skazanych na karę śmierci. W archiwum są nazwiska sześciu więźniów z tego transportu. Ta skrzynia, w przeciwieństwie do pozostałych, została zakopana w starej części cmentarza.
Kolejne dwie skrzynie z ludzkimi szczątkami z Zakładu Medycyny Opisowej trafiły na Rakowice dopiero w styczniu 1948 roku. W pierwszej były szkielety czterech osób. Trzy z nich zmarły w okresie od 6 do 25 października 1947 roku w szpitalu. W tej skrzyni pochowano również mężczyznę, którego nazwiska nie ma w aktach cmentarnych. Oznaczono go NN „Zemsta”. Dzisiaj wiemy, że był to Stanisław Bochniak, który brał udział w akcji w Lasku pod Nowym Targiem. Według Piotra Walczaka w dokumentacji cmentarnej odnotowano, że tę skrzynię przywiozła z prosektorium sanitarka miejska, co jest o tyle dziwne, że szczątki pozostałych trzech partyzantów, którzy zginęli w Lasku, złożono do innej skrzyni – razem z nieznanym nikomu tajemniczym mężczyzną o nazwisku Kryszczała – i przywieziono nie wiadomo czym i przez kogo z prosektorium. W dokumentacji cmentarnej dotyczącej tej drugiej skrzyni jest adnotacja: Nie ekshumować.

Piotr Walczak znalazł akty zgonu czterech osób, których szczątki miały się znajdować w skrzyni z adnotacją o zakazie ekshumacji. Są to bardzo lakoniczne w treści wyniki oględzin sądowo-lekarskich; wszystkie wystawione tego samego dnia 4 listopada 1947 roku przez służbę śledczą, opatrzone pieczątką Zakładu Medycyny Sądowej UJ. W rubryce, w której należało wpisać, skąd pochodzi dana osoba, we wszystkich czterech przypadkach napisano: Nowy Targ. Charakterystyczne dla tych dokumentów jest to, iż wszystkie zostały napisane tą samą ręką. Świadczy o tym identyczny charakter pisma.
Tylko jeden z pochowanych we wspólnej mogile „ogniowców” jest wymieniony w zachowanych dokumentach z imienia, nazwiska i partyzanckiego pseudonimu. To Adam Półtorak „Wicher”. Ten, kto sporządzał akt zgonu zaznaczył, że „Wicher” zginął, gdy miał 30 lat.

Maria Ratajewska, jedna z dwóch żyjących do dzisiaj sióstr Adama Półtoraka, mieszka w Rawiczu, 110 km. od Poznania. Jest osobą po siedemdziesiątce. Mocno schorowaną. Trzykrotnie przeszła zawał serca. Gdy mieszkający w Rabce syn przeczytał jej artykuł, w którym piszemy, gdzie mogą się znajdować szczątki Adama Półtoraka, musiała wziąć silną dawkę środków uspokajających.
– W tym dniu nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się, czy tam rzeczywiście może leżeć Adam? Nie wiem, czy przeżyłabym ekshumację, ale chciałabym doczekać chwili, gdy zapalę świeczkę na grobie brata – mówi Maria Ratajewska. Twierdzi, że po rozmowie z synem przed oczami stanęły jej obrazy z dalekiej przeszłości. Dzieciństwo i młodość, która upłynęła wśród kochających rodziców i szóstki rodzeństwa. Maria Ratajewska, dwa lata młodsza od Adama, który miałby dzisiaj 75 lat, chodziła do gimnazjum w Makowie Podhalańskim. Często odwiedzała też Chabówkę. Tam mieszkała jej zaprzyjaźniona z partyzantami ciocia Sosnowska, która odsiedziała swoje w ubeckich więzieniach za te związki.

– Nie tylko ciocia Sosnowska, ja też widywałam się z bratem. Nie bacząc na jego przestrogi, wiedział zresztą, że jestem bardzo dyskretna, chodziłam jako podlotek do obozu „ogniowców” na Turbaczu. Pamiętam, że podczas takiego spotkania – to było tuż przed śmiercią Adama – brat powiedział: Wiesz co Marysiu, jestem już strasznie zmęczony.
W jaki sposób dowiedziała się o śmierci Adama? – Ktoś z organizacji powiadomił ciocię Sosnowską, że Adam zginął. Zastanawiała się, jak to powiedzieć mamie. Ta tragiczna wieść najpierw dotarła do ojca. Tata musiał zidentyfikować zwłoki. Opowiadał później, że trupy poległych w Lasku leżały jeden na drugim w wagonie, który jakiś czas stał na bocznym torze. Wrócił do domu blady. Już wcześniej przeżyliśmy dramat, bo dowiedzieliśmy się o śmierci najstarszego brata – Henryka, który zginął w wojennej zawierusze. Pamiętam, że rodzice, bardzo oboje religijni, rozpaczali dodatkowo z tego powodu, że nie mogą po chrześcijańsku pochować Adama.
Mama i tata usiłowali się dowiedzieć, gdzie mogły trafić zwłoki. Dotarło do nich jedno zdanie, wypowiedziane przez funkcjonariusza UB, że „takich bandziorów ziemia nie przyjmie”. Widząc rozpacz matki, próbowałam na własną rękę odnaleźć szczątki Adama. Znałam jednego urzędnika, który miał szerokie znajomości. To był porządny człowiek. Powiedział, że zwłoki Adama poszły do Akademii Medycznej, że studenci będą się na nich uczyć. I jeszcze to, że jak nie chcę siedzieć w wiezieniu jak ciocia Sosnowska, to żebym się już więcej nie interesowała tą sprawą.

Maria nie przestała myśleć o swoim bracie. Zaprzestała jednak poszukiwań, bo okoliczności rzuciły ją daleko od domu, w okolice Poznania. Los troszkę sobie zadrwił z młodej dziewczyny, która tak bardzo podziwiała partyzantów. Zakochała się bowiem w milicjancie. – Jego przełożeni zakazali mu spotykać się ze mną. Gdy dowiedzieli się, że planujemy wziąć ślub, miał przykrości, zwracano mu publicznie uwagę: „Z siostrą bandziora się żenisz?” Mąż się zbuntował. Podziękował za pracę i ożenił się ze mną. Musieliśmy się jednak wynieść daleko od Nowego Targu. Trafiliśmy w Poznańskie, do Rawicza, żyliśmy wiele lat szczęśliwie – mówi Maria Ratajewska, jedna z sióstr Adama Półtoraka, „ogniowca” o pseudonimie „Wicher”. Mieszkająca w okolicach Rabki, druga z sióstr, również wzruszona wiadomością o tym, że odnaleźliśmy szczątki jej brata, podobno już szykuje miejsce w rodzinnym grobie.

Wanda Dziechciowska, kuzynka „Wichra”, mówi, że nasze publikacje wywołały poruszenie w wielu rabczańskich domach. Twierdzi, że dobrze znała również drugiego z partyzantów, który zginął w Lasku – Teofila Papierza, pseudonim „Huragan”. Wedle naszych informacji spotkał go podobny los, co Adama Półtoraka. Z informacji archiwalnych Zarządu Cmentarzy Komunalnych wynika, że jego doczesne szczątki zakopano w tej samej skrzyni, w tym samym miejscu, co kości Adama Półtoraka.
– Leoś, czyli Teofil Papierz był wspaniałym człowiekiem. Znam jego siostrę. Ostatnio przebywała poza Rabką. Właśnie wróciła. Wybieram się do niej, aby jej o wszystkim opowiedzieć. Na pewno skontaktujemy się z redakcją – zapewnia Wanda Dziechciowska.

GRAŻYNA STARZAK, gstarzak@dziennik.krakow.pl , tel: 606-28-58-79
Dziennik Polski, Nr 159 (18255), 09.07.2004

Gdzie pochowano „Ognia”? – 11 (1/2) < część > 13
Gdzie pochowano "Ognia"? – część 1>

Strona główna>