Rozmowa z mec. Grzegorzem Wąsowskim, Prezesem Zarządu Fundacji „Pamiętamy”.
Mec. Grzegorz Wąsowski, Prezes Zarządu Fundacji "Pamiętamy". W tle widać jeden z pomników Fundacji, poświęcony kpt. Kazimierzowi Kamieńskiemu ps. "Huzar" i jego żołnierzom, odsłonięty w Wysokiem Mazowieckiem w listopadzie 2007 r.
Rada Miejska we Włodawie – choć nie bez oporów – przyjęła w ostatni poniedziałek uchwałę ws. wyrażenia zgody na wzniesienia pomnika poświęconego poległym żołnierzom i współpracownikom oddziału „Jastrzębia” i Żelaznego”. Jest Pan zadowolony tak z samej uchwały, jak i dyskusji podczas sesji?
– Mimo kilku głosów sprzeciwu, które oparte były na nieuzasadnionej moim zdaniem obawie, że upamiętnienie partyzantów i współpracowników oddziału „Jastrzębia” i „Żelaznego” zantagonizuje mieszkańców Włodawy oraz na pokutujących od dziesięcioleci kłamstwach i stereotypach deformujących prawdę o walce antykomunistycznego podziemia zbrojnego, wrosłych za przyczyną propagandy komunistycznej w świadomość społeczną, zwłaszcza wśród ludzi, którzy dojrzewali w okresie PRLu, większość radnych uznała inicjatywę Fundacji za słuszną i godną poparcia, co – oczywiście – bardzo nas ucieszyło.
Panie Mecenasie, podczas sesji niektórzy radni podnosili argument kontrowersyjności postaci braci Taraszkiewiczów w historii Włodawy i Ziemi Włodawkiej, wszak m.in. dokonywali oni – jakby tego nie nazywać – egzekucji rodaków. Jak by Pan jednak przekonał Włodawian o słuszności powstania tego pomnika?
– Termin „kontrowersyjny” robi w naszych czasach oszałamiającą karierę. W warunkach wolności słowa każde praktycznie wydarzenie historyczne może być oceniane w sposób krańcowo odmienny i niejako z automatu staje się kontrowersyjne. Nie trudno sobie wyobrazić, że Powstanie Warszawskie widziane oczyma rodzin poległych w nim żołnierzy niemieckich spotka się z radykalnie odmienną oceną, niż nasze widzenie tego zrywu niepodległościowego. Ale czy powiemy, że jest kontrowersyjne? Na pewno nie. Podobnie wyrok śmierci wykonany na Polaku współpracującym z gestapo zostanie inaczej oceniony przez rodzinę zlikwidowanego donosiciela, a inaczej przez większość społeczeństwa. I znowu zapytam: czy fakt, że zdarzenie, o którym mówię jest różnie oceniane czyni je kontrowersyjnym? Podobnie jest z walką zbrojną z komunistami i bohaterami tej walki, takimi jak „Jastrząb” i „Żelazny”. Proszę pamiętać, że dla znakomitej większości Państwa przodków, mieszkańców ziemi włodawskej, ani „Jastrząb” ani „Żelazny” ani ich podkomendni wcale nie byli kontrowersyjni – ich walka cieszyła się dużym poparciem społecznym, czego dowodem jest po pierwsze masowość represji komunistycznych skierowanych przeciwko ludności powiatu włodawskiego, po drugie fakt, że „Żelazny”, prowadząc przez cały czas aktywną działalność bojową, zdołał się utrzymać w terenie aż do października 1951 roku – w warunkach masowego terroru, gdy za udzielenie mu kwatery, podanie mleka i strawy czy nawet tylko niezłożenie donosu na temat miejsca pobytu partyzantów groziło piekło śledztwa na UB, wieloletnie więzienie i przylepienie, zapewniającej przez cały czas trwania PRLu życie obywatela drugiej kategorii, etykiety „rodziny bandyckiej”. Pomnik, który zamierzamy wznieść we Włodawie, ma być upamiętnieniem ponad sześćdziesięciu ludzi z Włodawy i okolic, którzy w najtrudniejszym okresie komunistycznego zniewolenia zdecydowali się podjąć pod rozkazami najpierw „Jastrzębia” a potem „Żelaznego” walkę z reżimem komunistycznym, walkę o wolność człowieka, i walkę tę prowadzili przez lata w sposób niezwykle dzielny i dynamiczny. Za ten wybór, za wystąpienie w obronie wartości wysokich, zapłacili cenę najwyższą. Znakomita większość z nich nie ma swego grobu – komuniści odmówili im nawet prawa do ludzkiego pochówku, a bliskim partyzantów prawa do miejsca, przy którym można wspomnieć zmarłego i pomodlić się za jego duszę. Dodatkowo jeszcze ludzie Ci i ich rodziny przez dziesiątki lat rządów partii komunistycznej byli plugawieni, odsądzani od czci i wiary przez propagandę komunistyczną – komuniści robili to po to, aby zadać swoim przeciwnikom śmierć cywilną, żeby zohydzić ich w oczach przyszłych pokoleń. Gdyby decyzja Rady Miejskiej była inna, gdyby reprezentanci miejscowej społeczności odmówili prawa upamiętnienia tych ludzi, należałoby uznać, że na tym kawałku polskiej ziemi, mocno zroszonej krwią poległych w obronie niepodległości i wolności, komuniści odnieśli trwały sukces w zohydzaniu ludzi, którzy w najtrudniejszych czasach mężnie stawali w obronie wolności przeciwko systemowi, który zanegował pozytywny dorobek cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Chciałbym podkreślić, że pozytywną opinię dla idei budowy pomnika wydał minister Andrzej Przewoźnik. Kieruje on od kilkunastu lat Radą Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa, która jest wyspecjalizowanym państwowym organem, opiniującym wszelkie upamiętnienia w naszym kraju, niezależnie od tego, że organy samorządu terytorialnego podejmują ostateczną decyzję. Przywołuję ten fakt, aby rozwiać wątpliwości, że przedstawiciele Fundacji mają jednostronne, czy nie pogłębione spojrzenie na ten dramatyczny przecież okres w naszej historii. Aktualny stan wiedzy, będący owocem badań naukowych prowadzonych już w okresie wolnej Polski, badań rzetelnych, obiektywnych – nie, jak w PRLu, będących antytezą obiektywnej, wolnej nauki, pozwala na stwierdzenie, że na terenie powiatu włodawskiego Państwa przodkowie prowadzili bardzo zaciętą walkę z komunistami i jest to powód do wielkiej chwały tego regionu. Oddział „Jastrzębia” i „Żelaznego” był jednym z najlepszych oddziałów polowych partyzantki antykomunistycznej. Obu tych żołnierzy sprawy wolności należy zaliczyć do najwybitniejszych dowódców partyzanckich z tamtego okresu. To wszystko powoduje, że decyzję o upamiętnieniu tych ludzi i ich podkomendnych oraz współpracowników poległych w walce z komunistami uważam za ze wszech miar słuszną.
Niektórzy – pamiętając czasy komunistycznego reżimu, kiedy to stawiano pomniki nawet zbrodniarzom – obawiają się, że być może wyjdą niedługo na jaw fakty, które w znacznie mniej korzystnym świetle przedstawią dokonania „Jastrzębia” czy „Żelaznego”. I co wtedy, czy trzeba będzie burzyć ten pomnik?
– Wydaje mi się, że to trochę źle sformułowane pytanie. Przecież już od początku lat dziewięćdziesiątych niezależni historycy prowadzą badania nad działalnością powojennego podziemia, którego historia przez 50 lat była całkowicie zafałszowana lub przemilczana. Ale prawdziwy rozkwit badań nad tym problemem rozpoczął się w momencie powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Od tego momentu, w oparciu o archiwa wytworzone przez Urząd Bezpieczeństwa i podległe mu formacje, nastąpił ogromny postęp w badaniach, wydano setki publikacji naukowych, m.in. dotyczących również antykomunistycznego podziemia w powiecie włodawskim. W ich świetle wychodzą na jaw fakty, które świadczą nie tylko o ogromie represji komunistów w stosunku do polskiego społeczeństwa, które masowo stawiało im opór, ale – paradoksalnie – mimo tej potwornej
przemocy, widać również ogromną skalę poparcia tegoż społeczeństwa dla działań tej jego części, która zdecydowała się stawiać ten opór z bronią w ręku, a była to liczba rzędu dwudziestu tysięcy ludzi w całej Polsce. Wsparcie udzielane partyzantom w terenie, mimo masowych aresztowań i wyroków śmierci wydawanych na ludzi dających partyzantom schronienie, w języku komunistów zwanych „meliniarzami”, pozwoliło im przetrwać w walce często aż do połowy lat 50-tych. Są to od lat powszechnie dostępne, opublikowane fakty, do których zainteresowani bez problemu mogą dotrzeć i dlatego uważam, że każdy kolejny rok poświęcony badaniom nad tym okresem naszej historii daje coraz większą legitymację do upamiętniania tych żołnierzy.
Szkic projektu pomnika, który jesienią br. stanie we Włodawie.
Teraz może pytanie o mentalność społeczeństwa, o jego podejście do historii. Ma Pan wieloletnie doświadczenie w tworzeniu tego typu form pamięci bohaterskich Polaków, których władza komunistyczna chciała wrzucić do jednego wora pod nazwą „bandyci”. Jak Pan ocenia włodawskie środowisko, które w części tak bardzo boi się upamiętnienia tych „Żołnierzy Wyklętych”. Skąd się bierze ta niechęć do nich po ponad 60 latach?
– O tym już wspominałem. To w dużej mierze konsekwencja wieloletniej komunistycznej propagandy, przy braku możliwości poszukiwania prawdy w niezależnych od władzy komunistycznej wydawnictwach, bez możliwości prowadzenia obiektywnych badań, i co najważniejsze przy zerwanym przekazie pokoleniowym, co dotyczy, niestety, również przekazu rodzinnego. Ponurą zasadą było, że ludzie starsi, pamiętający tamte tragiczne czasy, wiedzący jak naprawdę było, w trosce o swoich najbliższych – dzieci i wnuki, wiedząc, że prawda wypowiedziana w szkole, w miejscu pracy, podczas dyskusji pod sklepem, może kosztować drogo, woleli milczeć niż przekazać prawdę o sprawach, które są tematem naszej rozmowy. W praktyce życia ta skądinąd zrozumiała postawa oznaczała milczące pogodzenie się z wszechogarniającym, zinstytucjonalizowanym (szkoły, gazety, telewizja itp.) kłamstwem propagandy komunistycznej. Oznaczała zgodę na zdeformowanie rzeczywistości w umysłach młodszych pokoleń. Skutki tego zjawiska przyjdzie nam usuwać jeszcze długie lata. Ale trzeba to robić – z szacunku dla tych, którzy odeszli broniąc wolności i niepodległości – z troski o kolejne pokolenia, aby rozumiały jaka jest cena za wolność. Oponenci idei pomnika, o którym rozmawiamy, wysuwali również argument, że żyją jeszcze rodziny ofiar partyzantów, że to upamiętnienie zantagonizuje społeczeństwo. To argumentacja, której warto poświęcić kilka zdań. Nie ma wątpliwości, że strata bliskiego człowieka jest wielką traumą dla osób, które darzyły go uczuciem. Dla których był dobrym tatusiem, wspaniałym bratem itp. Osoby te nie dostrzegają jednak, że kochający tatuś był równocześnie na przykład oprawcą w Urzędzie Bezpieczeństwa czy konfidentem, który swoimi donosami sprowadził nieszczęście na swoich rodaków. To zrozumiałe, że punkt widzenia bliskich zastrzelonego przez partyzantów nie uwzględnia powodów, dla których wydano i wykonano wyrok śmierci. Trudno oczekiwać od nich zrozumienia dla tego faktu, wymaganie czegoś takiego byłoby kompletnie oderwane od psychiki ludzkiej i po prostu bezrozumne. To wszystko co powiedziałem nie zmienia jednak istoty sprawy. Trzeba pamiętać, że w walce toczonej z reżimem komunistycznym przez podziemie niepodległościowe racja i wartości były tylko po stronie podziemia. To żołnierze podziemia bronili wartości wysokich tj. wolności i niepodległości, a ich wrogowie – komuniści i ich współpracownicy, w tym konfidenci, wartości te niszczyli i deptali. Nie ma tu mowy o równoprawności racji. Nie wymagamy aby rodziny poległych z rąk partyzantów szanowały „Jastrzębia”, „Żelaznego”, „Młota”, „Łupaszkę”, „Huzara”, czy innych dowódców podziemia, jednak emocje tych osób nie mogą nas – członków wspólnoty narodowej szanującej niepodległość kraju i wolność jednostki ludzkiej – hamować i ograniczać w upamiętnianiu ludzi, którzy – powtarzam – w najtrudniejszym momencie stanęli po właściwej stronie i złożyli najwyższą ofiarę w walce o wolną i niepodległą Polskę. Kilkanaście lat od odzyskania niepodległości przez Polskę jest najwyższym momentem na tego typu decyzję, bo to jest również decyzja na przyszłość, decyzja która w wymiarze lokalnym pomoże przyszłym pokoleniom, tym które przyjdą po nas, szanować takie wartości jak wolność i niepodległość, decyzja która jest wyrazem dojrzałości historycznej lokalnej społeczności, gdyż jasno opowiada się po stronie prawdy. Bez takich upamiętnień, a jak wiadomo – pamięć wymaga formy trwałej – ciągłość pokoleniowa nie zostanie odbudowana, a pamięć o bohaterach walki o wolność z okresu drugiej połowy lat 40-tych i początku lat 50-tych ubiegłego stulecia będzie zamknięta w kręgu pasjonatów historii. To dopiero byłoby wielkie pogrobowe zwycięstwo komunistów.
Kończąc ten wątek mojej wypowiedzi chcę podkreślić, że gdyby było tak, że nie należy upamiętniać żołnierzy oddziałów partyzanckich w wyniku działań których zginęli Polacy, którzy stanęli po złej stronie, ci którzy dopuścili się kolaboracji z wrogiem, to Armia Krajowa nie miałaby szansy na żadne upamiętnienie w Polsce. Proszę pamiętać, że praktycznie nie ma oddziału partyzanckiego Armii Krajowej z okresu okupacji niemieckiej, który by nie wykonał akcji przeciwko rodakom. Istotą działań partyzanckich nie jest bowiem wygrywanie wojny w bojach z armią okupacyjną – partyzantka nie ma na to siły – rolą partyzantki jest ochrona terenu na którym działa, przede wszystkim przed agenturą okupanta, której działalność powoduje niewymierne krzywdy w terenie, i najczęściej przed zwykłym bandytyzmem, bo okres wojny i powojnia to czas, gdy normy społeczne są powszechnie deptane. I taka była właśnie partyzantka „Jastrzębia” i „Żelaznego”. Dlatego tak długo utrzymali się w terenie, ponieważ dla ludzi, dla swoich rodaków żyjących w tamtych czasach, którzy z komunizmem nie mieli nic wspólnego, a takich było dziewięćdziesiąt procent, to oni a nie władza komunistyczna byli synonimem porządku i praworządności na tym terenie.
Kiedy więc pomnik braci Taraszkiewiczów i ich oddziału zostanie odsłonięty?
– Termin uroczystości zostanie ustalony z władzami Miasta w najbliższych tygodniach. Planujemy zorganizowanie wspólnymi siłami Fundacji i władz samorządowych Włodawy pięknej uroczystości patriotycznej. Myślimy o październiku br. W miesiącu tym przypadają dwie ważne rocznice związane z historią walki braci Taraszkiewiczów i ich żołnierzy. 6 października 2008 r. przypadnie 57 rocznica śmierci Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, który poległ w swojej ostatniej walce w Zbereżu, a niedługo później, 22 października, 62 rocznica jednej z najbardziej spektakularnych akcji oddziału, czyli rozbicia Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie i uwolnienia ok. 100 więźniów. Nie wykluczam jednak, że pomnik zostanie odsłonięty nieco wcześniej, we wrześniu br., przy okazji rocznicy agresji sowieckiej na Polskę.
Źródło: Nowy Tydzień (powiat włodawski), Nr 19 (140), 12-18 maja 2008 r.
Pomnik "Żołnierzom Wyklętym" we Włodawie>
Strona główna>