Wywiad z Grzegorzem Wąsowskim – część 2/2

– Ta historia przypomina dzieje Pawki Morozowa. A jednocześnie uczy, że bezpieka była w stanie zrobić wiele dla osłony swej agentury.

Ma Pan rację. Ten sam mechanizm, służący ochronie TW "Małachowski" przed podejrzeniami o współpracę, komuniści zastosowali także wobec społeczności Jabłonny Lackiej, wsi leżącej kilkanaście kilometrów od Borychowa. Nieopodal Jabłonny Lackiej, w lesie pod wsią Toczyski-Podborne, 7 kwietnia 1950 r. siły reżimu, na skutek donosu  złożonego przez tegoż konfidenta, zlokalizowały i otoczyły dziewięcioosobowy pododdział 6 Brygady Wileńskiej AK dowodzony przez  legendarnego wtedy w tamtych stronach por. Józefa Ludwika Małczuka "Brzaska". W nierównej walce, w której siły obławy liczyły 400 żołnierzy KBW, zginęło trzech partyzantów, w tym "Brzask". Pozostali członkowie pododdziału "Brzaska" szczęśliwie zdołali przedrzeć się przez trzy pierścienie okrążenia i umknąć obławie. Donos na partyzantów "Brzaska" został złożony przez TW "Małachowski" już w dwa tygodnie po tym, jak został on  zwerbowany przez UB.

Por. Józef Małczuk "Brzask" z żoną Ireną.

O powodach tak łatwego dotarcia przez tego konfidenta do partyzantów już mówiłem. Grozę sytuacji potęgują dwa fakty, oba o wymiarze symbolicznym. Po pierwsze, zdrajca odwiedził obozowisko partyzantów z okazji Świąt Wielkanocnych. Po drugie, spotkał się wtedy ze swym bratem – Witoldem, członkiem grupy "Brzaska". W leśnym obozowisku przebywał TW "Małachowski" przez dwa dni, co pozwoliło mu poznać wielu współpracowników terenowych por. Małczuka, którzy  mieli pecha odwiedzić wtedy miejsce postoju oddziału. Na koniec bytności pośród partyzantów konfident  wyściskał  swego brata oraz jego towarzyszy walki – prawdziwy, współczesny pocałunek Judasza – a następnie ruszył prosto do Sokołowa Podlaskiego, gdzie na ręce szefa tamtejszego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa złożył doniesienie o miejscu pobytu oddziału "Brzaska". Efektem tego donosu TW "Małachowski" było, poza śmiercią trzech partyzantów, aresztowanie ponad 60 współpracowników grupy. W przeprowadzonych wkrótce procesach zostali oni skazani na wysokie kary więzienia, zapadły też dwa wyroki śmierci, na szczęście nie wykonane. I tylko jedna osoba spośród aresztowanych i sądzonych wówczas współpracowników oddziału "Brzaska" odpowiadała z wolnej stopy a następnie została skazana na karę pozbawienia wolności, której wykonanie zostało zawieszone. Zaś po procesie została ona wywieziona pod ochroną  UB, w biały dzień, w nieznanym kierunku – jak wkrótce dowiedzieli się mieszkańcy Jabłonny Lackiej  na  ziemie zachodnie. Dla formalności tylko dodam, że każdy z pamiętających tę sprawę mieszkańców Jabłonny Lackiej był święcie przekonany – i taki też był przekaz pokoleniowy –  że to  właśnie owa osoba była zdrajcą  i doprowadziła do śmierci "Brzaska", jego dwóch żołnierzy, a także spowodowała liczne aresztowania wśród współpracowników oddziału. Nic bardziej błędnego. Ta osoba była tylko ofiarą gry bezpieki, która, chcąc chronić cennego agenta, czyli TW "Małachowski", zrobiła wszystko, aby podejrzenia  miejscowej ludności i trwających jeszcze w lesie partyzantów padły na kogoś innego.
A teraz puenta do tego wątku. W maju 2006 r. w Jabłonnie Lackiej, staraniem Fundacji „Pamiętamy”, stanął pomnik upamiętniający "Brzaska" i dwóch partyzantów  poległych wraz z nim w kwietniu 1950 r. w lesie pod Toczyskami. Gdy na kilka tygodni przed uroczystością wraz z kolegą przyjechałem do Jabłonny Lackiej, na spotkanie z przedstawicielami miejscowych władz, aby omówić szczegóły uroczystości, miała miejsce taka oto scena. W spotkaniu ze strony władz gminnych uczestniczyło około dziesięciu osób. Po uzgodnieniu scenariusza ceremonii, opowiadałem zebranym  kto jest winny zdrady "Brzaska" i w jaki sposób bezpieka, w celu zapewnienia osłony dla działań TW "Małachowski", zrzuciła podejrzenie na wytypowaną przez siebie osobę. W pewnym momencie dostrzegłem, że jedna z kobiet uczestniczących w spotkaniu zaczęła płakać. Powiedziałem wtedy mniej więcej: przepraszam jeżeli czymś Panią uraziłem, nie było to moim zamiarem, ale sądzę, że ważne jest, abyście wiedzieli Państwo jak naprawdę było. Na to wójt Jabłonny Lackiej powiedział do mnie cicho – ta Pani jest synową człowieka, który decyzją bezpieki miał w oczach miejscowej społeczności uchodzić za zdrajcę.
I uchodził. Przez  całe 55 lat. Łzy tej kobiety były łzami szczęścia, że pamięć jej teścia, a tym samym  dobre imię rodziny do której weszła zostało wreszcie oczyszczone. Nasza wizyta w Jabłonnie Lackiej nie skończyła się wtedy szybko – potrwała jeszcze dobrych kilka godzin. Po opuszczeniu Urzędu Gminy zostaliśmy ugoszczeni przez ową Panią i jej męża, czyli syna osoby oczernionej przez bezpiekę. To była iście królewska gościna. Trzeba było widzieć radość tych ludzi. I pamiętam jak nasza gospodyni  w pewnym momencie powiedziała do nas: mój teść jeszcze na łożu śmierci powtarzał, że nie jest winien krwi rozlanej pod Toczyskami. Wyjaśniam, że zmarł on w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia w Jabłonnie Lackiej. Na moje pytanie czy ludzie mu wierzyli, uśmiechnęła się smutno i powiedziała, że poza nią i jej mężem nikt nie dawał wiary w niewinność jej teścia. Dlatego gdy w kilka tygodni po wspomnianej rozmowie pomnik w Jabłonnie Lackiej został odsłonięty i podczas tej uroczystości  rozdaliśmy 600 egzemplarzy publikacji Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego, w której autorzy szczegółowo opisali  kto i w jakich okolicznościach zdradził miejsce postoju pododdziału "Brzaska", mieliśmy – mam na myśli osoby skupione wokół dzieła Fundacji „Pamiętamy”  – poczucie, że ta tragiczna historia sprzed lat doczekała się dopełnienia.

Józef Małczuk "Brzask". Zdjęcie pośmiertne wykonane przez UB.

Tę opowieść dedykuje tym rodakom, którzy popierają postulat likwidacji IPN czy też ograniczenia budżetu tej instytucji. Gdyby nie ta placówka, to  sprawca śmierci siedmiu partyzantów, aresztowania blisko setki osób i pośredni sprawca śmierci Mariana Borychowskiego do dziś byłby nieznany, natomiast osoby, które decyzją bezpieki miały uchodzić za winne tych ludzkich nieszczęść nadal byłyby za takie uznawane. Zaś TW "Małachowski" pozostałby w  społecznej pamięci przede wszystkim jako zasłużony wychowawca kilku pokoleń wrocławskiej młodzieży.

– Chce Pan powiedzieć, że TW "Małachowski" został nauczycielem?

Tak. Dojrzałe lata swego życia przepracował bowiem jako nauczyciel, a od pewnego momentu także jako wicedyrektor jednego z wrocławskich liceów. To był na pewno świetny pedagog. Niedawno natrafiłem na wywiad z jedną z uczennic Czesława Białowąsa, czyli TW „Małachowski”. Pani ta jest  poetką,  aktualnie zamieszkuje w Australii. Wywiad pochodzi z 2007 r. Zapewne do dziś nie ma ona pojęcia o wydarzeniach, które przed chwilą przypomniałem Oto jak pięknie wspomina swego nauczyciela:

"Drugim nauczycielem, który nie tylko pozostał mi w pamięci, ale miał wielki wpływ na to kim jestem, był mój polonista – Czesław Białowąs. Niezwykły nauczyciel. Każda lekcja z nim była ciekawa. Był bardzo mądrym, sprawiedliwym nauczycielem i jednocześnie niezwykle skromnym człowiekiem. Kochał książki i zachęcał nas abyśmy czytali, nie tylko lektury szkolne. Był też zapalonym turystą: co miesiąc zabierał wszystkich chętnych w Sudety. Raz w roku organizował obozy wędrowne. Na wycieczkach i obozach panowała bardzo mila atmosfera, żadnej musztry, żadnego ustawiania się w szeregu… Niestety, zmarł na atak serca, zaraz po wprowadzeniu Stanu Wojennego, po upadku Solidarności. Miał tylko 51 lat. Podobno bardzo wielu z Jego dawnych uczniów przyszło na pogrzeb. Ja byłam już w tym czasie w Danii".

Prawda, że ładnie? I tak mogłoby zostać. Ale powiedzmy to wprost: spoceni lustratorzy spod znaku IPN w swym zacietrzewieniu, nieliczeniu się z człowiekiem, z tą budzącą odrazę satysfakcją z grzebania się w ludzkich brudach, ci rozkochani w ubeckich, kłamliwych raportach, pętaki, zniszczyli pamięć o Czesławie Białowąsie, a w każdym razie uczynili na niej głęboką  rysę. Nikczemnicy. Jest to tym bardziej podłe, że jak wiemy od niedawna, bo pouczyła nas o tym pani Wanda Nowicka, aspirująca do roli Wicemarszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej, każdy porządny człowiek musi być za młodu komunistą. Zatem warunek bycia porządnym człowiekiem, postawiony przez  przyszłą Wicemarszałek Sejmu RP, Czesław Białowąs spełnił można powiedzieć w sposób wzorowy. Mówiąc nawiasem, równie wartościowa logicznie byłaby taka oto implikacja: kto za młodu nie był nazistą, ten nie będzie porządnym człowiekiem.

Fragment zobowiązania do współpracy agenturalnej z UB Czesława Białowąsa – TW "Małachowski".

Ta historia – wypełniona czynami Czesława  Białowąsa i krańcowo odmiennymi wyborami jego dwóch braci oraz Mariana Borychowskiego – to dramatyczna, ale jakże przemawiająca ilustracja boleśnie prawdziwej myśli Henryka Elzenberga, że towarzyszy mu poczucie absolutnej dwutorowości dziejów – dziejów zbrodni i dziejów ducha, idących obok siebie bez najmniejszego wzajemnego oddziaływania, tworzonych przez gatunki ontologicznie bardziej sobie obce niż w zoologii jaszczury i amonity.
Korzystając z okazji, zachęcam wszystkich zainteresowanych szczegółami wydarzeń w Borychowie z września 1950 r. lub historią "Brzaska" do lektury: Józef Małczuk „Brzask” Komendant Obwodu „Jezioro”. Ostatni dowódca sokołowskiej konspiracji oraz W rocznicę walki w Borychowie 30 IX 1950 r. Powiat Sokołów Podlaski w  walce przeciw komunistycznemu zniewoleniu 1944-1952 – do odczytu i swobodnego pobrania w formacie PDF.


Pomnik odsłonięty w Jabłonnie Lackiej dzięki Fundacji "Pamiętamy".

– To jednak dość smutne, że Żołnierzom Wyklętym  a także takim ludziom jak Borychowscy oddano cześć dopiero w latach 2000., i to  głównie za sprawą Państwa Fundacji, a nie urzędów państwowych.

Subiektywnie nie jest to dla mnie smutne, bo dzięki temu Fundacja „Pamiętamy” ma realny i, będę nieskromny, ważny dorobek w przywracaniu  społecznej pamięci o bohaterach walki o wolność z komunistami, a osoby zaangażowane w działalność Fundacji miały szanse spełnienia przy tej okazji kilka dobrych uczynków, ale oczywiście jest rzeczą obiektywnie karygodną, że przez pierwsze dziesięć lat po upadku komunizmu w Polsce, bohaterowie walki z władzą nieludzką spod znaku dyktatury proletariatu pozostawali w całkowitym społecznym zapomnieniu. Pisałem o tym w jednym z artykułów, ale powtórzę, bo rzecz wydaje się ważna dla zrozumienia przyczyn takiej sytuacji. Otóż stosunek kręgów opiniotwórczych III RP w okresie ostatniej dekady ubiegłego stulecia do żołnierzy podziemia antykomunistycznego nie był przypadkowy. Był funkcją konceptu, którego istotnym elementem było wmawianie nam, że historia wysiłków niepodległościowych w Polsce po roku 1944, zakończona  przecież tak pięknie w 1989 r. porozumieniem w Magdalence i przy „Okrągłym Stole”, to suma wysiłków członków partii komunistycznej pracujących na rzecz pozytywnej ewolucji systemu oraz aktywności byłych członków tejże partii, którzy po wystąpieniu z niej bądź wyrzuceniu, działali w opozycji demokratycznej. W  takim równaniu nie mogło być  oczywiście miejsca  na dodatkowy składnik, tj. tych, którzy w obronie niepodległości Polski i prawa człowieka do wolnego życia na ziemi podjęli walkę zbrojną z komunistami. Powtórzę również, przypominając sielski klimat Okrągłego Stołu, a jak wiemy z relacji Ryszarda Bugaja (patrz:  wPolityce – fragment książki Ryszarda Bugaja, "O sobie i innych", wydawnictwo "The facto”, Warszawa 2010) czasami wręcz biesiadną atmosferę poprzedzających Okrągły Stół negocjacji w Magdalence, że obowiązujący  przez całą dekadę lat 90-tych ubiegłego stulecia pośród elit III RP mechanizm  utrzymywania etosu podziemia antykomunistycznego poza obszarem pamięci społecznej uważam za psychologicznie zrozumiały i łatwy do wytłumaczenia. Jeżeli bowiem siadam z przedstawicielami jakiejś formacji do stołu negocjacyjnego, piję z nimi wódkę, pozuję do zdjęć, osiągam porozumienie itd., to trudno, abym równolegle, czy chwilę potem, odbudowywał pamięć o tych, którzy zginęli w walce stoczonej z ojcami założycielami tejże formacji; zwłaszcza, że zanim Żołnierze Wyklęci w  boju swym  padli, to zadali wrogowi  realne straty. A  jeżeli  dodatkowo założymy, że  niemały kawałek swego życia spędziłem wcześniej w szeregach tej formacji, to mamy pełny obraz powodów, dla których Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” obchodziliśmy po raz pierwszy dopiero po ponad dwudziestu latach od odzyskania niepodległości.
Mimo wszystko i z tego  należy się cieszyć, bo to duży sukces wszystkich zaangażowanych w przywracanie społecznej pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Pamiętajmy, że obowiązującą miała być wersja historii, którą w krótkich słowach  wyłożył w 1998 r. Aleksander Kwaśniewski, wówczas Prezydent RP, honorując Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego Orderem Orła Białego, czyli najwyższym współczesnym polskim orderem. Powiedział wtedy, że Kuroń i Modzelewski byli pierwszymi, którzy otwarcie sprzeciwili się systemowi dyktatury. Zostali oni odznaczeni za wystosowany w 1964 r.  List otwarty do partii, w którym poddali krytyce partyjną biurokrację i postulowali przekazanie władzy w ręce rad robotniczych.  Pamiętajmy też o tym, że gdzieś w  drugiej połowie lat 90-tych  zrodził się pomysł, aby Włodzimierz Cimoszewicz z  Adamem Michnikiem wypracowali wspólną propozycję wykładni polskiej historii najnowszej. Ten bez wątpienia ważny dla polskiej kultury i myśli historycznej projekt nie doczekał się  jednak realizacji. Można powiedzieć, że komuś zabrakło cienkiej nici, która połączyłaby zamiar z jego wykonaniem. Niemniej jednak, oceniając rzecz z perspektywy mojej wrażliwości historycznej, było groźnie. Na szczęście koncept, o którym wspominam legł w gruzach, jako wyłącznie obowiązująca w przestrzeni publicznej narracja historyczna, gdzieś około 2000 r.

– Czy w swych działaniach Fundacja „Pamiętamy” mogła liczyć na jakiekolwiek wsparcie ze strony instytucji państwowych?

Tak, choć zacznę od tego, że nasze działania, skupiające się na symbolizacji przestrzeni i nadawaniu pamięci formy trwałej, bo tak rozumiemy znaczenie wznoszonych przez nas pomników, nie należą do sfery zadań państwa. Modelowym rozwiązaniem na tym polu jest aktywność organizacji pozarządowych dysponujących własnymi środkami, korzystających z pomocy powołanych do tego instytucji państwowych jedynie przy realizacji konkretnych projektów. I tak to działa w przypadku Fundacji „Pamiętamy”, która dzięki szczodrości darczyńców od lat systematycznie ją wspierających, przy praktycznie  zerowych kosztach własnych – działalność w ramach Fundacji „Pamiętamy” odbywa się bez wyjątku bez jakiejkolwiek gratyfikacji pieniężnej – mogła szereg inicjatyw zrealizować własnymi siłami. Natomiast instytucją wspierającą działania Fundacji była Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Zawsze  do tej pory mogliśmy liczyć na pozytywną opinię – istotną w procesie uzyskiwania wymaganych prawem  pozwoleń na
pobudowanie danego pomnika – tejże  instytucji na temat kolejnych naszych inicjatyw służących upamiętnieniu poległych i pomordowanych żołnierzy antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. W kilku przypadkach, gdy chodziło o pomniki wymagające większych nakładów finansowych, skorzystaliśmy także ze wsparcia finansowego ze strony Rady. To zasługa śp. Andrzeja Przewoźnika, który wysoko oceniał jakość pracy Fundacji i,  chcę  to mocno zaakcentować, doskonale rozumiał potrzebę upamiętniania ofiary złożonej przez Żołnierzy Wyklętych. Ale to także zasługa Władysława Bartoszewskiego, pełniącego funkcję Przewodniczącego Rady. Pamiętajmy, że Pan Bartoszewski w komunistycznych kazamatach przesiedział kilka lat i na swej więziennej drodze miał okazję spotkać wielu bohaterów walki zbrojnej z komunistami. Miałem  raz okazję zamienić z nim kilka zdań na ten temat. W tej krótkiej rozmowie wyraził jednoznaczne przekonanie o zasadności upamiętniania ofiary złożonej na ołtarzu wolności w walce z komunistami. Ostatni pomnik wzniesiony siłami Fundacji, upamiętniający 230 żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego poległych i pomordowanych w walce z komunistami w latach 1945–1954, stanął w Radomsku we wrześniu 2010 r., już w czasach, gdy funkcję Sekretarza Rady pełnił Pan Andrzej Kunert. To jeden z projektów zrealizowanych przez Fundację przy wsparciu Rady. Także Prezydent RP Bronisław Komorowski podjął kilka działań świadczących o woli kontynuacji procesu przywracania pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Kilka tygodni temu uhonorował  on orderem wysokiej rangi jednego z dzielniejszych dowódców polowych 5 Brygady Wileńskiej AK z okresu walki z komunistami, por. Zygmunta Błażejewicza "Zygmunta". A przecież "Zygmunt" osobiście zlikwidował wielu  sowietów oraz komunistycznych konfidentów, zaś 18 sierpnia 1945 r. w Miodusach Pokrzywnych dowodził  partyzantami 5 Brygady w jednym z najbardziej zaciekłych starć polskiego podziemia z NKWD. W walce tej zginęło kilkudziesięciu żołnierzy formacji reżimowych, w tym co najmniej kilkunastu  enkawudzistów. Mówię o tym, aby mocno podkreślić jedną rzecz.

Otóż niezależnie od bardzo silnej bieżącej  polaryzacji politycznej są sprawy święte dla każdego, kto szanuje krew przelaną przez naszych przodków w obronie wolności. Jedną z takich spraw jest walka i ofiara Żołnierzy Wyklętych. Sprawa ta  jest  ponadczasowa i ponadpartyjna. Szyldy  partyjne przemijają, a pamięć musi trwać, jeżeli chcemy zachować swą narodową tożsamość. Dlatego każdy, kto chciałby używać Żołnierzy Wyklętych do bieżącej walki partyjnej, przypisać ich do wrażliwości historycznej środowiska jednej strony politycznego konfliktu, a  drugiej  odmówić  prawa  do aktywności na polu upamiętniania tej historii i jej bohaterów, popełnia poważny występek przeciwko naszej wspólnotowej, i tak bardzo słabej tożsamości.

Osobiście, choć jestem niezwykle odległy od poglądów Władysława Bartoszewskiego na czasy współczesne, to mam dla niego wielkie uznanie za drogę życiową w okresie komunistycznego zniewolenia i wdzięczność za to, że dawał zielone światło dla akceptacji i  wspierania przez Radę działań Fundacji. Bo dzięki temu Fundacja mogła wznieść dotychczas 20 pomników, którymi upamiętniła  ponad 1300 osób poległych i pomordowanych w walce z komunistycznym zniewoleniem. Osób, które  w znakomitej większości nie mają swych grobów, bo komuniści odmówili tym osobom nawet prawa do godnego pochówku. Prawa, które jest usankcjonowane całą historią ludzkiej cywilizacji. Czy raczej było, zanim przyszli barbarzyńcy spod znaku sierpa i młota i prawo to podeptali. Nie głosowałem na Bronisława Komorowskiego, ale cieszę się, że w obszarze krzewienia pamięci  o Żołnierzach Wyklętych podejmuje on starania będące kontynuacją działań zainicjowanych przez jego poprzednika, śp. Lecha Kaczyńskiego. Z pełną świadomością używam słowa zainicjowanych, bo to polityka orderowa Lecha Kaczyńskiego dała początek pełnemu uhonorowaniu Żołnierzy Wyklętych. I za to mu chwała.

Wracając do losów rodziny Borychowskich, czyli do punktu wyjścia dla naszej rozmowy, to ostatnią, ale jakże piękną sekwencją epilogu tej dramatycznej historii był moment, uwieczniony zresztą przez Arka Gołębiewskiego w filmie "Sny stracone, sny odzyskane", gdy  bohaterowie filmu, dzieci Mariana Borychowskiego, odebrali z rąk Lecha Kaczyńskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, przyznany pośmiertnie ich ojcu postanowieniem Prezydenta RP.  Miałem okazję być obok nich w tej ważnej chwili. I widziałem radość na ich twarzach. Dla takich chwil, choć oczywiście nie tylko dla nich, warto żyć.

– Pamięć pokoleniowa to świadectwo trwania wspólnoty…

I my tak to widzimy. Kiedyś, siedząc przy jakimś godziwym trunku z jedną z osób  zaangażowanych w działania Fundacji „Pamiętamy”, słuchaliśmy piosenek Marka Grechuty. W jednej z nich, dotykającej relacji międzyludzkich, ale oczywiście nie mającej żadnego  związku z tematem tej rozmowy, artysta wyśpiewał: ktoś do drzwi zapuka, pamięć przyniesie. I powiedzieliśmy sobie wtedy, uzurpatorsko, ale niech tłumaczeniem będzie wspomniany godziwy trunek, że kilkakrotnie udało się nam, czyli osobom skupionym wokół działań Fundacji „Pamiętamy”, zapukać do tych czy owych drzwi  i przynieść  ze sobą pamięć. Za to, korzystając z okazji, bardzo dziękuję  dobroczyńcom Fundacji, którzy swą bezinteresowną hojnością dają  piękne świadectwo zrozumienia, że krew przelana za wolność wymaga pamięci w formie trwałej, wszystkim współpracownikom Fundacji, bez których wysiłku dorobek Fundacji byłby znacznie uboższy. Słowa  podzięki należą się także tym władzom samorządowym, które udzieliły nam zgody na realizację zaplanowanych przez nas upamiętnień.

I, drodzy darczyńcy i współpracownicy Fundacji „Pamiętamy”, pamiętajcie –  jest jeszcze wiele drzwi do których powinniśmy zapukać, niosąc ze sobą pamięć…

– Dziękuję za rozmowę.


Wywiad z Grzegorzem Wąsowskim – część 1/2>
Strona główna>