Rajd patrolu "Tygrysa" – część 1

Zapomniany epizod z walk 6 Brygady Wileńskiej – Rajd patrolu "Tygrysa" do byłych Prus Wschodnich (grudzień 1946 – styczeń 1947).

Gdy wiosną 1946 r. 5 Brygada Wileńska, jeden z najsłynniejszych oddziałów partyzanckich powojennego podziemia niepodległościowego, odtworzona w Borach Tucholskich przez majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę" ponownie podjęła akcję zbrojną, także Mazury i Warmia zostały objęte jej działaniami. Podstawowe siły tej jednostki często operowały zwłaszcza w zachodniej części wspomnianego regionu. Czterokrotnie całe Mazury zostały przemierzone wzdłuż – ze wschodu na zachód i z powrotem – przez pododdział 5 Brygady Wileńskiej dowodzony przez ppor. Henryka Wieliczkę "Lufę". Podczas rajdu przeprowadzonego w wrześniu i październiku towarzyszył "Lufie" osobiście major "Łupaszka".

Podczas kolejnego rajdu na Mazury trwającego od 18 października do 20 listopada 1946 r., terenem działania szwadronu ppor. "Lufy" stał się powiat piski i powiaty z nim sąsiadujące. Zadanie ppor. "Lufy" polegało wówczas na przesunięciu się daleko na zachód i dotarciu w rejon lasów purdzkich w pobliżu miejscowości Łajsy (na południe od Olsztyna), gdzie miał zlokalizować dwa kadrowe szwadrony 5 Brygady Wileńskiej dowodzone przez ppor. Olgierda Christę "Leszka" i Leona Smoleńskiego "Zeusa". Następnie miał doprowadzić wspomniane jednostki do majora "Łupaszki”, przebywającego przy oddziałach 6 Brygady Wileńskiej kpt. Władysława Łukasiuka "Młota", operującej w tym czasie na terenach nadbużańskich powiatu Bielsk Podlaski. Misja ppor. "Lufy" nie powiodła się, bowiem obaj dowódcy zdecydowali się rozformować swe oddziały jeszcze na terenie Borów Tucholskich, będących główną bazą ich działalności.

Ppor. Henryk Wieliczko "Lufa"

Podczas przemieszczania się przez powiat piski szwadron ppor. "Lufy", liczący już tylko 11 żołnierzy, poruszający się przy pomocy zdobycznego samochodu ciężarowego, wykonał kilka znaczących akcji zbrojnych. Gdy 28 października 1946 r. w zasadzce na szosie Szczytno – Rozogi zdobyli 160 litrów benzyny, zdecydowali się dokonać dalszego uzupełnienia zaopatrzenia w Rozogach. Gdy przed południem szwadron "Lufy" wjechał do miasteczka, obiektem jego ataku stał się przede wszystkim posterunek MO. W Wyniku zaskoczenia został on opanowany bez walki. Ze spółdzielni zabrano potrzebną partyzantom żywność – głównie konserwy. Następnie grupa ppor. "Lufy" pojechała do oddalonego o kilkanaście kilometrów Lipowca, gdzie także rozbroiła posterunek MO oraz dokonała rekwizycji w urzędzie gminy i spółdzielni. Pościg zorganizowany przez UB dotarł do miasteczka Rozogi już w półgodziny po opuszczeniu go przez partyzantów. Gdy partyzanci "odskoczyli" z Lipowca na teren powiatu Nidzica, zostali zlokalizowani przez grupę operacyjną UBP i MO na kolonii Jankowo. Zdołali oderwać się od pościgu bez walki i kontynuowali odwrót. Po opuszczeniu szosy Wielbark – Jedwabno, na bocznej drodze pod wsią Rękownica, ppor. "Lufa" zdecydował się urządzić zasadzkę na jadący jego tropem jeden z pododdziałów grupy pościgowej (samochód z 18 funkcjonariuszami plutonu operacyjnego KP MO ze Szczytna). Pomimo znaczącej przewagi liczebnej ze strony "resortu", akcja powiodła się w pełni. Ostrzelani i obrzuceni granatami milicjanci po stracie kilku zabitych i rannych poddali się (zginął m.in. komendant powiatowy MO ze Szczytna, chor. Kazimierz Jarzębowski). Ze strony partyzantów został śmiertelnie ranny odłamkiem granatu kpr. Henryk Wojczyński "Mercedes".

Kpr. Bogdan Obuchowicz "Zbyszek", ppor. Olgierd Christa "Leszek", kpr. Henryk Wojczyński "Mercedes", 5 szwadron, Bory Tucholskie 1946 r.

Szwadron "Lufy" "odskoczył" po walce na teren powiatu olsztyńskiego, skutecznie gubiąc pościg UB. Ponownie pojawił się w powiecie piskim w końcu pierwszej dekady listopada 1946 r., gdy wracał z lasów purdzkich na Podlasie.
W dniu 9 listopada założył zasadzkę na szosie Szczytno – Rozogi, w celu zdobycia niezbędnej do dalszego "odskoku" benzyny. Doszło wówczas do niecodziennego zdarzenia, które ppor. "Lufa" tak opisał w swoim dzienniku:
„Z rana wyjeżdżamy na szosę znów za benzyną. Zatrzymujemy samochód z Anglikami. Nie chcą nam ani sprzedać, ani dać paliwa. Jeden z nich mówi, że "Anders gut i partizan gut, a benziny malo”. W sentymenty bawić się nie mogliśmy, benzyny część wzięto. Wycofanie na Annuszewo. Po południu żegnamy oszronione Prusy i zawracamy w "swoje" białostockie. Trasa ta sama. Oddajemy samochód szoferom, a sami się "spieszamy". Przeprawiamy się przez Narew i stajemy na postój w kolonii Rudniki Kurpiki.”

Jeszcze raz partyzanci spod znaku majora "Łupaszki" pojawili się na Mazurach w grudniu 1946 i styczniu 1947 r. Tym razem zapuścił się tu patrol podlegający dowódcy 6 Brygady Wileńskiej – kpt. Władysławowi Łukasiukowi „Młotowi”. Został on sformowany w październiku 1946 r. na terenie gminy Boćki w powiecie Bielsk Podlaski. Początkowo składał się on z czterech żołnierzy miejscowego ośrodka WiN, dowodzonego przez plut. Eugeniusza Korzeniewskiego "Ryga", przekazanych do 6 Brygady Wileńskiej. W trakcie działań powiększył się o kolejne trzy osoby. Patrol, zamaskowany jako pododdział ludowego WP, przerzucił się koleją na Mazury (trasa Niewodnica -Białystok- Szczytno) i objął swą działalnością teren byłych Prus Wschodnich penetrując je w ciągu dwóch miesięcy dość głęboko (pow. Szczytno, Lidzbark Warmiński, Nidzica, Olsztyn, Pisz).

Plut. "Sęp" (Kazimierz Ilczuk ?), ppor. Henryk Wieliczko "Lufa", sierż. Witold Goldzisz "Radio", 1947 r. (?).

Z dokumentacji WUBP w Białymstoku wynika, że celem działania "zimowego" patrolu 6 Brygady Wileńskiej na Mazurach – było przede wszystkim zwiadowcze rozpoznanie panujących tam warunków, a także nawiązanie kontaktu z żołnierzami AK-WiN z powiatu Bielsk Podlaski, którzy zamieszkali na tym terenie. Można też domyślać się, że w grę mogło wchodzić też zdublowanie wcześniejszej misji 4 szwadronu ppor. "Lufy". Zapewne mjr "Łupaszka", który początkowo negatywnie ocenił przebieg ostatniego pruskiego rajdu tej jednostki, chciał uzyskać jakąś informację o losie szwadronów 5 Brygady dowodzonych przez "Leszka" i "Zeusa". Przypomnijmy, że ppor. "Lufa" nie odnalazł ich w oczekiwanym rejonie lasów purdzkich – gdyż w ogóle tam nie dotarły, bowiem ich dowódcy podjęli samodzielną decyzję o rozformowaniu podległych sobie jednostek. Być może intencją dowódcy 5 Brygady Wileńskiej było też dalsze zbadanie możliwości działania na terenach Warmii i Mazur. Były one słabo zaludnione i pokryte lasami, wydawało się, że można tu prowadzić partyzantkę nie wywołując masowych represji wobec ludności, tak jak miało to miejsce w Białost
ockim, Warszawskim i Lubelskim. Zastępca szefa PUBP w Łomży ppor. Rewucki w swym "Raporcie specjalnym" dotyczącym działalności patrolu "Tygrysa" stwierdzał, że: "Zadaniem jego było pojechać do Szczytna i zbadać teren i przeprowadzić wywiad jak na terenie i powrotna droga do Bociek przez powiat łomżyński.”
Warto zwrócić uwagę, że około półtora roku później, gdy oddziały 6 Brygady operujące na Podlasiu znalazły się w wyniku operacji sił MBP i wojska w wyjątkowo ciężkiej sytuacji, mjr "Łupaszka" zalecał por. "Młotowi" przerzucenie całości sił 6 Brygady znajdujących się w polu właśnie na teren b. Prus Wschodnich. Odwoływał się przy tym do znajomości tego rejonu przez ppor. "Lufę".

Na melinach "Ryga", lato 1946 r. Stoją: plut. Eugeniusz Korzeniewski "Ryg", por. Stefan Jezierski "Stefan", pchor. Bolesław Sawicz-Korsak "Biały Bolek", Wanda Minkiewicz "Danka", ppor. Lucjan Minkiewicz "Wiktor", siedzą: NN, kpr. Rymaszewski "Bóbr", plut. Mieczysław Abramowicz "Miecio".

Funkcję dowódcy patrolu powierzono plut. Henrykowi Mieczkowskiemu vel Kulawiakowi "Tygrysowi". Ponadto w skład grupy wchodzili: kpr. pchor. Tadeusz Warecki ,,Anglik", Stefan Lekler "Ryś", Jan Cymerman "Jaś", Bolesław Czubaszek vel Czubaszew "Czarny", Mieczysław Smorczewski "Słowik", Henryk Smorczewski "Sroka", "Kubuś", i Anna Werkowska "Hanka" (trzy ostatnie spośród wymienionych osób dołączyły już podczas działań na Mazurach na terenie powiatu lidzbarskiego). Większość uczestników patrolu miała już za sobą doświadczenia w służbie partyzanckiej. Dowódca patrolu, który w stopniu podoficerskim w latach 1945-1946 służył w 49 pp LWP, po porzuceniu komunistycznych szeregów dołączył do patrolu bojowego "Kreta" w Obwodzie WiN Bielsk Podlaski (podczas "zimowego rajdu na Mazury występował jako porucznik, w rzeczywistości miał tylko stopień plutonowego z LWP). Także jego zastępca, ,,Anglik" miał kilkutygodniowy staż w partyzantce WiN. "Jaś" w 1945 r. służył w oddziale leśnym AKO ppor. Władysława Wołoncieja "Konusa" operującym w Puszczy Białowieskiej i 5 Brygadzie Wileńskiej, a w 1946 r. w patrolach WiN. Bracia Smorczewscy przed przeniesieniem się na Mazury byli żołnierzami AK-WiN w powiecie bielskopodlaskim. Patrol "Tygrysa" jako samodzielna grupa bojowa został wyodrębniony ze składu grup dyspozycyjnych Obwodu WiN Bielsk Podlaski w październiku 1946 r.

Rajd patrolu "Tygrysa" – część 2>

Rajd patrolu "Tygrysa" – część 2


Żołnierze 3 szwadronu 6 Brygady Wileńskiej (w środku ppor. "Lufa"), 10 listopad 1947 r.

Pierwsze ślady jego działalności odnajdujemy w listopadzie tegoż roku w postaci pokwitowań z dwóch akcji zaopatrzeniowych dokonanych na terenie powiatu bielskopodlaskiego w placówkach służby leśnej. Do operacji na terenie Prus wyruszył w dniu 5.12.1946 r. z rejonu Bociek. Początkowo jako środek transportu wykorzystywał pociągi, co było możliwe, gdyż początkowo występował jako patrol ludowego WP kontrolujący pasażerów, potem zaś jako konwój transportujący aresztanta.

Patrol "Tygrysa” pokonał trasę wiodącą szlakiem kolejowym Niewodnica Korycka – Białystok – Szczytno i zgodnie z planem wysiadł z pociągu w tej ostatniej miejscowości w dniu 7 grudnia 1946 r. Potem poruszał się pieszo lub przy pomocy zdobycznych samochodów. Ze Szczytna marszem pieszym osiągnął teren Olsztyna, skąd przesunął się do powiatu lidzbarskiego. Maszerowano nocami, bez mapy – kierując się wyłącznie kompasem, w trudnych warunkach terenowych i atmosferycznych (jak zapisał "Tygrys" – "Mróz nie do wytrzymania”). Patrol za wszystko płacił ludności, zaś "Tygrys" prowadził dokładną rachunkowość dochodów i wydatków, według wzoru przyjętego w pododdziałach 6 Brygady Wileńskiej. W ciągu dwóch miesięcy działalności w Prusach przychody grupy wyniosły 8.800 zł (1.800 zł zabrano w dwóch spółdzielniach i 7.000 zł napotkanym dezerterom włóczącym się po wioskach), zaś koszty utrzymania nie mniej niż 12.130 zł. Można sądzić iż oprócz przychodów uzyskiwanych na miejscu patrol musiał posiadać jakieś fundusze organizacyjne, zabrane na drogę. Lecz i tak w jego budżecie występował deficyt, jako że "Tygrys" odnotował – "Od Jasia pożyczono 650 zł”.

Podczas pobytu na Warmii patrol dokonał kilku akcji – 16 grudnia 1946 r. rozbrojono posterunek MO i grupę wojska w gminnej miejscowości Lubomino pow. Lidzbark Warmiński. W dniu 23 grudnia 1946 r. wykonano wypad na miejscowość Launau (Łaniewo), gm. Runowo pow. Lidzbark Warmiński, gdzie obiektem akcji stała się spółdzielnia, z której zabrano potrzebne patrolowi zaopatrzenie. Dodatkowym elementem działań stało się zatrzymanie samochodu osobowego z dwoma funkcjonariuszami PUBP w Lidzbarku i szoferem PPR-owcem (jeden z funkcjonariuszy – członek PPR Edward Walczak – został rozstrzelany w odległości 7 km od Lunau). Drugiego – Tadeusza Lewandowskiego – który obiecał "poprawę" wcielono do grupy nadając mu pseudonim "Wyzwoleniec" (uciekł po tygodniu). "Tygrys" skorzystał ze zdobycznego samochodu, a zapewne także z zeznań rozbrojonych funkcjonariuszy, i w nocy 23/24 grudnia pojechał do miejscowości Basinowo, skąd zabrał aktywistę PPR Pawła Rasina sprawującego funkcję zastępcy przewodniczącego obwodowej komisji wyborczej w gminie Gietrzwałd. Został on rozstrzelany.

Święta Bożego Narodzenia 1946 r. patrol "Tygrysa" spędził w lesie. Jego dowódca odnotował dobry nastrój partyzantów pomimo ciężkich warunków bytowych. Unikanie postojów we wsiach było krokiem bardzo rozsądnym, gdyż w terenie działalności patrolu operowały oddziały wojska. W tym czasie "Tygrys" odnotował w swych zapiskach, że już 20 grudnia uzyskał wiadomość od "pewnych osób", iż informacje na temat jego patrolu zostały rozesłane do wszystkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, jednak "pościg był nieduży". Z jego dalszych zapisków wynika jednak, że wojsko na wszystkich drogach urządziło blokady, a milicja wykazywała bojową postawę ("wszystkie posterunki podminowane" – zauważał "Tygrys").

6 Brygada Wileńska w marszu, kwiecień 1946 r., Białostocczyzna.

27 grudnia 1946 r. patrol "Tygrysa" ponownie wyruszył do akcji. Zatrzymał na drodze samochód ciężarowy, załadował się na niego i pojechał na operację do gminnej miejscowości Peterswalde (Pietaszewo, Pietrzwałd), a następnie w rejon Jezioran pow. Lidzbark Warmiński. Występując jako grupa UBP z zaskoczenia rozbroił posterunek MO w Peterswaldzie i zlikwidował przygotowania do wyborów w tejże gminie, potem zaś pod Jezioranami rozbroił z zaskoczenia dwa posterunki MO w miejscowościach Siegfriedswalde (obecne Radostowo?) i Lamkowo. Patrol partyzancki po opuszczeniu Lamkowa był ścigany przez grupę operacyjną na dwóch samochodach, lecz dość szybko zdołał ją "zgubić". Część zdobycznej broni zniszczono i wyrzucono, część, jak wynika z zapisków "Tygrysa", przekazano "porządnym ludziom" z którymi patrol miał kontakt. Podczas akcji w Pietrzwałdzie ujęto sekretarkę tamtejszej gminy Łucję Anatolak będącą członkiem ZWM i PPR – a zarazem i współpracowniczką resortu bezpieczeństwa (została ona rozstrzelana 28 grudnia 1946 r. w rejonie m. Kot, pow. Nidzica).
Podczas akcji w Peterswalde patrol uprowadził ze sobą kilka osób i podjął próbę wcielenia ich w swe szeregi. Byli to Hipolit Moskalik (wójt tamtejszej gminy), UB-owiec Tadeusz Lewandowski oraz ORMO-wcy Henryk Bogusz i Jan Kempkiewicz. W dniu 29 grudnia odebrano od nich przysięgę, która miała improwizowaną formułę, bez wymieniania nazwy jakiejkolwiek organizacji. Odwoływała się do służby Bogu i Polsce, prawa partyzantów i walki o niepodległość przeciw komunizmowi. Powiększenie grupy tym sposobem nie było dobrym pomysłem. Nowi "partyzanci" nie byli ochotnikami, wcielenie do oddziału uratowało ich od śmierci, lecz nie mieli najmniejszej ochoty na pozostanie "w lesie". Pierwszy z nich, ORMO-wiec Jan Kemkowski uciekł w dniu przysięgi. Dwaj następni – Tadeusz Lewandowski i Henryk Bogusz zbiegli z posterunku wartowniczego 3 stycznia 1947 r. Wbrew ocenie wyrażonej w zapiskach "Tygrysa" zbiegowie zameldowali się z bronią w PUBP w Lidzbarku Warmińskim, co i tak nie uchroniło ich przed aresztowaniem. Także 29 grudnia 1946 r. o godz. 18 patrol "Tygrysa" zaatakował posterunek MO we wsi Kot gm. Jedwabno pow. Nidzica. Załoga posterunku nie dała się jednak zaskoczyć i rozbroić, podjęła zdecydowana obronę otwierając ogień i rzucając granaty. Partyzanci musieli wycofać się. Zlikwidowano jedynie komendanta posterunku, członka PPR Eugeniusza Karwowskiego, który wcześniej wpadł w ręce partyzantów.

Pościg idący śladem patrolu "Tygrysa" dopadł go 31 grudnia 1946 r. w leśniczówce Nielsce. Partyzanci po krótkiej wymianie ognia zdołali jednak oderwać się od pogoni. Grupa operacyjna UBP poszukująca partyzantów spaliła budynek, w którym patrol "Tygrysa" zatrzymali się na postój, a także odnalazła część zniszczonej i porzuconej broni pochodzącej ze zdobyczy na MO. Funkcjonariusze UBP dokonali także aresztowań szeregu osób oskarżonych o udzielanie pomocy partyzantom (łącznie pod tym zarzutem aresztowano 9 osób, w tym Aleksandrę Smorczewską – siostrę "Sroki" i "Słowika", a także wszystkich pracowników UB, MO oraz członków PPR i ORMO, którzy zostali zatrzymani przez partyzantów i zostali puszczeni wolno lub uciekli).
W dniu 8 stycznia 1947 r. patrol zatrzymał się na postój w miejscowości Gloa. W tym rejonie "Tygrys" zarządził dwudniowy odpoczynek. 9.1.1947 r. patrol ujął dezertera z LWP, który podając się za partyzanta "nakładał liczne kontrybucje i rabował”. "Tygrys" nakazał sołtysowi wsi dostarczyć bandytę do UBP. Jeszcze tego samego dnia zarządził wymarsz patrolu w kie
runku Szczytna, do miejscowości Worfengrund, rozpoczynając tym samym odwrót na Białostocczyznę, do macierzystego obwodu bielskiego. Następnego dnia wyruszono do miejscowości Jedzwalde.

Chor. Józef Kozłowski "Las", "Vis" (stoi), zamordowany w więzieniu na Rakowieckiej 12 VIII 1949 r. (fot. z 1944 r.)

Maszerowano bardzo ostrożnie, starając się zacierać ślady. Napotykana ludność sygnalizowała obecność dużych sił wojska na trasie przemarszu. Zauważono też, że grupy wojska lub UB posługujące się samochodami penetrują pojedyncze kolonie. 14/15 stycznia nocowano w Rucianem, zaś 15/16 stycznia w miejscowości Klaine Latania. W dniu 16 stycznia przekroczono szosę Wielbark – Radzym. Od kilku dni pogorszyły się warunki terenowe. Śnieg utrudniał maskowanie śladów, a jednocześnie w wyniku ocieplenia zaczął topnieć, przez co teren stał się mokry utrudniając marsz.
16 stycznia patrol znalazł się już na terenach objętych działalnością grup partyzanckich XVI Okręgu NZW dowodzonych przez chor. Józefa Kozłowskiego „Lasa”. Zapiski "Tygrysa" z tego okresu zawierają bardzo ciekawe uwagi na temat stosunku miejscowej ludności do władz komunistycznych, wyborów do Sejmu, a także na temat wysokiej jakości pracy siatki terenowej NZW. W dniu 18 stycznia 1947 r. przy pomocy gospodarza z siatki terenowej nawiązano łączność z oddziałem partyzanckim Pogotowia Akcji Specjalnej NZW dowodzonym przez Piotra Macuka "Sępa" i Bolesława Szyszko "Klona" . Kontakt z partyzantami NZW okazał się jednak trudny, gdyż podejrzewali iż patrol "Tygrysa" może być grupą pozorowaną UBP. Dopiero gdy "Tygrys" poszedł do nich sam, bez broni, zabierając prowadzoną przez siebie dokumentację, uwierzyli mu. W rezultacie patrol został przeniesiony na zaufaną "melinę" NZW, bardzo dobrze zakonspirowaną. Następnego dnia okazało się jednak, że wątpliwości narodowców nie zostały całkowicie rozwiane. Wieczorem na kwaterę patrolu przyszło trzech ludzi z NZW, ubezpieczanych przez cały oddział. Narodowcy brali pod uwagę możliwość rozbrojenia patrolu "Tygrysa", ten jednak ponownie zdołał ich uspokoić i przekonać, że dowodzi prawdziwą grupą partyzancką. Z kwatery NZW grupa miała podjąć dalszy "odskok". Powrót patrolu miał odbywać się teraz przy pomocy zorganizowanych przez żołnierzy NZW sań. Por. "Tygrys" jeszcze na Mazurach zaplanował ten etap "odskoku" liczący 220 km, zamierzając w cztery dni pokonywać odpowiednio 75, 85, 48 i 12 km dziennie. Kolejne odcinki miały prowadzić do Klimek, Milewa, Uszy i Kalinowa (łącznie do przejechania 61 wiosek, jak obliczał por. "Tygrys").

Wycinek mapy Okręgu Mazurskiego z 1946 r., z zaznaczoną przybliżoną trasą rajdu patrolu „Tygrysa” do byłych Prus Wschodnich, grudzień 1946 – styczeń 1947 r. [kliknij w miniaturkę mapy].

Od tej chwili organizację przerzutu patrolu "Tygrysa" wzięła na siebie sieć terenowa NZW. Zorganizowano rozpoznanie, wskazując przez jakie wioski patrol będzie mógł przesuwać się bezpiecznie, wynajęła też podwody. Wyruszono 20 stycznia wieczorem, docierając nad ranem następnego dnia do Czerlonki. Stąd 21 stycznia wieczorem osiągnięto miejscowość Dombek. Tutejsza ludność, jak dowiedziano się, w ogóle nie brała udziału w wyborach i była nastawiona bardzo niechętnie do władz komunistycznych i wojska "berlingowskiego". 22 stycznia przejechano przez rzekę Rozogę a następnie przez Narew. Posuwano się bez mapy, biorąc miejscowych przewodników. Tu urywają się zapiski "Tygrysa" i dalszy przebieg wydarzeń znamy już z tylko z raportów PUBP w Łomży. Wiadomo, że poprzez Chmielewo patrol pojechał do wsi Gumowo. Akurat odbywało się w niej wesele i partyzanci byli miłymi gośćmi dla patriotycznie nastawionych mieszkańców. Wydaje się, że patrol "Tygrysa" podczas wykonywania zadania osiągnął pewną granicę zmęczenia psychicznego i fizycznego. Jeszcze w trakcie pobytu na Mazurach "Tygrys", który na ogół świetnie dawał sobie radę, zaczął popełniać błędy. Jego ludziom także zaczęły już "puszczać" nerwy (np. fałszywy alarm w nocy 15/16 stycznia). Zetknięcie się z powszechnie życzliwą postawą ludności i opieką siatki NZW w Łomżyńskiem – bezpośrednio po okresie ogromnego napięcia psychicznego i zmęczenia fizycznego towarzyszących rajdowi w b. Prusach – uśpiło czujność "Tygrysa" i jego żołnierzy.

Rajd patrolu "Tygrysa" – część 3>

Rajd patrolu "Tygrysa" – część 3

Można zaryzykować tezę, …

Można zaryzykować tezę, że partyzanci po prostu zaczęli się czuć zbyt bezpiecznie. Tymczasem okres wyborów w powiecie łomżyńskim nie przebiegał spokojnie. W terenie stale działały grupy operacyjne złożone z funkcjonariuszy UBP i KBW oraz żołnierzy LWP, przeprowadzające aresztowania ludności według list przygotowanych przez PUBP w Łomży. Jedna z takich grup, dowodzona przez st. sierz. UBP Romana Płockiego, złożona z 4 referentów PUBP w Łomży oraz 2 oficerów i 28 żołnierzy 62 pp LWP poruszając się na 2 samochodach ciężarowych wyjechała późnym wieczorem 22 stycznia 1947 r. z Łomży na operację w gminie Lubotyń. Jej zadaniem było przeprowadzenie aresztowań mieszkańców kilku wiosek na podstawie list przygotowanych przez PUBP.

O pierwszej w nocy następnego dnia aresztowała czterech mieszkańców wsi Gniazdowo, po czym podzieliła się na dwie podgrupy. Jedna z nich, dowodzona osobiście przez sierż. Płockiego (1 pracownik UB, 1 oficer + 14 żołnierzy) zaraz za Gniazdowem natknęła się na dwie furmanki jadące z Chmielewa. Aresztowani furmani poddani szybkiemu śledztwu zeznali, że przewozili partyzantów. Zabierając ze sobą pechowych woźniców grupa operacyjna odjechałam do Lubotynia, skąd pieszo poszła do Chmielewa. Partyzantów we wsi już nie było, dowiedziano się jednak, że w niedalekim Gumowie jest wesele. Sierż. Płocki postanowił sprawdzić tę wieś i poprowadził do niej swych podkomendnych. Należy zauważyć, że zastępca szefa PUBP w Łomży ppor. Rewucki podawał w swym "raporcie specjalnym" skierowanym do szefa WUBP w Białymstoku, iż grupa już wyjeżdżając z Łomży miała informacje na temat wesela w Gumowie i otrzymała zadanie skontrolowania tej wioski. Bardziej wiarygodny wydaje się jednak raport dowódcy grupy operacyjnej, st. sierż. Płockiego sporządzony bezpośrednio po powrocie z akcji, w którym nie ukrywał on przypadkowego charakteru wydarzeń, które sprawiły, iż grupa mająca zupełnie inne zadanie zdecydowała się na udanie do Gumowa. Po dotarciu do Gumowa grupa operacyjna okrążyła dom weselny. W chwili gdy funkcjonariusz UBP i oficer LWP zbliżyli się do wejścia, z domu wyszedł partyzant – bez broni długiej (w późniejszym raporcie szef PUBP w Łomży opisał go, niezgodnie z prawdą, jako wartownika). Kompletnie zaskoczony, został natychmiast po cichu "zdjęty" i rozbrojony. Dwaj następni partyzanci, którzy wyszli z domu weselnego, zostali zapytani przez stojącego 6 metrów od drzwi sierż. Płockiego, kim są. Odpowiedzieli, że – "wojsko". Płocki zażądał, by ich dowódca podszedł do niego bez broni w celu porozumienia się. Por. „Tygrys” spełnił jego życzenie (zachowując jednak jeden ze swych pistoletów) i rozpoczął rozmowę z funkcjonariuszem UB, biorąc go zapewne za miejscowego partyzanta. Tak Płocki opisał dalszy rozwój sytuacji: "…wyszedł do mnie ubrany po wojskowemu jako porucznik dowódca bandy, po zapytaniu się przeze mnie z jakiego pułku pochodzi odpowiedział mi, że z 6-ej Brygady Wileńskiej, więc ja odebrałem temu porucznikowi broń: pistolet siódemkę belgijkę i odprowadziłem go do następnego budynku, tam porozmawiałem z nim i dowiedziałem się, że jest to oddział bandycki" .

"Tygrys" oraz wcześniej "zdjęty" jego podkomendny zostali odprowadzeni na tyły, gdzie pilnował ich osobiście dowódca grupy operacyjnej i jeden z żołnierzy. Jednocześnie Płocki wysłał dwóch gońców do drugiej części grupy operacyjnej, przeprowadzającej aresztowania w niedalekiej wsi Rogowo. Do domu weselnego poszedł oficer 62 pp wraz z kilkoma żołnierzami. Raport UBP nie opisuje przebiegu rozmowy jaka miała tam miejsce, ale można przypuszczać, że berlingowcy podali się za partyzantów, gdyż najpierw wyprowadzili "Hankę", a po 10 minutach kpr. pchor. ,,Anglika", rozbrajając ich następnie.

Pozostałych czterech członków patrolu "Tygrysa" znajdowało się w domu na krańcu wioski. Poszedł do nich ponownie gorliwy oficer 62 pp z trzema swymi ludźmi. Zamierzał i tych wziąć podstępem, gdyż tym razem powiadomił ich, że są wzywani przez por. "Tygrysa". Początkowo uwierzyli, gdyż zabrali broń i szykowali się do wyjścia, lecz coś musiało wzbudzić ich nieufność. Ostatecznie odmówili udania się z wojskowymi. Wówczas wezwano ich do poddania się. Odpowiedzieli, że "będą się bronić do ostatka, a żywcem wziąć się nie dadzą". Nastąpił dramatyczny moment, obie strony trzymały broń w rękach, w końcu jednak partyzanci pozwolili berlingowcom opuścić budynek. Może liczyli, że sprawa "rozejdzie się po kościach", jak to często bywało przy spotkaniach z wojskiem. Niestety tym razem wojsko miało nadzorców z UBP, zresztą dowódca plutonu 62 pp sam również wykazywał jakąś chorobliwą gorliwość.

Zaczynało już świtać, o 6.30 do Gumowa dotarła oczekiwana druga część grupy operacyjnej. Sierż. Płocki zażądał, by por. "Tygrys" wezwał swych ludzi do złożenia broni, ten jednak odmówił. Pracownicy UB i oficerowie LWP dysponując prawie dziewięciokrotną przewagą postanowili przeprowadzić szturm na budynek w którym znajdowali się partyzanci. O godzinie siódmej rano grupa operacyjna rozpoczęła ostrzał budynku zajmowanego przez czterech partyzantów. Żołnierze i pracownicy UBP obrzucili też obiekt granatami. Był już jasny dzień, partyzanci nie mieli szans na wyrwanie się z okrążenia. Podpalone przez atakujących gospodarstwo zaczęło szybko płonąć. Podjęta w tych warunkach próba przebicia nie powiodła się. Tak ostatnie chwile resztek patrolu "Tygrysa" opisał dowódca grupy operacyjnej w swym raporcie: "…zaczęliśmy zdobywać dom szturmem, strzelając z RKM-ów i KB-eków oraz rzucając granatami. Budynek w którym byli bandyci zaczął się palić lecz bandyci nie przerwali ognia do ostatniej chwili, aż zaczęło się wszystko obwalać z góry na nich, wtedy wyskoczyło już z ognia trzech bandytów na których płonęły ubrania i dwóch było rannych, natomiast czwarty bandyta przeszyty w domu serią kul z RKM-u spalił się z pistoletem w ręku. W budynku, w którym nie pozostało nic, wszystko spłonęło. Gospodarz domu z żoną i troje dzieci zostali przy życiu, ponieważ wyszli jak tylko zaczął się palić dom. Wszystko im się spaliło".

Wycinek mapy terenu (WIG 1933), na którym ostatnie dni spędził patrol "Tygrysa". W kółku, zaznaczona krzyżykiem – wieś Gumowo, w której partyzanci stoczyli swoją ostatnią walkę. [kliknij w miniaturkę mapy].

Z "raportu specjalnego" zastępcy szefa PUBP w Łomży ppor. Rewuckiego wynika, iż partyzantem, który odmówił złożenia broni i do końca bronił się w płonącym domu był Henryk Smorczewski "Sroka", "Kubuś". Już po nieudanej próbie przebicia się podjętej przez trójkę partyzantów, "Sroka" miał być jakoby ponownie wezwany do złożenia broni, nie wyszedł jednak z płonącego budynku. Ciężkie rany odnieśli Mieczysław Smorczewski "Słowik" i Bolesław Czubaszek vel Czubaszow "Czarny". Grupa operacyjna zdobyła 1 rkm, 2 PPSz, 7 pistoletów i 18 granatów. Reszta broni spaliła się (3 rkm, 2 PPSz, 2 pistolety, 16 granatów). Straty atakujących ograniczały się do jednego ciężko rannego żołnierza 62 pp. Już po zakończeniu walki grupa operacyjna otrzymała dalsze wsparcie – przyjechały dwa samochody ciężarowe załadowane pododdziałem 38 pp LWP.

Załadowano na samochody ujętych partyzantów oraz wcześniej aresztowanych cywilów i konwój pojechał do Łomży, gdzie więźniowie zostali przekazani w ręce funkcjonariuszy PUBP. Natychmiast rozpoczęło się śledztwo, które w pierwszym etapie dało dokładne dane personalne wszystkich ujętych. Dalsze śledztwo musiało przynieść pożądane przez "resort" rezultaty, gdyż ppor. Rewucki mógł napisać w końcowym fragmencie swego raportu:
"Tygrys" daje materiał na powiat Bielsk Podlaski na "Ryka", "Kreta", "Wiktora" i na jednego księdza z PSL. Dalsze dokładniejsze dane podamy w jak najbliższym czasie".

Brak jest dalszych danych o losach por. „Tygrysa". Nie figuruje on w oficjalnych wykazach osób straconych w okresie powojennym na mocy wyroków ferowanych przez sądy, nie wymienia go także jako skazanego na karę więzienia wewnętrzne opracowanie, dotyczące obwodu AK-AKO-WiN Bielsk Podlaski, sporządzone przez KW MO w Białymstoku. Wiadomo jednak, że w dniu 25.9.1947 r. WSR w Białymstoku skazał na karę śmierci Mieczysława Smorczewskiego (na mocy ustawy amnestyjnej zamieniono ją na 15 lat więzienia). Miesiąc później, 27.10.1947 r., karę śmierci otrzymał Tadeusz Warecki "Anglik" (złagodzono ją również do 15 lat więzienia), a Stefan Lekler "Ryś" dostał wyrok dziesięciu lat więzienia. Fakt, że o losie drugiego ciężko rannego partyzanta brak jest danych, wskazywać może, iż nie doczekał on procesu w wyniku odniesionych obrażeń, metod śledztwa oraz warunków uwięzienia.*

Działalność patrolu "Tygrysa", która zakończyła się tak tragicznie w Gumowie, trwała blisko cztery miesiące (w tym rajd pruski dwa miesiące). „Tygrys” początkowo zupełnie dobrze radził sobie w obcym i nieznanym terenie, wykazując inicjatywę, a nawet brawurę. Sama technika prowadzenia działań wskazuje na korzystanie z doświadczeń pododdziałów 5 i 6 Brygady Wileńskiej. Posługiwał się różnorodnymi środkami lokomocji do dalekich przerzutów (w tym – podobnie jak ppor. "Lufa" – zdobycznymi samochodami), często występował jako grupa wojskowa lub UB, ludność traktował dobrze, zawsze płacąc za zaopatrzenie i żywność, stale zmieniał miejsce postoju i starał się zacierać za sobą ślady. W czasie rajdu pruskiego zaatakował pięć posterunków MO. Cztery spośród nich rozbił zdobywając dużo broni, zaś jednym przypadku w wyniku oporu milicjantów został odparty. Zdobył samochód z funkcjonariuszami UBP, zlikwidował jednego funkcjonariusza i dwoje agentów resortu. Rozbił przygotowania do wyborów w dwóch gminach, a także wykonał kilka pomniejszych akcji.

6 Brygada Wileńska na zbiórce, 20 kwietnia 1946 r.

W ostatecznym rachunku przeprowadzona przez niego operacja zakończyła się jednak niepowodzeniem, gdy po wykonaniu rozpoznania na terenie b. Prus dał się zaskoczyć UBP w drodze powrotnej do macierzystego obwodu bielskiego. Na porażce patrolu zaważyły przede wszystkim błędy popełnione przez jego dowódcę w ostatnim etapie działań w Łomżyńskiem, zwłaszcza zupełnie niepotrzebne zatrzymanie się w nocy 23/24 stycznia w Gumowie zamiast kontynuowania marszu. Opisany powyżej rajd patrolu "Tygrysa" jest jedyną operacją wykonaną przez jednostki 6 Brygady Wileńskiej w b. Prusach Wschodnich, która w przeciwieństwie do 5 Brygady – konsekwentnie trzymała się terenu Podlasia.

Kazimierz Krajewski, Tomasz Łabuszewski

Powyższy tekst – autorstwa Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego – ukazał się pierwotnie w wydawnictwie „Znad Pisy”, Nr 15/2007. Dziękuję za zgodę na publikację artykułu.

* Fragment o losach patrolu "Tygrysa" po aresztowaniu pochodzi z książki K. Krajewskiego i T. Łabuszewskiego "Łupaszka", "Młot", "Huzar". Działalność 5 i 6 Brygady Wileńskiej AK (1944-1952), Warszawa 2002, s. 640.

Rajd patrolu "Tygrysa" – część 1>
Strona główna>

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 1

Ppor. Zdzisław Badocha "Żelazny"

Zdzisław Badocha ps. „Żelazny” (1925-1946), harcerz, ppor. Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej w latach 1942-1944, zastępca d-cy 9 patrolu 23 Ośrodka Dywersyjnego Ignalino – Nowe Święciany, w latach 1944-1946 dowódca szwadronu 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.

Plut./ppor. Zdzisław Badocha "Żelazny".

Zdzisław Badocha urodził się 23 marca 1925 roku w Dąbrowie Górniczej. Na chrzcie nadano mu imiona Zdzisław Stanisław. Kilka pierwszych lat swego życia spędził w rodzinnym mieście. Dalsze Jego losy związane są głównie z przebiegiem zawodowej służby ojca Zdzisława – Romana Badochy. W momencie przyjścia na świat swego syna pełnił on służbę na Śląsku w szeregach 11 Pułku Piechoty stacjonującego w Tarnowskich Górach. Wkrótce jednak Roman Badocha zaczął pełnić służbę jako żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza, formacji powołanej do obrony wschodnich granic Rzeczpospolitej. W związku z tym rodzina Badochów przeniosła się na Kresy Polski, w pierwszej kolejności na Polesie, do Ludwikowa a następnie Czudzina w powiecie Łuninieckim. Ojciec Zdzisława był wówczas żołnierzem 15 Baonu KOP „Ludwikowo”. W Ludwikowie Zdzisław spędził niemal całe swoje dzieciństwo. Za sprawą matki Wandy która bardzo aktywnie udzielała się społecznie, Zdzisław wraz z siostrą brali udział w różnych przedstawieniach akademiach, tam nawiązali swe pierwsze przyjaźnie. Zdzisław był pilnym uczniem, na przestrzeni lat szkolnych spędzonych w Ludwikowie osiągnął na ogół dobre wyniki w nauce, cechowała go zawsze bardzo dobra ocena z zachowania oraz bardzo dobre wyniki w sporcie. W pierwszej połowie 1937 roku po raz kolejny z uwagi na służbę ojca Zdzisława rodzina Badochów przeniosła się do Nowo Święcian na Wileńszczyźnie. Roman Badocha kontynuował służbę wojskową jako podoficer Batalionu KOP Nowo Święcany, zaś Zdzisław wraz ze swą siostrą Basią kontynuowali naukę w Publicznej Szkole Powszechnej stopnia III w Nowych Święcanach.

Legitymacja szkolna Zdzisława Badochy.

Rodzice Zdzisława byli bardzo aktywni na polu życia społecznego, zaangażowani byli m.in. w akcję dożywiania młodzieży szkolnej w Nowo Święcanach. Taka aktywność rodziców w życiu społecznym na pewno nie była bez wpływu na postawę młodego Zdzisława. W trakcie nauki w Nowo Święcanach Zdzisław ukończył m.in. w czerwcu 1938 roku Kurs Informacyjny Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej organizowany za pośrednictwem szkoły. Właśnie w końcowych latach swej nauki w Szkole Powszechnej w Nowo Święcianach, mając 13 lat, Zdzisław Badocha wstąpił w szeregi Związku Harcerstwa Polskiego, do drużyny harcerskiej im B. Głowackiego w Nowo Święcianach, podległej Komendzie Wileńskiej Chorągwi Harcerzy. Po pół roku złożył swe przyrzeczenie harcerskie przed harcmistrzem Józefem Maciusowiczem, organizatorem harcerstwa w rejonie Święcian, swym późniejszym nauczycielem biologii w gimnazjum święciańskim, przyjmując z Jego rąk krzyż harcerski nr 463. Jeszcze lipcu tego samego roku podczas pobytu na obozie stałym zdobył sprawność pływaka.

"Żelazny" pierwszy z prawej.

W 1938 roku Zdzisław został przyjęty do Państwowego Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego w Święcianach (szkołę tę ukończył m.in. słynny polski pilot Franciszek Żwirko). Ten okres życia Zdzisława Badochy jest niezwykle istotny gdyż właśnie wówczas podczas nauki w święciańskim gimnazjum poznał wiele koleżanek i kolegów, którzy będą walczyć razem z nim już za kilka lat w szeregach konspiracji Armii Krajowej (byli tam późniejsi żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, były m.in. późniejsze sanitariuszki Lidia Lwow „Lala” oraz Janina Wasiłojciówna „Jachna”). Kilku spośród nich będzie wraz ze Zdzisławem dzielić swój los aż do momentu jego śmierci w 1946 roku. Przyjaźń zapoczątkowana w szkolnym okresie, w latach okupacji zostanie dodatkowo scementowana przez dramatyczne przeżycia jakich będą uczestnikami i świadkami.

Od lewej: plut. Jerzy Lejkowski "Szpagat", plut. Zdzisław Badocha "Żelazny", plut. Henryk Wieliczko "Lufa". Białostocczyzna 1945 r.

Zdzisław Badocha podobnie jak wielu uczniów z Nowo Święcian do gimnazjum w Święcianach dojeżdżał codziennie kolejką wąskotorową, obie miejscowości były odległe od siebie o około 12 km. Kolejkę wąskotorową, którą dojeżdżano o szkoły młodzież zabawnie nazywała „kukszą”. Kolega gimnazjalny Zdzisława, Henryk Kiwiński tak zapamiętał podróże szkolne:
„… przechodzę zwykle pierwszy, potem przychodzi Stach (Stanisław Szostak) później Icek (Czesław Ilcewicz), Zdzich (Zdzisław Badocha), Kozioł (Czesław Kozłowski), Kiełbasa, Suchy i Adaś (…) witaliśmy się pospiesznie i zaraz wszyscy wsadzali nosy w łacinę której w dniu wczorajszym z różnych powodów nie nauczyli się”.
Zarówno dojazdy do szkoły jak i powroty do domu były doskonała okazja do różnych figlów i zabaw od których młodzież nie stroniła. Henryk Kiwiński po latach wspominał:
„Wygłupów było do licha i trochę…”, „pociąg czasem jechał wolno że niektórzy uciekali przed konduktorem i biegli szybciej niż jechał pociąg wskakując do innego wagonu” . Stanisław Szostak wspominając swego kolegę Zdzisława Badochę napisał „Badocha cieszył się znacznym autorytetem wśród kolegów. Opanowany i stanowczy potrafił utrzymać mores wśród rozbrykanych uczniów dojeżdżających kolejką z N.Święcian do szkół w Święcianach”. Bardzo podobnie obrazuje postać Zdzisława relacja Pana Kiwińskiego „ On był bardzo na serio, patrzył na to tak lekko z góry, charakteryzowała go postawa zdyscyplinowana, kojarzył mi się bardziej z sylwetką kadeta niż ucznia”.

"(…) postawa zdyscyplinowana, kojarzył mi się bardziej z sylwetką kadeta niż ucznia”.

W Gimnazjum święciańskim obowiązywał regulaminowy ubiór, chłopcy nosili czapki „maciejówki”, spodnie z wypustkami (niebieska dla gimnazjum, czerwona dla liceum) całości dopełniała dwurzędowa marynarka, „nigdy nie wolno nam było poza domem pojawić się inaczej jak w mundurze” wspominał Henryk Kiwiński.

Stoją od lewej: Plut. Zdzisław Badocha "Żelazny", ppor. Marian Pluciński "Mścisław", ppor. Jan Zaleski "Zaja". Białostocczyzna 1945 r.

Przed wybuchem II wojny światowej we wrześniu 1939 roku Zdzisławowi i jego kole
gom było dane ukończyć tylko jedną klasę gimnazjum. Zdzisław był dobrym uczniem, nie należał do prymusów ale był zdyscyplinowany. Uczył się m.in. języka niemieckiego a dużą wagę przywiązywał do sportu. Brał udział w zawodach narciarskich organizowanych przez gimnazjum w zimie 1938/1939, gdzie zajął drugie miejsce po swym przyjacielu Stanisławie Dybowskim, późniejszym żołnierzu 5 Wileńskiej Brygady AK ps. „Ćwiartka”, „Tajoj” (poległ w bitwie z Niemcami pod Worzianami 31 stycznia 1944 roku). Potwierdzeniem wybitnych osiągnięć w sporcie w latach szkolnych jest nadanie Zdzisławowi Państwowej Odznaki Sportowej klasy trzeciej stopnia pierwszego. Prawo do noszenia tej Odznaki Zdzisław uzyskał na podstawie decyzji Wojewódzkiego Komitetu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego w Wilnie z dnia 7 grudnia 1938 roku.

Kadra 4 szwadronu: plut. "Żelazny", plut. "Szpagat", plut. Leon Smoleński "Zeus", NN, kpr. Zbigniew Obuchowicz "Zbyszek".

W tym miejscu należy wspomnieć kilka słów o kadrze nauczycielskiej święciańskiego gimnazjum. W ogromnej mierze byli to ludzie cieszący się sympatią swych wychowanków, bardzo wielu z nich brało udział w walkach o niepodległość Polski w latach I wojny światowej a także na foncie wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Dyrektorem Państwowego Liceum i Gimnazjum im Józefa Piłsudskiego w Święcianach był Władysław Luro, oficer w stanie spoczynku. Jak wspomina Henryk Kiwiński był to „człowiek który kochał wojsko i żołnierską postawę wychowanków”. Krótko po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1939 roku został zamordowany przez NKWD. Innym nauczycielem wokół którego tłumnie gromadziła się młodzież był Józef Maciusowicz nauczyciel biologii oraz harcmistrz Hufca Święciany. On również został zabity przez bolszewików w 1939 roku.

Nauczyciele przekazywali uczniom nie tylko wiedzę, ale także starali się wśród swoich wychowanków kształtować postawy patriotyczne obywatelskie. Wszechobecny był etos odbudowy ojczyzny, potrzeba odbudowania młodych struktur państwowych zniszczonych po ponad stu dwudziestu latach niewoli. Wyobraźnię młodzieży pobudzały opowieści o bohaterskich walkach Wojska Polskiego, których to nauczyciele byli uczestnikami. W ten sposób ukształtowało się zasadniczo niemal całe pokolenie przedwojennej młodzieży, pokolenie które dzisiaj nazywamy „pokoleniem Kolumbów”. W podobnej zresztą atmosferze wychowywany był sam Zdzisław Badocha w swym ognisku rodzinnym. Zarówno ojciec jak i matka od najmłodszych lat starali się swym dzieciom przekazać najważniejsze wartości – patriotyzm, uczciwość, poświęcenie dla spraw wyższych, religijność.

4 szwadron, ostatni rząd od prawej: Danuta Siedzikówna "Inka", "Szpagat", por. "Mścisław", "Lufa", NN, Jerzy Fijałkowski "Stylowy", w pierwszym rzędzie od lewej drugi Witold Goldzisz "Radio", trzeci "Żelazny".

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 2>
Strona główna>

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 2

Kiedy wybuchła II wojna …

Kiedy wybuchła II wojna światowa, ojciec Zdzisława pożegnał się z rodziną i ruszył na wojnę. Przez dłuższy okres czasu nie było o nim wieści, zaś wśród wielu pogłosek pojawiła się i taka, że zginął pod Grodnem. Na wieść o tym Zdzisław wsiadł na rower i pojechał aż do samego Grodna, gdzie na szczęście wiadomości te okazały się nieprawdą. Roman Badocha został internowany na terenie Litwy.

Na pierwszym planie "Żelazny".

Tymczasem we wrześniu 1939 roku została aresztowana przez NKWD matka Zdzisława, ale po kilku dniach zostaje szczęśliwie zwolniona. Ponownie została aresztowana w kwietniu 1940 przez nowe władze litewskie, tym razem wraz ze Zdzisławem, pod zarzutem przynależności do polskiej organizacji konspiracyjnej. I tym razem zostali zwolnieni, cała rodzina została jednak w efekcie wywieziona na teren Litwy i osadzona w obozach pracy na 2 miesiące. Kolejny raz aresztowani zostali przez NKWD w 1941 i osadzeni w więzieniu w Wilnie. W 1942 roku Zdzisław rozpoczął pracę w konspiracji. W czerwcu złożył przysięgę ale już kilka miesięcy wcześniej rozpoczął regularną współpracę z podziemiem. Wraz z kolegami zbierali i magazynowali broń oraz inny ekwipunek, który wkrótce posłużył do zorganizowania pierwszego zbrojnego oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie, dowodzonego przez por. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” (zamordowanego przez sowieckich partyzantów w 1943 roku). Na początku 1943 roku Zdzisław Badocha wszedł w skład 23 Ośrodka Dywersyjnego Ignalino – Nowe Święciany i został zastępcą dowódcy 9 patrolu tego odcinka dywersyjnego, przyjmując pseudonim „Żelazny”. Ośrodki te zajmowały się prowadzeniem dywersji i sabotażu na komunikacyjnych szlakach kolejowych, toteż większość członków Ośrodka zatrudniona była na kolei. Zdzisław Badocha był zatrudniony na stacji kolejowej Nowo Święcany.

Rok 1945. Stoją od lewej: ppor.cz.w. Henryk Wieliczko "Lufa", zamordowany 14 marca 1949 na zamku lubelskim, por. Marian Pluciński "Mścisław", zamordowany 28 czerwca 1946 w białostockim więzieniu, mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", zamordowany 8 lutego 1951 na Mokotowie, wachm. Jerzy Lejkowski "Szpagat", ppor. Zdzisław Badocha "Żelazny", poległ w walce z UB 26 czerwca 1946 w Czerninie koło Sztumu.

Ważnym miejscem spotkań konspiratorów było mieszkanie Badochów gdzie odbywały się narady, spotkania konspiracyjne a także przyjmowano przysięgę od nowo wstępujących do Armii Krajowej. Zadaniem żołnierzy było zdobywanie broni, amunicji wszelkimi dostępnymi środkami, a także sabotaż i szkolenia wojskowe oraz zbieranie wszelkich informacji przydatnych dla działań Armii Krajowej a także kolportaż gazetki konspiracyjnej „Niepodległość”. M.in niszczono instalacje samochodów przewożonych na lawetach na front wschodni. Jego sylwetkę z tego okresu czasu obrazuje wspomnienie Władysława Szantera:
„…w pierwszym okresie działania wybitnie wyróżniał się w działalności Zdzisław Badocha który był duszą całego zespołu(…) jego uważałem za wzór postępowania a we wszystkich sprawach zwracałem się do niego. Dowódcę patrolu widywałem bardzo rzadko wobec wszelkich informacji jakie posiadałem przekazywałem dla Zdzisława Badochy, który swoim postępowaniem i zachowaniem wyróżniał się nad nami, którego uważaliśmy za swego dowódcę (…)”.

Ppor. Zdzisław Badocha "Żelazny" (1925-1946)

W marcu 1944 roku Zdzisław Badocha został zdekonspirowany podczas akcji otwierania wagonów. Stając przed koniecznością ukrywania się zdecydował udać się do partyzantki. Otrzymał przydział do 5 Wileńskiej Brygady AK, do kompani szturmowej w plutonie dowodzonym przez ppor Mieczysława Kitkiewicza „Kitka”. Tam poznał m.in. swych późniejszych przyjaciół z którymi jego losy związały się do końca: Henryka Wieliczkę „Lufę” oraz Jerzego Lejkowskiego „Szpagata”. 5 Wileńska Brygada Armii Krajowej dowodzona przez mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, w uzgodnieniu z komendantem Okręgu Wileńskiego AK ppłk Aleksandrem Krzyżanowskim „Wilkiem” nie wzięła udziału w operacji „Ostra Brama”, czyli uderzeniu oddziałów Armii Krajowej na Wilno, nie wierząc w dobre intencje sowieckiego „sojusznika”. Jego przewidywania okazały się trafne, gdyż walczące wspólnie z Sowietami oddziały AK zostały pod Wilnem okrążone przez oddziały NKWD i rozbrojone, a żołnierze i oficerowie AK aresztowani.

Żołnierze 4 Szwadronu 5 Brygady Wileńskiej AK, w górnym rzędzie od lewej: por. Marian Pluciński "Mścisław", plut. Henryk Wieliczko "Lufa", NN, plut. Zdzisław Badocha "Żelazny", środkowy rząd: plut. Jerzy Lejkowski "Szpagat", kpr. Zbigniew Fijałkowski "Pędzel", NN, na dole: Danuta Siedzikówna "Inka", NN "Beduin", Leonard Mikulski "Sęp", NN; Białostocczyzna 1945 r.

Oddział próbował przedrzeć się na Zachód, ale okrążony przez Sowietów, na polecenie mjr „Łupaszki” uległ rozwiązaniu. Dalej żołnierze mieli przebijać się na własną rękę. Zdzisław Badocha „Żelazny” przedzierał się w kierunku białostocczyzny w grupie dowodzonej przez „Kitka” (w grupie tej znajdowali się m.in. Henryk Wieliczko „Lufa”, Jerzy Lejkowski „Szpagat” czy Witold Kozłowski „Pikuś”). Okrążony przez jednostki NKWD Zdzisław Badocha wraz z kolegami został siłą wcielony do formujących się jednostek Wojska Polskiego „ludowego”, ale już w październiku 1944 roku wraz z innymi (m.in. Leonem Beynarem czyli późniejszym znanym historykiem Pawłem Jasienicą) powrócili do konspiracji, podejmując współpracę z podziemiem w rejonie Bielska Podlaskiego. Na bazie ocalałych partyzantów w kwietniu 1945 roku mjr „Łupaszko” odtworzył 5 Wileńską Brygadę Armii Krajowej. Zdzisław Badocha „Żelazny” objął funkcję dowódcy plutonu w 4 szwadronie dowodzonym przez por Mariana Plucińskiego „Mścisława”. Jako wyróżniający się żołnierz 22 maja został awansowany na stopień kaprala.

Od lewej: wachm. Jerzy Lejkowski "Szpagat", plut. Leon Smoleński "Zeus", w drzwiach plut. Zdzisław Badocha "Żelazny", wachm. Witold Galdisz "Radio", Jan Pabiś "Wieczorek", kpr. Bogdan Obuchowski "Zbyszek", na pierwszym planie po prawej st. strz. Jerzy Fijałkowski "Stylowy", siedzi trzecia od lewej sanit. Wanda Mickiewicz "Danka", w środku na pierwszym planie Antoni Zuchocki "Znicz"; Białostocczyzna 1945 r.

„Żelazny” wykazywał się wielką odwagą osobistą, jak choćby przechodząc w swobodnie narzuconym na mundur płaszczu przez zaskoczenie rozbroił wartownika pilnującego mostu na Bugu, dzięki temu cały 4 szwadron spokojnie przeprawił się na druga stronę rzeki. Odwagę „Żelaznego” z pewnością doceniał major „Łupaszko” gdyż parokrotnie powierzał mu zadania ochrony osob
istej. 15 sierpnia 1945 roku w dniu święta Wojska Polskiego major „Łupaszko” awansował kpr. Zdzisława Badochę „Żelaznego” do stopnia podporucznika czasu wojny.

We wrześniu 1945 major „Łupaszko”, wykonując rozkaz Komendanta Okregu Białostockiego, rozwiązał podległe mu oddziały. Po demobilizacji ppor. „Żelazny” otrzymał urlop, i wraz z ppor. Henrykiem Wieliczką „Lufą”, Jerzym Lejkowskim „Szpagatem” oraz Leonem Smoleńskim „Zeusem” udali się poprzez Lublin w rodzinne strony Zdzisława Badochy do Dąbrowy Górniczej oraz Sosnowca. Zdzisław liczył na spotkanie z matką, pragnął także odwiedzić długo niewidzianą rodzinę. Było to ostatnie Jego spotkanie z członkami rodziny.
Pod koniec roku wrócił z urlopu docierając pod Sztum na kwaterę majora „Łupaszki” i spędzając z nim okres świat Bożego Narodzenia. Wkrótce potem wznowił działalność bojową. W tym okresie bowiem mjr „Łupaszko” podporządkował się ponownie macierzystemu Okręgowi Wileńskiemu AK, ewakuowanemu na terytorium Polski centralnej oraz Pomorza i na polecenie Komendanta Okręgu ppłk Antoniego Olechnowicza „Pohoreckiego” rozpoczął działalność zbrojną.

Patrol partyzancki w marszu. Od prawej: plut. "Żelazny", plut. "Zaja", NN, plut. "Zeus", NN, 1945 r.

Na przełomie lutego i marca utworzono kilka patroli dywersyjnych, których zadaniem pozyskiwanie środków na działalność konspiracyjną (pieniądze, broń, amunicja, lekarstwa) prowadzenie szkoleń, a także bieżąca akcja zbrojna przeciwko najbardziej szkodliwym działaczom komunistycznym. Jednym z tych patroli dowodził ppor. Zdzisław Badocha „Żelazny”, a składał się on głownie z wileńskich harcerzy. Pieniądze uzyskiwano poprzez akcje ekspropriacyjne a jako jeden z głównych celi wybrano kasy monopoli spirytusowych. Powodem było wychowanie harcerskie i przestrzeganie 10 prawa harcerskiego.

Docelowym zamierzeniem majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” było jednak wznowienie bieżącej działalności partyzanckiej i utworzenie możliwie dużego zgrupowania leśnego na Pomorzu. 14 kwietnia 1946 roku w opuszczonym majątku Kojty koło Sztumu odbyła się pierwsza na Pomorzu koncentracja oddziałów mjr „Łupaszki”. Stawiło się na nią około 20 ochotników zdecydowanych kontynuować walkę z komunistami. Szeregi trzeciego już zgrupowania 5 Wileńskiej Brygady AK zasilili licznie oprócz stałej kadry żołnierze 3 Wileńskiej Brygady AK „Szczerbca” z okresu wileńskiego, większość z nich stanowili harcerze słynnej „Czarnej Trzynastki” (13 Wileńska Drużyna Harcerzy im Zawiszy Czarnego). Najwięcej wileńskich harcerzy znalazło się pod komendą ppor. Zdzisława Badochy „Żelaznego” także wileńskiego harcerza: sierż. Robert Nakwas Pugaczewski „Okoń”, Marian Jankowski „Marek”, kpr. Bogdan Obuchowski „Zbyszek”, Henryk Wojczyński „Mercedes”, plut. Henryk Urbanowicz „Zabawa”, kpr. Henryk Kazimierczak „Czajka”. Zastępcą ppor. „Żelaznego” został ppor. Olgierd Christa „Noc”, „Leszek”, harcerz „Błękitnej Jedynki Żeglarskiej”, żołnierz 3 Wileńskiej Brygady AK. Już wkrótce ta grupa miała stać się jednym z najskuteczniejszych i najbardziej niebezpiecznych dla nowej władzy ośrodków oporu.

4 szwadron, od lewej: Józef Kamiński "Ziutek", por. "Mścisław", "Inka", w środku mjr "Łupaszka", siedzą NN, Mieczysław Abramowicz "Miecio", wachm. Wacław Beynar "Orszak", wrzesień 1945 r.

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 3>
Strona główna>

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 3

Wiele doświadczeń …

Wiele doświadczeń wyniesionych jeszcze z przedwojennego harcerstwa, a następnie wypróbowanych w praktyce podczas działalności konspiracyjnej a później partyzanckiej stanowiło główny atut niezwykle mobilnej i aktywnej grupy ppor. „Żelaznego”. Przez okres ponad 3 miesięcy przerzucając się samochodami, pieszo czy nawet pociągami po rozległych obszarach Borów Tucholskich, Pomorza i Powiśla, skutecznie paraliżowali działalność administracji komunistycznej i służb bezpieczeństwa oraz wojska.

Od lewej: sierż. Robert Nakwas-Pugaczewski "Okoń", kpr. "Zbyszek", ppor. "Leszek".

Wobec tego niespodziewanego na tych terenach niebezpieczeństwa władza komunistyczna zorganizowała olbrzymie obławy z zaangażowaniem wielu środków technicznych oraz setek żołnierzy. W taką obławę szwadron ppor. „Żelaznego” wpadł w rejonie leśniczówki Płaskosz na terenie Borów Tucholskich. Sytuacja w jakiej znaleźli się partyzanci była o tyle niekorzystna, że znajdowali się w nierozpoznanym wcześniej terenie, jednak dzięki talentowi ppor. „Żelaznego” udało bezpiecznie umknąć się obławie. Tak te wydarzenie zapamiętał zastępca „Żelaznego” ppor. Olgierd Christa „Leszek”: „Zostaliśmy przyciśnięci do wezbranej Brdy, stojąc na wysokim zalesionym stoku […] Żelazny zdecydował się na przekroczenie rzeki i wyjście na odsłonięty, bezleśny teren. Nie trzymał się kurczowo zasad taktyki partyzanckiej[…] Żelazny wybrał na miejsce pobytu, i to na dwa dni świąt, gospodarstwo tuż obok Tucholi, w rozwidleniu szos na Chojnice i Czersk. Był to majstersztyk taktyczny stosowany również w późniejszym okresie. Przeciwnik nie doceniał naszej bezczelności”.

Zastępca "Żelaznego" ppor. Olgierd Christa "Leszek"

Niemal bezustanny nacisk wojsk bezpieczeństwa na szwadron „Żelaznego” determinował jego działalność. Ciągłe bezpośrednie zagrożenie śmiercią, towarzyszący stres, wszystko to bardzo zbliżało do siebie żołnierzy, byli za siebie nawzajem odpowiedzialni i w każdej sytuacji wspierali się wzajemnie. Z czasem więź, która istniała miedzy nimi, nabrała pięknego ale niezwykle tragicznego wymiaru. Nie chcąc wpaść w ręce funkcjonariuszy UB wielu było gotowych było odebrać sobie życie. Tak było w przypadku Tadeusza Urbanowicza „Moskito” który w jednej z potyczek ranny w nogę nie chcąc opóźniać odwrotu zaskoczonej przez wojsko grupy dostrzelił się z pistoletu wołając „czołem chłopaki”. Był to przejaw najwyższej odpowiedzialności i ofiarności.

Od lewej: ppor. "Zaja", NN, kpr. Tadeusz Urbanowicz "Moskito", 1945 r.

Funkcjonariusze UBP i KBW "pozują" do zdjęcia z wykopanym z grobu ciałem Tadeusza Urbanowicza "Moskito", październik 1946 r.

Największym sukcesem ppor. Zdzisława Badochy „Żelaznego” w kampanii pomorskiej 5 Wileńskiej Brygady AK była akcja przeprowadzona 19 maja 1946 roku na terenie dwóch ówczesnych powiatów: Starogard Gdański i Kościerzyna. Poruszając się samochodem rozbrojono tego dnia 7 posterunków milicji (w Kaliskach, Osiecznej, Osieku, Skórczu, Lubichowie, Zblewie i Starej Kiszewie) a dodatkowo zlikwidowano dwie placówki Urzędu Bezpieczeństwa w Skórczu i Starej Kiszewie. Warto w tym miejscu przypomnieć epizod jaki miał miejsce podczas rozbrajania funkcjonariusza UB w Skórczu, którego odnaleziono we własnym mieszkaniu: „zachował się po męsku, oświadczając Żelaznemu, iż nie będzie na klęczkach prosił o życie co zostało odebrane jako ewenement. Miejscowi nie mieli o nim negatywnej opinii”. Funkcjonariusza puszczono więc wolno, konfiskując jedynie broń. Ze względu na dobrą opinię i godną postawę nie rozstrzelano go, jak z reguły postępowano z funkcjonariuszami UB (i praktycznie tylko z nimi). Jest to przykład szlachetnej walki, humanitarnego traktowania przeciwnika, czemu zaprzeczała komunistyczna propaganda lat późniejszych. Na takie zachowanie nie stać było zaś funkcjonariuszy komunistycznych. Finał akcji przeprowadzonej 19 maja miał miejsce w Starej Kiszewie w pow. Kościerzyna, gdzie z rozkazu ppor. „Żelaznego” rozstrzelano pięciu funkcjonariuszy UB w tym sowieckiego oficera NKWD, doradcę PUBP w Kościerzynie lejtnanta Piotra Szyniedzina, niszcząc w ten sposób siatkę aparatu represji na tym terenie i destabilizując totalitarną władzę na dłuższy czas. Podczas akcji zdobyto ponad 20 sztuk broni oraz innego wyposażenia i kilka tysięcy amunicji. Było to na tyle spektakularne wydarzenie, iż komunikat o nim nadało radio BBC.

Funkcjonariusze UBP zlikwidowani przez szwadron "Żelaznego" w Starj Kiszewie.

W uznaniu zasług i w dowód zdolności dowódczych major Zygmunt Szendzielorz „Łupaszko” odznaczył ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” sygnetem 5 Wileńskiej Brygady. Było to osobiste wyróżnienie które otrzymywali tylko najwybitniejsi żołnierze 5 Brygady. Major „Łupaszko” wystąpił także z wnioskiem o odznaczenie ppor. „Żelaznego” Krzyżem Virtuti Militari V klasy w uzasadnieniu podając „Bardzo odważny, dzielny, pełen inicjatywy, wykazał wielką odwagę osobistą”. Znakomite wyszkolenie, zgranie oraz doświadczenie nabyte podczas wielu lat walki a także brawurowe i nieszablonowe kierowanie pozwalało żołnierzom ppor. „Żelaznego” na unikanie starć z dużymi oddziałami i omijanie obław.

Z czasem jednak siły aparatu represji zaczęły dokładniej koordynować swoje działania i zaczęły odnosić pierwsze sukcesy. W pierwszych dniach czerwca 1946 roku szwadron ppor. „Żelaznego” działał w rejonie Dzierzgonia i Sztumu, rozbrajając posterunki milicji i wywołując kontrakcję sił przeciwnika. W efekcie 10 czerwca 1946 roku podczas postoju we wsi Tulice szwadron został zaatakowany przez grupę operacyjną UB i MO. Co prawda grupa ta została całkowicie rozbita, ranny jednak został ppor. „Żelazny”. Opatrzony został natychmiast przez sanitariuszkę Danutę Siedzikównę „Inkę”, ale rana okazała się na tyle poważna, że wymagała pomocy lekarza. Dowództwo nad szwadronem przejął ppor. Olgierd Christa „Leszek”, nakazując bezzwłoczny wymarsz z miejsca potyczki. Najważniejszym celem było zapewnienie rannemu „Żelaznemu” opieki medycznej. Korzystając z kontaktów konspiracyjnych na tym terenie, został on umieszczony początkowo w majątku Zielenice, jednak jeszcze tego samego dnia przetransportowano go do nieodległego Czernina gdzie przez dwa tygodnie przebywał na rekonwalescencji w majątku, podległym wtedy Ottomarowi Zielke, działaczowi kaszubskiemu, współpracującemu z siatką konspiracyjną Okręgu Wileńskiego i działającymi w terenie szwadronami.

Żołnierze 4. szwadronu V Brygady Wileńskiej AK. Stają od prawej: wachm. Jerzy Lejkowski "Szpagat", Danuta Siedziakówna "Inka", kpr. Bohdan Obuchowski "Zbyszek", w środ
ku siedzi Kazimierz Kwiatkowski.

Do całości tych wydarzeń, doszedł czynnik ludzkiej zdrady. W wyniku podjęcia współpracy z UB łączniczki „Łupaszki” Reginy Żelińskiej ps. „Regina” resort bezpieczeństwa uzyskał informacje o właścicielach majątków udzielających pomocy wileńskim oddziałom. 28 czerwca 1946 grupa funkcjonariuszy PUBP z Malborka wyruszyła w celu aresztowania administratora majątku Zielenice Józefa Piątka. Nie zastawszy go jednak w Zielenicach kontynuowano dalsze poszukiwania. Tym sposobem funkcjonariusze UB i milicji trafili do Czernina, gdzie w zasadzie przypadkowo natknęli się na ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego”. Miał on tego dnia opuścić Czernin wraz z przybyłym już tam łącznikiem mjr „Łupaszki” Stanisławem Szczykno „Stachem”. Podjęta próba ucieczki zakończyła się śmiercią „Żelaznego. Zauważony podczas opuszczania pałacyku przez milicjanta Bolesława Łagockiego zaczął się ostrzeliwać. Wydawało się, że zdoła ujść lecz wtedy został ponownie ranny i zginął od wybuchu rzuconego przez milicjanta granatu.

Wykonane przez UB pośmiertne zdjęcie ppor. Zdzisława Badochy "Żelaznego"

Paradoksalnie milicjanci nie spodziewali się zastać tam legendarnego już dowódcy szwadronu. Zapewne gdyby posiadali taka informację nie zdecydowali by się na atak. Badocha został rozpoznany przez nich dopiero po sygnecie 5 Brygady na którym znajdowała się dedykacja. Adiutant „Łupaszki” Wacław Beynar „Orszak”, który odwiedził go w Czerninie krótko przed śmiercią napisał później: „Tak zakończył niezapomniany kolega i postrach dla Bezpieczeństwa”.

Majątek, w którym ukrywał się ppor. "Żelazny".

Członkowie, odtwarzającej jeden ze szwadronów mjr. "Łupaszki", Trójmiejskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej w parku przy majątku w miejscu, gdzie zginął "Żelazny"

Podporucznik Zdzisław Badocha „Żelazny” zginał w wieku 21 lat, był pełnym życia, niezwykle pogodnym człowiekiem, szanowanym i serdecznym kolegą, znakomitym dowódcą i oficerem. Przez niemal 50 lat propaganda komunistyczna przedstawiała Jego wizerunek jako zdegenerowanego bandyty, bezwzględnego mordercy niewinnych osób, milicjantów, kolejarzy itp. Dopiero od niedawna dzięki pracy wielu historyków możemy poznać prawdziwy niezafałszowany wizerunek Zdzisława Badochy i jego żołnierzy, którzy niemal wszyscy zapłacili najwyższą cenę za walkę pod rozkazami mjr „Łupaszki” i ppor. „Żelaznego”. Zarówno On jak i wielu innych nie ma dzisiaj własnego grobu, ich ciała zostały potajemnie pogrzebane w nieznanych miejscach.

Odsłonięcie tablicy pamiątkowej w Czerninie poświęconej ppor. "Żelaznemu" z udziałem członków Trójmiejskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej, odtwarzającej jeden ze Szwadronów 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. "Łupaszki".
Na zdjęciu poniżej, odsłonięcia tablicy dokonuje por. Józef Bandzo ps. "Jastrząb", żołnierz V Brygady Wileńskiej AK, towarzysz broni "Żelaznego".


5 grudnia 2004 roku grupa przyjaciół i sympatyków żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady AK upamiętniła ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” odsłaniając w Czerninie tablicę pamiątkową a 11 kwietnia 2006 r. w pobliżu fermy w Czerninie odsłonięto pomnik poświęcony „Pamięci żołnierzy szwadronu „Żelaznego”. Ma on tym większa wartość, iż głaz, na którym obecnie znajduje się napis, został ustawiony w latach 60-tych przez wspominanego Stanisława Szczykno „Stacha”, z zamierzeniem wykonania w przyszłości wspomnianego napisu.


Na tablicy błędnie podano wiek "Żelaznego" w chwili śmierci. Jako że od niedawna wiadomo, że urodził się 23 marca 1925 r., tak więc poległ mając 21 lat.


Autorzy: Piotr Niwiński, Łukasz Borkowski
Źródło: Rajd szlakiem żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. "Łupaszki"

Ppor. Zdzisław Badocha ps. "Żelazny" (1925-1946) – część 1>
Strona główna>

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych – 18 sierpień 1945 rok – część 1

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych – 18 sierpień 1945 rok

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych była, obok bitwy zgrupowania mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika” w Lesie Stockim i bitwy połączonych oddziałów podziemia narodowego pod dowództwem mjr. Franciszka Przysiężniaka "Marka", „Ojca Jana” pod Kuryłówką, jedną z trzech największych bitew oddziałów podziemia antykomunistycznego, stoczonych w powojennej Polsce. Bitwa została stoczona 18 sierpnia 1945 r. przez 1 szwadron 5 Brygady Wileńskiej, pod dowództwem por. Zygmunta Błażejewicza „Zygmunta” i oddział ppor. Władysława Łukasiuka „Młota” z oddziałami NKWD, UB i LWP, pacyfikującymi tereny Podlasia. Walka zakończyła się całkowitym zniszczeniem grupy operacyjnej, siejącej do tej pory postrach wśród okolicznej ludności i śmiercią jej dowódcy.

Por. Zygmunt Błażejewicz "Zygmunt", dowódca 1 szwadronu 5 Brygady Wileńskiej AK (fot. z lewej – przedwojenna z podchorążówki, z prawej fot. z 1946 r.)

Przed południem 15 sierpnia 1945 r. trzy szwadrony 5 Brygady Wileńskiej i oddział „Młota” wkroczył w zwartej kolumnie do Jabłonny Lackiej, w której właśnie odbywał się odpust. Postanowiono uczcić w ten sposób święto „Cudu nad Wisłą”. Mjr „Łupaszka” był nieobecny, wydaje się, że ogólna komenda nad Brygadą spoczywała w rękach por. „Zygmunta”. Mieszkańcy zgotowali partyzantom serdeczne przyjęcie, na każdym kroku spotykali się z objawami życzliwości, kobiety wręczały kwiaty. Żołnierze wzięli udział we mszy świętej, po której por. „Zygmunt” ze schodów kościoła przemawiał do zebranej ludności. Następnie kadra Brygady została zaproszona wraz z goszczącym w Jabłonnie duchowieństwem na plebanię, na obiad do księdza prałata Fijałkowskiego. Żołnierze wzięli natomiast udział w zabawie, zorganizowanej przez mieszkańców. Tańczono i śpiewano.

Wejście 1 szwadronu 5 Brygady Wileńskiej do Jabłonny Lackiej 15 sierpnia 1945 r.

Podczas obiadu do por. „Zygmunta” zgłosiła się delegacja gospodarzy z siatki terenowej AK-AKO z okolic Ostrożan gm. Drohiczyn. Wspomina on, że ludzie ci „dosłownie błagali o ratunek”. Jak wyjaśnili, na południowych terenach powiatu bielskiego, nad Bugiem, operowała sowiecka ekspedycja karna dowodzona przez mjr. NKWD Wasilija Gribko. Składała sie ona z 4 kompanii strzeleckiej 267 p. strzel. WW NKWD, plutonu 1 pp 1 DP LWP i grupy pracowników UBP w Bielsku Podlaskim. Sowieci mieli ze sobą niejakiego F[…] – dezertera z LWP, który przez krótki okres służył w partyzantce, zapewne „podesłany” przez resort, po czym zbiegł „do swoich”, oraz Mariana L[…], członka konspiracji, załamanego podczas tortur w śledztwie. Korzystając z ich informacji, dokonywali doraźnych represji na wskazanych ludziach z siatki terenowej. Dla „uprawomocnienia” tych działań mieli nawet ze sobą sędziego i prokuratora. Niezależnie od grupy operacyjnej mjr. Gribko, w rejonie Mielnika poszukiwała „bandy Łupaszki” szkoła oficerska 62 Dywizji Strzeleckiej WW NKWD. Ponadto w lecie 1945 r. na teren powiatu bielskiego stale wyjeżdżały grupy operacyjne 267 p. strzel. WW NKWD, 9 pułku KBW i 1 pp 1 DP. Przeczesywały teren, skontrolowały dziesiątki wsi, dokonując aresztowań, werbując agenturę, biorąc zakładników i podejmując doraźne działania represyjne. Grupy 9 pułku KBW penetrowały tereny nadnarwiańskie, m.in. 3-4 sierpnia 1945 r. w rejonie Suraża i 5 sierpnia 1945 r. w rejonie Cisówki. Por. „Zygmunt”, nie znając naturalnie tych wszystkich szczegółów, obiecał delegacji, że „zrobi porządek” z oddziałem mjr. Gribko.

Kościół w Jabłonnie Lackiej, z którego schodów por. "Zygmunt" przemawiał do ludności zgromadzonej na odpuście 15 sierpnia 1945 r.

Nocą 15/16 sierpnia 1945 r. 1 szwadron wraz z oddziałem „Młota” przeprawił się przez Bug na wysokości Drohiczyna. Całość sił znajdujących się pod komendą por. „Zygmunta” liczyła ok. 100 żołnierzy. Na przeprawie doszło do niecodziennego incydentu. Partyzanci zostali ostrzelani z prawego brzegu rzeki przez pojedynczego członka PPR, który zresztą zdołał uciec i skryć się gdzieś w terenie. Pojawienie się 1 szwadronu w powiecie bielskim zostało zasygnalizowane przez agenturę dowództwu NKWD w Bielsku Podlaskim. Przeciw por. „Zygmuntowi” wysłano natychmiast dwa bataliony 267 p. strzel. WW NKWD, kompanię 1 pp LWP, a także dywizyjną szkołę 62 DS NKWD w sile 142 żołnierzy, skierowaną spod Mielnika.
Tymczasem oddziały por. „Zygmunta” i ppor. „Młota przesunęły się na północny zachód (teren gminy Ciechanowiec). Pierwszy nocleg wypadł im we wsi Arbasy, gdzie ujęto i rozstrzelano koniokrada. Po dwóch dniach, w nocy 17/18 sierpnia 1945 r. oddziały stanęły na kwaterach we wsi Miodusy Pokrzywne. Na wschodnim skraju wsi, od strony majątku Ostrożany, zakwaterowana została grupa ppor. „Młota”, 1 szwadron zaś zajął resztę wioski. Około godz. 14:00, gdy miejscowe gospodynie kończyły przygotowywać posiłek dla partyzantów, do kwatery por. „Zygmunta” wpadł podoficer z oddziału „Młota”, meldując, że od strony Ostrożan zbliża się oddział przeciwnika. Zarządzono alarm, por. „Zygmunt” z partyzantami 1 szwadronu ruszył do wschodniej części wsi.
W tym momencie zerwała się gwałtowna ulewa. Po chwili od strony stanowisk ppor. „Młota”, gdzie na ubezpieczeniu stała drużyna kpr. Władysława Poryckiego „Wilka-1”, padły pierwsze strzały, zaraz potem rozpętała się gwałtowna wymiana ognia. Okazało się, że znaczna część grupy operacyjnej schroniła się przed deszczem w pierwszej wielkiej stodole na skraju wioski, gdzie zetknęła się z żołnierzami „Młota”. Około 25 żołnierzy grupy operacyjnej zdążyło zająć stanowiska w przydrożnym rowie na skraju wsi, reszta przyjęła obronę w owej stodole i jej bezpośrednim otoczeniu. Dalszy przebieg boju przedstawia relacja por. „Zygmunta”:

"Wybiegliśmy w ośmiu z naszej kwatery, dążąc do tej stodoły. Nie mieliśmy pojęcia, że jest napchana wojskiem. W prawo od stodoły stały chlewy, za którymi odbywała się niewidoczna dla nas walka, którą dowodził "Wiktor". Z rowu i poprzez dziury w stodole walił do nas nieprzyjaciel. Koło nas znalazł się ppor. "Młot" […]. Ze stodoły, o kilkadziesiąt kroków od nas, wyskoczyło kilku żołnierzy – zginęli natychmiast. Zza rogu wychylił się bokiem jeden, rzucając granat, który wybuchł nie czyniąc nam szkody. Gdy chciał rzucić drugi, posłałem seryjkę z PPS. Granat wybuchł na miejscu, przy rzucającym. Ryknąłem – "Konar, rakietę w stodołę!". Natychmiast stanęła w płomieniach. W środku ginęli ludzie. Przez wrota wypadł, ppor. Piwowarski (słynny z "badań" w więzieniu). Mundur palił się na nim i dymił. Nie bardzo przytomny, gasił rękoma. Posłałem serię. Upadł bez ruchu. Stanęliśmy za chlewami. Stodoła nie była już groźna. Po chwili z rowu zaczęły do nas bić
dwa "Dziekciary" (erkaemy Diegtariewa). "Konar", "Krystyna" i ja przywarliśmy do ziemi. "Młot", "Żwirko", dowódca 1 plutonu "Kruk", "Wacek" i pięciu naszych zalegli w płytkich dołkach. Nagle przed nami na równy teren, wybiegło dwóch od "Młota" z erkaemem, zajmując stanowisko obok glinianek (doskonała ochrona!). Nie zdążyli wystrzelić, jeden z "Dziekciarów" wykończył obydwóch. Z chlewa na nasze trzy głowy, sypały się drzazgi. Seria szła coraz niżej. No, kąt pochylenia przeszkodził w "dokończeniu zadania". Ryknąłem do tych z dołków – "Na obejście!". Zupełnie się nie kryjąc (były możliwości dojścia do glinianek) sierż. "Kruk" i "Wacek" wybiegli na odkryty teren i padli o 10-15 metrów od erkaemistów "Młota". "Kruk" drgnął jeszcze, celna seria z rowu dobiła go. Skoczył "Żwirko" i "Puchacz", kilkoma seriami z glinianek uspokoili najbliższy, zabójczy erkaem […]. Drugi uciekł wraz z załogą. Dostali od strony "Wiktora". Z rowu wyskoczyli dwaj cywile w kapeluszach (prokurator i sędzia), biegnąc do pola z owsem. Jeden padł natychmiast, drugi grzał dalej z czarną teczką w ręku. Chwyciłem od "Stasia" (ciężko ranny później) austriacki kb. Mój PPS nie donosił. Wystrzeliłem raz. Sędzia do owsa nie dobiegł. Od "Wiktora" zaczęto wołać – "Nie strzelajcie! Walicie do nas." – to strzelała reszta z rowu. Odpowiedzieliśmy, że to nie my. Walka trwała dalej. Stanąłem tuż przy zaczynającym się palić drzewie, okryty gałązkami gęstego drzewa. W Tym momencie huknął strzał. Gałązka nad skronią spadła ścięta kulą, zrobiło mi się zimno. Później gorąco. To była kula dla mnie. Wola boska. Ten sam snajper z lornetką położył w czasie wali trzech moich żołnierzy strzałami w czoło! "Dziadźkę –Orkana", erkaemistę "Gołębia" i "Pikusia" na kartoflisku. Chlewy płonęły wraz ze stodołą jak stos. Kryjąc się za zabudowaniami, ruszyłem wraz z "Konarem" i "Krysią" na kartoflisko – pole walki "Wiktora". Za nami posuwał się "Młot" […] Stanęliśmy za chatą oglądając pole walki. W tym momencie czapka leżącego w kartoflach "Pikusia" podskoczyła w górę. "To w łeb" – powiedział spokojnie "Młot" […] Wróg dalej ostrzeliwał przez drogę, "pilnowany" z glinianek przez "Żwirkę" i "Puchacza". Koło palącej się chaty, po tej stronie drogi, ciężko ranny "Harłapan" z okrzykiem- "Nie dajcie się chłopcy" – dostrzelił się z pistoletu. Zaciągnąłem drużynę i omijając palące się zabudowania zająłem stanowisko w rowach koło "Żwirki" i "Puchacza". Gospodarze dzielnie walczyli z ogniem, lokalizując pożar – około jedna trzecia wsi spłonęła.

Nieprzyjaciel – piętnastu, po wystrzelaniu amunicji, podnosił ręce do góry. Rzucali broń i wyszli z rowu na naszą stronę drogi. "Żwirko" z "Puchaczem" podeszli do plutonowego o bolszewickiej mordzie. Ktoś krzyknął – "uwaga na granat!". Plutonowy rzucił ogromny granat pomiędzy nich. Przywarliśmy wszyscy do ziemi. Granat wybuchł nie czyniąc nikomu szkody. Bolszewik zmarł natychmiast. Podbiegł do nas młody kapral "Ja wasz, ja z wami!"
– Przejęty śmiercią najlepszych żołnierzy, którzy jeszcze leżeli koło nas, nie domyśliłem się, że to zdrajca Fijałkowski. I tak wszyscy zginęli – piętnastu. Razem 61 nieprzyjaciół. Uratował się tylko konny goniec majora Gribko […]."


1 szwadron na postoju w Puszczy Białowieskiej. Stoi 9 z lewej por. "Zygmunt" (maj 1945 r.)

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych – część 2>

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych – 18 sierpień 1945 rok – część 2

Po dwóch godzinach walka, mająca bardzo zacięty charakter, została zakończona. Grupa operacyjna majora Gribko uległa całkowitemu zniszczeniu dopiero po wystrzeleniu amunicji i wyrzuceniu wszystkich granatów (partyzanci nie zdobyli ani jednego). Sam major Gribko bronił się do końca (martwy, ściskał w zaciśniętej ręce Waltera z wystrzelonym magazynkiem). Jeńców nie brano, ci którzy wyszli z rowu z podniesionymi w górę rękoma – zostali na miejscu rozstrzelani.

Sowietnik PUBP w Bielsku Podlaskim mjr NKWD Wasilij Gribko, zginął 18 sierpnia 1945 r. w walce 1 szwadronu 5 Brygady Wileńskiej w Miodusach Pokrzywnych.

Około godz. 16:00 ubezpieczenie od strony Ostrożan zameldowało, że w polu widzenia pojawił się pojazd pancerny, określany jako „pancerka” (samochód pancerny albo tankietka). Ostrzelany przez partyzantów z dwóch erkaemów, wycofał się. Powrócił później pod osłoną grupy piechoty (pododdział 2 batalionu 267 p. strzel. WW NKWD) i ostrzelał przesuwający się polami miedzy Miodusami i Ostrożanami oddział NSZ. Grupa ta kwaterowała w pobliżu, jednak pomimo umówionego sygnału alarmowego – wystrzelonych rakiet – nie przyszła z pomocą 1 szwadronowi.
Po zebraniu rannych i zabitych oraz zdobycznej broni oddział wycofał się w kierunku Perlejewa, gdzie pozostawił poległych („siatka” pochowała ich na cmentarzach w Perlejewie i Śledzianowie). Następnie odskoczył w lasy rudzkie. Tam pod opieką gospodarzy pozostawiono większość rannych, z których jeden wkrótce zmarł w Radziszewie. Straty grupy operacyjnej oceniane są różnie w różnych źródłach. Por. „Zygmunt” podaje – być może z tendencją do zawyżenia, że straciła ona 61 ludzi. Podobnie, na ponad 50 ludzi, oceniał je wywiad NZW. Dowódca 62 DS NKWD określał je na 27 zabitych i 8 rannych żołnierzy NKWD i LWP, pomijając pracowników UBP i „osoby towarzyszące” (informatorów oraz sędziego i prokuratora), a dowództwo 1 pp – na 30 zabitych (17 NKWD, 9 LWP i 4 UBP). Goniec por. „Zygmunta”, kpr. Rajmund Drozd „Mikrus” podawał w swych zeznaniach, że „po stronie Wojska Radzieckiego zginęło 30-35 osób”. Według naszych ocen nie mogły być mniejsze niż 36 zabitych. Poległo co najmniej 18 oficerów i żołnierzy NKWD, 11 żołnierzy LWP i 3 pracowników UBP z Bielska Podlaskiego. Do tego należy dodać pomijanych we wszystkich wyliczeniach dwóch pracowników wymiaru sprawiedliwości i dwóch informatorów.

Grób partyzantów 1 szwadronu poległych w Miodusach Pokrzywnych na cmentarzu w Perlejewie.

Po walce w Modusach przez powiat bielski przetoczyła się kolejna fala obław. Zastępca dowódcy 62 DS WW NKWD płk. Riezinkin otrzymał od gen. glejt. Nikołaja N. Seliwanowskiego (sowieckiego doradcy przy MBP) rozkaz przeprowadzenia operacji, mającej cel specjalny – całkowite zniszczenie „bandy Zygmunta”, uznanej za szczególnie groźną. W rejon Ostrożan, Drohiczyna i Siemiatycz przybyła grupa operacyjna wydzielona z 267 p. strzel. WW NKWD. Grupa 1 pp dowodzona przez por. Dudę, która przebywała w tym czasie w rejonie Siemiatycz „na zadaniu specjalnym”, została wzmocniona oddziałem por. Korobkowa, wydzielonym z II/1 pp (łącznie 152 żołnierzy). Pododdział Korobkowa wspólnie z jednostką NKWD dowodzoną przez płk. Riezinkina wyruszył 20 sierpnia 1945 r. z Ciechanowca w kierunku Bugu, penetrując wsie Wojtkowice – Glinna, Tworkowice i Dudy. Po osiągnięciu Bugu posuwał się do Grannego, gdzie ulokowane były główne siły płk. Riezinkina. W tym czasie grupa por. Dudy operowała w rejonie Siemiatycz.
W dniu 22 sierpnia 1945 r. z Białegostoku została wysłana w teren powiatu bielskiego grupa operacyjna 9 pułku KBW w sile 144 żołnierzy pod dowództwem płk. Tasłenki, wsparta plutonem moździerzy, wyposażona w radiostację. Miała ona wspólnie z jednostką NKWD z Bielska Podlaskiego (267 p. strzel.) przeprowadzić operacje w gminach Ciechanowiec i Brańsk. Głównym zadaniem tej akcji było zlokalizowanie i zniszczenie 1 szwadronu 5 Brygady Wileńskiej. Jednocześnie na ten sam teren wysłana został grupa operacyjna 1 pp. Połączone siły NKWD, KBW i LWP przeprowadziły 24 sierpnia 1945 r. akcje przeczesywania lasu Uroczyszcze-Rudka w rejonie Brańska oraz lasów koło Rudki. Dowódca 9 pułku KBW tak ocenił rezultaty tej operacji:

[…] w wyniku operacji zatrzymano ogólną siłą około 300 ludzi, z nich 61 dezerterów z WP i MO. Zatrzymano również 4 rannych bandytów, którzy zeznali, że są członkami bandy „Zygmunta” i że w tym rejonie działa ta banda, i lekarza, który leczył tych rannych bandytów schowanych w stogu siana.[…]

Znaczna część zatrzymanych byli to zupełnie przypadkowi ludzie. W Holonkach, Widźgowie i sąsiednich wioskach aresztowano około 50 osób, w tym członków NZW. Niestety, informacja o ujęciu rannych żołnierzy 1 szwadronu była prawdziwa. Można oceniać, że siatka nie zapewniła im należytej opieki. Wpadli w wyniku donosu. Byli bardzo okrutnie przesłuchiwani w PUBP w Bielsku Podlaskim (strz. Stanisław Romańczuk „Staś” stracił nogę, zmasakrowanego NN „Brodę” grupa UBP i KBW obwoziła po wioskach, żądając by wskazał osoby współpracujące z partyzantką). Jeden z rannych – od „Młota” – zdołał po dwóch tygodniach uciec z aresztu PUBP.
Tymczasem 1 szwadron przeczekał obławy na terenie gminy Boćki, kwaterując m.in. na koloniach Osmoli. Wiadomo już było, że termin koncentracji został przesunięty o tydzień. Maszerując w wyznaczone miejsce spotkania z mjr. „Łupaszką” i pozostałymi szwadronami, 6 września 1945 r. napotkano patrol MO z posterunku w Wyszkach. Jak informował meldunek PUBP w Bielsku Podlaskim:

"Z początku [milicjanci] chcieli uciec, ale im to nie udało się i zostali otoczeni przez bandę. Bandyci nie tknęli komendanta i jego współtowarzyszy, nie rozbroili ich, tylko wręczyli komendantowi pismo treści następującej:
Komenda Milicji Obywatelskiej w Wyszkach.
Wierzymy, że nowo zorganizowana Milicja ma na celu wyłącznie i jedynie ukrócenie samowoli bandytyzmu szerzącego się wśród ludności, nie chcemy jej w niczym przeszkadzać i utrudniać jej tak ciężkie zadanie. Stawiamy więc następujące warunki: 1/ Stawanie i zatrzymywanie się na „stój” wartownika, lub innego żołnierza. 2/ Podnoszenie rąk. 3/ Nieuciekanie i niekrycie się. 4/ Niestrzelanie do żołnierzy leśnych. 5/ Nieskładanie meldunków o postojach oddziałów leśnych i ich ruchach. 6/ Taktowne postępowanie z ludnością cywilną. W razie niedotrzymania jednego z tych warunków post[erunek] w Wyszkach zostanie zlikwidowany, jak został zlikwidowany post[erunek] w Boćkach i inne. Członkom Milicji nie odbiera się broni i amunicji, jeśli wypełniają nasze warunki. „Wiktor” ppor. 5 Br[ygada] Wileńska."

Jak widać z tego listu, „Wiktor” puścił wolno milicjantów ponieważ mieli dobrą opinię. Główna myślą tej korespondencji była wiara w dobrą wolę milicjantów z Wyszek i jednoczesne wysunięte ż
ądanie lojalnego zachowania wobec oddziałów partyzanckich i poprawnego stosunku do ludności. Nie był to przypadek odosobniony – z niektórymi posterunkami, częściowo obsadzonymi przez ludzi współpracujących z AK-AKO , wiosną i latem 1945 r. por. „Zygmunt” wymieniał nawet hasła w celu bezkonfliktowego poruszania się w terenie obu stron.

1 szwadron 5 Brygady Wileńskiej w marszu, lato 1945 r.

Obławy, które ogarnęły powiat bielski po bitwie w Miodusach Pokrzywnych, a zapewne także i zwłoka w nadejściu oczekiwanych rozkazów Komendy Okręgu, sprawiły, że termin zapowiedzianej koncentracji przesunął się o tydzień. Zmieniło się też jej miejsce. Mjr „Łupaszka” zarządził spotkanie wszystkich szwadronów 5 Brygady Wileńskiej na dzień 7 września 1945 r. w gajówce Stoczek gm. Poświętne, na wschodnim skraju powiatu Wysokie Mazowiecki. Miejsce koncentracji, która trwała dwa dni (7-8.9.1945 r.) otoczone było zewsząd lasami. Tu na wielkiej polanie po raz ostatni zebrali się wszyscy żołnierze Brygady. Stawiła się cała kadra, wszyscy dowódcy szwadronów i ich zastępcy. Mjr „Łupaszka” poinformował swych podkomendnych, że otrzymał rozkaz zdemobilizowania 5 Brygady Wileńskiej. Dokonanie demobilizacji jako jednorazowego aktu było po prostu niemożliwe i rozwiązanie oddziału miało jednak przebiegać stopniowo.

Kadra 5 Brygady Wileńskiej, sierpień 1945 r. Od lewej: NN, NN, ppor. Lucjan Minkiewicz "Wiktor", por. Marian Pluciński "Mścisław", por. Zygmunt Błażejewicz "Zygmunt", mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", ppor. Władysław Łukasiuk "Młot", ppor. Jan Zaleski "Zaja", ppor. Romuald Rajs "Bury".

Z czasem szwadrony zostały rozformowane, jednak szybko znaczna część żołnierzy Brygady, zagrożona ciągłymi obławami NKWD, KBW, UBP i LWP, wróciła do lasu i podjęła dalszą walkę, wzmacniana ciągle nowymi ochotnikami z obwodu bielskiego, „spalonymi” lub zagrożonymi aresztowaniem. 2 szwadron pod dowództwem ppor. Romualda Rajsa „Burego” nie uległ rozformowaniu i wraz z dowódcą przeszedł do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW), aby tam kontynuować walkę.

Ostatnia koncentracja 5 Brygady Wileńskiej, 7 września 1945 r. – leśniczówka Poświętne. W środku mjr "Łupaszka", obok z prawej ppor. "Młot", pierwszy z prawej stoi ppor. "Bury", klęczy z prawej por. "Mścisław".

Bitwa w Miodusach Pokrzywnych – część 1>

Opracowano na podstawie:
K. Krajewski, T. Łabuszewski, "Łupaszka","Młot","Huzar". Działalność 5. i 6. Brygady Wileńskiej AK (1944-1952), Warszawa 2002.

Szlakiem "Młota" i "Łupaszki" – część 12

Część XII

Kończąc tę napisaną w wielkim skrócie epopeję o "Młocie", warto jeszcze wspomnieć o kilku partyzantach, działających w powiecie sokołowskim. Już w 1946 r. podporządkowali się oni "Młotowi", lecz walczyli osobno w kilkunastoosobowych grupach.
Jednym z nich, bardziej znanym, był Kazimierz Wyrozębski ps. "Sokolik", ze wsi Niemirki, w gminie Jabłonna, urodzony w 1919 r. Podczas okupacji – żołnierz AK. Po wejściu Rosjan, w sierpniu 1944 r. wstąpił do milicji. Wkrótce został wysłany na siedmiodniowy milicyjny kurs do Otwocka. Gdy wrócił do Jabłonny, dowiedział się o aresztowaniach byłych akowców i o tym, że i on zostanie aresztowany. Wziął więc z posterunku pepeszę i poszedł do lasu. Wstąpił do Obwodowego Patrolu Żandarmerii WiN. Oddział liczył 12-15 osób. Grupa ta urządzała zasadzki na ubeków i funkcjonariuszy sowieckiego NKWD, dokonujących aresztowań na terenie powiatu. Oddział istniał do września 1945 r. Po jego rozwiązaniu "Sokolik" został dowódcą innego oddziału, liczącego około dziesięciu osób.

Od września 1945 r. do 1948 r. dokonał ponad trzydziestu akcji. Rozbił w powiecie około trzynaście posterunków milicji, w tym dwukrotnie posterunek w Jabłonnej. Dokonywał różnych rekwizycji w instytucjach państwowych i spółdzielniach. 13 grudnia 1947 r. z sześcioma partyzantami rozbroił posterunek milicji w Kosowie i zastrzelił dwóch funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa z Sokołowa: Łapacza i sędziego śledczego UB – Konopkę, wydającego wyroki śmierci. Była to prawdopodobnie jedna z ostatnich, większych akcji "Sokolika". Po tym wydarzeniu partyzanci ruszyli w stronę Sokołowa. Po drodze odłączyło się czterech z nich i udało się w okolice Sterdyni. Z pozostałymi "Sokolik" zatrzymał się na przedmieściach Sokołowa – kolonii Podkupientyn, u Jana Adamczyka – "Małego Jasia". Przebywali tu cały dzień, o zmroku udali się w kierunku Jabłonny.

Dalsza walka z nowymi władzami stawała się coraz trudniejsza. Ósmego lipca 1948 r. "Sokolik" z dwoma partyzantami: Czapskim i Czarnockim, zatrzymał się na skraju wsi Chądzyń, w gospodarstwie rolnika Piwka, przy drodze do Holenderni. Mieli oni przy sobie tylko krótką broń – pistolety. W pewnej chwili spostrzegli przez okno, że na podwórze weszło trzech milicjantów uzbrojonych w pepesze i karabiny. Mieli oni rzekomo szukać złodziei, którzy ukradli w lesie drzewo. "Sokolik" otworzył okno i wyskoczył przez nie. Zauważył to jeden z milicjantów i strzelił do niego z bliskiej odległości. "Sokolik" padł. Został ranny. Wiedział, jakie czekają go tortury, gdy dostanie się w ręce UB. Podniósł pistolet i strzelił sobie w głowę. Dwaj jego koledzy ostrzeliwując się, zbiegli. Tak brzmiała oficjalna wersja śmierci "Sokolika". Natomiast inni mówili, że do zagrody Piwka pierwsi przyszli milicjanci i zatrzymali się dłużej. Później przyszedł "Sokolik" z Czapskim i Czarnockim. Ciało "Sokolika" przywieziono do Sterdyni, a następnie do Sokołowa na rozpoznanie. Po identyfikacji, złożono je w nieczynnej prawosławnej drewnianej cerkwi, znajdującej się na tzw. Ruskim cmentarzu przy ul. Bartoszowej – dawniej Kudelczyńska. W protokole spisanym podczas identyfikacji napisano, że "Sokolik" w chwili śmierci miał przy sobie dwa pistolety i 60 zł (kilogram białego chleba kosztował wówczas 50 zł). Od końca 1945 r. do około 1950 r. składano w cerkwi wszystkich zabitych partyzantów (kilka razy wspinałem się do okratowanego okna, by zobaczyć, jak wygląda leżąca tu osoba czy kilka osób). Następnego dnia, po złożeniu ciała "Sokolika" w cerkwi, na cmentarz przyszło kilku ubeków. Kazali wyjść za bramę – opuścić cmentarz, znajdującym się tam osobom. Wykopali dół, tuż przy cmentarnym murze od strony ul. Bartoszowej i włożyli do niego ciało "Sokolika". Następnie grób zasypano i dokładnie zamaskowano. Jeszcze tego samego dnia, przed wieczorem, miejsce to odnalazł przyrodni brat "Sokolika" – Aleksander Wyrozębski. Kilkanaście lat później pochowano tu Tadeusza i Janinę Krasnodębskich. Ich pomnik stoi do dziś. Nie ma jednak żadnej wzmianki o "Sokoliku".

Po śmierci "Sokolika" na terenie powiatu pozostał z kilkoma partyzantami "Brzask" – Józef Małczuk, pochodzący z Wyrozębów, ur. W 1915 r. Podczas okupacji – żołnierz AK. W 1946 r. po śmierci "Boruty" mianowany przez "Młota" komendantem Obwodowego Patrolu Żandarmerii WiN – Szóstej Brygady Wileńskiej. Z ośmioma partyzantami przetrwał do 7 kwietnia 1950 r. Wcześniej przez kilka miesięcy śledzony przez szpicli UB – ormowców. Piątego kwietnia zaczęto przygotowywać wielką obławę na "Brzaska", który wówczas znajdował się z ośmioma partyzantami w lesie, między Jabłonną a Toczyskami. 7 kwietnia, wczesnym rankiem, las został otoczony przez 450 żołnierzy, kilku ubeków i ormowców z Jabłonny. Siły te wspierał krążący nad lasem samolot, obserwujący ruchy partyzantów. Dzień wcześniej przyszła do lasu na spotkanie z mężem, żona "Brzeska". On sam, zaniepokojony ruchami wojska, warkotem dziesiątków samochodów i krążącym nad lasem samolotem, wyszedł z gęstwiny drzew. Wtedy padły strzały ze strony zbliżającego się do lasu wojska, na którego czele szło kilku ormowców. "Brzask" upadł. Został trafiony kulą w okolicę serca. Podczas walki zginęło jeszcze dwóch partyzantów. Pozostałym udało się wyjść z okrążenia. Później została zatrzymana i aresztowana żona "Brzaska", skazana w specjalnym procesie na 10 lat więzienia. Przebywała w nim trzy lata. Pięciu innym osobom, które współpracowały z "Brzaskiem", urządzono w Jabłonnie pokazowy proces. Dwóch mężczyzn skazano na karę śmierci, którą później zamieniono na 10 lat więzienia. Pozostali również zostali skazani na długoletnie więzienie, lecz im zmniejszono karę. Tak zakończył się zbrojny ruch oporu w powiecie sokołowskim.
Kilkanaście lat później, jeden z ormowców z Jabłonny, chwalił się wśród "swoich", że to właśnie on zastrzelił "Brzaska", lecz i on już nie żyje.
Kończąc tę cząstkę historii lat powojennych, wspomnę, że w opisanych odcinkach mogą być pewne nieścisłości. Od tamtych dni minęło blisko 60 lat. Zawodzi już ludzka pamięć i nie da się podnieść z grobów tych, którzy tworzyli tę historię.

Marian Pietrzak

Szlakiem "Młota" i "Łupaszki" – część 11

CZĘŚĆ XI

W 1948 r. prawie w całej Polsce przestawało istnieć zbrojne podziemie. Powojenny, socjalistyczny ustrój umacniał się coraz bardziej. Przerzedziły się szeregi partyzantów. Ginęli dowódcy i całe oddziały. A ci, którzy pozostali, walczyli w małych grupkach na własnym terenie, nie podejmując już żadnych większych akcji zaczepnych. Osaczeni przez wojsko i ubeków, bronili się zaciekle. Często nie mogąc się wyrwać z zastawionej na nich pułapki, sami odbierali sobie życie.

Pomimo niekorzystnych dla podziemia zmian, oddział "Młota" istniał. Już w 1947 r. przeciwko temu oddziałowi została utworzona specjalna grupa operacyjna KBW. Jej celem było jego rozbicie. Grupa ta została podzielona na kilka, a nawet kilkanaście osobno operujących plutonów, przeczesujących teren po obu stronach Bugu. Podobnie postępowało wojsko w 1948 r., lecz "Młot" nadal był nieuchwytny. Jego oddział zmalał do 12-15 osób. A jednak nie poddawali się, trwali nadal. Obserwowali rozwój sytuacji na świecie i wierzyli, że wkrótce rozpocznie się trzecia wojna światowa. Wtedy oni zmobilizują swych sympatyków. Staną po stronie Zachodu, a po zwycięskiej wojnie będą bohaterami. (Gdyby wybuchła wojna "Młot" mógł liczyć na mobilizację z obu stron Bugu do trzech tysięcy osób). Jednak rzeczywistość była inna. Ani USA, ani ZSRR nie chciały podjąć tego ryzyka.

Czas płynął, zachodziły niekorzystne dla podziemia zmiany. Wielu schwytanym, jak i tym, którzy się ujawnili, władze urządzały pokazowe procesy. Urządzano je na rynkach, w remizach, na stadionach. W ciągu godziny zapadały wyroki śmierci lub długoletniego więzienia. (Widziałem osobiście taki proces na stadionie w Sokołowie. Starszy mężczyzna otrzymał 17 lat więzienia za posiadanie złamanej dubeltówki, którą ubecy specjalnie podrzucili podczas wizji w jego gospodarstwie, aby mieć podstawę do wydania takiego wyroku).

W maju 1948 r. oddział "Młota" został otoczony w lesie pod Ogrodnikami (między Drohiczynem a Siemiatyczami). W czasie prawie godzinnej walki zginęło dwóch partyzantów. "Młotowi" i kilkunastu innym udało się wymknąć z zastawionej obławy. Niedługo "Młot" przeprawił się ze swym oddziałem na drugą stronę Bugu. Mówiono, że było ich czternastu. Zatrzymali się w okolicy Sarnak. Nie kwaterowali już we wsi. Obozowali na skraju dużego kompleksu leśnego. Kiedy zamierzali opuścić to miejsce, ktoś doniósł grupie operacyjnej KBW, że w lesie znajdują się jacyś ludzie – prawdopodobnie partyzanci. Wojsko natychmiast otoczyło las. Doszło do wymiany ognia. Partyzanci posiadali trzy erkaemy. Żołnierze zorientowali się, że w bezpośredniej walce poniosą duże straty. Otoczono więc szczelnym pierścieniem część lasu. Postanowiono "Młota" i jego partyzantów wziąć żywych. To okrążenie trwało dwie doby. Partyzanci jednak nie poddawali się. Wieść o tym wydarzeniu dotarła do Sokołowa. Pamiętam, jak w mieście ormowcy i ubecy głośno mówili:

– "Młot" już dwa dni jest okrążony w lesie. Żywi się grzybami – powtarzali. Wojsko nie atakuje, bo nie chce tracić żołnierzy – chcą go wziąć żywcem?.

Lecz i tym razem "Młot" wymknął się z zastawionej pułapki. W nocy, w czasie zmiany wojskowych posterunków, jeden z oficerów postawił patrol w innym miejscu. Utworzyła się luka. Tą właśnie luką prześliznął się "Młot". Mówiono później, że oficer KBW zrobił to specjalnie, chcąc dać "Młotowi" możliwość ucieczki. Prawdopodobnie tego oficera postawiono przed sądem polowym. Za umożliwienie ucieczki "Młotowi" groziła mu kara śmierci. Były to tylko plotki rozsiewane przez ubeków. Jak było naprawdę, trudno dziś na to pytanie znaleźć odpowiedź.

Po tym wydarzeniu "Młot" ponownie przeprawił się na drugą stronę Bugu, udając się w kierunku Brańska. Po drodze nie podejmowali żadnych akcji zaczepnych. Jeszcze na początku tego roku, jego oddział kilkakrotnie atakował przemieszczające się samochodami oddziały KBW. Rozbijał posterunki milicji i ormowców, likwidował ubeków. Dalsza taka działalność stała się niemożliwa, ze względu na olbrzymie zagęszczenie na tym terenie oddziałów KBW, tj. około 50 samodzielnie działających plutonów, przeczesujących nieustannie okolice powiatów: siedleckiego, sokołowskiego i węgrowskiego z lewej strony Bugu i olbrzymiego wówczas powiatu Bielska Podlaskiego, ciągnącego się od Mielnika aż za Ciechanowiec i Brańsk, pod Suraż położony nad górną Narwią.

Już w końcu 1947 r. działalność oddziału "Młota" i wszelkie nieudane próby jego likwidacji zaniepokoiły najwyższe władze Polski. Sprawa schwytania tego "groźnego bandyty" stała się sprawą ogólnopaństwową, chociaż o tym głośno nie mówiono. W całym kraju zostały rozbite tzw. reakcyjne bandy, a "Młot" i jego banda nadal była groźna.

Zimą, na przełomie 1948/1949 r., "Młot" z kilkoma partyzantami przebywał między Brańskiem a Ciechanowcem, w okolicach takich miejscowości jak: Czaje, Radziszewo, Łempice, Pobikry i inne, zmieniając prawie codziennie miejsce pobytu. Tak dotrwał do 27 czerwca 1949 r. W tym dniu obchodził swoje imieniny – Władysława. "Młot" przebywał wtedy na kolonii wsi Czaje – Wólki. Było przy nim trzech partyzantów, w tym dwóch braci Dybowskich. We wsi młodzież urządziła zabawę. Kilka godzin wcześniej, jeden z braci Dybowskich dostał od "Młota" polecenie, by wykonał wyrok śmierci na milicjancie, który zbyt gorliwie prześladował byłych członków AK i sympatyków podziemia. Gdy Dybowski wrócił, "Młot" zapytał:

Zastrzeliłeś tego drania?

– Nie – odparł Dybowski. Kiedy wszedłem do mieszkania i skierowałem pistolet w stronę milicjanta, mówiąc mu, za co zginie, żona i dzieci zaczęły mnie gorąco prosić, abym nie zabijał ich ojca i męża. Szkoda mi było tych dzieci, dlatego darowałem mu życie.

Wtedy "Młot" mu odpowiedział: – Nie wykonałeś rozkazu. On się nie litował nad ludźmi i ich dziećmi. Nie zabiłeś drania, ja zabiję ciebie – mówiąc to, szybkim ruchem wyciągnął pistolet i strzelił do Dybowskiego. Ten padł martwy. "Młot" schował pistolet, a brat zabitego, Czesław, szybko wyjął pistolet i strzelił do niego. Kula okazała się śmiertelna. Po kilku dniach zgłosił to władzom bezpieczeństwa. Taka była oficjalna wersja śmierci "Młota" (1) opisana bezpiece przez Czesława Dybowskiego. A czy naprawdę tak było?

Tak zginął ten, który prawie przez pięć lat, po tzw. wyzwoleniu, z bronią w ręku bronił honoru tych, którzy walczyli z okupantem niemieckim, za co następnie byli wywożeni na Sybir i zabijani bez sądu.

W ciągu ostatnich lat nazywano ulice, stawiano tablice i pomniki tym, którzy nawet nie dorastali "Młotowi" do pięt. Imieniem tego wielkiego bojownika i patrioty nie zostało nazwane nic. Nie wiem, czy gdziekolwiek jest ulica Władysława Łukasiuka, czy poświecona jest mu jakaś tablica lub wystawiono pomnik. A powinien on wreszcie stanąć. Może w Drohiczynie, może w Ciechanowcu, w Korczewie – gminie, z której pochodził i która przez blisko sto lat należała do powiatu sokołowskiego. A może w Sokołowie jedna z ulic zostanie nazwana imieniem Władysława Łukasiuka, zamiast nadawać ulicom nazwy z dziecięcych bajek. Mam nadzieję, iż nadejdzie cza
s, kiedy tak się stanie.

(1) Symboliczny grób "Młota" znajduje się na skraju lasu rudzkiego, niedaleko miejsca, gdzie zginął.
c.d.n.