Ostatni leśni KWP "Murata" – część 3/3

Obok kpt. Jana Małolepszego ps. "Murat", na ławie oskarżonych zasiedli
księża: Stefan Faryś z parafii Rudlice, Wacław Ortotowski z parafii
Konopnica i Marian Łosoś z parafii Szynkielów. Rozprawie przewodniczył
ppłk Julian Polan – Haraschin
, a obok niego zasiedli mjr Mieczysław Widaj,
por. Stanisław Ludwiczak, protokolant kpt. Kazimierz Mochtak,
prokuratorzy wojskowi: mjr Henryk Ligięza i mjr Józef Sikorski oraz
obrońcy: Lucjan Ditrich-Miłobędzki – bronił "Murata", A. Gutowski –
bronił ks. Łososia, Z. Rusiecki – bronił ks. Ortotowskiego i T. Trzeciak
bronił – ks. Farysia.

4 marca 1949 r. zapadł wyrok. Na karę śmierci
skazani zostali: Jan Małolepszy ps. "Murat", księża: Ortotowski i Łosoś,
a ks. Faryś na 12 lat więzienia. 29 kwietnia 1949 r. Najwyższy Sąd
Wojskowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy. 13 maja 1949 r. prezydent
Bierut ułaskawił duchownych zamieniając karę śmierci na dożywocie.
Ostatecznie kary zasądzone wobec księży zostały później złagodzone. "Murata" odtransportowano do celi śmierci. 9 marca 1949 r. adwokat
złożył pospiesznie skargę rewizyjną skierowaną do NSW w Warszawie, ale
było już za późno. 10 marca bezpieka upomniała się o niego.
 
Przez 60
lat tuszowano przyczyny śmierci "Murata", mówiąc "iż zmarł śmiercią
naturalną". Dziś po odtajnieniu akt WUBP wynika niezbicie, że "Murata"
zakatowano podczas ostatniego "przesłuchania" w nocy z 10 na 11 III 1949
r. Sprawcami byli: zastępca naczelnika wydziału śledczego por. Tadeusz
Strąk oraz funkcjonariusze: Marian Stasiński, Jan Banalak, Jan Kokoszka,
Wacław Rzepkowski, Jan Trala i Leonard Zdziechowski.
W
odtajnionych aktach UB dotyczących śmierci "Murata" widnieje zapis:

Przeprowadzona sekcja zwłok "Murata" wykazała złamanie 4 żeber, krwawy
wypot w jamie opłucnej lewej oraz skurcz serca.

W wyniku tych obrażeń
zmarł 11 marca 1949 r. Oficjalna data zgonu podawana przez
komunistycznego prokuratora to "14 marca, zmarł –  na zawał serca".
Zwłoki "Murata" przewieziono potajemnie do gospodarstwa więziennego na
Stolu, gdzie według świadków, został skrycie pochowany. Mogiła pozostaje
nieznana. Jan Małolepszy "Murat" był ostatnim komendantem tzw.
powstania antykomunistycznego w województwie łódzkim. Był kontynuatorem
myśli niepodległościowej, kierując się w zsowietyzowanym kraju od 19 I
1945 r. ostatnim rozkazem gen. Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka": każdy z
Was musi być dla siebie dowódcą.

29 marca 1993 r. Sąd
Wojewódzki IV Wydział Karny w Łodzi unieważnił wyrok Wojskowego Sądu
Rejonowego z 4 marca 1949 r., uznając działalność kpt. "Murata" a tym samym
III Komendę KWP "za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa
Polskiego".

Por. Ludwik Danielak
"Szatan", "Bojar"
, dowódca
jednego z najdłużej
walczących
oddziałów KWP – "Trybuna". Jego grupa zdołała przetrwać do 1952 r. Aresztowany
przez UB w 1954 r. Rok później został skazany na karę śmierci i
stracony.


Zdjęcie śledcze por. Ludwika Danielaka ps. "Szatan", "Bojar" wykonane w WUBP w Łodzi w 1954 r.

Lista (niepełna) żołnierzy KWP "Murata" skazanych na karę śmierci przez WSR w Łodzi oraz zabitych w akcji przez siły UB, KBW i MO:

1.Antczak Władysław ps. „Czesław”, st. strz. 22 I 1948 r.
2.Bartyzel Stefan ps. „Żbik„ kpr. 31 X 1948 r.
3.Chowański Antoni ps. „Kuba”, ppor. 15 III 1950 r.
4.Chowański Jan ps. „Tadek”, kpr. 19 V 1950 r.
5.Coliński Józef ps. „Zarycz„, kpr.  22 V 1950 r.
6.Czyżak Władysław, ps. „Czarny”, kpr. 16 III 1952 r.
7.Danielak Ludwik ps. „Bojar„, por. 5 VIII 1955 r.
8.Derlatka Marian ps. „Jastrząb”, „Maciek„, kpr. 19 VI 1949 r.
9.Dwornik Władysław ps. „Wyrwa”, „Synek„, sierż. 30 IX 1949 r.
10.Florczak Stanisław ps. „Rzeźnik” plut. 14 VIII 1948 r.
11.Foriasz Leon ps. „Longin„ st. strz. 30 X 1947 r.
12.Frąk Franciszek, ps. „Komar„, strz. 30 X 1948 r.
13.Górecki Czesław ps. „Rzędzian„,  kpr. 22 V 1950 r.
14.Grzegórski Zenon ps. „Wisła„,  sierż. 22 V 1950 r.
15.Gwiazda Stanisław ps. „Witek„, sierż. 19 X 1949 r.
16.Janik Stefan ps. „Warta„ st. strz. 28 VII 1948 r.
17.Jaworski Andrzej ps. „Marianek„, sierż.  8 VIII 1949 r.
18.Jażdżyk Kazimierz ps. „Śmiały„,  st. strz., 11 V 1948 r.
19.Karbowiak Franciszek ps. „Dąbek„,  strz. 30 IX 1949 r.
20.Kasprzyk Stanisław, ps. „Chadziaj”, kpr. 26 VI 1947  r.
21.Krzemianowski Stefan, st. strz. 13 III 1949 r.
22.Krzywański Jan ps. „Złotnik„,  sierż., 13 IX 1949 r.
23.Kubiak Bolesław, strz. 13 VI 1947 r.
24.Kulesza Bronisław ps. „Stasiek„ strz. 1949 r.
25.Kuzia Tadeusz ps. „Igła„ kpr. 8 VIII 1949 r.
26.Kwapisz Jan ps. „Lis-Kula”, por.  21 VII 1951 r.
27.Lang Ryszard ps. „Krawiec„, „Kudłaty„, st. strz. 31 X 1948 r.
28.Małolepszy Jan ps. „Murat„ kpt., 11 III 1949 r.
29.Małolepszy Józef ps. „Brzoza„ , kpr. 29 XI 1947 r.
30.Marczak Stanisław ps. „Tomek”, „Szlama„ , sierż., 22 V 1950 r.
31.Michalak Ignacy ps. „Lotnik„,  kpr. 1 IV 1950 r.
32.Ograbek Władysław ps. „Łokietek”, plut. X 1947 r.
33.Pająk Mirosław  ps. Ziuk, st. strz. 26 II 1948 r.
34.Patela Jan ps. „Kędzior„  st. strz. 6 I 1947 r.
35.Perka Tadeusz ps. „Błyskawica”, kpr. 21 VI 1951 r.
36.Poryzała Feliks ps. „Doktor”, st. strz. 31 X 1948 r.
37.Prajs Józef ps. „Przesmyk„,  kpr, 5 VIII 1948 r.
38.Pyrka Józef ps. „Lipa„, st. strz. 25 X 1948 r.
39.Raczak Stefan ps. „Wicek„, strz., 17 VII 1949 r.
40.Skalski Kazimierz ps. „Zapora” por., 22 I 1948 r.
41.Skoczylas Józef ps. „Brzoza„ , „Miś”, kpr. 29 XI 1947 r.
42.Szczepański Kazimierz ps. „Rydwan”, „Wicher„ ppor., 22 V 1950 r.
43.Szymański Tadeusz ps. „Manifest„, sierż., 13 IX 1949 r.
44.Ślęzak Józef ps. „Mucha„, sierż., 26 VIII 1955 r.
45.Stanioch Antoni ps. „Czarny”, st. strz. 22 I 1948 r.
46.Tomaszewski Jan ps. „Radek”, st. strz. 2 X 1949 r.
47.Uchroński Marian ps. „Orlik„,  st. strz. 14 VIII 1948 r.
48.Wojewódka Józef ps. „Orzechowski„, kpr. 14 VI 1946 r.
49.Wojtczak Michał ps. „Zbigniew„, kpr. 22 V 1950 r.
50.Woźniak Bronisław ps. „Zemsta„, kpr. 14 VIII 1948
51.Wydrzyński Stefan ps. „Zygmunt„, st. strz. 26 VIII 1955 r.  


Epitafium w Hucie Czarnożylskiej ku pamięci żołnierzy KWP kpt. Jana Małolepszego "Murata".

Mogiły żołnierzy KWP "Murata" pozostają do dziś nieznane. Symboliczne epitafia znajdują się m.in. na cmentarzu w Wieluniu, kaplicy w Hucie Czarnożylskiej gm. Lututów, obelisku w miejscowości Orzeł gm. Brąszewice pow. Sieradz, na kościołach w Sieradzu i Skomlinie pow. Wieluń oraz w lesie Dobrońskie Góry pow. Łask.
26 września 2010 roku w Radomsku, staraniem Fundacji "Pamiętamy", zostanie odsłonięty pomnik poświęcony poległym i pomordowanym żołnierzom Konspiracyjnego Wojska Polskiego, w tym również żołnierzom kpt. Jana Małolepszego "Murata".

"Partyzantka"
W puszczy jodłowej gdzie poprzez drzewa
Niebo najczystsze barwy przesiewa.
Padłeś i mech cię przytulił miękki.
Wypadł karabin z żołnierskiej ręki.
Kula świsnęła serce przeszyła.
Puszcza to twoja mogiła.
Ciemno zielona i gałęzista.
Sercu wiernemu ostatnia przystań.
Gdy partyzancką śmiercią poległeś
Walcząc o życie i niepodległość.
Zbiegły się jodły nad tobą tłumnie
Śpij nam na wieki w jodłowej trumnie.
A twoja trumna wielka i cicha
Żali się rosą i wiatrem oddycha.
Siwym miesiącem i deszczem płacze
Nad partyzantem i nad tułaczem.

ppor. Kazimierz Szczepański ps. "Rydwan", "Wicher",
marzec 1948 r.

"Partyz
antka"

Ponury i blady na leśnym posłaniu.
Partyzant pod krzakami kwili
Choć krew mu się broczy rana się promieni.
Nuci w ostatniej on chwili.
Walczyłem o wolność kochanej Ojczyzny.
Broniłem jej zdrady i honoru.
Życie poświęciłem za rany i blizny.
Umieram dzisiaj w spokoju.
Podajcie wiadomość do matki mej z cicha,
że ległem w obronie Ojczyzny.
Niechaj mszę zakupi za krew męczennika.
Za trudy rany i blizny.

por. Jan Kwapisz ps. "Lis-Kula", 1949 r.

Ksawery Jasiak

Powyższy artykuł Ksawerego Jasiaka ukazał się pierwotnie w nr 6/2010 miesięcznika "Nowe Państwo. Niezależna Gazeta Polska" pod tytułem Ostatni leśni KWP "Murata". Działalność niepodległościowego ruchu oporu w środkowej Polsce po 1947 r.  Zdjęcia i tekst chronione są prawem autorskim. Kopiowanie, przetwarzanie oraz publikowanie w Internecie, książkach i innych mediach tylko za zgodą autora. Dziękuję autorowi za wyrażenie zgody na publikację.

Ostatni leśni KWP "Murata" – część 1/3>
Strona główna>

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 1/4

Grzegorz Wąsowski
[wybór zdjęć i opisy do nich – autor strony]

ZDAŃ KILKA O ZAPAŚCI SEMANTYCZNEJ, WSPÓŁCZESNEJ NARRACJI HISTORYCZNEJ, STOSUNKACH POLSKO-ROSYJSKICH I POMNIKU, KTÓREGO NIE MA
Motto: […] Na ziemi pozostaje łgarstwo, fałsz, przeinaczane fakty, tendencyjna kronika wypadków, wrzaskliwe uogólnienia. Na nic  to wszystko. Wielkie doświadczenie, dokonane za cenę krwi i rozpaczy, przepada dla potomności. I po wielkim wybuchu, jak popiół z wulkanu opada i ściele się bezwartościowy osad pustych sloganów.
Józef Mackiewicz, „Sprawa pułkownika Miasojedowa”

Wydarzenia  w relacjach polsko–rosyjskich, będące bezpośrednim bądź pośrednim następstwem tragicznej śmierci Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu w wyprawie na obchody zbrodni katyńskiej osób, wyzwoliły po polskiej stronie szereg zachowań, których punktem odniesienia była historia a źródłem chęć poprawy aktualnej kondycji stosunków na linii Warszawa – Moskwa. Dodatkowym dla nich impulsem była kolejna, 65. już rocznica upadku nazistowskich Niemiec, którą hucznie – czyli jak zwykle – obchodzono w Moskwie. Pośród tych zachowań  trzeba wspomnieć apel kilkudziesięciu osobistości życia publicznego o zapalenie lampek 9 maja na grobach żołnierzy radzieckich. Jeden z sygnatariuszy owego posłania do narodu polskiego, Jego Ekscelencja arcybiskup Józef Życiński, uzasadnił  swój podpis pod tekstem apelu w następujący, zdaniem niżej podpisanego, oryginalny sposób… […] to nie są groby wrogów, ale ludzi, którzy  PRZYNIEŚLI NAM WOLNOŚĆ…. (podkr. G.W.; cytat za „Gazetą Wyborczą”). Chyba trudno o bardziej rozbieżną z  obiektywną wiedzą historyczną i doświadczeniem osobistym setek tysięcy ofiar tej „wolności” pośród naszych rodaków, wypowiedź dostojnika Kościoła na temat tego, co w latach 1944-1945 przynieśli do Polski żołnierze Armii Czerwonej, a co było bez wątpienia śmiertelnym wrogiem rzeczywistej wolności w każdym jej wymiarze. Pewnej, smutnej symboliki, w kontekście przywołanej wypowiedzi Jego Ekscelencji, można upatrywać w tym, że jednymi z ostatnich „beneficjentów” owej „wolności”, przyniesionej nam w latach 1944-1945 przez żołnierzy Armii Czerwonej, byli bracia Jego Ekscelencji ze stanu duchownego – księża: Popiełuszko, Niedzielak, Suchowolec i Zych. Na szczęście dla nas wszystkich „wolność”, o której mówił arcybiskup Życiński, skończyła się dwadzieścia lat temu i od tego czasu możemy cieszyć się  prawdziwą wolnością. Po tamtej „wolności” pozostało jednak wielkie spustoszenie w świadomości ludzi, a jednym z najistotniejszych przejawów tegoż spustoszenia jest, trwająca do dziś zapaść semantyczna, która nie oszczędziła nawet Jego Ekscelencji.

Uważam, i to jest smutna konstatacja, że tylko przy zrozumieniu, iż żyjemy w czasach ciężkiego pomieszania pojęć, w czasach, które w sferze semantycznej są prostą kontynuacją okresu panowania komunistów,  to znaczy okresu, w którym wielu ważnym słowom odebrano ich pierwotny sens i wypełniono je treścią znaczeniową  przeciwstawną pierwotnej [śpiewał  o tym  Jan Krzysztof  Kelus: bo ktoś splugawił słowa: czyn, walka i towarzysz], można starać się usprawiedliwić wspomniane słowa arcybiskupa Życińskiego. Wtedy również można podjąć wysiłek wytłumaczenia obecności Bronisława Komorowskiego, na dodatek w towarzystwie Wojciecha Jaruzelskiego – człowieka, który prawie całe swoje dorosłe życie poświęcił walce o zaprowadzenie, a następnie utrzymanie w Polsce władzy partii komunistycznej, będącej  śmiertelnym wrogiem  wolności i prawdy (w tym prawdy o zbrodni katyńskiej) – 9 maja 2010 r. w Moskwie na obchodach rocznicy Dnia Zwycięstwa. Można wreszcie podjąć trud zrozumienia niekłamanego zadowolenia niemałej części naszych rodaków, a być może nawet ich większości, że żołnierze Wojska Polskiego maszerowali na Placu Czerwonym zaraz po żołnierzach Armii Czerwonej, a przed żołnierzami innych państw koalicji antyniemieckiej, czyli że przyznano im wysoką pozycję w szyku maszerujących triumfatorów, oraz że Bronisław Komorowski otrzymał od gospodarzy znacznie lepszą miejscówkę na trybunie honorowej niż pięć lat wcześniej Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. Znaczy Rosjanie nas docenili. Dodajmy, dla dopełnienia obrazu, że gdyby nie tragiczna śmierć Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, to zapewne właśnie on, zamiast Bronisława Komorowskiego, wybrałby się 9 maja w podróż do Moskwy, gdzie zająłby miejsce na trybunie honorowej ustawionej  na Placu Czerwonym. Przypomnijmy także i to, że urzędnicy kancelarii Prezydenta RP poważnie rozważali wówczas, czy należy skierować do Wojciecha Jaruzelskiego zaproszenie na pokład prezydenckiego samolotu. Bronisław Komorowski wątpliwości w tej sprawie nie miał i takie zaproszenie pod adresem Jaruzelskiego sformułował. Na marginesie, obecność  Jaruzelskiego w Moskwie akurat nie dziwi, bo on miał tam co  świętować. W maju 1945 r. to  Jaruzelski,  żołnierz komunizmu, miał realne powody, by  czuć się zwycięzcą. Wprawdzie do pełni szczęścia brakowało jeszcze pokonania rodzimych band reakcyjnego podziemia i ich szerokiego zaplecza społecznego, ale z tym Jaruzelski i jego towarzysze, wykorzystując potęgę militarną Armii Czerwonej, poradzili sobie stosunkowo szybko.

Hrubieszów 1946 r. Oficerowie
sztabu 5 pp, biorący udział w pościgu za oddziałami podziemia
niepodległościowego po ich nocnym ataku na to miasto 27/28.V.1946 r. Pierwszy z lewej
stoi por. Wojciech Jaruzelski, już wtedy nabierający wprawy w strzelaniu do rodaków; od prawej stoją: por. Pietrykowski i kpt. Kotwicki.

Warto jednak pamiętać, ze zwykłej przyzwoitości ludzkiej, że komuniści
swoje zwycięstwo w tej odsłonie zmagań (w propagandzie komunistycznej
zwanej „okresem  utrwalania władzy ludowej”) z tą częścią społeczeństwa
polskiego, która nie pogodziła się z komunistyczną niewolą, zbudowali na
trupach  kilkudziesięciu tysięcy naszych rodaków  poległych w walce,
pomordowanych i zmarłych w komunistycznych kazamatach oraz przy
pozbawieniu wolności dalszych ok. dwustu tysięcy naszych
współplemieńców, uznanych przez partię komunistyczną za realnych bądź
potencjalnych przeciwników.

Tu i poniżej kilku z tysięcy „beneficjentów” przyniesionej Polakom przez Armię Czerwoną „wolności”. Partyzanci z oddziału st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”
(patrol „Pilota”) zabici przez UB 23 VI 1950 r.: Władysław Grudziński „Pilot”,
Kazimierz Chrzanowski „Wilk”, Czesław Wilski „Brzoza”,”Zryw”, Hieronim
Żbikowski „Gwiazda”.


Żołnierze patrolu NZW plut.
Eugeniusza Lipińskiego „Mrówki”, polegli w walce z KBW i UB. Leżą od
lewej: Stanisław Radomski „Kula”, Stanisław Garliński „Cichy”, Eugeniusz
Lipiński „Mrówka”, Alfred Gadomski „Kajdan” i Eugeniusz Kuligowski
„Ryś”.


6 październik 1951 r.
Dziedziniec PUBP we Włodawie.Leżą zabici: Kazimierz Torbicz „Kazik”(z
lewej) i Edward Taraszkiewicz „Żelazny” (z prawej). W środku siedzi
Stanisław Marciniak „Niewinny”, skazany na karę śmierci, zamordowany 12
stycznia 1953 r. w więzieniu na Zamku w Lublinie.

Nie ma wątpliwości – jeżeli przyjąć staromodnie, że rzeczywistość tworzą fakty, a nie bieżące zapotrzebowanie polityczne, czyli  przede wszystkim walka o poszerzenie elektoratu – że Polska przegrała II wojnę światową sromotnie, zapewne jak żaden z jej uczestników. W  wyniku tej klęski na ponad cztery dziesiątki lat została zniewolona przez komunizm z centralą w Moskwie, który jako narzędzia podboju używał właśnie Armii Czerwonej. Tymczasem to właśnie Armii Czerwonej  rzekomy wielki wkład w  przywrócenie wolności narodom Europy czczono 9 maja 2010 r. w Moskwie,  i  to jej żołnierzom, poległym na ziemiach polskich w marszu na Berlin, mieliśmy gromadnie palić lampki na grobach. Warto może w tym miejscu przypomnieć, choćby z przywiązania do elementarnego porządku logicznego, że  w okresie II wojny światowej Polska miała  dwóch śmiertelnych wrogów: Rosję Sowiecką i hitlerowskie Niemcy, oraz że klęski Niemców nie należy mylić z polskim zwycięstwem. W  konsekwencji wypada, tak sądzę, zgodzić się z twierdzeniem, że polityk polski, który bierze udział w reżyserowanej na potrzeby propagandowych interesów Kremla  defiladzie wojskowej z okazji rocznicy Dnia Zwycięstwa godzi się na fałszowanie rzeczywistości, stając się  tego  zafałszowania wspólnikiem. Taki polityk deformuje rzeczywistość po pierwsze dlatego, bo zalicza Polskę do obozu zwycięzców II wojny światowej, po drugie – bo akceptuje płynący z Kremla w świat przekaz o Armii Czerwonej jako sile, która przyniosła wolność Europie środkowowschodniej, w tym także Polsce.

Dawne więzienie NKWD–MBP w Lublinie – Zamek Lubelski. Jedno z tysięcy takich miejsc w Polsce, gdzie – po kilkuletniej walce z okupantem niemieckim  – „odpoczywali” żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego, „beneficjenci” przyniesionej nam ze wschodu „wolności”… w rozumieniu abp Życińskiego.
Poniżej dawny obóz NKWD na Majdanku (pole nr III), w którym po „wyzwoleniu”  niemieckich
strażników z SS zastąpili sowieccy oprawcy z NKWD… jednak więźniowie pozostali ci sami – Polacy.

To skłania mnie do postawienia kilku, moim zdaniem,  poważnych pytań: czy w obliczu takich zachowań osobistości polskiego życia publicznego, można odbudować prawdę o historii Polski po II wojnie światowej, prawdę o bohaterskiej walce polskiego antykomunistycznego podziemia z drugiej polowy lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, o tym czym był komunizm, o roli Jaruzelskiego w zwalczaniu niepodległościowych aspiracji Polaków, itd., itd.?
Jak przywrócić słowom ich pierwotne znaczenie? Wydaje się, że jest to niezwykle trudne, jeżeli w ogóle możliwe. Nie da się przecież, w obrębie jednego spójnego systemu myślowego, pogodzić afirmacji dla żołnierzy Armii Czerwonej, jako siły wyzwolicielskiej dla części Europy, ani twierdzenia, że w latach 1944-1945 przynieśli oni Polsce wolność z szacunkiem  dla  epopei żołnierzy np. 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” czy innych oddziałów antykomunistycznego podziemia i ze zwykłym  poszanowaniem dla faktów. Są to przeciwstawne,  całkowicie wykluczające się symboliki i wartości.

A może nie mam racji? Może jednak istnieje, używając modnego dziś sformułowania, narracja historyczna, która temu zaradzi? Odpowiedzi wydaje się dostarczać red. Skwieciński w swoim artykule pt. Na placu Czerwonym być trzeba („Rzeczpospolita” z 29 marca 2010 r.), pisząc,że rosyjska narracja historyczna jest jednoczącą, łączącą carów, Lenina, Denikina i Armię Czerwoną.
Istotnie, ekipa polityczna Władimira Putina, byłego oficera  sowieckiego KGB, aktualnego premiera Rosji, czerpie garściami z  wykluczających się, całkowicie przeciwstawnych tradycji, wykorzystując je instrumentalnie dla realizacji swych bieżących interesów politycznych.  Jak się wydaje, oceniając rzecz po  dominującej od długich już lat pozycji Putina na rosyjskiej scenie politycznej, taka narracja historyczna jest skuteczna, czyli politycznie opłacalna. To nic, że polega ona na zadeptywaniu prawdy; wszak z jej rozpoznaniem wśród mas raczej słabo i nie o nią tu przecież chodzi. Ważne, że elektorat może czuć się w swej znakomitej większości usatysfakcjonowany (dla każdego coś miłego), pomimo, że ostatnie sto lat na rosyjskiej ziemi to historia znacznie bardziej dramatycznych i krwawych podziałów od tych, które były udziałem naszych przodków. Ekipie z Kremla drobny kłopot sprawa właściwie tylko, bagatela, ok. sześćset tysięcy Rosjan (niektóre źródła podają, że było ich drugie tyle), którzy w II wojnie światowej, po dezercji z szeregów Armii Czerwonej bądź  przejściu przez niemieckie obozy jenieckie albo będąc emigrantami jeszcze z okresu wojny domowej w Rosji z lat 1918-1920, podjęli, u boku Niemców, walkę przeciwko Związkowi Radzieckiemu, przeciwko komunizmowi, czyli w praktyce przeciwko Armii Czerwonej. Dodam, że trwali oni w tej walce  do końca działań wojennych, a po ich zakończeniu, na mocy porozumień jałtańskich, zostali wydani przez  Amerykanów i Anglików, wówczas wiernych sojuszników Józefa Stalina, w ręce sowieckie (na marginesie: pewien drobny epizod tej haniebnej operacji, w ramach której alianci  wydali  na śmierć bądź wieloletni pobyt w łagrach, także tysiące kobiet i dzieci, nosił kryptonim Keelhaul, co  oznacza przeciąganie pod kilem. Trzeba przyznać, że autor tego kryptonimu przynajmniej nie udawał, że rzecz idzie o obronę cywilizacji).

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 2/4>
Strona główna>

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 2/4

Dla nich nie ma póki co miejsca w panteonie  bohaterów, którym ekipa
rządząca Rosją oddaje hołd. Mają pecha – z punktu widzenia Kremla, tak
mocno inwestującego w drugowojenny etos Armii Czerwonej, ich
rehabilitacja jest, przynajmniej na ten moment, po prostu nieopłacalna.
Powie wielu: z punktu widzenia Rosji to przecież zdrajcy, absurdalne zatem jest oczekiwanie, że władze rosyjskie miałyby oddawać im honory.
Dobrze – odpowiem. Zdrajcy. Tylko kogo zdradzili? Związek Sowiecki?
Zgoda. Komunizm? Zgoda. Ale co to ma wspólnego ze zdradą Rosji? Nic, o
czym za chwilę. Zresztą i ze zdradą Związku Sowieckiego oraz komunizmu
sprawa nie jest zupełnie oczywista, bo takiego zarzutu nie da się
uzasadnić wobec tych Rosjan walczących u boku Niemców, którzy będąc
emigrantami z okresu wojny domowej w Rosji, nie byli nigdy obywatelami
sowieckimi. Byli natomiast od lat  zaciekłymi wrogami komunizmu.

W tym miejscu, powodowany troską o właściwy odbiór niniejszego tekstu,
decyduję się poczynić deklarację, która jest, ze wstydem to przyznaję,
haraczem na rzecz poprawności politycznej. Otóż chcę zapewnić, że
wspominając co najmniej kilkusettysięczną rzeszę Rosjan, którzy w II
wojnie światowej  byli sojusznikami Trzeciej Rzeszy, a przez to
oczywiście równocześnie byli wrogami polskiej sprawy (niektórzy z nich
dopuścili się zbrodni na Polakach, np. jednostki RONA użyte do
tłumienia  Powstania Warszawskiego), nie miałem i nie mam zamiaru czynić
z nich pozytywnych bohaterów, czy choćby przekonywać do zrozumienia ich
decyzji. Sądzę, że żadna fraza niniejszego tekstu nie uzasadnia takiej
jego interpretacji. Stąd to uczucie wstydu przy powyższym wyznaniu,
które ma mnie ocalić przed świętym oburzeniem czynników patriotycznych.
Przywołałem tę rosyjską zbiorowość wyłącznie na potrzeby dalszych
rozważań nad problemem zapaści semantycznej i wynaturzania faktografii
na potrzeby polityki bieżącej.

Wydaje się  rzeczą obiektywnie ciekawą, że w odrodzonej, powstałej po upadku komunizmu Rosji,  ludzie ci  nadal są  objęci anatemą władz państwowych, pomimo że, ujmując rzecz ściśle, owa rzesza Rosjan, którzy  zdecydowali się na walkę z komunizmem, chcąc nie chcąc po stronie Hitlera, to bez wątpienia żołnierze walczący o Rosję, o jej uwolnienie spod jarzma komunizmu i w tym znaczeniu, chyba najważniejszym dla każdego żołnierza, to żołnierze rosyjscy. W przeciwieństwie do żołnierzy radzieckich, czyli żołnierzy Armii Czerwonej, których walka nie miała nic wspólnego z Rosją, a wręcz przeciwnie – była prowadzona w interesie i pod rozkazami partii komunistycznej, której pierwszą i jednocześnie największą ofiarą padła właśnie Rosja – i których w żadnym porządku logicznym mianem żołnierzy rosyjskich określić się nie da.

Tak jak nie da się uznać, że na miano żołnierza polskiego, w tradycyjnym znaczeniu tego pojęcia, w którym mieszczą się całe idące przez wieki zastępy naszych zbrojnych przodków, broniących niepodległości i wolności lub bijących się o te święte wartości, zasługują  osoby robiące po 1945 roku karierę w Ludowym Wojsku Polskim, z  Wojciechem Jaruzelskim na czele. Zapewniam, że moim zamiarem nie jest obrażanie p. Jaruzelskiego, tak jak i wcześniej żołnierzy radzieckich, których, jak twierdzę, nie należy mylić z żołnierzami rosyjskimi.  Po prostu jestem przekonany, że twierdzenie powyższe jest logicznie poprawne i obiektywnie ścisłe. Przypomnę, że p. Jaruzelski służył nie w Wojsku Polskim, lecz w Ludowym Wojsku Polskim. A to zasadnicza różnica, gdyż przymiotnik ludowe/ludowy, będący  elementem rozwinięcia skrótu LWP, całkowicie  niszczy znaczenie wszelkich słów, z jakimi się on łączy. To słowo-pasożyt, słowo-łasica. Tak jak rzekomo łasica jest w stanie opróżnić jajko bez pozostawienia widzialnego śladu, tak słowa takie jak ludowy, społeczny, potrafią pozbawić każdy termin znaczenia, z którym tworzą związek, pozornie pozostawiając je nienaruszone [za Friedrich August von Hayek, „Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu”]. Dla lepszego zobrazowania powyższej myśli warto wspomnieć takie pojęcia, znane w okresie PRL-u, jak „kraje demokracji ludowej”, czy „sprawiedliwość socjalistyczna”, która w myśl słusznej obserwacji z tamtych lat, miała tyle wspólnego ze sprawiedliwością, co krzesło elektryczne ma wspólnego ze zwykłym krzesłem z salonu. Tak też jest i z „Ludowym Wojskiem Polskim” – słowo „Ludowe” pozbawia jakiegokolwiek realnego znaczenia słowo „Polskie”, wysysa całą jego treść, znosi jego sens. Pozostaje zatem tylko słowo „Wojsko”. I  teraz wszystko się zgadza. Bez wątpienia bowiem p. Jaruzelski żołnierzem był. Być może nawet dzielnym. Tyle że żołnierzem  komunizmu z  centralą w Moskwie.

Wojciech Jaruzelski i Leonid Breżniew na Krymie w sierpniu 1982 r.

Fidel Castro i Wojciech Jaruzelski.

Wszystkich, którzy w tym miejscu wzruszą ramionami lub obdarzą mnie nieprzyjaznym epitetem, uznając, że godzę w cześć  żołnierzy LWP, proszę, by zwrócili uwagę na pewien znamienny fakt z historii  szlaku bojowego tegoż wojska. Otóż, ilekroć po 9 maja 1945 roku LWP wyjeżdżało poza bramy koszar oraz tereny poligonów i używało broni z ostrą amunicją, zawsze, jeżeli nie liczyć akcji przeprowadzonych w latach 1945-1947 przeciwko obywatelom Rzeczpospolitej narodowości ukraińskiej [podstawowym celem działań LWP przeciwko mniejszości ukraińskiej, który zresztą osiągnięto, było wygnanie z domostw i przymusowe przesiedlenie kilkuset tysięcy ludzi, z których znakomitą większość przesiedlono na ziemie leżące na wschód od aktualnych granic Polski; warto też dodać, że największe okrucieństwa ze strony LWP zostały wówczas popełnione  nie w roku 1947, podczas akcji „Wisła”, lecz jesienią roku 1945], strzelało do Polaków, walczących lub protestujących w sprawie wolności lub chleba. Za wyjątkiem oczywiście strzałów oddanych latem 1968 r. do naszych sąsiadów-Czechów, którzy bynajmniej  nie chcieli wtedy pomścić aneksji Zaolzia z 1938 roku, tylko śnili swój sen o wolności.

Czy  rzeczywiście pacyfikacje polskich wiosek z lata 1945 roku, walki u boku NKWD lub UB z polskim podziemiem niepodległościowym w tym samym czasie, strzały do rodaków w Poznaniu w 1956 r. i na Wybrzeżu w 1970 r., współudział w rozpędzeniu Praskiej Wiosny, ramię w ramię z bratnimi żołnierzami Armii Czerwonej i innych „krajów demokracji ludowej”, latem 1968 r., czy wreszcie blokowanie strajkujących w grudniu 1981 r. zakładów pracy, z KWK „Wujek” na czele – bo taki jest realny „szlak bojowy” LWP po zakończeniu II wojny światowej –  mają być elementem historii polskiego oręża? Jeżeli przyjąć, że LWP było wojskiem polskim, to konsekwentnie musimy uznać, że właśnie tak. A wtedy czas najwyższy pomyśleć w jaki sposób nakłonić p. Jaruzelskiego, aby raczył przekazać do Muzeum Wojska Polskiego np. swój mundur, w którym 13 grudnia 1981 roku ogłosił narodowi wprowadzenie stanu wojennego. Pora, by ta zasłużona dla popularyzacji  historii Wojska Polskiego placówka muzealna, wzbogaciła się o tak cenny eksponat. Intuicja podpowiada mi, że najskuteczniejszy dla osiągnięcia tego celu będzie sformułowany w tej sprawie, w formie listu otwartego, apel przedstawicieli elity intelektualnej i moralnej naszego społeczeństwa, niekwestionowanych autorytetów znaczy, do p. Jaruzelskiego. Liczę, że w tak ważnej  dla ogółu kwestii nasze autorytety nie zawiodą. A poważnie, LWP powstało z inicjatywy komunistów i na potrzeby partii komunistycznej, pozostawało przez cały czas swojego istnienia pod jej pełną kontrolą i jako takie podejmowało działania zgodne z  celami  i interesami tejże partii, czyli przeciwko wolności narodu i jednostek. W tym nie różniło się ono niczym od Armii Czerwonej i innych wojsk „krajów demokracji ludowej”.
Na koniec tego wątku informacja osobista, która, mam nadzieję, wzmocni moje zapewnienie że nie chcę nikogo obrazić, a jedynie wskazać na kompletne pomieszanie pojęć w materii, którą niniejszy tekst podejmuje. Otóż ukochany brat mojej babci ze strony mamy zginął jako żołnierz LWP  podczas walk o Wał Pomorski. Ale  ten smutny dla mojej rodziny fakt nie zmienia przecież prawdy o LWP.

13 grudnia 1981 r. Wojciech Jaruzelski wypowiada wojnę własnemu narodowi…

…rzuca przeciwko społeczeństwu uzbrojone po zęby Ludowe Wojsko „Polskie”…

…za pomocą którego pacyfikuje niepokornych. 16 grudnia 19
81 roku czołgi LWP pod kopalnią „Wujek” w Katowicach. To był dzień, w którym zginęło 9 górników.

Wracając do naszych relacji z Rosją, uważam, że deformowanie prawdy na potrzeby doraźnych interesów czy wizji politycznych, czyli – ujmując rzecz w sposób przyjemny dla oczu czytającego ten tekst – narracja historyczna, która łączy, nie dzieli, ta sama narracja, która Putinowi pozwala czerpać z tradycji Denikina i Lenina jednocześnie, a Bronisława Komorowskiego zaprowadziła  na obchody rocznicy Dnia Zwycięstwa i kazała mu stanąć na trybunie honorowej na Placu Czerwonym w Moskwie w fałszywej roli reprezentanta kraju z obozu zwycięzców II wojny światowej, a nie kraju będącego ofiarą partii komunistycznej z centralą w Moskwie i jej zbrojnego ramienia – Armii Czerwonej, co zresztą Bronisław Komorowski uczynił przy powszechnej akceptacji czołowych postaci polskiej sceny politycznej, ma przed sobą wspaniałą perspektywę. Jest bowiem łatwa i przyjemna dla oczu i uszu mas, a dla polityków ma walor bezproblemowości i skuteczności. Przyszłość stosunków  postpeerelowsko – postsowieckich, przepraszam – powinno oczywiście być: polsko – rosyjskich jawi się zaiste różowo.

Narzekanie w rodzaju niniejszego tekstu zwykle atakowane jest z powodu braku propozycji  rozwiązań konstruktywnych. Jakby zwrócenie uwagi na blagę nie było wartością samą w sobie. Nie chcąc jednak wywieszać białej flagi wobec oskarżenia o  krytykanctwo, przy braku przekazu pozytywnego, chcę wydobyć z mroków zapomnienia pewien epizod,  który mógłby posłużyć za tworzywo historyczne do zbliżenia polsko-rosyjskiego, bez konieczności dokonania brutalnego gwałtu na faktach. Nie wiadomo wprawdzie  na ile pomysł, o którym za chwilę, przypadnie do gustu stronie rosyjskiej, ale skoro tamtejsza narracja historyczna mieści i Lenina i Denikina, to są szanse, że spotka się on z przychylnością  władz rosyjskich. Zanim przejdę do rzeczy chcę podkreślić, co oczywiste dla tych niewielu, którzy mają pojęcie o historii naszego kraju, że  zadanie znalezienia materiału dla pozytywnego, ale jednocześnie prawdziwego, przekazu historycznego na użytek procesu ocieplania stosunków polsko-rosyjskich nie jest łatwe do wykonania. Na  przestrzeni dziejów  żołnierz rosyjski, a następnie radziecki, pojawiający się na ziemiach polskich kojarzył się  bowiem ze zniszczeniem, gwałtem, bezprawiem, agresją i zniewoleniem, zagrożeniem lub utratą niepodległości. Tak było od rzezi Pragi poczynając, a na przyniesieniu „wolności” w latach 1944-1945, żeby posłużyć się językiem Jego Ekscelencji arcybiskupa Życińskiego, kończąc.

Z pomocą w poszukiwaniach historycznej platformy nadającej się do poprawy relacji polsko-rosyjskich przyszła mi publikacja autorstwa Kazimierza Krajewskiego – wybitnego znawcy polskiego podziemia niepodległościowego z lat 1939–1954, podpory merytorycznej Fundacji „Pamiętamy”, której pracami mam zaszczyt współkierować. W artykule  Pomnik, którego nie ma, opublikowanym ponad dziesięć lat temu w periodyku „Przeszłość i Pamięć” [wydawanym przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa; zeszyt nr 3  z 1998 roku], zwrócił on uwagę, że jest jednak w dziejach najnowszych moment, w którym żołnierz rosyjski walczył po stronie polskiej – w obronie wolności Polski, a zarazem za wolną Rosję.

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 3/4>
Strona główna>

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 3/4

Było tak w roku 1920, w wojnie polsko – bolszewickiej. Jeden z epizodów
tego wyjątkowego, jak na standard w dziejach polsko- rosyjskich,
braterstwa broni  został odmalowany przez  Izaaka Babla – komunistę,
komisarza I Armii Konnej Budionnego, uczestnika wojny 1920 r., a
jednocześnie znakomitego prozaika. W opowiadaniu Po bitwie (opowiadanie
opublikowane w zbiorze pt. „Armia Konna”) autor wspomina bój na
Zamojszczyźnie, w którym uczestniczył osobiście. Czytamy  tam:
Trzydziestego pierwszego [sierpnia 1920 r. – przyp. G.W.] przeszliśmy
do natarcia pod Cześnikami. Szwadrony zgromadziły się w lesie obok wsi i
o szóstej rano ruszyły na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel oczekiwał nas
na wzgórzu, do którego było trzy wiorsty jazdy. Przegalopowaliśmy trzy
wiorsty na znużonych do cna koniach i kiedyśmy wpadli na szczyt wzgórza,
zobaczyliśmy zamarły las czarnych mundurów i pobladłych twarzy. To byli
kozacy, którzy zdradzili nas na początku polskiej wojny i zostali
uformowani w brygadę pod dowództwem esauła Jakowlewa. Ustawiwszy
jeźdźców w czworobok, esauł czekał na nas z gołą szablą

[…]. Karabiny maszynowe przeciwnika szyły z dwudziestu kroków, ranni
zwalili się w naszych szeregach. Stratowały ich kopyta naszych koni i
zderzyliśmy się z nieprzyjacielem,
ale czworobok ani drgnął, więc rzuciliśmy się do ucieczki. W ten sposób
sawinkowcy osiągnęli nietrwałe zwycięstwo nad naszą dywizją. Osiągnęli
je dlatego, że atakowani nie odwrócili twarzy od ławy szturmujących
szwadronów. Tym razem esauł dotrzymał pola, a myśmy uciekli nie znacząc
szabel nędzną krwią zdrajców.


W sierpniu 1920 r. liczebność rosyjskich oddziałów walczących po stronie
polskiej przeciwko Armii Czerwonej wynosiła ok. czterech tysięcy
żołnierzy, wśród których znaczną część stanowili Kozacy.


Brygadzie kozackiej esauła
Jakowlewa
   nie poszło już tak dobrze w boju z wiodącą ku Zamościowi I
Armią Konną Budionnego pod Tyszowcami. Według różnych źródeł straciła
ona wtedy ponad stu ludzi i poniosła poważne straty w koniach i
uzbrojeniu. Nie miejsce tu na głębszy rys historyczny poświęcony
oddziałom rosyjskim walczącym po polskiej stronie z
bolszewikami w wojnie 1920 roku
. Warto jednak odnotować, że poczynając
od lipca 1920 roku rosyjskie antykomunistyczne czynniki polityczne i
wojskowe na terenie Polski uzyskały oficjalną reprezentację w postaci
Rosyjskiego Komitetu Politycznego, kierowanego przez Borysa Sawinkowa
[stąd w tekście Babla pojawia się termin Sawinkowcy, choć akurat brygada
Jakowlewa  nie podporządkowała się  komitetowi kierowanemu przez
Sawinkowa].

Boris Wiktorowicz Sawinkow

Sama historia życia Sawinkowa to materiał na kilka filmów sensacyjnych.
W czasach caratu kierował on pracą organizacji bojowej socjalistów –
rewolucjonistów (eserów), przygotowując szereg spektakularnych zamachów
na przedstawicieli władz carskich, w tym na ministra spraw wewnętrznych
Rosji Plehwego i wielkiego księcia Sergiusza. Aresztowany w 1906 r przez
władze carskie i skazany na śmierć, uniknął szubienicy uciekając z
więzienia. Przedostał się za granicę. Do Rosji powrócił po rewolucji
lutowej. Brał udział w pracach rządu Kiereńskiego. Po przewrocie
bolszewickim stanął na czele Związku Obrońców Ojczyzny i Wolności.
Organizacja ta wywołała kilka lokalnych powstań antybolszewickich,
krwawo stłumionych przez komunistów. Po  upadku akcji powstańczej
Sawinkow przedostał się do Paryża, gdzie przez krótki czas był
przedstawicielem admirała Kołczaka. W 1920 r. przebył do Polski.
Uznawał  niepodległość naszego kraju. Kierowany przez niego Rosyjski
Komitet Polityczny cieszył się polityczną akceptacją Naczelnika Państwa
Polskiego Józefa Piłsudskiego.

Ciekawą relację dotyczącą Sawinkowa zawarł w swoich, wydanych w 2007
roku przez Wydawnictwo ISKRY Pamiętnikach Karol Wędziagolski, który w
przełomowym dla wojny polsko – bolszewickiej z 1920 roku dniu 15
sierpnia towarzyszył Sawinkowowi podczas wizytacji frontu pod Wyszkowem.
Wędziagolski zanotował:
Źle się działo tego dnia bolszewikom pod
Wyszkowem,  źle się działo i w innych miejscach, i już się nie
poprawiło aż do końca kampanii. W czasie tej krótkiej wizytacji frontu

[…], uważnie obserwowałem spod oka mojego rosyjskiego przyjaciela.
Musiałem stwierdzić, że nie grał ani inteligenckiej tragedii, ani
dyplomatycznej komedii. Był szczerze i gorąco przejęty powodzeniem
sprawy, za którą opowiedziało się jego sumienie i rozumienie. Może
niejeden Polak mógłby się zawstydzić swojej powściągliwości w
entuzjazmie, obserwując ogień zwycięskiego triumfu w oczach tego
Rosjanina na widok pogromu jego braci. Wracaliśmy do Warszawy w
doskonałych humorach
[…].

W sierpniu 1920 r. liczebność rosyjskich oddziałów walczących po stronie polskiej przeciwko Armii Czerwonej wynosiła ok. czterech tysięcy żołnierzy i m.in. wskutek politycznej akcji Sawinkowa  i sytuacji na froncie rosła z każdym tygodniem. Prawdą jest, że część tych jednostek nie wyróżniła się niczym szczególnym podczas działań wojennych. Niemniej jednak niektóre z nich biły się momentami całkiem dzielnie. Dobrym na to przykładem jest powołany we wcześniejszej partii tekstu opis autorstwa Babla. Bez wątpienia do najbardziej bojowych, ale i najokrutniejszych zarazem należały oddziały gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza, wywodzące się z armii gen. Judenicza. Oto relacja por. Stanisława  Lis-Błońskiego, polskiego oficera łącznikowego pośród „Bałachowców” [w: „Rok 1920. Wojna Polski z Rosją bolszewicką.” Ośrodek KARTA, Warszawa 2005]:
Było około północy [zdarzenie miało miejsce 4 sierpnia 1920 r. – przyp. G.W.]. Otrzymuję meldunek od oddziałów straż przedniej, że w Krymnie miejscowy komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą […] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku ”kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar […], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata […] Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii” […]. Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.

Generał Stanisław Bułak-Bałachowicz [obejrzyj film dok. pt. „Generał nieskończonej wojny”>].


Gen. Stanisław Bułak-Bałachowicz (z lewej) z adiutantem. Sierpień 1919 r.

Niezależnie od wszystkich ujemnych cech tych jednostek, z których zdecydowana większość  skupiła się  pod politycznym szyldem komitetu kierowanego przez Sawinkowa, były to oddziały złożone z Rosjan, którzy za głównego wroga uznali bolszewizm i walczyli z nim ramię w ramię z Wojskim Polskim. Ci Rosjanie  bili się i przelali krew na polskiej ziemi, walcząc za wspólną sprawę – za wolność naszą i ich, za wolność od komunizmu, za prawo narodów i  pojedynczych ludzi do wolnego życia na ziemi.

Polskie zwycięstwo  w sierpniu 1920 roku pod Warszawą i kompletne załamanie się frontu wojsk bolszewickich w Polsce, które nastąpiło wkrótce potem, nie odmieniło losu Sawinkowa i innych rosyjskich antykomunistów walczących po polskiej stronie w wojnie 1920 roku. Byli oni chyba najbardziej przegranymi żołnierzami tamtej wojny. Porozumienie pokojowe polsko-bolszewickie z jesieni 1920 roku, potwierdzone traktatem ryskim z marca 1921 roku, sprawiło, że cały wysiłek organizacyjny komitetu Sawinkowa i ofiara podległych mu żołnierzy poszły na marne. Inni nasi sojusznicy w tej wojnie – ukraińscy żołnierze  atamana Semena Petlury, których polityczne marzenia także zostały pogrzebane postanowieniami traktatu ryskiego –  usłyszeli przynajmniej słynne „ja was Panowie bardzo przepraszam”, wypowiedziane przez Marszałka Piłsudskiego w obozie dla internowanych w Szczypiornie. Wobec naszych rosyjskich sojuszników zabrakło nawet takiego, drobnego w sumie  gestu. Bardzo szybko odeszli w zapomnienie. Nie pozostał żaden  materialny ślad po ich walce u boku żołnierza polskiego w obronie polskiej ziemi przed bolszewikami. Milczały i nadal milczą na ten temat strofy wierszy i karty powieści skreślonych piórami polskich poetów i pisarzy. Do chlubnych wyjątków należy znakomita powieść Józefa Mackiewicza „Lewa wolna”. Jednym z bohaterów tej świetnej książki, zdaniem niżej podpisanego jednej z najlepszych powieści wojennych w ogóle, jest walczący po polskiej stronie Rosjanin-antykomunista Paweł Zdybienko, którego postać autor kreśli z głęboką empatią. To właśnie Zdybienko wypowiada niezwykle ważne zdanie, wyjaśniające istotę zagrożenia  jakie niósł z sobą komunizm oraz pokazujące  ogólnoludzki, ponadnarodowy sens walki z komunistami:
Oni chcą od ciebie ciebie samego zabrać. Żeby nie było ciebie, a na to miejsce taka maź, taki wspólny rozczyn pod ciasto. To co oni tam krzyczą: Grab nagrabione! To tylko takie zachęty z jednej, a straszaki z drugiej strony. A naprawdę, to oni chcą zagrabić nie to, co było przez kogoś zagrabione, a to, co nigdy nie było nagrabione, tylko to, z czym każdy człowiek rodzi się do życia. To oni chcą zabrać. O i dlatego trzeba ich zniszczyć. Nie: W Imię Ojca i Syna…., a w imię ratowania samego siebie.

Każda kolejna rocznica polskiego zwycięstwa nad wojskami bolszewickimi w kampanii 1920  to dobry moment, by przypomnieć naszych rosyjskich towarzyszy broni z tamtej wojny. Ponieważ pamięć wymaga formy trwałej, warto też pomyśleć o materialnym dowodzie tej pamięci. Jak postuluje we wzmiankowanym wyżej artykule Kazimierz Krajewski, mógłby nim być pomnik lub przynajmniej obelisk postawiony ku pamięci wszystkich tych Rosjan, z Borysem Sawinkowem na czele (dodam, że został on zwabiony przez agentów GRU do ZSRR i w 1924 r., po procesie pokazowym, skazany na 10 lat więzienia, a rok później  najprawdopodobniej zamordowany w więzieniu na Łubiance; według oficjalnej wersji sowieckiej Sawinkow miał popełnić samobójstwo), którzy w 1920 roku za głównego wroga uznali komunizm i stanęli do walki z nim u boku żołnierza polskiego. Może powinien on stanąć w którejś z miejscowości Zamojszczyzny, tam gdzie Kozacy esauła Jakowlewa stanęli na  drodze maszerującej  ku Zamościowi  I Armii Konnej Budionnego?

Niezależnie od waloru dochowania zwykłej przyzwoitości, która wymaga pamięci elementarnej o tych, którzy bili się za naszą wolność, takie upamiętnienie miałoby szanse stać się, tak sądzę, dobrym, symbolicznym miejscem na ocieplanie, a z biegiem czasu, miejmy nadzieję, na umacnianie dobrych stosunków polsko-rosyjskich. Dodatkowo miałoby ono tę przewagę nad wznoszoną z okazji obchodów Dnia Zwycięstwa trybuną  na Placu Czerwonym w Moskwie – miejscem, w którym uprawiający zawód polityka nasi rodacy ze szczytów władzy kolejno wpisują się w nieprawdziwy, płynący z Kremla przekaz o historii –  że dla osób znających jako tako bądź lepiej faktografię dziejów najnowszych, obecność naszych polit
yków przy takim pomniku nie rodziłaby oskarżeń, w ocenie niżej podpisanego słusznych,   o co najmniej współudział w zakłamywaniu historii na potrzeby bieżących politycznych interesów. I nie deptałaby pamięci o tych   setkach tysięcy naszych rodaków, którzy walkę z „wolnością” przyniesioną Polsce w latach 1944-1945 przez żołnierzy Armii Czerwonej przypłacili życiem bądź więzieniem.

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 4/4>
Strona główna>

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 4/4

Oczyma wyobraźni widzę uroczystość państwową w miejscu takiego
upamiętnienia. Kwiaty pod pomnikiem składają  polski prezydent i
rosyjski premier. Prowadzący uroczystość, w ukłonie dla rosyjskich
gości, czyta słowa wypowiedziane w lipcu 1920 r przez gen. Piotra
Wrangla
, Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Południa Rosji, następcę
gen. Antona Denikina:
Można różnie oceniać ustroje polityczne,
można być skrajnym republikaninem, socjalistą, a nawet marksistą, ale
nie sposób nie dostrzec, że tak zwana republika sowiecka jest przykładem
najbardziej tyrańskiego, złowieszczego despotyzmu, pod którego uciskiem
ginie Rosja, i nawet jej nowa,  jakoby rządząca klasa robotnicza
wdeptana jest w ziemię, jak cała reszta społeczeństwa
[…]. Tylko
ludzie ślepi i nieuczciwi mogą uważać nas za
reakcjonistów. My walczymy o wyzwolenie narodu spod jarzma, jakiego nie
znano w najbardziej ponurych okresach naszej historii
[…] my doskonale
wiemy, że nasza wojna domowa ma światowe znaczenie. Jeśli nasza ofiara
pójdzie na marne, to społeczeństwo europejskie, europejska demokracja
będzie musiała sama bronić swoich kulturowych  i politycznych zdobyczy
przed uskrzydlonym zwycięstwami wrogiem cywilizacji.


Generał Piotr Nikołajewicz Wrangel, głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Południa Rosji.

Naszych
rodaków zgromadzonych pod pomnikiem rosyjskich  antykomunistów,
towarzyszy broni żołnierza polskiego z wojny polsko-bolszewickiej,
ogarnia  wówczas refleksja jak prorocze były to słowa. Bo przecież
niespełna dwadzieścia lat po zwycięstwie z 1920 roku,
dokładnie 17 września 1939 roku,  efekty polskiej wiktorii, w ponoć
jednej z  osiemnastu bitew decydujących o losach świata,
przestały mięć jakiekolwiek praktyczne znaczenie, odchodząc już na
wieki wyłącznie do świata wspomnień o dniach chwały polskiego oręża.
Prowadzący celebrę dalej czyta słowa  gen.Wrangla:
Dopóki w Rosji
nie zostanie ustanowiona prawdziwa władza państwowa, oparta na
potwierdzonych wiekowymi dociekaniami rozumu ludzkiego zasadach
praworządności, zagwarantowania praw osobistych i majątkowych, z pełnym
poszanowaniem międzynarodowych zobowiązań, w Europie nigdy nie zapanuje
pokój. Nie można będzie podpisać żadnego gwarantującego cokolwiek
porozumienia i w niczym się ze sobą dogadać.

Uczestnicy uroczystości, słuchając tych słów, myślą wtedy: „Jaka to
ulga, że w Rosji zapanowała  wreszcie wymarzona przez Wrangla władza, że
zamordowanie znacznej części narodu czeczeńskiego, napaść na gruzińskie
terytorium i bombardowanie gruzińskich osad w sierpniu 2008
roku, zabójstwo  Anny Politkowskiej w dniu 7 października 2006 roku (na
marginesie: 7 października to dzień urodzin premiera Putina), zabójstwo
Aleksandra  Litwinienki dokonane w centrum Londynu w listopadzie 2006
r., los Chodorkowskiego, wysadzenie w powietrze samochodu z byłym
prezydentem Czeczenii Zelimchanem  Jandarbijewem w stolicy Kataru,
Dausze, w lutym 2004 roku, przepisy rosyjskiego systemu prawnego służące
legitymizacji wymienionych mordów w Londynie i Katarze, czy
zaprzeczanie temu, że mord katyński nosił znamiona ludobójstwa to
przeszłość, od której aktualne rosyjskie władze jednoznacznie się
odcinają i którą w sposób zdecydowany i bez żadnych niedomówień
potępiają”…. „Jak dobrze, że tego dożyliśmy” – myślą sobie…

Na razie to tylko marzenia. Mogą się spełnić albo nie spełnić. W
każdym razie na zarysowany powyżej pomysł upamiętnienia Rosjan
walczących za naszą wolność przeciwko Armii Czerwonej w lecie 1920 r.,
pomysł pozwalający w procesie ocieplania stosunków polsko-rosyjskich
odwołać  się do prawdziwej historii, udzielam naszym politykom, będąc
upoważniony do tego przez Kazimierza Krajewskiego,  bezpłatnej licencji.
A czy strona rosyjska, gdyby taki pomnik został wzniesiony, przyjmie
polską inicjatywę z uznaniem, czy nie odbierze jej jako prowokację
obliczoną na zniweczenie wiatru odnowy wiejącego –  jak twierdzą
osobistości polskiego życia publicznego, a one na pewno widzą więcej i
wiedzą lepiej od szarych zjadaczy chleba, z których większość ma pewne
trudności z rozpoznaniem realnych symptomów ocieplenia wzajemnych
stosunków – od murów Kremla w kierunku Warszawy?
Mam nadzieję, że
odniesie się do niej pozytywnie. Wszak pomysł mieści się w kanonie
aktualnej narracji historycznej  władz rosyjskich,  trafnie
zdiagnozowanej przez red. Skwiecińskiego w przywołanym wcześniej tekście
Na Placu Czerwonym być trzeba, odwołuje się do braterstwa broni, tak
przecież cenionego na Kremlu, i dobitnie pokazuje, że komunizm był
śmiertelnym wrogiem zarówno narodu rosyjskiego jak i polskiego, z czym
nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien  chyba polemizować.

Tak
czy inaczej, Borysa Sawinkowa i innych Rosjan-antykomunistów, którzy
walczyli u boku żołnierza polskiego w letnich tygodniach  kampanii 1920
roku, czas uczcić!

Grzegorz Wąsowski
Fundacja „Pamiętamy”
Warszawa, maj/czerwiec 2010 r.


PS.
Tekst ten powstał na przełomie maja i czerwca 2010 r. Kiedy kończyłem pracę nad nim, nie sądziłem, że rzeczywistość tak szybko, bo w ciągu  niecałych trzech miesięcy, dopisze smutny epilog do jego głównych wątków. Mam na myśli, rzecz jasna, podjętą przez naszą władzę wykonawczą, jak się wydaje na polecenie Kancelarii Prezydenta RP, inicjatywę upamiętnienia pomnikiem nagrobnym 22 żołnierzy Armii Czerwonej, poległych w czasie szturmu na Warszawę w 1920 roku, spoczywających na cmentarzu w Ossowie. Pomnik zatem już stoi, uroczystość będzie, choć jeszcze nie wiadomo kiedy, tyle że nie Sawinkowa i Jego towarzyszy upamiętniliśmy, ale bolszewików.

Bardzo okazały pomnik w Ossowie wybudowany na mogile bolszewików poległych  podczas wojny 1920 r., sfinansowany ze środków Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

Jak sądzę właściwą i pełną ocenę tego faktu przedstawił prof. Andrzej Nowak w opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej”  artykule Ossów to rosyjski Katyń?, do którego lektury serdecznie zachęcam. Ze swojej strony chcę zwrócić uwagę na dwa aspekty  ostatnich wydarzeń na cmentarzu w Ossowie, które jak sądzę, są znakomitą ilustracją dla głównej tezy mojego tekstu, iż grzęźniemy w  głębokiej zapaści semantycznej i poruszamy się w chaosie pojęciowym. Przede wszystkim okazało się, że grób czerwonoarmistów można zbezcześcić, czy – jak kto woli –  sprofanować, malując na nim czerwoną gwiazdę, czyli symbol pod jakim żołnierze ci walczyli i zginęli. Do takiego  incydentu bowiem doszło, co było jednym z powodów odłożenia zaplanowanej na 15 sierpnia br. ceremonii odsłonięcia pomnika. To tak, jakby  uznać, że grób żołnierza polskiego można sprofanować malując na nim orzełka z koroną.
Uznanie, że w opisanych sytuacjach doszło do profanacji jest możliwe wyłącznie w warunkach przyjęcia za obowiązujące symboli – pojęć przeciwstawnych prawdzie. A taką właśnie symbolikę – w postaci krzyża prawosławnego – przyjęto dla upamiętnienia w Ossowie. Może więc warto, znów z powodu elementarnego przywiązania do faktów, przypomnieć, że Cerkiew prawosławna w pierwszych latach po rewolucji bolszewickiej występowała jako otwarty wróg bolszewizmu, oraz że 19 stycznia 1918 roku jej patriarcha Tichon rzucił anatemę na bolszewików, ogłaszając co następuje:
Mocą użyczonej Nam przez Boga władzy, wzbraniamy wam Sakramentów Chrystusowych i rzucamy na was anatemę, o ile nosicie jeszcze imiona chrześcijańskie, i chociażby przez urodzenie swe tylko, do Cerkwi Prawosławnej należycie. [Józef Mackiewicz, „Zwycięstwo prowokacji”].

Przeciwnikiem wojsk polskich w wojnie 1920 r. była Armia Czerwona, a szerzej bolszewicy, czyli wszyscy popierający wprowadzenie leninowskiej wersji komunizmu w Rosji. Jak wyglądało takie wprowadzenie widzimy na zdjęciu, przedstawiającym „laicyzację” jednego z klasztorów prawosławnych [fot. www.ioh.pl].

Warto wspomnieć również i to, że gdy owych 22 bolszewików, którzy znaleźli śmierć z rąk żołnierza polskiego pod Ossowem i zostali pochowani na miejscowym cmentarzu, maszerowało  w szeregach Armii Czerwonej żeby „wziąć” Warszawę, co miało umożliwić  Leninowi i spółce zainstalowanie bolszewizmu w  Europie zachodniej, czyli zniszczenie cywilizacji zachodnioeuropejskiej, zbudowanej przecież na fundamencie chrześcijaństwa, na Krymie walczyły jeszcze oddziały białych Rosjan pod ogólną komendą gen. Wrangla. Jego słowa o wrogach cywilizacji przypomniałem w swoim tekście.

Prawda jest taka, że o czerwonoarmistach pochowanych w Ossowie nie wiemy nic ponadto, że byli elementem potężnej siły, która szła na Warszawę, na zachód, żeby zniszczyć, podeptać wszystko co było drogie naszym przodkom, a wiarę chrześcijańską w pierwszej kolejności. Wiemy również, że ich rodacy przywiązani do starego porządku, czyli rzeczywistości szanującej chrześcijaństwo, byli wtedy po drugiej stronie barykady, walcząc u boku żołnierza polskiego bądź w szeregach Wrangla. Zdobienie mogiły  żołnierzy bolszewickich pochowanych na cmentarzu w Ossowie pomnikiem, którego najważniejszym elementem jest krzyż prawosławny, stanowi zatem poważne zafałszowanie w przestrzeni symbolicznej i prowadzi  niektórych do absurdalnego wniosku, że symbol czerwonej gwiazdy narysowany na mogile przez przeciwników tego upamiętnienia należy rozpoznawać jako akt profanacji, a nie przypomnienie  z czym i po co żołnierze ci przyszli na ziemię, w której zostali pochowani.
Tak, oparte na deformującej prawdę narracji historycznej stosunki
postpeerelowsko – postsowieckie, przepraszam: oczywiście polsko –
rosyjskie mają się coraz lepiej. Grozą wieje…

G.W.


Zwłoki żołnierzy polskich rozbrojonych przez bolszewików i rozsiekanych szablami w okolicach Warszawy latem 1920 r. Oprawcy na ogół rozrąbywali schwytanych szablami: puszczali ich w pole i urządzali „polowanie na ludzi”. Czasami nabijali oficerów na pal lub, gdy było nieco więcej czasu, stosowali wymyślne tortury. Raport z 8 czerwca 1920 roku spod wsi Zamosze i Zawidno, gdzie walczył 32. Pułk Piechoty: „Po odparciu wroga i przywróceniu starych pozycji znaleziono [jeńców] z rozprutymi brzuchami, powyrywanymi wnętrznościami, porąbanymi czaszkami, pokłutymi pachwinami, poprzestrzeliwanych kulami dum-dum. […] Mózg porąbany leżał obok trupa”... czytaj więcej>

Zwłoki żołnierzy polskich z 4 armii wziętych do niewoli przez bolszewików i żywcem zakopanych pod Słonimiem w 1920 r. czytaj więcej>

Ręka oficera Wojska Polskiego żywcem zakopanego przez bolszewików na Wołyniu.

O zapaści semantycznej… i Białych Rosjanach – część 1/4>
Strona główna>

60 rocznica rozbicia oddziału NZW "Garbatego"

60 rocznica likwidacji oddziału NZW Adama Kusza ps. "Garbaty"
 
60 lat temu, 19 sierpnia 1950 r. połączone siły UB, MO i KBW rozpoczęły
obławę, która doprowadziła do zlikwidowania oddziału partyzanckiego 
Narodowego Zjednoczenia Wojskowego dowodzonego przez
Adama Kusza ps. "Garbaty".


Grupa "Garbatego" była jedną z ostatnich działających na południu
Lubelszczyzny zbrojnych formacji antykomunistycznego podziemia.  Adam Kusz był wcześniej żołnierzem Józefa Zadzierskiego ps. „Wołyniak”,
znanego na całym Zasaniu dowódcy oddziału NZW. Po jego śmierci przejął dowodzenie
grupą, z którą przeprowadził w następnych latach wiele akcji przeciwko
MO, ORMO i UB oraz komunistycznym aparatczykom. Schronieniem dla
żołnierzy „Garbatego” były lasy janowskie i lipskie.

Oddział
Adama Kusza. W rzędzie górnym (od lewej): Adam Kusz "Garbaty",
Kazimierz Zabiegliński "Kuna", Tadeusz Haliniak "Opium" (z tyłu), Józef
Kłyś "Rejonowy" (z tyłu), Władysław Ożga "Bór", Stanisław Bielecki
"Orzeł". W środkowym: Stanisław Łukasz "Marciniak", Tadeusz Parylak
"Czarny", Michał Krupa "Wierzba". W dolnym: Andrzej Dziura "Stryj",
Andrzej Kiszka "Dąb".

19 VIII 1950 r. rejon przebywania
oddziału został okrążony przez oddziały KBW. O godzinie 5.00 w stronę
partyzanckiego obozu ruszyła grupa szturmowa KBW. Obława trwała cały
dzień. W jej trakcie miały miejsce dwa starcia z próbującymi się przebić
partyzantami, w wyniku których zostało rannych dwóch żołnierzy KBW, a
partyzanci stracili trzech ludzi. Po nastaniu zmroku grupa szturmowa
opuściła las i wzmocniła kordon obławy, który w nocy był kilka razy
nieskutecznie atakowany przez pozostałych przy życiu partyzantów.
20
sierpnia grupa szturmowa ponownie weszła do lasu i rozpoczęła
przeszukiwanie. Tego dnia partyzanci ponownie próbowali wydostać się z
okrążenia, lecz po ciężkich walkach, w wyniku których został ranny jeden
z oficerów KBW, musieli się wycofać.
Trzeciego dnia akcji o godz.
8.00 KBW rozpoczęło ponowne przeszukiwanie terenu połączone z
zacieśnianiem linii okrążenia. W trakcie tych działań żołnierze KBW
znaleźli ukrytego po mchem Władysław Ożgę "Bora", którego zabito na
miejscu, następnie jeszcze jednego partyzanta, ukrytego za pniem drzewa,
który także został zamordowany.
W tym dniu, o godzinie 20.00
zakończono akcję. W jej wyniku zginęło pięciu partyzantów. Byli to: Adam
Kusz "Garbaty", Władysław Ożga "Bór", Andrzej Dziura "Stryj", Wiktor
Pudełko "Duży" i prawdopodobnie Stanisław Bielecki.

Lato
1949 r. Żołnierze z grupy Adama Kusza "Garbatego". Stoją od lewej:
Wiktor Pudełko "Duży", Michał Krupa "Wierzba". Siedzą: Tadeusz Haliniak
"Opium", Adam Kusz "Garbaty".

GLORIA VICTIS !!!

Więcej o likwidacji oddziału NZW "Garbatego" czytaj na stronie w kategorii "OSTATNI ŻOŁNIERZE NIEPODLEGŁEJ" w artykule:

II Rajd Śladami Żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady AK

II Rajd Śladami Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej

W dniach od 26 do 28 sierpnia 2010 r. odbędzie się II Rajd Śladami Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej na terenie Puszczy Białowieskiej. Regionalny Komitet Obrony Pamięci Narodowej w Bielsku Podlaskim Placówka w Hajnówce, jako główny organizator Rajdu zaprasza do udziału w tym przedsięwzięciu.

Współorganizatorami Rajdu są Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Białymstoku oraz Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Białymstoku. Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Antoni Pacyfik Dydycz Ordynariusz drohiczyński objął Rajd patronatem honorowym. Druga edycja Rajdu skierowana jest głównie do środowiska skautowego oraz osób zainteresowanych historią Żołnierzy Wyklętych. Przewidywana ilość uczestników w tym roku to około 100 osób z obszaru całej Polski.

RAMOWY PROGRAM RAJDU 2010


26 sierpnia 2010

  • Godz. 8:00 – Msza św. w kościele p.w.Św.Jana Chrzciciela w Narewce w intencji żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady AK. Po zakończeniu Eucharystii złożenie kwiatów pod pomnikiem Danuty Siedzikówny "Inki".
  • Godz. 8:45 – wymarsz patroli do wykonania zadań terenowych związanych z historią Żołnierzy Wyklętych na terenie Puszczy Białowieskiej. W godzinach wieczornych koncentracja patroli we wsi Budy. Podsumowanie osiągniętych celów, spotkanie z kombatantami, pracownikami naukowymi IPN oraz Uniwersytetu Gdańskiego.

27 sierpnia 2010

  • Godz. 8:00 – wymarsz patroli do wykonania zadań terenowych. W godzinach wieczornych koncentracja patroli we wsi Topiło-Czternasty. Podsumowanie Rajdu, wyłonienie najlepszego patrolu, wyznaczenie zadań na dzień następny.

28 sierpnia 2010

  • Godz. 7:30 – przygotowanie do wymarszu w kierunku wsi Topiło.
  • Godz. 10:00 – załadunek na tabor kolejki wąskotorowej na trasie Topiło – Hajnówka. W czasie przejazdu Trójmiejska Grupa Rekonstrukcji Historycznej przygotuje prezentację, która jest na razie okryta tajemnicą.
  • Godz. 12:00 – Msza św. w kościele św. Cyryla i Metodego w Hajnówce. Po zakończeniu Eucharystii Ksiądz Biskup Antoni Pacyfik Dydycz dokona poświęcenia tablicy memoratywnej upamiętniającej Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady mjr. "Łupaszki", którą odsłonią żyjący jeszcze żołnierze tego oddziału.

Strona główna>

Apel w sprawie pomnika "Poległych Zaporczyków" w Lublinie

Apel Fundacji "Pamiętamy" w sprawie zbeszczeszczenia pomnika "Poległych Zaporczyków" w Lublinie

Kilka dni temu otrzymałem  list.

Napisał do mnie Pan Marian Pawełczak "Morwa", w latach 1943-1947 żołnierz oddziału AK-WiN cc por/mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory". Dwóch Jego braci również walczyło w szeregach oddziału "Zapory". Obaj polegli. Jeden z Nich został zamordowany z wyroku sądu komunistycznego jesienią 1945 roku, drugi zginął zastrzelony przez ormowca w kwietniu 1946 roku.

Napisał między innymi dlatego, że we wrześniu 2003 roku Fundacja "Pamiętamy", której pracami mam zaszczyt współkierować, wzniosła w Lublinie, na Podzamczu (Plac Wolności), pomnik upamiętniający ponad 250 żołnierzy „Zapory” poległych w walkach z nazistowskim i komunistycznym zniewoleniem. Pośród uwiecznionych na Pomniku nazwisk i leśnych imion żołnierzy "Zapory", którzy padli w walce o wolność, znajdują się oczywiście personalia i pseudonimy bliskich Pana Mariana Pawełczaka.

Pomnik wzniesiony przez Fundację "Pamiętamy"  w Lublinie, na Podzamczu (Plac Wolności), upamiętniający ponad 250 ŻOŁNIERZY AK–WIN ZE ZGRUPOWANIA MJR. HIERONIMA DEKUTOWSKIEGO "ZAPORY" POLEGŁYCH W WALCE Z HITLEROWSKIM I KOMUNISTYCZNYM ZNIEWOLENIEM W LATACH 1943–1955.

ZOBACZ listę poległych i pomordowanych upamiętnionych pomnikiem w Lublinie>

Napisał do mnie także, czy raczej przede wszystkim, z tego powodu, że Pomnik, będący przecież symboliczną mogiłą braci naszych, którzy ofiarą z życia własnego dali świadectwo przywiązania do wolności, jest w ostatnich tygodniach w ohydny sposób bezczeszczony.

Oto fragment listu Pana Mariana Pawełczaka:

[…] Wahałem się czy zasmucać Pana wieścią o nowych wyczynach wrogów pomnika "Poległych Zaporczyków" na Podzamczu lubelskim. Mianowicie, na przełomie czerwca i lipca br. w okresie wyborów prezydenckich, ktoś na bocznych skrzydłach (ściankach) przedpola pomnika, namalował czarną farbą zarysy postaci, w pozycjach zachęcających do korzystania z tych miejsc, jako z pisuarów. Specyficzny odór moczu, potwierdza korzystanie z tej zachęty. Poprosiłem obecnego Prezesa Środowiska "Zaporczyków" p. Adama Brońskiego (syn kpt. Zdzisława Brońskiego "Uskoka", również upamiętnionego pomnikiem "Zaporczyków" – przyp. G.W.), o spowodowanie usunięcia malowidła, lecz na razie rozmazano tylko zarysy rysunku, a czarne plamy pozostały. […]. Ja długi czas byłam chory po wyborach, a teraz mogłem tyle zrobić, że zamiotłem przedpole pomnika […].

Fundacja "Pamiętamy" oczywiście Pomnik oczyści. Czarne plamy, o których pisze w swoim liście Pan Marian Pawełczak, zostaną w najbliższych dniach usunięte. Z odorem moczu walka jest trudniejsza, ale miejmy nadzieję, że skoro nie ma już rysunków zachęcających do traktowania Pomnika jako pisuaru, to może  zabraknie tych, którzy uważają za stosowne oddać mocz na to miejsce pamięci. Jeżeli tak w rzeczywistości będzie, to powietrze wokół Pomnika zostanie wkrótce uwolnione od zapachowego dowodu zbezczeszczenia Pomnika.

Tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że w niezwykle ordynarny sposób sprofanowano miejsce, które powinno być, gdyż upamiętnia obrońców wolności, otoczone szacunkiem nas wszystkich, niezależnie od aktualnych sympatii czy też antypatii politycznych.

Wobec pogardy jaka została skierowana wobec Pomnika nie powinniśmy pozostać obojętni. Dlatego zwracam się z apelem do ludzi, dla których ofiara podkomendnych "Zapory" jest wartością, a którzy są mieszkańcami Lublina bądź będą bawić w tym mieście: postawcie, proszę, przy Pomniku zapalone lampki nagrobne lub płonące znicze. Niech zapach ognia unoszącego się z takich znaków pamięci zneutralizuje, dosłownie i warstwie symbolicznej, odór moczu, który pozostawili po sobie nieznani barbarzyńcy. Lampki i znicze pod Pomnikiem niech będą dla niego tarczą ochronną  i świadectwem, że po osobach upamiętnionych Pomnikiem zostało coś więcej niż tylko złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń, podlany moczem.

Powtórzę za Zbigniewem Herbertem: nie dajmy zginąć poległym.

Warszawa, 6 sierpnia 2010 roku.
Grzegorz Wąsowski
www.fundacjapamietamy.pl

Strona główna>

Zmarła Janina Wasiłojć-Smoleńska ps. "Jachna"

Sanitariuszka oddziału mjr. "Łupaszki" Janina Wasiłojć-Smoleńska ps. "Jachna" nie żyje!

Z przykrością informuję, że wczorajszej nocy, 5 VIII 2010 r. zmarła Janina Wasiłojć-Smoleńska ps. "Jachna". Przeżyła 84 lata. Była żołnierzem Oddziału Partyzanckiego Antoniego Burzyńskiego "Kmicica", 4 Wileńskiej Brygady "Narocz", a następnie V Wileńskiej Brygady zwanej "Brygadą Śmierci", którą dowodził major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka". Była jednym z najstarszych stażem partyzantów Okręgu Wileńskiego AK. Sanitariuszka i łączniczka. Szczecinianka. W komunistycznej Polsce skazana na dwukrotną karę śmierci, przesiedziała w więzieniu 10 lat. Od 1957 roku uczyła języka polskiego w szczecińskich szkołach i uczelniach wyższych, odznaczana wysokimi odznaczeniami państwowymi.

Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek 9 sierpnia na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie o godzinie 11:00.

Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie!


Janina Wasiłojć (Smoleńska) trzy dni po wyjściu z więzienia – 25 maja 1956 roku.

Janina Wasiłojć-Smoleńska ps. "Jachna" urodziła się 7 lutego 1926 r. w Tarkowszczyźnie, powiat Święciany. Do szkoły powszechnej uczęszczała w Duksztach. Od 1937 r. uczyła się w Gimnazjum Ogólnokształcącym im. Józefa Piłsudskiego w Święcianach. Po wybuchu II wojny światowej kontynuowała naukę w Niepełnej Szkole Średniej i na tajnych kompletach w Podbrodziu. Od września 1944 r. uczyła się w V Gimnazjum Żeńskim w Wilnie. Maturę zrobiła eksternistycznie w 1945 r. w kuratorium oświaty w Sopocie. Wraz z rodzicami w 1941 r., tuż przed atakiem Niemiec na ZSRR, wyjechała ze Święcian do Podbrodzia. Ojca Janiny Wasiłojć aresztowała policja litewska. Skazano go na śmierć. Cudem uniknął wyroku. Zwolniony przez Niemców, wraz z rodziną szukał schronienia w Miadziole, na terenie administrowanym przez Białorusinów. Tutaj cała rodzina zaangażowała się w działalność konspiracyjną. Janina jako pracownica magistratu dostarczała ukrywającym się konspiratorom potrzebne dokumenty.

W czerwcu 1943 r. wraz z rodzicami przyłączyła się do oddziału "Kmicica" – pierwszego partyzanckiego oddziału na Wileńszczyźnie. Wstępując w szeregi Armii Krajowej, złożyła przysięgę oraz przyjęła pseudonim "Jachna". W sierpniu 1943 r. […] oddział został rozbrojony przez partyzantkę sowiecką. Dowódcę, Antoniego Burzyńskiego ps. "Kmicic" i część jego podwładnych rozstrzelano. Rodzina Wasiłojciów ocalała i została włączona do oddziału partyzanckiego im. Bartosza Głowackiego. Janina wraz z rodzicami zbiegła, ale w trakcie ucieczki wszyscy zostali aresztowani przez Niemców i skazani na roboty w Rzeszy. Dzięki przekupstwu uniknęli wywózki. Rodzice ukrywali się w folwarku Felino, a "Jachna" wróciła do partyzantki jako sanitariuszka w 5. Wileńskiej Brygadzie Armii Krajowej dowodzonej przez Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę". Po utworzeniu 4. Brygady “Narocz” pod dowództwem Longina Wojciechowskiego ps. “Ronin’ została przeniesiona w jej szeregi. 13 lipca 1945 r. 4. Brygada walczyła pod Krawczunami z wojskami niemieckimi. 17–18 lipca 1945 r. nastąpiły aresztowania dowódców wileńskiej AK i rozbrojenie jej oddziałów na granicy Puszczy Rudnickiej. Janina Wasiłojć trafiła do miejsca internowania polskich partyzantów w Miednikach Królewskich, a stamtąd do więzienia na Łukiszkach w Wilnie. Po kolejnej odmowie wstąpienia do Armii Berlinga została zwolniona. Podjęła pracę w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym, gdzie ponownie pomagała załatwiać spalonym konspiratorom konieczne do wyjazdu dokumenty.

W kwietniu 1945 r. została zatrzymana przez NKGB, ale po kilku dniach zwolniona. Cała rodzina, obawiając się aresztowania, zdecydowała się na wyjazd do Polski. Osiedli w Sopocie, gdzie ojciec Wiktor Wasiłojć podjął pracę w tamtejszym kuratorium oświaty. "Jachna" rozpoczęła studia medyczne, początkowo w Poznaniu, a następnie na Akademii Medycznej w Gdańsku. Nawiązała również współpracę z “Zagończykiem”, Feliksem Selmanowiczem, należącym do oddziału partyzanckiego "Łupaszki". Zajęła się drukowaniem i kolportażem ulotek antykomunistycznych. W czerwcu 1946 r. na koncentracji w Jodłówce pod Sztumem ponownie przyłączyła się do partyzantki, przydzielona jako sanitariuszka do szwadronu Leona Smoleńskiego "Zeusa". Oddział operował na Warmii, a następnie w Borach Tucholskich. Na okres zimowy 1946/1947 zawiesił działalność, a “Jachna” ukrywała się pod fałszywym nazwiskiem w Zielonej Górze, gdzie w styczniu 1947 r. została aresztowana.

8 marca 1947 r. wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Bydgoszczy skazano ją na dwukrotną karę śmierci, zamienioną na mocy amnestii na 15 lat więzienia, oraz pozbawienie praw obywatelskich i honorowych na zawsze. Karę więzienia odbywała w Zakładzie Karnym w Fordonie oraz w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Inowrocławiu i ponownie w Fordonie. W kwietniu 1956 r. została zwolniona na półroczną przerwę w odbywaniu kary. Wyrok 15 lat więzienia złagodzono do 10, a po wielu zabiegach adwokata Witolda Lisa-Olszewskiego resztę kary (8 miesięcy) darowano. W 1959 r. Janina Smoleńska rozpoczęła studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu i w 1963 r. uzyskała tytuł magistra filologii polskiej.

Od 1957 r. pracowała jako nauczycielka języka polskiego w szczecińskich szkołach i uczelniach wyższych […]. Wielokrotnie odznaczana m.in.: Krzyżem Armii Krajowej, Medalem Wojska Polskiego przyznanym przez władze polskie w Londynie, Krzyżem Zrzeszenia WiN, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1996 r. została matką chrzestną 12. Dywizji Zmechanizowanej im. J. Hallera w Szczecinie. "Jachna" jest jakże typowym, szlachetnym reprezentantem swojego pokolenia. Przeszła cały szlak charakterystyczny dla "żołnierzy wyklętych": od walki z okupantem niemieckim, przez konspirację antykomunistyczną, po więzienie epoki stalinowskiej.

Czytaj więcej:

Strona główna>

65. rocznica bitwy pod Ogółami

65. rocznica bitwy pod Ogółami – Czarna Wieś Kościelna – Ogóły, 8 lipca 2010 r.

8 lipca 1945 r. w Puszczy Knyszyńskiej, pod Ogółami, zgrupowanie partyzanckie AKO "Piotrków", liczące blisko 200 ludzi, zostało zaatakowane przez dwukrotnie liczniejsze siły 1 pułku piechoty "ludowego" WP oraz funkcjonariuszy UB wsparte artylerią. Sprawne dowodzenie mjr. Aleksandra Rybnika "Jerzego", a przede wszystkim por. Hieronima Piotrowskiego "Jura", pozwoliło partyzantom na przerwanie okrążenia i przy minimalnych stratach własnych wycofanie się przez otaczające obozowisko bagna. Starcie partyzanckich oddziałów, wiernych legalnym władzom Rzeczypospolitej, z wspieranymi przez Sowietów siłami komunistycznymi było jedną z największych bitew partyzanckich na Białostocczyźnie.

W dniu 8 lipca 2010 r. w Domu Kultury w Czarnej Wsi Kościelnej (ul. Wesoła 8) rozpoczną się obchody 65. rocznicy największej bitwy partyzanckiej na Białostocczyźnie, zorganizowane przez Burmistrza Czarnej Białostockiej, Okręg Białystok Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej oraz Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku.

PROGRAM:

Dom Kultury w Czarnej Wsi Kościelnej, ul. Wesoła 8, godz. 11.00

  • Powitanie gości,
  • "Ogóły, 8 lipca 1945 r. – największa bitwa partyzancka na Białostocczyźnie" – wykład Piotra Łapińskiego (IPN Białystok),
  • "Powrót pamięci" – projekcja filmu dokumentalnego w reż. Adama Sikorskiego,
  • Prezentacja mapy "Bitwa pod Ogółami – 8 lipca 1945 r.",
  • Przejazd wozami konnymi na miejsce bitwy.

Ogóły, przy pomniku upamiętniającym bitwę, godz. 13.00

  • Wystąpienia okolicznościowe,
  • Złożenie kwiatów przy krzyżu-pomniku poświęconym żołnierzom Armii Krajowej poległym w bitwie pod Ogółami.

Organizatorzy umożliwiają przejazd autokarem na trasie Białystok – Czarna Białostocka – Czarna Wieś Kościelna – Czarna Białostocka – Białystok. Wyjazd z Białegostoku (Plac Jana Pawła II, przy pomniku ks. Jerzego Popiełuszki) o godz. 9.30. Wyjazd z Czarnej Białostockiej (ul. Traugutta 2, przy Urzędzie Miejskim) o godz. 10.30. Po zakończeniu spotkania przyjazd autokaru do Czarnej Białostockiej planowany jest ok. godz. 15.00, do Białegostoku ok. godz. 16.00. Rezerwacja miejsc w autokarze do dnia 6 lipca 2010 r., tel. 85 66 457 80.

Źródło: Urząd Miejski w Czarnej Białostockiej>


Ppłk. Aleksander Rybnik – (1906-1946) "Aleksy", "Dziki", "Jerzy", "Maciej Kropidło", "Maciej Rózga", "Popławski" (?), "Rózga", "Zając", nazwisko konspiracyjne Antoni Kuryłowicz; oficer SZP-ZWZ-AK-WiN.

Ppłk. Aleksander Rybnik ps. "Jerzy".

Urodził się w 1906 roku w Starosielcach koło Białegostoku jako syn Michała i Pauliny. W 1913 r. rozpoczął naukę w szkole powszechnej, rok później wraz z rodziną (ojciec był kolejarzem) został ewakuowany do Kaługi w Rosji gdzie ukończył szkołę powszechną i dwie klasy gimnazjum. Do Polski powrócił w 1919 r. i podjął naukę w Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Starosielcach. Wkrótce jednak przerwał naukę by wstąpić do seminarium duchownego w Wilnie a następnie w Janowie Podlaskim. Maturę uzyskał w gimnazjum Nawrockiego w Warszawie w 1927r. Powołany do wojska, ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. W 1933 roku został awansowany do stopnia porucznika. Podczas kampanii wrześniowej 1939 dowodził kompanią piechoty w baonie KOP Wołożyn, wchodzącą w skład Armii "Kraków" – l. Brygady Strzelców Górskich. Został wówczas mianowany kapitanem i dowódcą baonu piechoty w pułku KOP wchodzącym w skład grupy Wilhelma Orlika – Rückemanna. Unikając niewoli, w listopadzie 1939 r., po krótkim pobycie w Warszawie, wyruszył do, wówczas jeszcze litewskiego, Wilna. Wstąpił tam do Służby Zwycięstwu Polski i został dowódcą jednego z trzech kon­spiracyjnych plutonów stanowiących grupę (koło pułkowe) 6.Pułku Piechoty leg. Tak zastała go sowiecka aneksja Litwy. We wrześniu 1940r . objął dowództwo batalionu a w grudniu dowództwo całego 6. Pułku Piechoty.

W marcu 1941 r. Aleksandra Rybnika mianowano zastępcą komendanta Gar­nizonu Miasta Wilna a miesiąc później, po masowych aresztowaniach wśród oficerów sztabów okręgów i obwo­dów, powierzono mu obowiązki komendanta Garnizonu Wilno. 13 VI 1941 r. został aresztowany przez NKWD.  Uderzenie Niemiec na ZSRS i wyrzucenie sowietów z Wilna, w dniu 23 VI 1941 r., ocaliło mu życie. Sowiecką praktyką tamtych dni było mordowanie aresztantów, gdy stawało się jasne, że Niemcy zajmą miasto. Strażnicy z NKWD wepchnęli więźniów do samochodu i rozpoczęli wywózkę na miejsce egzekucji, gdy niemiecki atak lotniczy uszkodził pojazd. Wykorzystując zamieszanie i panikę Rybnik uciekł oprawcom i opuścił rejon Wilna. Ocalony przeniósł się do Okręgu AK Nowogródek, gdzie w kwietniu 1942 r. został komendantem Obwodu Słonim. W końcu listopada 1942 r. jednak opuścił ten teren. Początkowo ukrywał się w powiecie wołkowyskim, następnie znalazł się w Puszczy Knyszyńskiej pod Białymstokiem. Na początku czerwca 1943 r. nawiązał kontakt z oddziałem Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, który właśnie rozpoczął działania bojowe na Białostocczyźnie. Objął w nim funkcję oficera do zleceń w sztabie tej formacji. W końcu września 1943 r. ponownie został przyjęty w szeregi AK. 10 X  1943 r. został mianowany p.o. komendanta Obwodu AK Białystok-Powiat. Pełniąc tę funkcję używał ps. "Dziki". Przygotowywał i przeprowadził na swoim terenie Akcję "Burza".

Po zajęciu części Białostocczyzny przez wojska ZSRS, w październiku 1944 r.,  został mianowany inspektorem białostocko – sokólskim AK i ponownie przeszedł do konspiracji. Jednocześnie – do kwietnia 1945 r. –
pełnił fun­kcję komendanta Obwodu Białystok-powiat. Prawdo­podobnie używał wówczas dokumentów na nazwisko Antoni Kuryłowicz i awansował do stopnia majora. Jako inspektor białostocki wiosną 1945 r. zorganizował trzystuosobowe zgrupowanie partyzanckie, znane w literaturze jako zgrupowanie "Jerzego" (krypt. "Piotrków"), które od początku lipca 1945 r. działało w Puszczy Knyszyńskiej. Zgrupowanie przeprowadziło kilkaset akcji bojowych: rozbito większość posterunków milicji i urzędów gminnych, rozbrajano oddziały LWP; rozstrzeliwano funkcjonariuszy UB, zdrajców, donosicieli, złodziei i likwidowano uzbrojone bandy rabunkowe. W odezwach do ludności kolportowanych po wsiach i mia­steczkach Aleksander Rybnik podpisywał się jako "Rózga", "Maciej Kropidło" i "Maciej Rózga". 8 VII 1945 r. wspólnie z por. Hieronimem Piotrowskim "Jurem" dowodził zgrupowaniem w bitwie pod Ogółami (pow. Białystok) z obławą złożoną z pododdziałów l. Pułku Piechoty LWP (tzw. praskiego), NKWD i UB – łącznie ponad 400 żołnierzy wyposażonych w artylerię i wspomaganych przez lotnictwo. Miesiąc później, w związku z nowymi rozkazami z Komendy Okręgu, zgrupowanie zostało zdemobilizowane.

W październiku 1945 r. został mianowany zastępcą prezesa Okręgu WiN Białystok. Oprócz Inspektoratów Białostocko – Sokólskiego i Suwalsko – Augustowskiego od wiosny 1946 r. podlegały mu również Obwody Giżycko, Olecko i Orzysz, znajdujące się na terenie byłych Prus Wschodnich. W warunkach konspiracyjnych ożenił się z Marią Bucin. W 1946 r. został podpułkownikiem.

Aleksander Rybnik kierował pracami mającymi na celu utworzenie "siatki" WiN, głównie wywiadu. Podległe mu oddziały rozbrajały posterunki milicji, niszczyły urzędy gminne, likwidowały sieć agenturalną resortu bezpieczeństwa.

Tablica pamiątkowa przy wejściu do kina "Ton" w Białymstoku, gdzie w 1946 r. odbywał się pokazowy proces Aleksandra Rybnika.

W Wielki Piątek, 19.04.1946 r., Aleksander Rybnik  wyruszył z meliny w kolonii Podleńce, na naradę Okręgu, która miała odbyć się w Jaworówce. Był bez obstawy, towarzyszył mu jedynie przewodnik ze wsi Szaciły. Został zatrzymany na terenie Puszczy Knyszyńskiej przez grupę LWP pozorującą oddział Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
"Jerzego" sądzono w Białymstoku w procesie Inspektoratu Suwalsko – Augustowskiego WiN (24 oskarżonych). Sprawę rozpatrywał WSR i nadano jej charakter pokazowy. Odbywała się w sali bia­łostockiego kina "Ton" w dniach 18-20 VII 1946r. Wraz z sześcioma podwładnymi został skazany na karę śmierci. Dzisiaj, przy wejściu do kina, znajduje się pamiątkowa tablica.

Wyrok śmierci, przez rozstrzelanie, wykonano 11 IX 1946 r. prawdopodobnie w białostockim więzieniu przy ul. Kopernika (ówczesna Szosa Południowa). Do dzisiaj miejsce pochówku pozostaje nieznane.
Na terenie parafii w Białymstoku – Starosielcach (skąd pochodził) stoi symboliczny grób – pomnik poświęcony "Majorowi" – jak zawsze wspominali Go dawni towarzysze broni z AK-AKO-WiN. 

Symboliczny grób "Majora"

Podczas pobytu "Jerzego" w więzieniu na świat przyszedł syn – Jerzy. Z
pierwszego małżeństwa miał syna – Jerzego Stanisława (1932).
Aleksander Rybnik był kilkakrotnie odznaczany m.in. Krzyżem Walecznych i Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy.

Źródło: Wolni i Solidarni>

Strona główna>